Reduta Morast Lato 2023

Kołobrzeg to nie tylko plaża i molo

Nie tak dawno w pewnym w teleturnieju pokazano fotografie ratuszy miast zachodniopomorskich. Uczestnik, który z własnego wyboru zdecydował się na tę kategorię pytań, nie odgadł, że na jednym z nich widnieje ratusz kołobrzeski. A to nie jest byle budowla, oj nie…

Cóż, myślę sobie z lekkim żalem, że w świadomości rodaków Kołobrzeg jest synonimem nie tyle interesującego miasta, co letnich wakacji na plaży oraz wszystkiego związanego z radosnym odpoczynkiem i wydawaniem z trudem zarobionych pieniędzy. Coś z menu? – Proszę porcję beztrosko spędzonego czasu, opaleniznę, fotografie zachodu słońca w porcie lub na molo.

Ewentualnie – jeśli tak zrządzi los, a właściwie to NFZ – miejscowe sanatoria pomogą kuracjuszowi poprawić kondycję. Dają taką rękojmię, jako że mówimy o największym uzdrowisku w Polsce, z ponad 220-letnią przeszłością.

Miasto traktowane przedmiotowo jest trochę jak komfortowy samochód, do którego wsiadam z poczuciem spełnienia, kręcę gałkami lub z lubością dotykam zdigitalizowanego panelu, bez zastanawiania się co to za marka i co ma pod maską. Ma mi służyć i jest OK. I o ile w przypadku narzędzi (tym w końcu jest samochód), stanowi to nawet zdrowe podejście – aby się w nim nie zakochać – to wytworzenie osobistego związku z miejscem pobytu może być cennym doznaniem. Dla lubiących przeliczać, użyję określenia, że poznając miasto lepiej, da się za te same pieniądze wydane na wczasy, uzyskać znacznie więcej niż gofr, ziemniak w formie świderka i rybę z frytkami z widokiem po horyzont.

Wymaga to postawienia sobie kilku pytań. O klimat? Jest, jaki jest. Mnóstwo słońca, choć nie da się zaprzeczyć, że najbardziej deszczowym miesiącem jest lipiec. O lokalizację – dlaczego wybrali ją nasi przodkowie u ujścia rzeki? Bogactwa naturalne? Wiele ujawniło się z czasem. Borowina i przede wszystkim solanka. Substancja miejska? Ukształtowały ją kolejne generacje architektów i inwestorów oraz wojny i pożary. Marka miasta wykrystalizowała się w tyglu faktów historycznych, opowieści, legend, pracy zapobiegliwych mieszczan, intencji władców, ale też – współczesnych działań marketingowych i biznesowych.

W pierwszej trójce destynacji

Jeśli teraz słyszę, że po Warszawie i Krakowie, które wielkościowo są miastami z zupełnie innej półki, to właśnie niewiele ponad 40-tysięczny Kołobrzeg potrafi zająć trzecie miejsce pod względem udzielonych noclegów, a w ankietach wśród mieszkańców Wielkopolski jest na czele kierunków (destynacji) urlopowych, to nie można tego uznać za przypadek. Tym bardziej, gdy krótko przed pandemią podeszła pod miasto wygodna trasa S6 i natłok przyjezdnych jest obecnie jeszcze większy. Aż się prosi, by wyciągnąć z tego wnioski.

I wyciągają je także przyjezdni z zagranicy. Język niemiecki i takowe rejestracje samochodów są tu na porządku dziennym. Ci goście nawet nie zawsze kojarzą, że kiedyś Kołobrzeg był niemieckim miastem. Często po prostu dzieci wołają: kup mi to, kup mi to… a jest tu mimo wszystko taniej, niż na Rugii lub wyspie Uznam i coraz częściej na wyższym poziomie usług. Czesi, którym przejadło się Morze Śródziemne i różne Adriatyki, najpierw wskakują na S3 – tak jak cały Dolny Śląsk – potem na „szóstkę” i już… mogą marznąć w falach Bałtyku. Dla nich jesteśmy trochę Skandynawią. Ukraińcy są tu z innego powodu. Podają bursztyny, zapiekanki – to głównie kobiety; lśnią bielą koszul jako ochroniarze – też emeryci, jak nasi. Udają Polaków przed cudzoziemcami, którzy wschodnie języki uważają za magię, a na słowa: Grzegorz, Brzęczyszczykiewicz, Chrząszczyżewoszyce, Łękołody reagują cały czas tak, jak ten umundurowany na czarno w wojennej komedii. Więc co dla nich za różnica, gdy do tego słownika doszły jeszcze: normalno, harno, krasotka, kapiec.

Nie ma jednego Kołobrzegu

Mrużąc oczy, da się zobaczyć Kołobrzeg sklejony z kolorowych pasków. Od północy – niebieski pasek morza a w nim statki, pontony i wszystko, co pływa. Poniżej żółty kolor – plaża i przyległa do niej promenada, czyli to, co leży, smaży się, zakochuje, gra w siatkówkę, kupuje, pałaszuje, pije, hałasuje. Trzeci jest zielony pasek parku nadmorskiego z przyjemnym cieniem, dyskretnie usytuowanymi stacjami ścieżki zdrowia, ptasim śpiewem pośród drzew, a gdzieś tam także z Regionalnym Centrum Kultury i amfiteatrem, które wieczorem wyrzucą z siebie strumienie decybeli. Potem na planie miasta jest miejsce na czarną kreskę. Jest to linia kolejowa, która stanowi symboliczną granicę między tym Kołobrzegiem ze snów, a – powiedzmy – niedocenianym niekiedy, rzeczywistym miastem.

Jeśli dzisiejszy obszar centrum miasta jest taką szyszką, rozsianą w 1255 roku, od której zaczął się współczesny Kołobrzeg, to Budzistowo, wieś położona cztery kilometry dalej wzdłuż rzeki Parsęty, jest tak naprawdę pierwotnym organizmem, tą starą sosną, z której owa szyszka spadla. Warto to wygooglować.

Ratusz

Wracając do punktu wyjścia, czyli do ratusza. Istnieje od 1832 roku, został tylko lekko uszkodzony w czasie II wojny światowej i na szczęście nie podzielił losów swojego poprzednika z XIV wieku. Tu należy się parę słów więcej. Tamten stary ratusz spłonął podczas ostrzału wojsk napoleońskich w roku 1807. Napoleońskich, to prawda, ale jednocześnie też polskich. Znamienne, że miasto było oblegane przez Francuzów, Włochów i wojska księcia pułkownika Antoniego Sułkowskiego, i jeszcze – bomba: Sasów i Wirtemberczyków, którzy dziś, zespoleni z Prusakami w jedno państwo – RFN – są po prostu Niemcami. Do tej dygresji historycznej warto jeszcze dodać, że dzień 2 lipca był do 1944 roku obchodzony w Kołobrzegu jako rocznica wielkiego czynu militarnego. To zrozumiałe, w tym dniu roku pamiętnego 1807 roku doszło do zawieszenia broni i Kołobrzeg pozostał niezdobytą pruską twierdzą.

Ratusz więc spłonął, ale nie cały. Jeden narożnik przetrwał i wyróżnia się wizualnie smukłymi kolumnami. Gdy 25 lat po wojnie francuskiej budowano nowy, nadworny architekt króla Prus, czyli Fryderyk Schinkel, wkomponował tę pozostałość w swój projekt. Mowa o narożniku północno-zachodnim, o ile kogoś bawi doszukiwanie się kierunków świata w nowo odwiedzanym miejscu. Jedną z tych kolumn zdobi wyrzeźbiona w kamieniu głowa autentycznej postaci XVI-wiecznej – Jakuba Adebara, bohatera legendy o polityce, pieniądzach, miłości i zemście. W ratuszowych piwnicach można znaleźć dowody na prawdziwość hasła: zwycięzcą jest historia. Tam mieści się muzeum miasta „Patria Colbergensis”, które jest czynne od środy i także w niedziele.

Bazylika

Od ratusza zaczęliśmy, ale zróbmy krok dalej. Gdy stoimy do niego przodem, za plecami mamy najokazalszy i najstarszy zabytek Kołobrzegu – katedrę. Konkatedrę. Kolegiatę. Bazylikę. Wszystkie te określenia są uprawnione w stosunku do kościoła pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Gotyk! Z 74-metrową wieżą góruje on nad miastem i jest jego oryginalnym logo. I od zewnątrz, i w środku składa się z ciekawostek, prawie tak samo licznych jak czerwona cegła, z której jest zbudowany. Krzywe kolumny, odchylone od pionu nawet o 62 centymetry, prowokują do pytań o przyczyny takiego stanu rzeczy. Częściowo pomalowany filar – również jest zagadką… Dziewięćset kilogramów brązu zmienione w 1327 roku w siedmioramienny świecznik, stojący dziś przy południowej ścianie, nie trafiło po wojnie na złom, gdyż złomiarze woleli w zamian kilka butelek bimbru…

Nowa starówka nadała miastu charakter

W zasadzie, po dwóch takich strzałach, jak ratusz i bazylika, ma się już dyplom z historii miasta, żeby nie powiedzieć: historii jest „po kokardki”. A cały czas znajdujemy się na kilkuset metrach kwadratowych nowej starówki. Miasto zostało zrujnowane w czasie bitwy marcowej w 1945 roku. Podnieśli je z popiołów pionierzy – osadnicy – ze wszystkich stron Polski. Po uprzątnięciu gruzów, przez pół wieku nie wszystkie tereny zabudowano powtórnie. I całe szczęście! Otaczające nas budownictwo to dzieło architektów, którym dopiero przemiany polityczne po 1989 roku rozwiązały ręce. O guru ówczesnych twórców miasta, architekcie Andrzeju Lepczyńskim, pisano na początku lat dziewięćdziesiątych w ogólnopolskiej prasie. Ta nowa zabudowa według średniowiecznej siatki ulic stała się salonem Kołobrzegu. Ale takim, po którym trudno poruszać się kobietom w butach na wysokich obcasach. Ze średniowiecznej zabudowy ostała się jedynie skromna, pozbawiona ozdób, kamienica kupiecka z XV wieku.

W obrębie starówki zlokalizowano Muzeum Oręża Polskiego, utworzone w 1963 roku. Czołgi, samoloty i armaty stoją na wystawie plenerowej, mundury i karabiny – eksponowane są w pawilonie. Przed wojną na Ukrainie te zbiory uosabiały czasy słusznie minione, teraz nabrały aktualności. Ich niszczycielska siła jakby ożyła, niestety. Do końca września muzeum jest czynne codziennie od 9:00 do 16:00.

Sól i wiatr

Cała przeszłość miasta ma słony smak. Czy to nie jest ciekawe, że można mieszkać w hotelu „Solnym”, iść na obiad do karczmy „Solnej” przy ulicy Solnej, wypłynąć jachtem z mariny „Solnej” i zjeść produkt regionalny – ogórek małosolny dochodzący w naturalnej solance? Jest miejsce przy bulwarze nad Parsętą, gdzie solanka swobodnie wypływa i można jej spróbować. – Idziemy do źródła kołobrzeskiej coca-coli – mówię czasem dzieciom na wycieczce, a wtedy dostają sił i chętnie do niej biegną. Gdy spróbują, to plują i krzyczą na mnie, że je oszukałem. Trudno, biorę to na siebie. Jest przy tym dużo śmiechu.

Spacery z dziećmi są ostatnio ciekawsze z powodu „Marianów”. Owe Mariany, to rozstawiane w różnych zakamarkach miasta figurki z brązu, przedstawiające mewy. Te piękne skądinąd ptaszyska hałasują, rozrzucają śmieci, pstrzą karoserie samochodów, ale poddane wyobraźni grafika komputerowego, Dariusza Jakubowskiego, odzyskują sympatię publiczności. Darek zaczął od rozsyłania znajomym wariacji graficznych na temat mew. A to z fajką na balkonie, a to w kaloszach na falochronach, na leżaku, w goglach itp. To wtedy pojawiło się imię: Marian. Dlaczego? A dlaczego są Janusze i Bożeny? W Kołobrzegu są Mariany, niekiedy z Marleną. Gratka dla fotografujących kolekcjonerów lokalnych osobliwości, jak u zarania tej mody – krasnale we Wrocławiu.

Nie dajcie się oszukać

O jednej przypadłości, praktykowanej na promenadzie w Kołobrzegu, nie mogę zmilczeć. Niby to szczegół, ale gdy widzę zrozpaczone, oszukane ofiary gry w trzy kubki lub jej odmianę: w trzy cukierki, to mówiąc delikatnie – jestem oburzony. Podłość w czystej postaci. Gang jest doskonale zorganizowany. Tworzą go indywidua z pozoru nie mające ze sobą nic wspólnego. Różnie ubrani, o różnej aparycji, w każdym wieku. Wyglądają durnowato lub inteligentnie. Nikt nie skojarzy, że ci, którzy zarządzają grą i ci, którzy akurat wygrywają setki złotych oraz klakierzy w tłumie, zachęcający do obstawiania, to jedna szajka. Tak na oko, to są przypadkowi przechodnie, jak ty i ja. To dlaczego ja mam nie wygrać, skoro tamtemu się udało? Uprzedzam: nie wygrasz! Ubogi kuracjuszu, młodzieńcze ze stolicy: w tej grze można tylko stracić! Gdy powiedziałem o tym głośno w tłumie, zostałem oparzony papierosem przez jegomościa, który nawet nie spojrzał mi w oczy, tylko zapytał cynicznie: – Czy coś ci się nie podoba?

Faktycznie, to jest detal. Skala ich działalności nie jest aż tak wielka. Policja ich rozprasza, zabiera stoły. Oni wracają. Wspominam o tym ze wzglądu na ohydę tego procederu i płacz poszkodowanych, który bardzo nie pasuje do sielankowego nastroju kurortu.

Można inaczej

Z tego przyziemnego półświatka najlepiej uciec w coś milszego. Choćby w miejsce, z którego roztacza się piękny widok. Molo znają wszyscy, ale blisko morza jest jeszcze taras na latarni morskiej. Piękne zachody słońca oferuje też kawiarnia „Widokówka” na dachu dwunastopiętrowego sanatorium „Perła Bałtyku”. Inne hotele, choćby „Olymp 4”, „Arka”, „Sea Park” także zapraszają do lokali na wysokościach. Windą wjedziemy także na szczyt wieży bazyliki, aby oglądać z góry centrum miasta.

Kołobrzeg był ważnym miastem, zanim na świecie udzielono pierwszego urlopu, a jakoś tak właśnie wypada, że stało się to zaledwie sto lat temu. W Polsce – od 1922 roku osoby zatrudnione mają prawo do urlopu. Od wieków podróżowali kupcy i pielgrzymi, jeździli w świat odkrywcy. W końcu uznano za zdrowe zmienianie klimatu. I od dawna towarzyszy nam hasło: podróże kształcą. Czasem redukujemy z trudem wypracowany urlop do LB – leżenia bykiem. A przecież można inaczej.

  • Autor jest w ramach hobby certyfikowanym przewodnikiem PTTK oprowadzającym zainteresowanych po zakamarkach Kołobrzegu