276090605 4915477398536382 1552418179431699014 n Ludzie

Mezzosporanem śpiewa arie operowe i metalowe kawałki

Wiktoria Wizner koszalińska mezzosopranistka,jest laureatką wielu międzynarodowych konkursów wokalnych (w Polsce, na Łotwie, w Czechach, we Włoszech, w Turcji i Wielkiej Brytanii), obecnie mieszka i pracuje w Glasgow w Wielkiej Brytanii, jako jedyna cudzoziemka, wystąpiła w Operze Flight Johna Dova, zagrała też główną rolę w operze La Cenerentola G. Rossiniego. Pięciokrotna laureatka Nagrody Prezydenta Miasta w dziedzinie kultury, dziś w rozmowie z redaktor naczelną Anną Zawiślak, tuż po Gali Koszalińskiej Kultury.

svg%3E Ludzie

Twoje interpretacja i wykonanie na scenie koszalińskiej filharmonii podczas Gali Koszalińskiej Kultury utworów takich jak „Tańczące Eurydyki” czy „Taki cud i miód” wprowadziły zebranych gości w wyjątkowy nastrój. Twój głos i jego moc robią wrażenie i budzą podziw, a przecież z goła inaczej myślałaś niegdyś o swoim śpiewaniu…

Wiktoria Wizner: Marzyła mi się scena musicalowa. O operze zupełnie nie myślałam, choć jak to śmiejemy się w mojej rodzinie – były znaki, że to właśnie opera jest mi przeznaczona. Nie skończyłam szkoły muzycznej, a tylko i aż Ministudio Piosenki i Poezji prowadzone przez panią Ewę Turowską w Centrum Kultury 105. 10 lat tańczyłam również w szkole baletowej Niekrasowa, a połączenie tych dwóch umiejętności najbardziej pasowało mi właśnie na scenę musicalową.

Jak to się stało, że jednak wygrała opera?

WW: Wielokrotnie podczas swoich występów słyszałam, że mam klasyczny bardzo melodyjny głos. Pytano mnie nawet czy nie kształcę się w tym kierunku. Do pewnego stopnia budziło to nawet moją irytację. Przecież ja chciałam na estradę! No ale, po szkole średniej, a skończyłam koszalińskie I Liceum Ogólnokształcące, przed egzaminami na wydział musicalowy były egzaminy na wydział wokalno – aktorski ze śpiewem klasycznym. Spróbowałam, choć byłam jedyną osobą bez szkoły muzycznej. Dziś mogę powiedzieć, że śpiewałam zupełnie „na czuja”. Jako jedyna przyjechałam w krótkiej sukience. Jak powiedzieli mi egzaminatorzy, a później moi wykładowcy, że w pewien sposób zaintrygowałam ich wtedy, dlatego zostałam przyjęta. Było to dla mnie spore wyróżnienie. Na wydział zaproszono raptem 8 osób z ponad 150, które podchodziły do egzaminu.

Ten mój brak muzycznego wykształcenia przez pierwszy rok ciągnął się za mną, była taką wydziałową ciekawostką. Z drugiej strony mnie również nie było łatwo. Pierwszy rok, dwa to kawał ciężkiej pracy i sporo moich osobistych wątpliwości, czy na pewno chcę właśnie to robić w życiu.

Postanowiłam jednak, że znajdę swój własny sposób, aby pomimo zasad i kanonu śpiewu operowego dać coś od siebie indywidualnego, tylko mojego.

Co masz na myśli?

WW: Uczyłam się warsztatu, ale również szukałam sposobu na siebie. Pamiętam jakie wrażenie zrobił na mnie występ Mariusza Kwietnia i Piotra Beczały w Metropolitan Opera. To jak oni stworzyli na scenie znakomite, niełatwe kreacje, nie tylko głosem i doskonałym jego prowadzeniem, ale i wcieleniem się w rolę. To było porywające, interesujące i dla mnie inspirujące. Skoro tak można było poprowadzić kreację sceniczną, ja również chciałam poszukać w sobie pokłady tego czegoś co mogłoby mnie wyróżnić.

svg%3E Ludzie

Jak to odnaleźć? W końcu na uczelni wszyscy uczą się warsztatu tak samo.

WW: Otóż to. Choć bydgoską Akademię Muzyczną wspominam wspaniale i wiele się tam nauczyłam to czułam, że czegoś mi brak, że można inaczej. Na początku zupełnie nie umiałam tego nazwać, ale od początku…

Jeszcze na studiach, dostałam pierwszy angaż w Operze Bałtyckiej, więc poczułam, że ścieżka, którą podążam jest dobra. Mniej więcej rok po polskich studiach nabrałam chęci do spróbowania swoich siła za granicą. Obecnie w Europie dość popularne są tzw. opera studio, domy nauki przy operach, w których adepci nie tylko uczą się śpiewu, ale mogą występować w mniejszych rolach z zawodowcami. To nauka z praktyką, bardzo popularna jest szczególnie w Niemczech, Szwajcarii czy we Włoszech. W Polsce mamy tylko jedno takie miejsce w Warszawie, ale nie działa ono aż tak prężnie. Poza tym chciałam zobaczyć, jak wygląda praca w operze na zachodzie. Szukając odpowiedniego opera studio natrafiłam na Królewskie Konserwatorium Muzyczne w Glasgow, w Wielkiej Brytanii. Nim złożyłam tam swoją aplikacje dużo czytałam o tym miejscu, a także oglądałam występy absolwentów i wywiady z nimi. Zrobili na mnie wrażenie, osób pewnych siebie, ale w żaden sposób zarozumiałych, a to jak potrafili operować głosem sprawiało, że chciałam spróbować zdobyć podobne umiejętności.

Czym więc było to czego szukałaś w warsztacie operowym?

WW: Tak zupełnie najprościej to nazywając, to umiejętność śpiewania w każdym języku nie zdradzając swojego pochodzenia. I nie chodzi tu wcale o znajomość samego języka czy akcentu, a prowadzenia głosu, jego kierunku, stawiania dźwięku, nawet pozycja języka ma ogromne znaczenie. Już na pierwszych przesłuchaniach powiedziano mi, że jak śpiewam włoskie arie, to brzmią one bardzo wschodnioeuropejsko. Języki słowiańskie są dość „ciemne”, kolokwialnie nazywa się to „mówieniem w dolną szczękę”.

To właśnie było to, czego nie potrafiłam nazwać śpiewając tylko w Polsce. Zdobycie tej umiejętności było dla mnie wyzwalające i w zasadzie pozbawiło mnie przeszkód w adaptacji repertuaru z całego świata. Była to przede wszystkim praca nad techniką. Nie mówię, że nie było tego na polskiej uczelni, ale faktycznie w Glasgow mój warsztat zdecydowanie się wzbogacił.

svg%3E Ludzie

To pozwoliło Tobie odważniej zdobywać kolejne role?

WW: Na pewno, ale zachodni rynek operowy jest zupełnie inny od polskiego. Dlaczego? Przede wszystkim jest zdecydowanie więcej miejsc, w których tworzy się sztukę. Są to klasyczne opery, ale i mniejsze teatry, teatry off-owe, letnie sceny, prywatne inicjatywy. Tego jest cała masa, więc możliwości wystąpienia czy wzięcia udziału w castingu adekwatnie więcej. W Polsce środowisko jest bardzo hermetyczne, teatry zazwyczaj mają swoich etatowych artystów, dostać się do zespołu czy wystąpić gościnnie jest wyzwaniem.

Poza tym w Wielkiej Brytanii, Niemczech czy we Włoszech chodzi się do opery czy operetki. To popularna forma uczestniczenia w wydarzeniach kulturalnych. Na nowych, premierowych spektaklach po prostu należy bywać. Do opery chodzi się na coraz to nowe, często awangardowe odsłony klasycznych przedstawień, ale także to świetny i popularny sposób na randkę, na weekendowe wyjście. Ja również często chodzę oglądać swoich kolegów na scenie albo na przedstawienia, które realizowane są w nietypowych sceneriach. Mam specjalną aplikację castingową i nawet zaglądając w tej chwili widzę kolejne ogłoszenia. Dla artystów to znakomita szansa na pracę, ale też na różnorodną pracę.

Już w czerwcu rozpoczynasz próby do Carmen, w której zagrasz tytułową rolę, czego już teraz ogromnie Ci gratuluję, ale chciałam zapytać również o coś co mnie bardzo zaciekawiło w twoim życiu zawodowym, więc spytam wprost, jak to jest być wokalistką w zespole grającym metal?

WW: „Catalyst Symphony” tak nazywa się zespół, który współtworzę ze moimi kolegami. Gramy metal symfoniczny, od tradycyjnego różni się on większą melodyjnością, choć dźwięki nadal pozostają bardzo mocne. Mój zespół to dla mnie niesamowita przygoda, szczególnie, że sporo koncertujemy i właśnie wydaliśmy entuzjastycznie przyjętą płytę. Z pozoru to zupełnie drugi biegun opery, ale zdradzę, że większość muzyków z naszego składu to muzycy symfoniczni, więc można powiedzieć, że każdy z nas ma swoje dwa oblicza.

Twój zespół to odskocznia czy równoległe zajęcie?

WW: Jak patrzę w swój kalendarz to i jedno, i drugie wypełnia go dość szczelnie. W obu dziedzinach mam swoje marzenia i cele. Cieszy mnie to, że te dwie ścieżki równolegle rozwijają się, to mnie napędza i powoduje apetyt na więcej.

Siedzimy tu chwilę, a jesteśmy w kawiarni w filharmonii i do kasy po bilety co chwilę przychodzą, nie chcę stosować tu ageizmu, ale zdecydowanie starsze osoby. Czy opera i muzyka poważna są zarezerwowana dla starszych, być może lepiej wyedukowanych muzycznie pokoleń?

WW: My artyści również zastanawiamy się nad tym zjawiskiem, które, patrząc z perspektywy występów w całej Europie, jest dość charakterystyczne dla Polski. Polska widownia operowa i muzyki klasycznej starzeje się, na zachodzie zupełnie nie widzę tego zjawiska. Na pewno to temat i dylemat wielu osób, które zarządzają filharmoniami, operami, teatrami. Co zrobić, aby przyciągnąć widzów, szczególnie tych młodych. Przyciągnąć, ale nie na raz, ale na to, aby ten rodzaj sztuki stał się dla nich wartością i chcieli w nim uczestniczyć. Jakiś czas temu miałam przyjemność grać w operze specjalnie napisanej dla młodego widza w Gorzowskiej Filharmonii. Spektakle cieszyły się popularnością i odbarczały powagę jaką niesie ze sobą klasycznie pojmowana opera. Ja jestem zakochana we współczesnej muzyce klasycznej i operze, być może to jest kierunek w jakim powinny iść filharmonie czy teatry. Zupełnie inaczej odbiera się coś stworzonego dawno temu, co jest swego rodzaju świętością, a zupełnie inaczej podchodzi się do muzyki twórców nam współczesnych. Repertuar na pewno warto kierować do widzów, tak aby był dla nich atrakcyjny i ciekawy, a z drugiej strony dobry jakościowo. Współczesna muzyka klasyczna jest wielowymiarowa, wymyka się standardom, bywa trudna, ale i bywa bardzo przystępna, zaczepia widza i nie chce, aby on tylko się przyglądał, ale wręcz uczestniczył w tworzeniu.

Jak się występuje w swoim mieście?

WW: Jestem zachwycona! W koszalińskiej orkiestrze spotkałam wielu muzyków, z którymi znam się doskonale, z kolei na widowni była moja rodzin, znajomi, niektórzy nawet specjalnie przyjechali, aby mnie posłuchać. Dyrekcja, muzycy, dyrygent są bardzo wspierający i sprzyjający i chciałabym móc zawitać w te koszalińskie filharmonijne mury z nieco innym repertuarem niż ten lekki, estradowy z którym wystąpiłam podczas Gali Koszalińskiej Kultury. Mam nawet na to jakiś pomysł, ale potrzebuję więcej czasu, aby zdradzić wszystkie szczegóły.

W najbliższym czasie, gdzie można będzie usłyszeć cię na żywo?

WW: Londyn, Oxford, Edynburg, Glasgow, Kłajpeda i Gorzów Wielkopolski. W zasadzie to żyję trochę na walizkach.