IMG 2935 Kultura

Kobieta Kobiecie- Analogowy Kalendarz

svg%3E Kultura

Pamiętam zdziwienie, kiedy na pewnym spotkaniu, w momencie, gdy trzeba było potwierdzić datę, tylko ja wyciągnęłam lekko podniszczony niemal całorocznym używaniem papierowy kalendarz. Nagle zza ramienia wybrzmiało: – Chce ci się to ze sobą targać? Przecież wszystko masz w komórce!

Jasne, że mam. Mój telefon jest pełen aplikacji, których zadaniem jest mi o czymś przypomnieć, coś za mnie policzyć, coś zewidencjonować, zanotować, podkreślić i w zbiory ułożyć.

Pamiętam również niemały wstrząs, który przeżyłam, kiedy na spotkaniu rodzinnym umawialiśmy się na wspólny weekend za kilka tygodni, a do wyjazdu nie doszło, rozmył się ponieważ… nie kliknęłam w googlowskim kalendarzu opcji „wezmę udział” i druga strona, pomyślała, że wspólny czas jest mi nie na rękę.

Przykłady można by mnożyć, a ja nic nie poradzę, że ciągle po drodze mi z analogowym kalendarzem i słownymi umowami.

Nie powiem, próbowałam. Nadal mam aplikacje, które liczą moje kroki, ilość wypitej wody, w których odhaczać powinnam zwiedzone kraje oraz zabytki, i te co chcą znać moją opinię o filmie (ale tylko taką spłyconą, ograniczoną do liczby gwiazdek). Mam też w telefonie notatnik, który jest zbiorem haseł niewiadomego pochodzenia. Co rano zaraz po budziku telefon przypomina mi o tabletce, a wieczorem wygasza się, informując mnie, że właśnie mam relaks.

I wszystko to nadal nie jest w stanie zastąpić mi mojego zwykłego, papierowego kalendarza. W szufladzie leży ich ze dwadzieścia, bo zachowywałam je, odkąd poczułam potrzebę drobnych zapisków. Szkoda wyrzucić, bo może jakaś notatka jeszcze się przyda. W środku zawsze jakieś karteczki, zakładki, pamiątkowy bilecik, rozlany tusz czy zdania bez kontekstu. O takie drobnostki trudno w aplikacjach.

Jednak i w analogowych zapiskach ciągle mam jeszcze tyle do zrobienia!

Końcówka roku to odwieczne poszukiwania tego idealnego. Nie za dużego, nie za małego, z osobnymi dniami i wygodną strefą notatkową, koniecznie ze wstążeczką i w spokojnym kolorze, z papierem który gładko chłonie atrament i nie odbija wzorów. I proszę uwierzyć, że choć tyle tego na rynku, wcale wybór nie jest prosty. Kiedy już go mam, to marzę o starannym prowadzeniu. Równym piśmie, kolorach, spisanych cytatach i myślach, o małych obrazkach czy zdjęciach, ale zazwyczaj po kilku pierwszych dniach stycznia zapał mi mija.

Kiedy inni szukają nowych apek, ja jak natchniona przeglądam kalendarze i notatniki innych. Podrzucam pomysł Magdaleny Kostyszyn, która w przestrzeni internetowej dzieli się swoimi książkowymi recenzjami i widokami, szczególnie ze skandynawskich wypraw. Jej kalendarze to wspaniałe podsumowania dnia (na fotografii).

Codzienna poranna notatka, to ponoć fitness dla naszej głowy, ale koniecznie musi być spisana ręcznie! Kalendarz, osobisty obraz dnia, uchwycona w konkretnej chwili myśl, to też taka przestrzeń dla siebie, czas sam na sam z własnymi myślami. A czy nie tego tak bardzo pragniemy?

Dla mnie taki papierowy kalendarz ma swoją duszę, choć nie jest pamiętnikiem, a osobistym towarzyszem. Czasem, przy okazji porządków, zaglądam do starych kalendarzy i przypominają mi się spotkania, wracają do mnie sytuacje, które dawno uleciały z mojej głowy.

Czy rozpoczęłam już poszukiwania tego idealnego na 2024 rok kalendarza? Oczywiście i choć mogłabym to dopisać do mojego listu dla Mikołaja, to wolę tą intymną sprawę wyboru, który towarzyszyć mi będzie przez kolejne 365 dni, pozostawić tylko sobie.