gross rosen Kultura

„Komando śmierci” – zagadka klasztoru to tylko pretekst

Tomasz Bonek napisał kolejną frapującą opowieść o zbrodniach hitlerowskich popełnionych na terenie Dolnego Śląska w czasie II wojny światowej. Dla historyków przedstawione w reportażu fakty nie są niczym nowym. Przypuszczam jednak, że nawet oni z przyjemnością sięgną po tę książkę. Głównie z powodu sposobu pokazania wstrząsających a szerszej publiczności nieznanych wydarzeń. No i z powodu zagadki tysięcy ludzkich kości walających się do niedawna na terenie pocysterskiego klasztoru w Lubiążu.

svg%3E Kultura

Gdyby nie upór dawnych więźniów, o istnieniu obozu koncentracyjnego Gross-Rosen (pol. Rogoźnica pod Strzegomiem) wiedzieliby pewnie tylko nieliczni. To dzięki nim pamięć o tym strasznym miejscu przetrwała – pojawiło się najpierw niewielkie upamiętnienie, następnie muzeum a wraz z nim działania dokumentacyjne oraz badania naukowe i publikacje.

Obóz Gross-Rosen powstał w sierpniu 1940 roku jako filia KL Sachsenhausen, której więźniowie przeznaczeni byli pierwotnie do pracy w miejscowej kopalni granitu. Pierwszy ich transport przybył 2 sierpnia 1940 roku. Gross-Rosen tylko teoretycznie było obozem koncentracyjnym a nie obozem śmierci jak na przykład Birkenau (Brzezinka) w kompleksie Auschwitz. W gruncie rzeczy służyło wyniszczeniu ludzi, których dziesiątkowała mordercza 12-godzinna praca w kamieniołomie, głodowe racje żywnościowe, nieustanne maltretowanie i terroryzowanie zarówno przez załogę SS, jak i więźniów funkcyjnych, którymi byli w większości kryminaliści narodowości niemieckiej.

KL Gross-Rosen był postrzegany jako jeden z najcięższych obozów koncentracyjnych. Z jego 125 tysięcy zarejestrowanych więźniów zginęło około 40 tysięcy osób. Ile było ofiar niezarejestrowanych, poza odnotowaną w pamięci świadków grupą 2500 radzieckich jeńców wojennych, nie wiadomo.

Wyniszczenie wrogów politycznych i „podludzi” poprzez pracę było jednym z założeń polityki niemieckiej za czasów Hitlera. Doszło nawet do tego, że wartość życia jednego człowieka została w pewnym momencie ściśle określona i wynosiła 1630 reichsmarek – taki zysk miała przynieść jego trwająca średnio dziewięć miesięcy eksploatacja. Ale nawet kiedy w piecu krematoryjnym zamieniał się on w popiół, przynosił państwu niemieckiemu ostatnią korzyść, bo jego kości służyły za materiał do wyrobu nawozów rolniczych.

KL Gross-Rosen był stale rozbudowywany. W pewnym momencie stał się czymś w rodzaju targu niewolników, bo stąd czerpały darmową siłę roboczą liczne przedsiębiorstwa. Właściwie to nie całkiem darmową, bo IG Farben (późniejszy BASF), Telefunken, Siemens, AEG, Krupp oraz dziesiątki innych firm płaciły za niewolników zbrodniczemu SS.

svg%3E Kultura

Obóz miał około 100 filii – tyle niemieckich zakładów prowadziło na Dolnym Śląsku produkcję, posiłkując się pracą więźniów. W większości przetrwały one wojnę, istnieją w Niemczech do naszych czasów i nie kojarzą się z nieludzkim systemem. Jednak korzenie ich obecnego powodzenia oplatają kości tysięcy niewinnych ofiar – głównie Polaków i Żydów.

Istnienie niektórych komand roboczych było owiane tajemnicą. Ich przeznaczenie i zadania znało ścisłe grono wysoko postawionych nazistów. Tak było na przykład z utajnionymi zakładami produkującymi (w dzisiejszym Wołowie i Brzegu na Opolszczyźnie) gazy bojowe, o których pisał Tomasz Bonek w swojej poprzedniej książce („Chemia śmierci”). Nie inaczej było ze złożonymi z więźniów-specjalistów grupami pracującymi nad rozmaitymi typami „cudownej broni”. Choć na co dzień traktowani nieco łagodniej niż robotnicy z kamieniołomów, mogli się tylko łudzić, że przeżyją wojnę. Ich wiedza o tym, nad czym pracowali pod nadzorem niemieckich naukowców, była zbyt cenna, by mogli żywi wpaść w ręce aliantów lub sowietów. Z góry – co do jednego – skazani byli na śmierć.

Jednak mimo wszystko nielicznym udało się życie ocalić. Dzięki nim wiemy, jakie nowe rodzaje broni Niemcy byliby w stanie wyprodukować, gdyby mieli nieco więcej czasu.

Zagadka tysięcy kości znalezionych w pomieszczeniach lubiąskiego klasztoru, w którym działało w czasie II wojny światowej jedno z tajnych laboratoriów, to wątek w książce „Komando śmierci” osobny i frapujący. Oczywiście nie zdradzę tutaj, jakie ma ona rozwiązanie, by nie odbierać Państwu przyjemności lektury. Zapewniam tylko: prawda jest zaskakująca.

Tomasz Bonek: „Komando śmierci. Ostatnia tajemnica KL Gross-Rosen i Kloster Leubus”. Wydawnictwo ZNAK Horyzont. Kraków 2023.