rozkladowka Temat z okładki

Marek Zmysłowski: interesują mnie startupy, które zmieniają rzeczywistość

W 2019 roku wydał autobiograficzną książkę, w której opisał swoje biznesowe początki oraz potyczki z nigeryjskim wymiarem sprawiedliwości. Zyskała ona status bestselera, a autorowi zapewniła rozpoznawalność. Marek Zmysłowski potrafi z niej korzystać, promując startupy, w które się angażuje. Z pochodzącym z Koszalina przedsiębiorcą rozmawiamy o tym, jak nowe pomysły biznesowe wpływają na otaczającą nas rzeczywistość w skali mikro i makro.

svg%3E Temat z okładki

– Przyznaje się Pan otwarcie, że szybko się nudzi. Zmienia Pan biznesowe zainteresowania i firmy. Jedno pozostaje niezmienne: to ciągle są startupy.

– Fakt, startupy (czyli firmy o wysokim ryzyku ale i potencjale) przyciągają moją uwagę najsilniej, lecz już nie wszystkie. Stawiam na takie, które mogą rzeczywiście coś zmienić. Takie, które zajmują się softwarem (w uproszczeniu – poszukują rozwiązań w obszarze programowania), a przekładają się na hardware, czyli czystą inżynierię, coś namacalnego, konkret.

– Porozmawiajmy o kilku.

– Ciekawym projektem jest na przykład SeedsBot, start-up z Wrocławia, który rozwija aplikację łączącą się z urządzeniami IoT, dzięki czemu użytkownik może zdalnie zmierzyć poziom materiałów sypkich w silosach paszowych i przemysłowych. Firma produkuje również urządzenia do mierzenia stężenia różnych pierwiastków w powietrzu na fermach po to, by zoptymalizować produkcję mięsa, a przy okazji ograniczyć ilość zużywanych w hodowlach antybiotyków i hormonów, co jest problemem, bo ostatecznie wpływa na zdrowie ludzi. Mniej antybiotyków i chemii oznacza zdrowszą żywność. A chodzi o wielką skalę zjawiska, bo warto pamiętać, że Polska jest jednym z największych producentów drobiu w Europie, a czwartym jeżeli chodzi o wieprzowinę.

– Kolejny startup, w którym Pana „zastajemy” to PayEye, również z Wrocławia. Czym on się zajmuje?

– PayEye stworzył system przystosowany do wykonywania płatności okiem. To jest zdecydowanie „deep tech”, czyli rozwiązanie przełomowe, zbudowane wokół unikatowych, chronionych oraz trudnych do odtworzenia osiągnięć technologicznych. W kontekście biznesowym rozwiązania „deep tech” charakteryzują trzy kluczowe atrybuty: wysoki potencjał oddziaływania na otoczenie (tzw. impact), długi czas osiągania dojrzałości rynkowej, czyli czas od pojawienia się koncepcji do jej wdrożenia i ogromne zapotrzebowanie na kapitał.

– Spółka PayEye będzie musiała wydać jeszcze duże pieniądze, zanim nakłady zaczną się zwracać.

– Spożytkowała już 10 milionów euro, nad płatnościami przy użyciu odczytu siatkówki oka pracuje dla niej prawie 100 inżynierów i naukowców. To, że jest numerem jeden na świecie w dziedzinie procesowania płatności za pomocą siatkówki oka, nie oznacza, że już na tym zarabia. Trzeba było najpierw zbudować odpowiedni terminal płatniczy, co było samo w sobie bardzo ciekawym wyzwaniem. Ta technologia już jest wykorzystywana na lotniskach, ale to są wciąż ogromne urządzenia, w których identyfikacja trwa za długo, żeby wykorzystywać je do akceptowania płatności. Wyzwanie polegało na potrzebie absolutnej miniaturyzacji, bo trzeba było najpierw zbudować bardzo precyzyjną i kompaktową kamerę, która wykonuje swą pracę błyskawicznie. Ten startup wchodzi w przyszłym roku agresywnie na rynek Dubaju oraz USA i to jest jego duża szansa, bo biometria w płatnościach ma przed sobą przyszłość.

– Barierą dla jej szybkiego powszechnego wdrożenia może być świadomość użytkowników. Młodsi pewnie będą mieli mniejsze opory, ale średnie pokolenie, nawet 30-latkowie, mogą mieć obawy. To przecież zupełnie nowa rzeczywistość…

– Adaptacja nowych technologii najczęściej odbywa się powoli, małym kroczkami. Ludzki umysł reaguje na zbyt innowacyjne pomysły tak jak żołądek na zbyt dziwne jedzenie. Wielu ludzi nadal używa wyłącznie gotówki, nie korzysta z kart lub płatności telefonem. Jednak większość osób korzystających z płatności telefonem już ma do czynienia z biometrią, nawet o tym nie wiedząc. Odblokowanie telefonu spojrzeniem to również biometria, choć w bardziej prymitywnej formie. Inkrementalne zmiany w technologii są napędzane większą wygodą. Ale zawsze pojawia się dyskusja, jak to wszystko głęboko ingeruje w osobistą wolność i prywatność człowieka.

svg%3E Temat z okładki

– Obawa przed inwigilacją wydaje się reakcją racjonalną. Przecież w Chinach klasyfikuje się już setki milionów obywateli poprzez nieustanne rozpoznawanie ich na każdym kroku i ocenę ich zachowania na podstawie arbitralnych kryteriów, wygodnych dla władzy.

– Ja jestem bardzo prowolnościowy. Dlaczego więc zainwestowałem w taki projekt? Otóż nie jesteśmy w stanie zdefiniować, gdzie stawiamy granicę takim przemianom. Czy aby zbytnią ingerencją w prywatność nie jest już posiadanie telefonu, który bada nasze parametry życiowe, słucha, co mówimy, śledzi naszą lokalizację? Czy pozwalać na coś więcej? Gdzie jest ta granica? Technologia idzie do przodu i tego nie zatrzymamy. Tak długo jak jesteśmy społeczeństwem zbudowanym z różnych indywidualności, tak długo nie znajdziemy konsensusu gdzie jest ta idealna granica między wolnością, wygodą a strachem przed utratą prywatności. Tak jak z energią atomową albo zwykłymi nożami kuchennymi które mogą zabić – bardzo ważne jest to, jak każdą technologię wykorzystamy i jak będziemy budować relacje, procesy, jak to ma działać. W USA i Europie też są już narzędzia pozwalające inwigilować ludzi nie gorzej niż w Chinach. Tylko z jakiegoś powodu się to nie dzieje, nie na taką skalę, nie tak łatwo. Są odpowiednie instytucje i mechanizmy, które to regulują. Jeżeli rozwijającej się technologii towarzyszy rosnąca świadomość, zwiększają się szanse, że wykorzystamy ją w dobry sposób. Uczymy się na błędach. Dzięki Chinom mamy większą świadomość zagrożeń i prawdopodobnie, jako społeczeństwo, nie pozwolimy na praktyki totalnej inwigilacji. Gdyby nie było przypadku Chin, mielibyśmy z pewnością pełzającą powszechną inwigilację.

– Podkreśla Pan, że interesują Pana startupy, które realnie wpływają na rzeczywistość. Technologią rewolucyjnie zmieniającą nasze życie w skali globalnej jest wykorzystywanie energii słonecznej. Zainteresował się Pan firmą SunRoof, która ma większe zaawansowanie technologiczne niż większość w branży, bo nie montuje paneli na dachach, lecz produkuje dachy i instalację fotowoltaiczną jako jedno.

– Idea czerpania energii ze słońca fascynuje mnie dlatego, że niesie z sobą niezależność i wolność. Technologia generowania energii ze słońca pozwala odwrócić dotychczasowy układ zależności, który tworzą umowna elektrownia i milion odbiorców jej prądu. Przy powszechnie stosowanej fotowoltaice mamy milion producentów energii stanowiących wirtualną elektrownię, przesyłających energię między sobą. Technologia fotowoltaiczna osiągnęła już taką skuteczność, że jest opłacalna dla zwykłego człowieka, a do tego jest łatwa w instalacji (czego nie można powiedzieć o energii atomowej, czy wiatrowej). Pierwszym etapem praktycznej adaptacji tej technologii są panele. My poszliśmy krok dalej i proponujemy dach „dwa w jednym”, zintegrowany, z 30-letnią gwarancją wydajności.

– Dlaczego jest to lepsze rozwiązanie?

– Co by nie mówić, montaż paneli na istniejących dachach to ingerencja w istniejącą strukturę. Zawsze dochodzi do jakichś, choćby minimalnych, uszkodzeń, niedopasowań. W sytuacji, gdy potrzebny jest nowy dach, to „dwa w jednym” jest lepszym rozwiązaniem. Cena jest porównywalna do opcji dach plus panele na całej jego powierzchni, za to taki dach jest bardziej szczelny i bardziej estetyczny. Panel domontowany na dachu wygląda po prostu brzydko.

– W Polsce mamy obecnie przestój w upowszechnianiu indywidualnej fotowoltaiki, bo „zatkały się” możliwości przyłączania kolejnych małych instalacji do sieci. Po prostu było ich tyle, że infrastruktura energetyczna nie mogła stać się dla kolejnych setek tysięcy malutkich instalacji wirtualnym magazynem energii.

– Sieć nie jest do tego przygotowana, więc decyzją polityczną ucięto dotacje do mini elektrowni a system zaczął popierać większych producentów. Teraz widzimy, że rząd stawia na auta elektryczne. I tutaj pojawia się kluczowe, brakujące ogniwo w ewolucji energetycznej. Celem jest obniżenie kosztów magazynowania energii lokalnie, żeby nie trzeba było wysyłać jej do ogólnej sieci, co sprawia problemy techniczne. Znowu jestem optymistą, bo jeszcze 10 lat temu technologia solarna się nie opłacała, a jednak stała się opłacalna. Tak jak dekada badań naukowych zwiększyła efektywność produkcji energii ze Słońca, tak podobnych rezultatów możemy się spodziewać w temacie magazynowania energii.

– Powszechnie dostępna energia solarna to rzeczywiście realizacja myśli wolnościowej. Człowiek może się uniezależnić od sieci, od państwowego albo prywatnego dostawcy prądu, ale pod warunkiem, że ma wystarczająco dużą baterię, by wyprodukowaną za dnia energię zmagazynować na noc…

– Dlatego kluczowe obecnie jest poszukiwanie stosunkowo taniego sposobu „przechowywania” energii na czas, kiedy instalacja nie będzie działać, bo nie będzie słońca. To szczególnie ważne w naszej strefie klimatycznej. Nie mam wątpliwości, że coś w tej dziedzinie zostanie odkryte. Rodzą się rozmaite wizje. Na przykład koncepcja happy hours i happy locations. Będą zapewne lokalizacje w mieście o określonych godzinach dnia, gdzie prądu będzie za dużo lub za mało. System miałby o tym informować i zachęcać użytkowników do naładowania baterii w danej godzinie, w danym miejscu, bo tam akurat jest nadwyżka prądu. Korzyść to minimalizacja kosztów przesyłania prądu na duże odległości a przede wszystkim minimalizacja strat podczas transferu energii, co obecnie jest ogromnym problemem, bo nawet 20-30 procent energii bezpowrotnie i bezużytecznie rozprasza się w drodze między elektrownią a użytkownikiem końcowym. Można więc wyobrazić sobie sytuację, kiedy ktoś jadąc autem elektrycznym z pełną baterią, dostaje powiadomienie, że znalazł się w miejscu, gdzie akurat jest chwilowy deficyt prądu, więc może połowę swego zapasu korzystnie sprzedać… Na pewno znajdą się użytkownicy, którzy będą chcieli tanio kupić prąd, albo drożej sprzedać. Prąd stanie się towarem do powszechnego handlowania. Czekam aż sieci będą tak zaawansowane, że będzie można w każdym miejscu naładować lub oddać energię. To jest możliwe, ale to wymaga projektowania miast od zera.

svg%3E Temat z okładki

– O mieście przyszłości jeszcze porozmawiamy. Na razie wróćmy do firmy SunRoof. Prezentowany przez nią model biznesowy znajduje uznanie inwestorów. W trudnym momencie, zaraz po napaści Rosji na Ukrainę, zyskali państwo od nich 70 mln zł na rozwijanie biznesu.

– Pozyskaliśmy pieniądze od dwóch funduszy inwestycyjnych mających w swojej tezie inwestycyjnej inwestowanie w odnawialne źródła energii. Środki zostaną przeznaczone na optymalizowanie procesu prowadzenia wielu budów na raz. Jest różnica między budowaniem jednego biurowca, nawet bardzo zaawansowanego technicznie, a budowaniem w tym samym czasie tysiąca domów w tysiącu miejsc. Same dachy są proste, ale musimy je montować w wielu miejscach w kilku krajach na raz. Stoi przed nami dylemat na podobieństwo tego, który kiedyś musiał rozwiązać Amazon, czyli jak rozprowadzić miliony paczek dziennie. Każdy nadmiarowy kilometr drogi może zadecydować o koszcie przekreślającym ekonomiczny sens przedsięwzięcia. To jest dla SunRoof bardzo ważny moment, bo musi pokazać, że ma wystarczająco dużo sprawnych ekip i że zwiększając liczbę wykonywanych dachów może jednocześnie zwiększać dochodowość swej działalności. Jedna wielka logistyczna łamigłówka.

– Wydawałoby się, że naturalną drogą rozwoju byłaby praca z budującymi wiele domów w jednej lokalizacji deweloperami. Czy rozmawiają państwo z takimi firmami?

– Tak, ale na razie skupiamy się na oferowaniu produktów klientowi indywidualnemu, szczególnie w Polsce. Trochę inaczej jest w Szwecji lub Niemczech, gdzie też jesteśmy obecni. Proces decyzyjny u klienta indywidualnego jest szybszy, szybciej przekonuje się on do nowych technologii niż deweloper, bo tam zawsze jest zachowawczość i opór przed nowościami. Deweloperzy rzadko decydują się budować coś drożej (bo dach solarny jest droższy niż zwykły) niż inni z obawy, czy znajdą na to nabywców. Jednak myślę, że kiedy klienci indywidualni w większej liczbie przekonają się do dachów solarnych, to deweloperzy też będą bardziej przychylni temu rozwiązaniu. Tymczasem skupiamy się na odbiorcach indywidualnych, choć jest to skomplikowane. Każdy buduje po swojemu, trzeba technicznie dostosować się do każdego indywidualnego projektu, dogadać estetykę i mnóstwo szczegółów. Stwierdziliśmy, że bardzo nam po drodze z trendem prefabrykacji domów, która pozwala unifikować domy dla klienta indywidualnego, z tym że prefabrykacja ze swymi zaletami również dopiero się przebija do świadomości odbiorców.

– Są państwo obecni w Polsce, Niemczech i Szwecji. Weszli państwo również na rynek USA, a to na pewno rodzi wiele wyzwań, począwszy od innego systemu miar i innych norm budowlanych. Warto było?

– Czas pokaże. To jest rzeczywiście rynek pełen wyzwań, bardzo konkurencyjny. Zresztą wchodząc na każdy inny rynek musimy się do niego dostosować. To co w Polsce i Szwecji przeszło, w Niemczech już nie, więc musieliśmy wiele rzeczy pozmieniać. Tak samo jest w Teksasie, bo to takie państwo w państwie, niemal osobny kraj.

– O Teksasie mówi się, że to dziewiąta co do wielkości gospodarka świata…

– Nie tylko technologię trzeba było zmodyfikować ale i listę dostawców. Wybraliśmy na początek Teksas bo to stan, który ma niezależną od reszty kraju sieć energetyczną. Im bardzo zależy na niezależności, a panele i dachy słoneczne to element niezależności. Inną ważną okolicznością jest fakt, że wiele kalifornijskich startupów przeprowadza się do Austin w Teksasie, a wraz z nimi napływają proekologiczni ludzie, dla których technologia solarna jest ważnym elementem ekologicznej układanki. Kupują domy w Teksasie i inwestują w dachy solarne.

– Wspomniał pan o przeprowadzce z Doliny Krzemowej do Teksasu tysięcy specjalistów. Pan zdaje się sam również preferuje współczesny nomadyzm zgodnie z przekonaniem, że pracując zdalnie, można mieszkać w dowolnym miejscu na Ziemi. Można więc wyobrazić sobie całe miasta/miasteczka/osiedla ludzi, których narzędziem pracy jest komputer i Internet.

– Takich ludzi są grube tysiące, jeśli już nie miliony, bo przedsiębiorstwa coraz częściej umożliwiają pracę hybrydową. Mamy więc coraz większą grupę osób, które stać na to, żeby mieszkać poza stałym domem przez parę miesięcy w roku. I to mogą być miejsca bardzo egzotyczne, bo mamy Starlinka, który zapewnia dostęp do sieci internetowej w każdym punkcie globu. Nie jest już istotne, czy mieszkamy na odludziu czy w centrum miasta.

– Pan wybrał Dominikanę.

– Od pięciu-sześciu lat regularnie bywam w Dominikanie ze względu na partnerkę. A mieszkam tam od dwóch lat, kiedy przenieśliśmy się na Dominikanę, gdy w Hiszpanii, gdzie mieszkaliśmy, zaczął się lockdown. Sam na sobie przetestowałem, czy da się pracować zdalnie z Dominikany. Doszedłem do wniosku, że chciałbym zaangażować się w projekt, który rozwiązywałby problemy ludzi podobnych do mnie. Koncepcja takiego „nowego miasta” w Europie jest bardziej abstrakcyjna niż w innych częściach świata, bo tutaj miasta funkcjonują najczęściej od wielu setek miast. Natomiast w Ameryce Północnej i Południowej miasta są „młode” i często budowane przez prywatne przedsiębiorstwa, lub partnerstwa publiczno-prywatne, bo to nadal są mało zaludnione kontynenty.

svg%3E Temat z okładki

– Niektórzy już sobie tak urządzili życie, nawet w Koszalinie. Jest grupa osób, które spędzają jesień i zimę w Hiszpanii. Wiodą wygodne życie, „omijając” przykre pory roku. Przy dzisiejszych rozbudowanych połączeniach lotniczych można wybrać sobie równie dobrze zupełnie inne, egzotyczniejsze miejsce do życia.

– Hiszpania leży w odległości około trzech godzin lotu samolotem od Polski, natomiast do Dominikany leci się stąd ponad dziesięć godzin. Trudno więc jej konkurować w temacie tygodniowych wypadów z Hiszpanią. Nasze miasto, które budujemy w Dominikanie, jest przeznaczone dla klienteli ze Stanów i z Kanady, bo z Miami, Nowego Jorku, Toronto czy Montrealu do Dominikany jest tak daleko jak z Warszawy do Hiszpanii. Wydaje mi się jednak, że takie miejsca jak Dominikana będą coraz ciekawszą opcją zamieszkania w przyszłych latach. Sytuacja Europy się niestety stale pogarsza i będzie się pogarszała dalej: coraz większe problemy z imigracją bez asymilacji, rozwarstwieniem społecznym, stabilnością klimatu, dostaw energetycznych i żywności. Jeżeli ktoś ma mieszkanie w Hiszpanii, Polsce czy w innym kraju europejskim, to odczuwana przez niego jakość życia jeszcze w ciągu kilku najbliższych lat może wydawać się wyższa niż gdzie indziej. Jednak w perspektywie dłuższej… Tu już bym polemizował.

– Koncepcja miasta/miasteczka/osiedla powstającego od zera dla ludzi, których łączą określone potrzeby wydaje się prowolnościowa. Na zasadzie umowy społecznej mogą w takim miejscu obowiązywać odrębne zasady niż gdzie indziej – pod warunkiem, że państwo będzie tolerować tę odmienność.

– „Prywatne miasto” czy „Nowoczesną Wioskę” można budować na dwa sposoby. Po pierwsze może ono egzystować normalnie, w jurysdykcji danego kraju. Jest ono wtedy facto prywatnym osiedlem z własnymi sklepami, centrami rozrywki, infrastrukturą kanalizacyjną i tym wszystkim co potrzebne, by zapewnić wysoką jakość życia. Po drugie: można iść w stronę głębokich zmian prawnych, ale to zależy od państwa-gospodarza. Pierwszym krokiem ku temu są specjalne strefy ekonomiczne również dla rezydentów, czyli na przykład niższe podatki także dla napływowych mieszkańców, a nie tylko obywateli danego państwa. To nie wymaga nawet wielkich zmian legislacyjnych. Natomiast niektóre kraje Ameryki Łacińskiej i Afryki już pozwalają dużym deweloperom budować miasta – enklawy z odrębnym systemem prawnym. Takie miasta mogą iść w bardziej wolnościową stronę, mogą gromadzić ludzi o określonych przekonaniach i preferowanym stylu życia lub tworzyć swoiste wspólnoty religijne. Ludzie mogą sobie wybrać, gdzie chcą zamieszkać i na jakich zasadach. To zresztą dzieje się już bliżej niż Ameryka, na przykład w Dubaju, gdzie zarówno firmy płacą mniejsze podatki, a rezydenci nie płacą podatku dochodowego wcale. Jest tylko jeden zasadniczy warunek: trzeba dostosować się do norm kulturowych narzuconych przez szejka. A to nie każdemu musi pasować.

– Ciekawe jest to, co Pan mówi o Ameryce Południowej i Afryce. Wyobrażenie Polaków o tej części świata raczej skupia się wokół zamordyzmu, korupcji i krwawych junt. Tymczasem rzeczywistość przeczy temu obrazowi, skoro tamtejsze państwa pozwalają na eksperymenty.

– Nasza edukacja publiczna mało skupia się na krajach spoza Europy, przez co wyobrażenie o Afryce, Ameryce Południowej jest zupełnie szczątkowe albo błędne. Jesteśmy ofiarami podziału na kraje pierwszego i trzeciego świata. Wydaje się, że Europa i Stany Zjednoczone to pierwszy świat, a reszta to jakiś trzeci. Prawda jest inna. W każdym kraju żyją ludzie w warunkach opisujących „pierwszy świat”, lecz również są skrajnie ubodzy, niewykształceni, wykluczeni ekonomicznie i społecznie, czyli „trzeci świat”. Nawet w centrach wielkich metropolii zaawansowanych ekonomicznie krajów.

– Obserwując Pana aktywność jestem pełen podziwu dla Pana siły, by w tylu obszarach odnajdować się na raz. Praca w zupełnie w różnych tematach – biblia audio, technologia słoneczna, budowa miasta przyszłości… Skąd Pan bierze na to siłę?

– Staram się przekształcić moją nudę na coś pożytecznego. W sporcie się to nie sprawdziło, jednak w biznesie tak. Kiedy dotyka się wielu sektorów po trochu, to bycie takim generalistą jest wartością samą w sobie. Skumulowana ludzka wiedza rozwinęła się już na tyle, że najczęściej znajdujemy ekspertów w danych dziedzinach, którzy wchodzą w określoną specjalność tak mocno, że mają niewiele wspólnego z ekspertami z innej dziedziny. Są głęboko w lesie a nie dostrzegają drzew. Potrzebni są więc ludzie, którzy zajmą się transferem wiedzy, relacji, technologii między różnymi obszarami. W biznesie ważny jest też networking i relacje. Bycie generalistą powoduje, że można się w tym wszystkim odnaleźć. Jestem być może takim łącznikiem. To wymaga obecności w wielu miejscach typu eventy, spotkania, konferencje. Jestem też osobą w kręgach biznesowych relatywnie rozpoznawalną, i to w biznesie może też pomóc. Wszystko ma oczywiście swoje wady i zalety. Są osoby, które osiągnęły sto razy więcej ode mnie a w Internecie nie znajdziemy ich jednego zdjęcia. Jeśli chodzi o mnie, to wybrałem taką drogę, a nie inną, bo taka sprawia mi najwięcej frajdy.

svg%3E Temat z okładki

Marek Zmysłowski, rocznik 1986. Z Koszalina wyjechał zaraz po maturze. Karierę zawodową zaczynał jako sprzedawca produktów finansowych. Jak sam przyznaje, szybko stracił poczucie sensu tej pracy i się w niej wypalił. Szukając dla siebie miejsca w biznesie, próbował wprowadzić do Internetu polską branżę pogrzebową. W 2013 roku zamieszkał w Nigerii i szybko zyskał status biznesowego celebryty. Jego kariera załamała się, kiedy został fałszywie oskarżony o nielegalne przejęcie firmy (znalazł się nawet na liście osób poszukiwanych przez Interpol). Walka o oczyszczenie wizerunku i obalenie absurdalnych zarzutów zajęła mu dwa lata. Swoje biznesowe przygody oraz boje z nigeryjskim wymiarem sprawiedliwości opisał w książce „Goniąc czarne jednorożce. Jak polski Wilk z Wall Street został afrykańskim terrorystą”, która ukazała się w 2019 roku, stając się czytelniczym bestselerem. Autorowi przyniosła rozgłos i rozpoznawalność. Marek Zmysłowski angażuje się w różne nowe przedsięwzięcia biznesowe, spośród których kilka przedstawiamy w naszym artykule. Prywatnie związany z Yaritzą Reyes, pochodzącą z Dominikany aktorką i modelką. Obecnie mieszkają na zmianę w Dominikanie i Hiszpanii.


Czy da się połączyć błogie życie i pracę? Pomysłodawcy Samana Nomad City, powstającego na półwyspie Samana w Dominikanie kompleksu mieszkalno-coworkingowego przekonują, że tak. Firma pozyskuje kapitał w drodze crowfundingu inwestycyjnego. W trakcie emisji akcji każdy chętny może kupić akcje, stając się jednocześnie akcjonariuszem danej spółki i czerpiąc z tego tytułu określone korzyści (m.in. sprzedaż i wynajem apartamentów).

Samana Nomad City działa w ramach Samana Group – grupy firm będącej jednym z największych deweloperów i właścicieli ziemskich na dominikańskim półwyspie Samana. Posiada ona ponad 4000 ha gruntów, buduje tam osiedla luksusowych willi, hotele, hostele i apartamenty. Założyciele i partnerzy Samana Group rozwijają projekt od ponad 15 lat, gromadząc grunty, tworząc plany ubranistyczne i uzyskując pozwolenia na budowę. Założyciele Samana Group jako proof of concept zbudowali i otworzyli już w regionie sześć butikowych hoteli oraz zespół apartamentów.

Dlaczego wybór padł na Dominikanę? Jest to największa gospodarka na Karaibach i Ameryce Środkowej pod względem PKB (67 mld USD). Kraj stabilny politycznie, obdarzony przez naturę przyjemnym klimatem i wspaniałymi obszarami dzikiej przyrody, dysponujący pięcioma nowoczesnymi międzynarodowym portami lotniczym. Nic dziwnego, że wyspa coraz częściej wybierana jest przez ludzi zamożnych oraz przedstawicieli wolnych zawodów na tzw. „second home”.

Szerzej: www.samana.group oraz www.nomadcity.emiteo.pl/