izabela rogowska 3 Kultura

Kiedy spadną maski

Fot. Izabela Rogowska

Próba gatunkowej klasyfikacji „Boga mordu” Yasminy Rezy jest skazana na porażkę. Rodzinna tragedia? Mieszczańska komedia? Społeczny dramat? Struktura, fabuła, a przede wszystkim język, nie pozwalają na jednoznaczność. Uknułem dla „Boga mordu” termin inteligentnej, albo wręcz inteligenckiej farsy. Trafnie?

Powyższe utrudnia światowa sława filmu Romana Polańskiego, powstałego na podstawie dramatu Rezy. To rzadki przypadek, kiedy kinowa adaptacja teatralnego tekstu przegrywa z pierwotnym, scenicznym właśnie, przeznaczeniem. „Rzeź” to kameralny film, nie próbujący udawać teatru telewizji. A oryginalny tekst daje pole do popisu właśnie teatralnym technikom i narzędziom. Sukces produkcji z kreacjami hollywoodzkich gwiazd (Jodie Foster, Kate Winslet, Christoph Waltz, John C. Reilly) na zawsze skazuje teatralnych interpretatorów „Boga mordu” na konfrontację i porównania z „Rzezią”.

Kluczem do interpretacji utworu jest analiza psychologicznych portretów jego bohaterów. Autorka z niezwykłą szczegółowością stworzyła postaci, obdarowując każdego unikalnymi cechami tworzącymi konkretne figury. Mało tego, proponując w konkretnych sytuacjach czy momentach zaskakujące sojusze, bada zależności między różnymi typami osobności. Konfrontując zaś ze sobą skrajne postawy doprowadza emocjonalne napięcia do granic wytrzymałości. Całość układa się we wnikliwą diagnozę mentalnej kondycji współczesnych. Mimo rozbudowanych dialogów nie ma tu miejsca na znudzenie czy dekoncentrację. Sprzyjają przemyślane rytm i tempo oraz częste i zaskakujące zmiany oraz nieoczekiwane rozwiązania. Interpretacyjny sukces w dużym stopniu gwarantuje wnikliwe wczytanie się w dramat.

Punktem wyjścia (wejścia?) jest spotkanie dwóch rodzin, próbujących wyjaśnić okoliczności bójki swoich synów, na skutek której jeden z nich stracił dwa zęby. Spokojna i merytoryczna z początku dyskusja przeobraża się w swoisty festiwal wzajemnych oskarżeń – z każdą chwilą coraz brutalniejszy i bezwzględny. Choć rzecz dzieje się w eleganckim salonie, to rządzą tu reguły wojenne, albo te znane z ringów mieszanych sztuk walki (MMA). Szybko opadają maski opanowanych, ułożonych i kulturalnych przedstawicieli klasy średniej – górę biorą emocje, a wraz z nimi buta, wulgarność, bezwzględność i prostactwo. Punktem kulminacyjnym, niczym w jakimś antycznym czy mistycznym rytuale oczyszczenia jest (tyleż dosłowna co nieskrępowana) erupcja treści żołądkowych jednej z bohaterek. Po czymś takim hamulców nie ma.

Oczywiście z wieloma sytuacyjnymi wyjątkami, każdy ogląda tu jednak… siebie. Czyż nie udajemy w każdej właściwie chwili naszego społecznego życia? Kiedy nasze emocje są prawdziwe? Kiedy jesteśmy tak naprawdę sobą? Szczególnie gdy walczymy o tzw. „swoje”…

Wracając do straceńczej próby klasyfikacji gatunkowej, tekst Rezy należy sprowadzić do literackiego laboratorium ludzkich zachowań, ze szczególną specjalnością – badanie postaw ekstremalnych. Tak też odczytuje ten tekst autorka koszalińskiego spektaklu – Magda Skiba. Wczytała się w Rezę wnikliwie i ze zrozumieniem. Przeprowadziła przez ten labirynt emocji aktorów oraz pozostałych realizatorów z dużą rozwagą i pomysłowością.


Wyrazy uznania należą się twórcom oprawy muzycznej i multimedialnej. Za pierwszą odpowiadał Tomasz Ogonowski. To właściwie nie muzyka, lecz precyzyjna, ilustracyjna przestrzeń dźwiękowa. Te subtelnie zaznaczone, wwiercające się w podświadomość tony, posiadały wyjątkową moc zmiany atmosfery. Pozwalały realistycznej opowieści na ucieczki w oniryczne, surrealne obszary.

W wymowną precyzję uciekł także Karol Budrewicz, autor wysmakowanej multimedialnej oprawy przedstawienia. Jego video to sugestywne, ukryte komentarze akcji – w scenie womitowania to wręcz wciskające się przez framugi do wnętrza salonu gęste flupy, w tej z alkoholem – topniejące kostki lodu. Filmy ilustrowały także temperaturę sporu – gorąca piaszczysta pustynia versus ośnieżone wysokogórskie szczyty. Budrewicz realizował także znakomite teasery promujące spektakl w mediach społecznościowych. Warto też zobaczyć towarzyszący spektaklowi plakat Mariusza Króla. Cudo!


Scenografię i kostiumy opracowała Beata Jasionek. Kameralną scenę wypełnia ażurowa konstrukcja, symbolicznie zaznaczająca układ pomieszczeń. Jej transparentność ma symboliczne znaczenie wobec treści. Horyzont stanowią atrapy drzwi i okna pełniące funkcję „ekranu” dla kreatywnych projekcji Budrewicza (prawie mapping). W centrum znalazł się designersko umeblowany salon, z egzotycznymi elementami – jedna z bohaterek zajmuje się problematyką afrykańską, po bokach zaś znajdują się łazienka oraz kuchnia. Szkoda, że zabrakło miejsca na kolejne funkcjonalne elementy, choćby stołu w kuchni umożlwiającego zborniejsze przygotowanie poczęstunku. Niefortunna jest rola wanny jako pojemnego schowka na wszystkie niezbędne w spektaklu rekwizyty. Jasionek ubrała aktorów we współczesnym stylu, nie próbując nadawać wzorom ukrytych znaczeń i symboliki, ale wyraźnie podkreślając nie tylko charakter, ale też społeczny i zawodowy status osób dramatu.


Zespół aktorski spektaklu to oryginalna konfiguracja, jakiej w żadnej realizacji BTD jeszcze nie było – Bernadetta Burszta, Adrianna Jendroszek, Karol Czarnowicz oraz Jacek Zdrojewski. Z dużą wnikliwością wczytali się w tekst Rezy i podjęli wyzwanie interpretacji jej psychologicznych eksperymentów. Obok kreacji samych postaci niezwykle ważne, ale też trudne, jest tu opanowanie „przejść” pomiędzy następującymi po sobie stanami bohaterów, a tym samym kolejnymi zawieranymi sojuszami z konkurentami w sprawie.


Bernadetta Burszta portretuje Weronikę Wójcik (w oryginale Véronique Hoollié, w filmie Polańskiego – Penelope Longstreet) – największą ofiarę Boga mordu, zatracająca się bez reszty w szaleństwie konfliktu. Burszta owo „szaleństwo” dawkuje, cedzi, pokazując jako swego rodzaju proces. Przydają się tu artystyczne i etnograficzne inklinacje, kierujące charakter postaci w rytualną, mistyczną przestrzeń. To przemyślana i dojrzała kreacja.


Przaśny charakter nadał swojemu Jakubowi (Michel Hoollié /Michael Longstreet) Jacek Zdrojewski. Jego podśpiewywane komentarze czy puenty zaskakująco wprowadziły nie tylko pewną lekkość, ale także ułatwiły „adaptację” paryskiego salonu na polskie/koszalińskie podwórko.


Karol Czarnowicz vel Robert Mróz (Alain Reille / Alan Covan) to mało empatyczny prawnik, skupiony bardziej na zawodowych sprawach niż rodzinnym problemie. Gdy trzeba potrafi odrzucić telefon i walczyć o „swoich”, co z uwagi na kontrast zachowań, wypada soczyście. Technologiczny postęp zmienił jedną z jego figur – otóż bezprzewodowe słuchawki sprawiają wrażenie, że rozmowa przez telefon jest monologiem na stronie. Intrygujące.


Ostatnią z bohaterek – Annette Reille / Nancy Cowan / Annę Mróz – brawurowo interpretuje Adrianna Jendroszek. Wytworna, wyniosła dama po womitoryjnym epizodzie, przeobraża się w bezwzględną sukę. Niezły popis Jendroszek daje także w onirycznej scenie demonicznego „przesłuchania” (plus znakomity gag z popcornem).

Nie wiem czy dobrym pomysłem jest spolszczenie geografii zawartego w dramacie „świata”. Symbolika nazw – plac Wolności czy Konstytucji 3 Maja ma swoje znaczenie, bynajmniej nie uniwersalne. Podobnie proweniencje teoretycznie beztroskich piosenek przywoływanych przez Jacka Zdrojewskiego.  

Nie udała się finałowa scena „obłędu” bohaterów „Boga mordu”. Według Rezy źródłem owego „niewytrzymania” powinien być skrajny wkurw ogarniający wszystkich po ostatecznym zrzuceniu kulturowych masek i wymuszonej społeczną umową wszelakiej poprawności. Skiba zaproponowała z kolei coś w kontrapunkcie do intencji autorki – dziecięcą beztroskę i niewinność. Zamiast odchodzić od zmysłów, ulegać prostackiemu chaosowi, bohaterowie imitują zachowania rozkapryszonych dzieciaków. A to tupią nogami, a to pokazują sobie język, wydają dziwne dźwięki. Pomyłka. Szczególnie, że ów wkurw dorosłych za chwilę „gasi” albo gasi (bez cudzysłowu) telefon od kolejnej pociechy Hoollié / Longstreet’ów / Wójcików. Troskliwość i odpowiedzialność znów weźmie górę. Na długo?

A propos „ na długo” – uroda tej produkcji zapewnia, że spektakl na długo właśnie zagości w repertuarze Bałtyckiego Teatru Dramatycznego w Koszalinie.