343562119 777016537763489 7575033036062579727 n Zdrowie i uroda

Rugia – idylla na wyciągniecie ręki

Na Rugię trafiliśmy z polecenia koleżanki, w tegoroczną majówkę. Szukaliśmy miejsca nieodległego, zachęcającego do odpoczynku, ale też z bliskością natury i ciekawymi obiektami do zwiedzania. Okazało się, że ten skarb leży zaledwie 4,5 godziny drogi samochodem z Koszalina. Dojazd jest banalny, momentami malowniczy, a Rugia tak piękna, jak o niej mówią. Cieszę się, że ją odkryłam, żałuję, że spędziliśmy na wyspie zaledwie trzy dni, bo to zdecydowanie za mało, żeby zwiedzić wszystko, co oferuje, ale nawet tak krótki wypad można wypełnić po korek różnymi aktywnościami, nacieszyć się pocztówkowymi widokami i nasycić przyrodą – dla jej miłośników to prawdziwy raj.

359813136 783791720419304 3594614134677041610 n Zdrowie i uroda

Komuś znad morza jazda nad morze, w dodatku to samo, może wydawać się mało atrakcyjna, ale mimo oczywistych podobieństw krajobrazowych i klimatycznych, Rugia to kategoria premium. Pod każdym względem. Uderzająca jest przede wszystkim dbałość o otoczenie i nie chodzi tylko o niebywałą wprost czystość, ale także estetykę przestrzeni, także prywatnej.

Dziewiętnastowieczna architektura uzdrowiskowa utrzymana w bieli, pełna „koronkowych” elementów cieszy oko, podobnie jak czyste plaże, brak bilbordów i reklam oraz bud z wylewającym się z nich plastikiem. Mieszkańcy Rugii najwidoczniej rozumieją, że wyspa jest dobrem wspólnym i warto je pielęgnować w skali makro i mikro. Niemieckie umiłowanie porządku i perfekcyjna organizacja bywają obiektem żartów, ja je lubię. W maju sezon dopiero majaczył na horyzoncie, ale wyobrażam sobie, jak cenne mogą być w szczycie turystycznego kołowrotka. Warto wspomnieć o niespotykanej uprzejmości międzyludzkiej i tej na drodze, gdzie wszyscy przestrzegają zasad bezpiecznej jazdy.

Trzydniowy wyjazd równa się dylematy – co wybrać, gdzie pojechać, co zobaczyć. Naszą bazą wypadową było miasteczko Baabe, położone na południowym krańcu szlaku najpopularniejszych nadmorskich kurortów Glowe – Sassnitz – Binz – Sellin. Od tego ostatniego Baabe dzielą niecałe dwa kilometry plażą, a atrakcją w Sellin jest 400-metrowe molo. Na jego końcu znajduje się mały batyskaf, który zanurza się z chętnymi w wodzie. Wybraliśmy spacer w odwrotnym kierunku.

Wspomniane kurorty można zwiedzić Szalonym Rolandem, czyli widowiskową kolejką, której stację mieliśmy w Baabe niemal pod nosem. Następnym razem, stwierdziliśmy.

Rugia nie jest duża, więc gdziekolwiek się nie wybierzemy, podróż samochodem zajmuje niewiele czasu. Przy typowych obiektach turystycznych (przynajmniej tam, gdzie byliśmy), znajdziemy wygodne, duże parkingi, z miejscami dla aut, busów, autokarów, camperów, jednośladów czy rowerów oraz infrastrukturą gastronomiczną, toaletami itd. Płatne, ale dobrze zorganizowane i zwalniające z poszukiwań skrawka miejsca do zaparkowania.

Rugię można zwiedzać też na rowerze, wygodnymi ścieżkami i trasami, których wyspa oferuje mnóstwo. I rowerzystów jest mnóstwo, w tym śmigających na „elektrykach” krzepkich seniorów.

Wracając do wyborów. Zdecydowaliśmy się zwiedzić Kap Arkonę i Park Narodowy Jasmund, a w drodze powrotnej Oceanarium w Stralsundzie, z krótkim spacerem po starówce. Można się tu zatrzymać na samym początku wycieczki, bo przez miasto, a właściwie przez gigantyczny wiszący most – wjeżdża się na Rugię. Oceanarium zobaczyć warto, jest drugie co do wielkości w Europie i oferuje super podróż przez Bałtyk (polecam seans audio na leżakach w wielkiej sali z wiszącymi nad głową naturalnej wielkości gigantami morskimi), ale warto też zwiedzić samo urokliwe miasteczko, z hanzeatycką zabudową i portem.

NATUREUM LeuchtturmDarsserOrt FotoJohannes MariaSchlorke img4644 Zdrowie i uroda

Kap Arkona to przylądek, najdalej wysunięty na północ punkt Rugii. Samochód zostaje na parkingu (tu kończy się ruch kołowy), do przylądka idzie się pieszo ok. 2 km, mijając pod drodze wioskę z krytymi strzechą domkami i coś w rodzaju ryneczku ze sklepikami, kawiarniami i małymi restauracyjkami. Zdrobnienia nasuwają się same, bo wszystko jest na poły bajkowe i trudno momentami uwierzyć, że mieszkają tu ludzie, a nie skrzaty. Na miejscu, czyli przylądku, można wdrapać się na dwie położone blisko siebie latarnie, pójść na spacer na klify lub kamienistą plażę pod klify, pogapić się na zadziwiająco lazurowy Bałtyk, kupić dzieło sztuki z miejscowej galerii i zrobić kilka efektownych zdjęć, na przykład z rzeźbami pogańskich bóstw. Kolejny punkt to maleńka wioska rybacka Vitt, wyglądająca jak plan filmu. Idzie się do niej spacerem, wzdłuż brzegu lub górnym szlakiem. Na miejscu można coś zjeść lub wypić. Jak wszędzie na Rugii, są opcje tańsze i droższe, kulinarnie zróżnicowane, choć namawiam na próbowanie regionalnych przysmaków.

My po raz pierwszy spróbowaliśmy tu słynnych rugijskich Fischbrötchen, czyli „rybobuł”, które można kupić wszędzie. Chrupiąca bułka, a w niej ryba – najczęściej genialnie zamarynowany, delikatny śledź albo łosoś, halibut, dorsz. Do tego liść sałaty, plaster ogórka, papryki, cebuli i remoulade albo majonez. Proste, pyszne, sycące i za kilka euro. Jedliśmy w kilku wersjach, wszystkie znakomite, ale najlepsza z łajby przed Oceanarium od roześmianej ekipy śpiewającej niemieckie szanty.

Wypad na Kap Arkonę, zakładający niespieszne tempo wędrówki, postoje na dokumentację fotograficzną, podziwianie krajobrazu, przekąski i zakupy pamiątek trwa około czterech godzin. Warto zabrać czapkę, bo mocno wieje, podobno nawet w lecie.

Na wycieczkę do Parku Narodowego Jasmund trzeba zarezerwować więcej czasu. Zależnie od tego, gdzie zaparkujemy, spacer może mieć kilka lub kilkanaście kilometrów. My wybraliśmy szlak krótszy, z miejscowości Hagen. Dłuższy prowadzi z Sassnitz do wioski Lohme (lub na odwrót) i jest to wyprawa raczej całodzienna. W obu wersjach droga prowadzi przez obłędny, prastary las.

Ze względu na bogactwo fauny i flory oraz inne przyrodniczo-historyczne przymioty Park został wpisany na listę UNESCO (nota bene Stralsund też). Jak większość turystów, wędrowaliśmy w kierunku najbardziej charakterystycznego punktu – Tronu Królewskiego (Königsstuhl), czyli wielkiego klifu o wysokości 118 metrów, z bajecznym widokiem na morze i skały kredowe (inne punkty widokowe to Victoria-SichtiWissower Klinken). Mieliśmy ogromne szczęście, bo dosłownie kilka dni przed naszym przyjazdem do użytku oddana została efektowna rampa (Skywalk Königsstuhl) na „tronie” – wcześniej ze względu na jej budowę przez dłuższy czas był on dla turystów niedostępny.

Wejście na klif jest płatne, a bilet obejmuje też wizytę w Nationalpark-Zentrum Königsstuhl, z interaktywną wystawą „Wydobywamy na światło dzienne tajemnice natury”, gdzie o dziejach ziemi opowiadają przez słuchawki np. Brad Pitt czy Julia Roberts, oczywiście w wersji angielskiej. Muzeum jest świetne, pomysłowe i ciekawe dla zwiedzających w każdym wieku.

Nie udało nam się w czasie tej krótkiej wizyty odwiedzić Putbus – miasta róż, popłynąć na porośniętą rokitnikiem, przypominającą kształtem konika morskiego i pozbawioną ruchu kołowego wysepkę Hidensee, na której bywali podobno Einstein i Mann, ani zobaczyć mrocznej Prory, pozostałości ośrodka wypoczynkowego dla nazistów, budynku ciągnącego się – uwaga – na długości 4,5 kilometra. Widziałam go z oddali, przez samochodowe szyby. Wrażenie osobliwe, bo w promiennym i sielskim krajobrazie Rugii to obiekt z innego świata.

Zobaczyliśmy natomiast kawałek idyllicznego miejsca, w którym można naładować akumulatory w tempie błyskawicznym. Niezależnie od pogody, co nad Bałtykiem ważne, i preferencji – spacery i zwiedzanie są równie przyjemne co nicnierobienie na plaży. Kolejna wycieczka na pewno będzie dłuższa.

OZEANEUM Offener Atlantik Foto Anke Neumeister DMM 01 Zdrowie i uroda