8 Ludzie

Słodka Bogusławka

W przeszłości powstawały tu sztandarowe produkty, którymi Koszalin podbijał europejskie i światowe rynki. Dziś o dawnej świetności tego miejsca przypomina tylko napis „Bogusławka Koszalin” oraz niszczejące pozostałości znajdującej się w ścisłym centrum miasta dawnej fabryki.

Gęsina z Koszalina

Historię zakładu można zacząć od 1878 roku, gdy pewien urodzony w Koszalinie, niespełna 30-letni kupiec Carl Waldemann założył firmę zajmującą się przetwórstwem i sprzedażą gęsi. Początkowo zatrudniał jedynie 10 osób, jednak w ciągu kilku lat przedsiębiorstwo znacznie się rozwinęło. Gęsie piersi i udka wędzono, pozostałe części ptaków świeże lub solone wysyłano koleją do odbiorców w głąb Niemiec. W krótkim czasie zakład Waldemanna stał się drugim (po koszalińskiej papierni) najważniejszym pracodawcą w mieście, zajmując kwartał pomiędzy dzisiejszymi ulicami Zwycięstwa, Mickiewicza, Asnyka i Grodzką. W roku 1897, gdy liczba zatrudnionych pracowników firmy przekroczyła 350 osób (w tym 50 urzędników i 300 robotników i robotnic), ciężko chory Carl Waldemann sprzedał przedsiębiorstwo noszącemu parę lat później zaszczytny tytuł Kommerzienrat Gustavowi Schlichtingowi. Nowy właściciel nie tylko prowadził firmę C. Waldemann pod dotychczasowym szyldem z sukcesem dalej, lecz ją rozwinął i unowocześnił, tworząc organizację zajmującą się skupem solonych i mrożonych łososi na terenie Ameryki Północnej, co usprawniło działalność. Utworzono również filię zakładu w Kolonii – Mülheim nad Renem, która mogła skuteczniej działać na terenach zachodnich i południowych Niemiec oraz za zachodnią granicą. Wędzone łososie w puszkach Waldemanna zdobywały złote i srebrne medale na targach krajowych w Kolonii i Berlinie, za granicą – w Sankt Petersburgu i na wystawie przemysłowo – rzemieślniczej w Koszalinie w roku 1912.

Główną działalnością firmy stały się przetwory rybne, została również poszerzona o artykuły mleczne – produkowano kilka rodzajów serów (Delikatesowy, Tylżycki), oraz ulubiony przez mieszkańców miasta serek Koszaliński (Kösliner Käschen).

Gustav Schlichting zmarł w 1914 r., ale firma istniała nadal, kierowana teraz przez wdowę po nim, Elise, wspomaganą przez doświadczonych pracowników zakładu. Przetrwała I wojnę światową, a po jej zakończeniu dawne kontakty handlowe zostały odtworzone. Sztandarowym i szeroko znanym produktem firmy C. Waldemann był w latach 20 „Łosoś w oleju”. W drugiej połowie lat 20 interesy szły tak dobrze, że utworzono kolejny zakład produkujący marynaty, oraz wędzarnię węgorzy w Stralsundzie. Miasto było tak dumne z powstających tu wyrobów, że od 1932 roku miejscowa poczta stemplowała nawet listy pieczątką reklamującą Koszalin jako „Miasto wędzonych łososi”. W 1932 roku nowym właścicielem firmy Carl Waldemann został jej dotychczasowy dyrektor Herbert Scholz.

svg%3E Ludzie
Fabryka konserw rybnych Waldemanna w Koszalinie, rycina na papierze firmowym

Ryby, napoje i lizaki

Rok 1945 był końcem niemieckiego Köslina i fabryki Waldemanna. Zakład szczęśliwie uniknął wojennych zniszczeń i wywozu maszyn, mógł więc dość szybko podjąć produkcję jako państwowa Fabryka Konserw Rybnych „Tytan”, w jakimś sensie kontynuując tradycję poprzednika. Na rysunku sytuacyjnym przechowywanym w koszalińskim Archiwum Państwowym zaznaczono baseny na ryby, chłodnię, wędzarnię, a także garaż, stajnię (w tamtych czasach transport w dużej mierze opierał się wciąż na wozach konnych), tartak, magazyny oraz pakownię i biura ekspedycyjne z wejściem od strony ul. Grodzkiej.

Dziesięć lat później w kompleksie znajdującym się między ul. Asnyka, Mickiewicza, Grodzką i Zwycięstwa zamiast fabryki „Tytan” działało Wojewódzkie Przedsiębiorstwo Hurtu Rybnego oraz Rejonowa Zbiornica Jajczarsko-Drobnicza. Koszalińscy radni zdecydowali o ich przeniesieniu gdzie indziej, a miejsce przydzielono dwóm miejskim przedsiębiorstwom utworzonym w 1954 roku: wytwórni wód gazowanych i soków mieszczącej się dotąd przy ul. Spółdzielczej oraz fabryce cukierków z ul. Estkowskiego 7 (obecnie Domina), działającym w ramach Koszalińskich Zakładów Spożywczych Przemysłu Terenowego. Produkcja artykułów spożywczych była w tym miejscu bardzo zróżnicowana: w podsumowaniu roku 1959, wymieniono 140 ton wędzonych ryb, 180 tys. litrów napojów gazowanych (w tym kwas chlebowy i napój truskawkowy) oraz 550 ton cukierków. Ostatecznie to właśnie słodycze miały stać się głównym towarem tu powstającym.

Ich początkowy asortyment był dość skromny: produkowano karmelki o nazwie „Mewki”, „Owocowe”, „Miętowe”, „Raczki”, „Koguciki” „Toffi” popularne i kakaowe oraz wafle owocowe i waniliowe. Opisany przez reportera ówczesnego Głosu Koszalińskiego proces powstawania lizaków na patyku rozpoczynał się od przygotowywania w kotle mieszaniny syropu, esencji owocowej i barwnika. Płynna masa syropowa była następnie urabiana przez karmelarza, który po przestudzeniu jej na specjalnym stole chłodniczym doprowadzał ją do stanu elastyczności. Z kolei pracownica działu obróbki za pomocą prasy nadawała wydłużonemu karmelowi kształt lizaków, a jej dwie koleżanki rozdzielały i układały na stole posklejane cukierki. Ostatnim etapem produkcji była zawijalnia będąca jasną salą zastawioną stołami, za którymi ponad 20 kobiet w białych fartuchach i czepkach zręcznie zawijało lizaki na patyku.

svg%3E Ludzie
Ul. Mickiewicza, koniec lat 50. Fot. Tadeusz Białecki

Bogusławka jest kobietą

Mimo dość optymistycznego reportażu, prawda o początkach „słodkiej fabryki” była trochę bardziej gorzka. W 1958 roku jeden z mieszkańców Koszalina zanotował w pamiętniku: „W Koszalinie istnieje fabryka cukierków. Okazało się, że deficyt jej jest tak duży, że gdyby zarzucono produkcję i robotnikom i pracownikom płacono w dalszym ciągu normalne pensje – jeszcze miało by się rocznie kilka milionów złotych oszczędności!”. Problem był znany władzom: na jednej z sesji Miejskiej Rady Narodowej w 1957 roku mówiono o nierentowności powodowanej zbyt wysokimi kosztami produkcji i złym zarządzaniem. Przyczyną była też zła jakość wyrobów – w pokontrolnym protokole zarzucano kierownictwu dopuszczenie do produkcji czekoladowych bomb i księżyców ze zjełczałej margaryny, przez co – jak napisano – „nadzienie miało smak mydła”. Skutkiem tego było np. nieodebranie przez „Samopomoc Chłopską” pięciu ton słodyczy. Rok 1957 zamknął się stratami wynoszącymi ok. 2,5 mln. złotych.Niemniej likwidacja zakładu, w którym 90% ze 140-osobowej załogi stanowiły kobiety, nie wchodziła w grę. Zmieniono kierownictwo – nowym dyrektorem został Tadeusz Bednarski, a pionem technicznym kierował młody i zdolny inżynier Wojciech Stecki. Rentowność starano się podnieśćprodukując oprócz cukierków również cieszące się dużą popularnością lody „Pingwin” w czekoladzie (w 1960 roku produkowano ich 3 tys. sztuk dziennie i planowano czterokrotnie zwiększyć ilość). Kontynuowano również produkcję witaminizowanych oranżad i lemoniad, a także wód gazowanych na miodzie i winach w dziesięciu (!) smakach o takich nazwach jak „Kryształki”, „Murzynki”, „Pszczółki”, „Małgorzatki”, „Ku-ku-nor” i „Chinoranż”. Świadczono też usługi napełniania wodą sodową nasyconą tzw. syfonów, czyli szklanych butli z dźwigienką i rurką. Rok 1958 zakończył się niewielkim zyskiem, a w kolejnym rozpoczęto produkcję nowych gatunków cukierków o smaku „mocca”, „orzechowych” i „mleczno-orzechowych”. Plan roczny wykonano już jesienią.

W październiku 1959 roku dyrekcja fabryki wraz z redakcją Głosu Koszalińskiego ogłosiły konkurs na nazwę zakładu. Wzięło w nim udział ponad pół tysiąca mieszkańców, z których większość nadesłała po kilka – kilkanaście propozycji, m.in, „Jagiellonka”, „Karmelanka”, „Rodzynka”, „Zorza”, „Fala” lub „Bogusłowianka”. Nagrodę w postaci kilku pudeł słodyczy otrzymała pracownica koszalińskiej poczty Jadwiga Wawrowska, która zaproponowała imię „Bogusławka”, nawiązującą do nowo nadanego herbu Koszalina. Zakład nadal się rozwijał: sprowadzono dwa automaty do produkcji cukierków „irysy” oraz „toffi”, angielską maszynę zawijającą dziennie 300 kg cukierków oraz obracarkę do batonów. W 1960 roku zapowiadano, że wkrótce klienci będą mogli kupić batony luksusowe i „smaczne pomadki w czekoladzie” nie tylko luzem, ale również w bombonierkach, a także cały asortyment smakołyków wielkanocnych: duże czekoladowe jajka, kurki, baranki itp. Myślano też o uruchomieniu zamrażalni owoców. W 1963 roku rozpoczęto produkcję mieszanki karmelowej „Bogusia”. Były to cukierki w kształcie beczułek, lampionów, owoców itp. sprzedawane w barwnych pastelowych opakowaniach. Wieloletni kierownik produkcji Czesław Stolarski przewidywał, że nowy produkt będzie cieszył się popularnością nie mniejszą niż dotychczasowe smakołyki: słodycze znane jako „banany luksusowe w czekoladzie”, batony z malinowym nadzieniem „z rybką” na opakowaniu, bloki bakaliowe z rodzynkami i figami oraz specjalność zakładu: galanteria agarowa, produkowana na bazie importowanej z Danii pektyny.

Mimo permanentnych trudności z zaopatrzeniem w surowce potrzebne do produkcji takie jak mleko w proszku i masło, w 1968 roku „Bogusławka” produkowała około 30 słodkich asortymentów, wśród których królowały wielosmakowe galaretki witaminizowane na bazie moszczów owoców krajowych. Do ich produkcji zakładowa brygada racjonalizatorów zaprojektowała i wykonała maszynę zastępującą uciążliwą pracę sześciu kobiet. Planowano również uruchomienie produkcji wiśni w czekoladzie. Jednak największym hitem okazały się wyróżnione znakiem jakości „toffi super” oraz najbardziej znane: mleczne krówki, które eksportowano m.in. do krajów europejskich i arabskich. I to te cukierki kojarzą się starszym mieszkańcom z „Bogusławką” najbardziej.

svg%3E Ludzie
Wspólne zdjęcie pracowników Bogusławki z kierownikiem Zbigniew Łozińskim (z prawej). Źródło: Facebook (Paulina Miller-Sterczyńska)

Krówki z Koszalina

Krówki nie były oczywiście wynalazkiem koszalińskim. Ich historia liczy sobie obecnie ponad sto lat, a za ich twórcę uchodzi poznański cukiernik Feliks Pomorski, który w latach 20, XX w. produkował kajmakowe (masa na bazie zagęszczonego mleka) cukierki zawijane w papierki z rysunkiem krowy. Jego fabryka została po wojnie upaństwowiona i włączona w struktury Ministerstwa Przemysłu Terenowego, tą też drogą receptura trafiła do innych zakładów produkujących słodycze. W 1958 roku krówki zwane jeszcze „pomadkami mlecznymi” produkowane w podległej temuż ministerstwu słupskiej „Pomorzance”, przynajmniej wg słupszczan uchodziły za najlepsze w Polsce.

Początkowo krówki dzieliły się na „Koszalińskie” i „Luksusowe, a a pod względem konsystencji na kruche i ciągutki, zwane również żartobliwie „mordoklejkami”. Ich konsystencja zależała od czasu przechowywania po wyprodukowaniu. Krówka świeża jest ciągnąca w całej objętości,. Z upływem czasu, w wyniku krystalizacji cukru zaczyna kruszeć od zewnątrz. „Ciągutkowość” świeżych krówek sprawiała, że musiały być ręcznie zawijane w papierki. Jeszcze w latach 90. dzienna norma zawijanych w „Bogusławce” cukierków wynosiła 38 kg na osobę. Była to żmudna praca, zwłaszcza zimą, gdy zdarzało się, że z braku opału w halach koszalińskiej fabryki panowała temperatura 11-12 stopni, a plan trzeba było wykonać. Jedna z koszalinianek wspominała: „Gdy miałam 14 lat tata mi powtarzał: »Jak nie będziesz się uczyć to staniesz przy taśmie w „Bogusławce”.« Działało.” Ze szkolnych wycieczek do fabryki uczniowie wracali jednak przede wszystkim ze wspaniałymi wrażeniami pobytu w cudownym królestwie słodyczy oraz… kieszeniami pełnymi cukierków. Zdarzało się również – jak wspominał w facebookowej grupie Stary Koszalin Miłośnicy jeden z koszalinian – że „czasami, latem, panie pracujące w „Bogusławce” przy otwartych oknach rzucały nam, dzieciakom mieszkającym w pobliżu, krówki”. Mniej radości z sąsiedztwa zakładu mieli ich rodzice, skarżący się w prasie na chmurę gruboziarnistej sadzy rozsiewanej z fabrycznego komina, która grubym i tłustym kożuchem kładła się na szybach i parapetach, a przy otwieraniu okien – na meblach i podłogach. Swoje zapachy nadal roztaczała mieszcząca się przy ul. Grodzkiej hurtownia Centrali Rybnej.

W latach 70. dawne Koszalińskie Zakłady Spożywcze Przemysłu Terenowego połączyły się ze słupską fabryką „Pomorzanka” jako Zakłady Przemysłu Cukierniczego „Pomorzanka”, zakład „Bogusławka” w Koszalinie.

Kryzys lat 80. odbił się na jakości wyrobów: brakowało wówczas dewiz na zakupy głównie ziarna kakaowego i części zapasowych do maszyn. Upadek PRL, plan Balcerowicza i wprowadzenie gospodarki rynkowej z konkurencją zachodnich słodyczy ostatecznie pogrążyły zarówno „Pomorzankę”, jak i „Bogusławkę”. Stanowiące jedność oba zakłady zostały postawione w stan likwidacji i kupione przez prywatnego inwestora, który wygasił koszalińską produkcję.

W latach 90 część budynków została wyburzona (m.in. zniknęła widoczna na niektórych dawnych pocztówkach stara brama fabryczna stojąca obok Domku Kata przy ul. Grodzkiej). Przez lata był tam pusty plac pełniący rolę parkingu, dziś został zabudowany apartamentowcami. W pozostałych fabrycznych budynkach przez kolejne lata działało kilka firm, w tym komputerowa, architektoniczna, ciucholand, sklep z dżinsami i pub. W piwnicach, w których niegdyś magazynowany był cukier, od kilku lat działa restauracja. Niebawem, nawiązując do słodkiej przeszłości tego miejsca, obok ma zostać otwarta cukiernia.