Glowne otwierajace Kultura
OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Sztuka życia ze sztuką

Fot. Tomasz Majewski i Greta Grabowska

To był szczególny wernisaż, ostatni w 33-letniej historii Galerii na Piętrze. Związani z nią artyści, kolekcjonerzy sztuki i jej miłośnicy spotkali się 9 września br., by podziękować Jadwidze Kabacińskiej-Słowik (dla przyjaciół Wisi) za jej pasję, życzliwość, czasami także mecenat. O tym, czym była Galeria na Piętrze dla środowiska koszalińskich plastyków mówi w rozmowie z „Prestiżem” Greta Grabowska, malarka, autorka scenografii filmowych i teatralnych, najmocniej kojarzona z oryginalną techniką kolaży, w której tworzy swoje prace.

– Skąd wzięła się Galeria na Piętrze?

– Idea prywatnej galerii zaiskrzyła w umyśle jej twórcy Leonarda Kabacińskiego jeszcze podczas Plenerów Osieckich z lat 1963-1981. Leonard Kabaciński był współorganizatorem kilku z nich. Przez kilkanaście lat był również dyrektorem koszalińskiego Biura Wystaw Artystycznych. Koszalińskie BWA dzięki niemu zyskało świetną opinię w Polsce, było uznawane i doceniane, gościło wielu wspaniałych twórców, a każda wystawa odbijała się szerokim echem w kraju. Leonard Kabaciński wielokrotnie ich wspierał, był im opiekunem i, jeżeli była taka potrzeba, mecenasem. „Mój wspaniały Medyceuszu”- pisał Władysław Hasior w liście do Leonarda. Inny dołączył do swojej pracy: „Miły Drogi Przyjacielu gorąco proszę przyjmij w opiekę „Adorację róży” co z mej strony jest Adoracją Ciebie i Twojej Pracy…”

– Marzenie pana Leonarda ziściło się 9 lutego 1991 roku. Galeria otworzyła swoje podwoje nietypowo, na pierwszym piętrze kamienicy przy ulicy Dworcowej nr 2.

– Rzeczywiście, nie była to galeria z tych, do których przywykliśmy. Jej wnętrza stanowiły przedziwny konglomerat kilku pomieszczeń. Główną salę ekspozycyjną stanowił salon z „kominkiem”, dalej pomieszczenie biurowo-bankietowe i zaplecze. Był jeszcze pokoik dla sztuki mniejszego kalibru. „Osieki” i koszalińskie BWA gościły najgłośniejsze i najcenniejsze nazwiska polskiej sztuki współczesnej, toteż nikt z wielkich nie odmówił zaproszeniu do prezentacji swojej twórczości w Galerii. Ich nazwiska budowały prestiż miejsca i miasta.

– Jednak nieco dwa lata później jak grom z jasnego nieba spadła wiadomość o niespodziewanej śmierci Leonarda Kabacińskiego, spiritus movens Galerii.

– Szerokim gestem i opiekuńczym ramieniem witał każdego przychodzącego zmierzyć się ze sztuką. Teraz artyści żegnali go równie ciepło, przyjaciela, człowieka wielkiego formatu. Nikt nie znał przyszłości Galerii. Nie znała jej również żona, Jadwiga Kabacińska. Trwała w niepewności dwa lata. Wisia zawsze była opodal, choć to ona zapraszała, organizowała, gościła. Celebrowała pobyt każdego twórcy, a po wernisażu organizowała biesiadę.

My, młodzi koszalińscy artyści, zaangażowaliśmy się w dzieło mistrza. Wespół z „Ruchomą galerią Merz”, głównie z Lidką Sporecką, pomagałyśmy przy organizacji i aranżowaniu wystaw, a przede wszystkim namawiałyśmy Wisię na zachowanie Galerii, bo weszła ona już w krwioobieg miasta. Ale ostatecznie to dziennikarka Jadwiga Ślipińska, wieloletnia przyjaciółka, przekonała ją do zmierzenia się z tym wyzwaniem. I nadszedł w końcu dzień, kiedy Jadwiga Kabacińska otworzyła pierwszą wystawę. Potem były kolejne prezentacje i spotkania – łącznie ponad 250. Wszystkie są skrupulatnie udokumentowane. A Wisia dzielnie, zawsze na pełnych żaglach, przeprowadzała tę jednostkę sztuki przez burze i zamęt.

– Ponoć pani Jadwiga zawsze po królewsku przyjmowała gości…

– Wystawy otwierała często w białej etoli, w sukni z dekoltem opinającej zgrabną figurę. Zawsze z wysoko uniesionym czołem i bukietem kwiatów witała artystów z Polski i ze świata. A tych znakomitości gościła wiele. Wymienię tylko kilka nazwisk: Erna Rosenstein, Aleksandra Jachtoma, Stanisław Fijałkowski, Leszek Rózga, Jan Dobkowski, Andrzej Gieraga. Same tuzy. Wiele z tych spotkań przerodziło się w przyjaźń. Wynikała z tego również korespondencja trwająca dekady. Wystawom często towarzyszył bankiet, czasem w galerii, częściej w domu Wisi. Gospodyni podejmowała artystów po staropolsku z muzyką, śpiewem, często do świtu. Galeria była również otwarta na młodych artystów. Wielu debiutowało tam w ramach „Promocji Młodych”. Ja również.

– Czy kiedy Jadwiga Kabacińska wyszła ponownie za mąż, było jej łatwiej?

– Po miłośniku artystów stanął u jej boku artysta Andrzej Słowik, znany koszaliński malarz, twórca asamblaży, prywatnie człowiek serdeczny, z otwartą duszą. Wraz z Alicją Nowak, pracownicą sklepu, aranżowali wystawy galeryjne. Przez kilkanaście lat w ogrodzie ich domu odbywały się imprezy artystyczne pt. „Słowik w plenerze”. Znakomita okazja do zaproszenia przyjaciela artysty z wystawą i gości: muzyków, architektów, aktorów, literatów, artystów i ich miłośników. Andrzej na tę okazję wyczarowywał instalacje w ogrodzie. Na jedną z pierwszych przygotował „kopię samego siebie”- kilkudziesięciu Słowików. Z tektury, wyciął swoją postać naturalnej wielkości, a że był tuż po montażu rozrusznika serca, w miejscu serca wkleił bateryjkę z czerwoną, mrugającą diodą. Przewrotne od tego czasu mówił o sobie „cyborg”. Wieczorne rozmowy, muzyka, jadło, nocne iluminacje i śpiew. Wisia często intonowała swój ulubiony utwór – „Pieśń filaretów” Mickiewicza. Jej słowa tłumaczą wiele. „Hej, użyjmy żywota! Wszak żyjemy tylko raz; Tu stoi czara złota, a wnet przeminie czas….”

– Wystawom w Galerii towarzyszyła spontaniczność, nigdy nie było wiadomo, co przyniesie wieczór. Będzie chór czy śpiewak, bard z gitarą, a może dumanie przy świecach…

– Odbyło się tam również kilka pożegnań zaprzyjaźnionych artystów: Ryszarda Lecha, Olgi Sieńkowskiej, Borysa Kisylewskiego, Marii Idziak oraz ostatnie samego Andrzeja Słowika. Choć w 2007 roku galeria przeniosła się do nowego wnętrza, na parter ulicy Dworcowej nr 8, to genius loci przeniknął do nowej siedziby. To był wciąż dom artystów, choć jego prowadzenie stawało się dla Wisi coraz większym wysiłkiem. Niech mi to wybaczy, ale trzeba wiedzieć – choć trudno w to uwierzyć – że ma już za sobą osiemdziesiąte urodziny.

– Dziewiątego września tego roku miał miejsce ostatni, pożegnalny wernisaż w Galerii na Piętrze.

– Byłam pomysłodawczynią i kuratorem tej wystawy. Przygotowałam ją z potrzeby serca, dla Jadwigi Kabacińskiej-Słowik w podziękowaniu za trzydzieści lat Galerii na Piętrze. Koncepcja wystawy zatytułowanej „Przyjaciele Wisi i Andrzeja” powstała na plenerze, po śmierci Andrzeja Słowika. Miała być jego pożegnaniem, stała się pożegnaniem Galerii. Zgromadziłam na niej przyjaciół Galerii, Wisi, Andrzeja, artystów plenerowych i najlepszych artystów, których obrazy znajdują się w domowej kolekcji i dla których stworzyłam oddzielną Galerię Mistrzów. Nie mogło zabraknąć ściany dla Słowika ze „słowikami” – podobiznami Andrzeja, które tworzył dla wspomnianych corocznych spotkań „Słowik w plenerze”. Nie mogło zabraknąć jego obrazów, złota i szklaneczki gorzałki. Był z nami na każdej galeryjnej imprezie, nie mogło go zabraknąć i teraz.

– Wraz z likwidacją Galerii skończyła się ważna dla kultury Koszalina epoka. Podkreślają to wszyscy.

– Prowadzenie takiej placówki jest misją. Choć Galerię na Piętrze założył Leonard Kabaciński, to najbardziej jego żonie Jadwidze zawdzięczamy jej sukcesy i nieprzerwane trwanie na posterunku sztuki przez trzydzieści lat. To postać wyjątkowa, osobowość charyzmatyczna, obdarzona niezwykłym czarem, zdystansowana, ale również ujmująca i opiekuńcza. Galeria to Wisia – GENERALISSIMA WISIA, dla której prowadzenie Galerii stało się celem nadrzędnym, sensem życia. Przez lata obcowania ze sztuką i artystami stworzyła dla nich dom, też dom dla ich obrazów, przestrzeń do wymiany poglądów, centrum kulturalne miasta – Galerię na Piętrze.

Nie dopuszczałam do siebie myśli, że kiedyś nastąpi koniec, Galeria przejdzie do historii. Gdy w maju Wisia odwiedziła mnie i powiedziała, że ją zamyka, zareagowałam niedowierzaniem. Koniec Galerii na Piętrze w Koszalinie to naprawdę kres pewnej epoki. To koniec jednej z pierwszych w Polsce prywatnych galerii, która przez lata zdobyła uznanie i pozyskała ogromny krąg przyjaciół. To na pewno dla miasta strata, ale i powód do wiecznej wdzięczności wobec gospodyni tego miejsca.

Galeria opuściła nas osamotniona. Bez wsparcia władz, bez następców, bez rodziny, która by się nią zaopiekowała, odeszła na zasłużoną emeryturę. Ale jej wspaniała historia została zapisana i na zawsze pozostanie w naszych sercach klimat Galerii oraz otwartość gospodyni. Według mnie Galeria będzie żyła zawsze, pozostanie blisko nas. Sztuce nie da się zamknąć ust. Ona trwać będzie. Eviva l’arte. Nie rozdziobią kruki sztuki.