Do ekstraklasy AZS Koszalin awansował w 2003 roku. Był to czas, kiedy liga się profesjonalizowała. Kluby musiały przyjąć formułę sportowych spółek akcyjnych. Nie inaczej było z koszalińskim AZS-em. Jego głównymi właścicielami są gmina miejska Koszalin i Koszalińska Telewizja Kablowa. Klub utrzymuje się w głównej mierze z dotacji miejskiego samorządu. Jednak bez dodatkowych wpływów nie jest w stanie przeżyć.
W tył zwrot
Większość klubów ekstraklasy ma sponsorów tytularnych. To bogate firmy, które swoją promocję opierają na skojarzeniach z popularną dyscypliną sportu. Do niedawna takim sponsorem dla AZS Koszalin były „Police”.
Dla nikogo chyba nie jest tajemnicą, że obsada kierowniczych stanowisk w spółkach Skarbu Państwa lub spółkach z jego większościowym udziałem zależy od układów politycznych. Po ostatnich wyborach parlamentarnych, wygranych przez Prawo i Sprawiedliwość, zmienił się zarząd „Polic”. Jedną z jego decyzji było zerwanie – według władz koszalińskiego klubu zupełnie bezpodstawne i niezgodne z prawem – kontraktu sponsorskiego. Klub będzie walczył o należne mu z tego tytułu pieniądze w sądzie, ale to droga długa i żmudna.
Niemniej utrata głównego sponsora tuż przez zakończeniem sezonu 2015/2016 i perspektywa kolejnego sezonu bez odpowiedniego zabezpieczenia finansowego mocno zachwiała podstawami AZS. Rada Nadzorcza spółki podjęła wówczas decyzję o zmianach w strukturach klubu, które miały zmienić oblicze działałności koszalińskiego klubu.
Leszek Doliński nie ma złudzeń: w sporcie zawodowym kluczowe są pieniądze. Kto ich ma więcej niż konkurenci, może więcej zapłacić, a więc skompletować drużynę złożoną z zawodników o wyższych umiejętnościach i potencjale. – Na szczęście nie tylko pieniądze grają rolę – podkreśla prezes. – Liczą się jeszcze inne czynniki i to jest naszą szansą. Dobra atmosfera, mobilizacja i odpowiednia motywacja również ważą na wyniku sportowym, a to są elementy, które przy gwarancji minimum bezpieczeństwa ekonomicznego można wypracować.
Kiedy rozmawiamy z Leszkiem Dolińskim i jego „prawą ręką” – Damianem Zydlem, menedżerem klubu, temat pieniędzy wraca wielokrotnie. Prezes wyjaśnia: – Minimum potrzebne, by klub mógł grać w polskiej ekstraklasie to obecnie dwa miliony złotych rocznie. Dotacja miejska dla nas to około półtora miliona złotych, resztę trzeba zdobyć z innych źródeł. Im więcej uda się zgromadzić, tym większe możliwości pozyskiwania graczy o większych umiejętnościach.
Kapitał osobisty
Kiedy wycofaniu się „Polic” Leszek Doliński wziął na siebie obowiązki szefa klubu (na dokładkę w momencie, gdy przygotowania do nowego sezonu powinny się już kończyć a nie zaczynać), wielu patrzyło na niego jak na niepoprawnego optymistę. Ale on wiedział, czego chce i jak chce tę wizję wcielić w życie. Uporządkował klubowe sprawy, do minimum ograniczając wydatki. Rolę menedżera klubu a jednocześnie swego najbliższego współpracownika zaproponował Damianowi Zydlowi, pasjonatowi koszykówki, organizatorowi imprez popularyzujących tę dyscyplinę sportu w Koszalinie, niezwykle sympatycznemu i lubianemu w środowisku 26-latkowi.
Rozliczeniami i całą resztą buchalterii zajmuje się jak dotychczas pani Ewa Osiowy. Sprawy formalne, umowy, terminarze, kontakty z ligą i resztą świata zewnętrznego trzyma w swym ręku pan Witold Krochmal, z klubem związany od samego jego początku, czyli niemal od 50 lat (temat na osobną historię, którą obiecujemy Czytelnikom w kolejnym wydaniu naszego magazynu).
Od tego sezonu powołane zostało również biuro prasowe klubu, w którego skład wchodzą Paweł Gawienowski i Patryk Pietrzala. Odpowiadają oni m.in. za prowadzenie strony internetowej, portali społecznościowych oraz opracowywanie klubowych grafik. Warto dodać, że w najbliższym czasie planowana jest modernizacja i rozbudowa oficjalnej strony internetowej klubu.
Sztab szkoleniowy to Piotr Ignatowicz jako pierwszy trener, Kamil Sadowski jako trener – asystent, Lucjan Kasprzak jako fizjoterapeuta drużyny i Jacek Imiołek w roli kierownika zespołu.
Są to wszystko osoby o bardzo dobrym wizerunku, szanowane w światku koszykarskim i nie tylko. To swoisty „kapitał ludzki”, który jest niezwykle ważny w momencie przechodzenia przez klub silnych turbulencji. Ale na pewno najważniejszym składnikiem tego kapitału jest osobisty autorytet Leszka Dolińskiego.
Nowy sposób myślenia
Sytuacja, gdy klub sportowy ma jednego dużego sponsora, jest na pewno wygodna, bo stabilizuje finanse. Ale z drugiej strony może być niebezpieczna, bo uzależnia w zbyt dużym stopniu od jednego podmiotu, o czym przekonał się koszaliński AZS.
Wyciągając wnioski z przygody z „Policami”, Leszek Doliński zaproponował inne podejście. Pozyskiwanie wielu mniejszych sponsorów z pewnością pochłania dużo więcej energii i czasu, ale poza korzyściami finansowymi przynosi również inne profity. Każda nowa osoba związana z klubem wzmacnia go. Zwłaszcza w takim niewielkim mieście jak Koszalin.
Leszek Doliński mówi: – To jest jak ponowny start. Swoista operacja „nowy AZS”. Moim celem jest sprawić, żeby o AZS-ie mówiono, że to klub związany ze wszystkimi środowiskami w mieście. Chcę walczyć z wyobrażeniem, że skoro jest to zawodowy klub sportowy, to sprowadza graczy, płaci im, a cała reszta go nie interesuje. Odwrotnie. My chcemy być postrzegani jako element ważny dla lokalnej tożsamości, coś rzeczywiście koszalińskiego. Chcemy z AZS-u z powrotem zrobić mocną markę, z którą ludzie będą się chcieli utożsamiać.
Stąd rozmowy z dziesiątkami właścicieli i szefów lokalnych firm. Wielu – głównie ze względu na osobę prezesa – zdecydowało się reklamowo związać z klubem. Niektórzy potencjalni sponsorzy sami się zgłaszają, przychodzą porozmawiać w przerwach meczów. – Mamy hasło „Razem możemy więcej”. Najwyraźniej ono działa. Nasze otwarcie się na Koszalin powoduje, że ludzie chcą być z nami – przekonuje Leszek Doliński.
Klub ma w planach również powołanie Rady Sponsorów, która będzie głosem doradczym, jak również pozwoli na wymianę doświadczeń, poglądów oraz jeszcze mocniej zintegruje sponsorów i zachęci ich do udziału w codziennym życiu klubów. Swoisty „klub biznesowy AZS Koszalin” jest także szansą na docieranie do nowych przedsiębiorców i przekonywanie ich do słuszności wspierania koszykówki.
Nieufność wobec klubu topnieje, a kierunek jego rozwoju kibice i miłośnicy koszykówki zaakceptowali. Przyczyniają się do tego takie pomysły, jak to, by zawodnicy wychodzili na parkiet w asyście dzieci ze szkolnych i międzyszkolnych klubów koszykarskich. Albo to, by w przerwach ligowych meczów, na oczach wszystkich kibiców zgromadzonych w Hali Widowiskowo – Sportowej przy ulicy Śniadeckich drużyny młodzieżowe mogły się zaprezentować w krótkim meczu. – Z informacji płynących od rodziców tych dzieci wiemy, że one potrafią w noc przed meczem nie spać, bo tak są podekscytowane tym, że będą na meczu, na którym grają koszykarze zawodowi. Później jeszcze chętniej w swoich grupach młodzieżowych trenują. Kto wie, może doczekamy się sytuacji, że w przyszłości jakiś chłopak z Koszalina będzie grał w AZS? To jest moje marzenie. Jesteśmy otwarci i wszyscy trenerzy grup młodzieżowych w mieście wiedzą, że jeśli mają u siebie perspektywicznych zawodników i są jakiekolwiek szanse na to, żeby oni podjęli trening z drużyną Ekstraklasy, to my ich zapraszamy.
Obecny skład zespołu AZS Koszalin.
Stoją (od lewej):
Daniel Wall, Piotr Stelmach (kapitan), Kenneth Manigault, Darrell „Darek” Harris, Przemysław Wrona, Artur Pabianek.
Klęczą w drugim rzędzie (od lewej):
Curtis Millage, Sławomir Sikora, Igor Wadowski.
Na pierwszym planie (od lewej):
Remon Nelson, Jakub Zalewski, Marcin Nowakowski
Jeszcze o sile pieniądza
Obecnie koszykówka na najwyższym poziomie rozgrywek to już pełne zawodowstwo. Gracze i trenerzy z roku na rok zmieniają barwy klubowe. Idą tam, gdzie dostają lepsze wynagrodzenie i gdzie znajdują dodatkowe, atrakcyjne z ich punktu widzenia korzyści. Dlatego kibice identyfikują się z klubem, a nie z drużyną. Dzisiejszy czołowy „nasz” gracz może w kolejnym sezonie grać u odwiecznego rywala.
Kluby zamożniejsze starają się związywać z sobą najlepszych koszykarzy – przynajmniej na kilka sezonów. Nie chodzi tylko o to, by kibice mieli czas się do nich przyzwyczaić. Istotniejszy jest fakt, że koszykarze, którzy grają z sobą dłużej, lepiej się poznają, a w konsekwencji lepiej współpracują na boisku. Stają się rdzeniem drużyny. Do ich stylu gry, siły, umiejętności dobiera się kolejnych graczy i tworzy w ten sposób zespół. Wspólne granie, dopasowanie charakterologiczne i zwyczajnie przyjaźń wzmacniają siłę ekipy.
W polskiej lidze również trenerzy zmieniani są co roku jak rękawiczki. Leszek Doliński komentuje: – Ciśnienie jest takie, że wystarczy przegrać dwa, trzy mecze i szuka się następcy. Będąc trenerem przez dziesięć lat, mogę powiedzieć, że zmiana trenera powoduje zmianę filozofii prowadzenia zespołu. Nowy trener przychodzący w trakcie sezonu nie zna graczy. Może wiedzieć, jaką mają sportową przeszłość, ale nie wie, jak reagują. Musi rozpoznać psychologię każdego gracza i ocenić, czy w trakcie meczu jest zdolny wytrzymać presję, czy się nie przestraszy. Przy takich szybkich i częstych roszadach w klubach patrzy się raczej na to, kto szybciej biega i wyżej skacze. I to się nie przekłada często na wynik. Budowanie zespołu powinno zaczynać się od strony psychologicznej. Człowieka nie da się poznać po dwóch tygodniach. Najlepiej byłoby budować zespół na dwa – trzy lata. Takie zespoły osiągają lepsze wyniki.
Damian Zydel uzupełnia: – Z poprzedniego sezonu w ekipie AZS pozostało dwóch rozgrywających – Igor Wadowski i Marcin Nowakowski. Wrócili zawodnicy, którzy grali w przeszłości, w tym Darell Harris. Wrócił do nas również Piotr Stelmach, bardzo doświadczony zawodnik, który jest teraz kapitanem drużyny oraz Przemysław Wrona. Kiedy rozmawiamy z zawodnikami, którzy kiedyś grali tutaj, wszyscy dobrze wspominają Koszalin, mają do niego sentyment.
Mówią, że nawet halę mamy teraz taką, że chce się grać, a hale w Polsce bywają różne. Mamy blisko do morza, co dla koszykarzy pochodzących z południa kraju jest istotne. Mamy nawet „kosz” w nazwie miasta, to też do czegoś zobowiązuje – śmieje się menedżer klubu.
Kibice na pewno pamiętają, że również trener Piotr Ignatowicz już pracował w Koszalinie. Trzy lata temu był asystentem Zorana Sretenovica w „złotym roku AZS”, kiedy zdobył on brązowy medal Mistrzostw Polski. Później był asystentem w Turowie Zgorzelec, gdy drużyna ta zdobyła tytuł mistrza Polski, a przez pewien czas nawet sam prowadził zespół.
Jego asystent to Kamil Sadowski, który ma dopiero 26 lat, ale już spore doświadczenie. Kiedy studiował na AWF w Gdańsku, wypatrzył go tam Roman Tymański jeden z najlepszych trenerów koszykówki w naszym kraju, trenujący wtedy Asseco Gdynia. Zaprosił go, wówczas jeszcze studenta, żeby pomógł mu trochę przy grupach młodzieżowych. Później Kamil Sadowski był jednym z asystentów trenera Davida Dedka. Kiedy ten rok temu przychodził do Koszalina, wybrał sobie właśnie pana Kamila na asystenta. Kiedy David Dedek został zwolniony z funkcji pierwszego trenera AZS, Kamil Sadowski musiał się odnaleźć w tej roli. Stał się najmłodszym trenerem drużyny w historii Ekstraklasy! – Drużyna ostatecznie uplasowała się na 12. miejscu, ale myślę, że doświadczenie, jakie zdobył, pozwoli mu pracować na jeszcze wyższych obrotach – mówi Damian Zydel. – Podział obowiązków między terenami jest jasny. Szefem sztabu jest Piotr Ignatowicz, a Kamil Sadowski odpowiada za tzw. skauting, czyli przygotowanie pod kątem rozpoznania przeciwnika.
Plan na dziś i perspektywa
Kierownictwo klubu, podobnie jak jego właściciele, nie oczekuje w tym sezonie cudu. Plan to utrzymanie się w Ekstraklasie i stopniowe odbudowywanie pozycji. Oczywiście w oparciu o coraz szerszą współpracę z lokalnymi sponsorami.
Leszek Doliński wyjaśnia: – Od połowy marca zaczniemy budować zespół na kolejny sezon. Może na razie nieoficjalnie, ale będziemy rozmawiać z zawodnikami. Koniec bieżącego sezonu nie oznacza dla nas urlopu. Wręcz przeciwnie. Czeka nas masa pracy. Maj, czerwiec, lipiec to najbardziej gorący okres, jeśli chce się zbudować fajny zespół. Musimy zadbać o ciągłość w takim wymiarze, w jakim będzie to możliwie, a dodatkowo znajdować wzmocnienia, czyli nowych graczy – mówi prezes. – Po stracie „Polic” stać nas było na taki skład, jaki mamy. To są chłopcy, którzy w swoich wcześniejszych klubach nie odgrywali pierwszoplanowych ról. Ale oni są waleczni, chcą się rozwijać i na pewno dają z siebie wszystko. Dobrze, że kibice to rozumieją i nie odwracają się od zespołu wtedy, gdy dochodzi do porażek. Małymi krokami idziemy do celu. Odbudujemy fundamenty dzięki ludziom, którzy kochają koszykówkę.
Damian Zydel kwituje: – Frekwencja na meczach jest naprawdę dobra. Ludzi przychodzi coraz więcej. W porównaniu z poprzednim sezonem zanotowaliśmy 15-procentowy wzrost liczby widzów. Na meczu świątecznym z Treflem Sopot zgromadziliśmy w naszym obiekcie 2,5 tysiąca kibiców. To pokazuje, że ludzie się od AZS Koszalin nie odwrócili.
– Ktoś mnie zapytał niedawno, jakie jest moje marzenie – mówi Leszek Doliński. – Oczywiście zdobyć mistrzostwo Polski! To na razie jest trudny temat. Ale ja wierzę, że naszą pracą zbliżymy się do tego celu i okaże się on osiągalny. Pieniądze są ważne, ale pieniądze na parkiet nie wychodzą. Damy sobie i kibicom niejeden powód do satysfakcji.
Leszek Doliński to bez dwóch zdań jedna z największych ikon w dziejach koszalińskiej koszykówki. Były reprezentant Polski, uczestnik Igrzysk Olimpijskich w Moskwie, trzykrotny król strzelców Polskiej Ligi Koszykówki, trzykrotny brązowy medalista Mistrzostw Polski. Po zakończeniu kariery zawodniczej – trener koszykówki. Od września 2016 roku prezes zarządu AZS Koszalin S.A. Jak sam podkreśla, prowadzenie klubu sportowego, dla którego poświęcił wiele lat swojego życia, to ogromny zaszczyt a zarazem fantastyczne zwieńczenie wieloletniej przygody z koszykówką. W wolnych chwilach zapalony pilot i miłośnik samolotów… i chociaż często bywa w chmurach, w prowadzeniu klubu sportowego twardo stąpa po ziemi.