izabela rogowska 18 2 Kultura

Przed premierą w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym- To będzie „Makbet” bardzo koszaliński

Fot. Izabela Rogowska

Chcę żeby ten spektakl był przyswajalny dla każdego – dla teatromana i widza, który odwiedzi teatr pierwszy raz. Byłoby źle, gdyby taki widz powiedział, że nie wróci, bo czuje się zniechęcony, bo nie rozumie albo się nudzi. Zależy mi na tym, żeby pomyślał raczej, że chce jeszcze coś w BTD obejrzeć, bo czuje się zaintrygowany. Pojawi się w naszym spektaklu parę eksperymentów inscenizacyjnych, to fakt, ale zgodnych z duchem Szekspira” – mówi Paweł Palcat, który w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym reżyseruje „Makbeta” Williama Szekspira. Premiera odbędzie się 23 marca br. jako kulminacja obchodów jubileuszu 70-lecia koszalińskiego teatru.

– Co pociągającego jest w „Makbecie”, że wziął go pan na reżyserski warsztat?

– Pociągający jest niezmiennie sam Szekspir. Niezależnie czy to będzie „Makbet”, „Burza” czy „Romeo i Julia”, zawsze w jego dziełach odnajdujemy coś, co rezonuje z nami – ludźmi współczesnymi. W „Makbecie” mamy króla Szkocji, jego tanów i walkę o władzę z wojną w tle. My wojnę również widzimy, wystarczy spojrzeć na wschód, na Ukrainę. Jednocześnie u siebie ciągle gdzieś w elitach władzy obserwujemy kotłowaninę, nie zawsze zrozumiałą. Jednak takie prosto uwspółcześnione odczytanie „Makbeta”, dosłownie odnoszące się do tego, co znajdujemy wokół siebie, byłoby zaledwie publicystyką. Nam zaś chodzi o to, by zbudować opowieść, w której widz dostrzeże sytuację teraźniejszą, a jednocześnie wyda się mu ona ponadczasowa.

– Co nowego można „Makbetem” powiedzieć widzowi w sytuacji, kiedy był on na świecie wystawiany już tysiące razy i wielekroć sfilmowany?

– Rzeczywiście jest to dramat, po który realizatorzy sięgają chętnie. Ja staram się skupić na wspomnianych mechanizmach władzy i polityki, ale również przeczytać „Makbeta” z perspektywy, która mnie bardzo interesuje a jest niestandardowa. Chodzi o ekokrytyczne rozumienie literatury, próbę znoszenia „szowinizmu gatunkowego”, czyli nową perspektywę odczytywania tekstów klasycznych. My, ludzie, uważamy siebie za gatunek nadrzędny. Tymczasem podczas konfliktu zbrojnego giną nie tylko ludzie, lecz również zwierzęta, w jakimś sensie ginie przyroda. Przyroda wcześniej czy później się odrodzi, ale poraniona, a jej cierpienie – tak jak cierpienie ludzi – jest wynikiem działań człowieka.

Użycie projekcji, kamery na żywo, video artu pozwoli nam na przeprowadzenie myśli Szekspira precyzyjnie i atrakcyjnie dla widza

– Jak takie podejście do literatury można zmaterializować w przypadku „Makbeta”?

– W „Makbecie” ważna jest warstwa metafizyczna uosabiana przez trzy wiedźmy. Jeśli zastanowimy się nad słowem „wiedźma”, to dojdziemy do wniosku, że jest to ktoś, kto przyjmuje inną perspektywę widzenia niż zwyczajna. W teatrze można to oddać bajkowo i pokazać te postaci jako starsze kobiety, gotujące w kotle jakieś jady z jaszczurek i nietoperzy. Ale równie dobrze można tę ich metafizyczność przełożyć na swego rodzaju nadwrażliwość, która charakteryzuje osoby traktowane jako dziwne, takie trochę nie z tego świata. Tak była postrzegana na przykład Simona Kossak, która pracowała w Białowieży, badając życie saren, hodując je, opiekując się nimi. Miejscowi nazywali ją czarownicą. Traktowanie przez nią na równi wszystkich istnień sprawiało, że była bezkompromisowa, w konsekwencji nierozumiana przez najbliższe otoczenie.

W naszym spektaklu takie postaci mamy dwie: dwie wiedźmy sanitariuszki, które są „siostrami wieszczymi”, jak nazywają je Makbet i Banko. To swego rodzaju siostry miłosierdzia pomagające bohaterom przejść na drugą stronę, Charonki przewożące na drugi brzeg Styksu zarówno umierających ludzi, jak i umierające inne istoty. To one determinują zdarzenia. Są nie tylko świadkami tego, co się toczy, ale również inicjują sposób czyjegoś postępowania. Ludzie, do których kierują określone słowa, zaczynają działać zgodnie z tymi słowami. Myślę tu na przykład o sytuacji z pierwszej sceny, czyli o przepowiedni, „będziesz Makbecie królem, będziesz tanem Cawdoru, a później zostaniesz królem Szkocji”. Banko zaś słyszy: „Twoje dzieci będą następcami Makbeta”. Za sprawą wiedźm uruchamia się nieuchronny łańcuch zdarzeń. Można byłoby wiedźmom nadać nadnaturalny status i wyposażyć je w specjalne siły, ale u nas mają one tylko właściwość odczytywania ze świata przyrody tego, czego nie odczytuje zwykły człowiek. Na scenie znajdą się więc również zwierzęta, bo są potrzebne, żeby pokazać zdolność wiedźm do ich rozumienia.

svg%3E Kultura

– Pojawią się zwierzęta i stąd jeleń na plakacie?

– Szukając inspiracji do spektaklu znalazłem w literaturze myśliwskiej informację, że Koszalińskie i Słupskie jest obszarem najczęstszego występowania jelenia w Polsce. Krąg Makbeta jest bardzo męski, wojenny. Coś takiego ma też w sobie krąg myśliwski kojarzony z mężczyznami, hierarchią, zasadami…

– I zabójstwem?

– Również zabójstwem. Choć kiedy czytam o tradycjach myśliwskich, stwierdzenie „zabić sarnę”, „zabić jelenia” jest nietaktowne. Zwierzę się „kładzie”. Tak jak w języku wojskowym wroga się nie zabija, tylko „eliminuje”. Jest dużo takich eufemizmów i ja z nich czerpię. Widzę wyraźny związek między światem rycerzy, żołnierzy a światem myśliwych. I tu jesteśmy już tylko o krok od Simony Kossak i ekokrytyki.

– Ze szkoły wychodzimy z wyobrażeniem zbrodniczej ambicji młodego wodza i obrazem zakrwawionych dłoni Lady Makbet. O tym jest „Makbet”? Jan Kott powiedział, że ten dramat, gdyby go streścić, nie różniłby się niczym od innych dramatów królewskich Szekspira. Ale dodawał od razu, że streszczenia są zwodnicze. Zgadza się pan z tym stwierdzeniem?

– Ikonicznych momentów w tej sztuce jest sporo. Kluczowe wydaje się pytanie, które zadaliśmy sobie na próbie: czy Makbet dopuściłby się swoich zbrodni, zwłaszcza zabójstwa Duncana, gdyby nie przepowiednia wiedźm. Podpowiedź podsuwa Akiro Kurosawa i jego „Tron we krwi”. U Kurosawy z ust Lady Makbet padają słowa, z którymi absolutnie się zgadzam, że do zabójstwa Duncana doszłoby prędzej lub później. A ściśle – albo Makbet usunąłby Duncana, albo Duncan Makbeta, bo ten stał się zbyt silny. Taka jest polityka. Wystarczy popatrzeć na liderów znanych nam partii, jak bawią się ludźmi, jak traktują ich niczym kukiełki. To jest zupełnie naturalne w naszej ludzkiej psychice, że jeżeli ktoś staje się dla nas za silny, zagrażając naszej pozycji (oczywiście w naszym mniemaniu), to musimy go odsunąć. Nie wstajemy ze swojego krzesła i nie mówimy temu komuś „To teraz ty tutaj usiądź, zajmij moje miejsce i rządź, bo jesteś lepszy ode mnie”.

Spójrzmy: Makbet wraca z wojny opromieniony zwycięstwem. Król Duncan, który zresztą jest osobną historią, bo nasza interpretacja tej postaci jest niestandardowa, kieruje do niego słowa uznania. W rzeczywistości, w głębi duszy, nie jest uradowany faktem, że Makbet uratował królestwo. Makbet rozstrzygając losy wojny, stał się bowiem silniejszy, co widzieli wszyscy dookoła. Duncan następcą tronu nie mianuje zwycięskiego wodza, lecz swego syna. Idzie po linii krwi, a nie zasług. To dowodzi, że Duncanowi jest niewygodnie z sukcesami Makbeta.

– A tymczasem Makbet uważa, że powinien dostać więcej niż tylko dobre słowo, w czym go utwierdza żona.

– Tak, z tego wynika jego wniosek, że „nigdy nie będziesz królem, jeśli ten facet będzie żył”. To tak, jak sytuacja we współczesnej firmie, której szef ma dzieci. On nie odda władzy i firmy najlepszemu, najbardziej kompetentnemu współpracownikowi, od którego zależy siła firmy, lecz zawsze skłoni się ku dzieciom i te dzieci znajdą się na szczycie. Nawet kosztem jakości, stanu tej firmy.

Chcę, żeby koszalinianie rozpoznawali charakterystyczne lokalne miejsca i motywy

– Rozwiązanie inne byłoby dla otoczenia niezrozumiałe.

– Byłoby wyjściem poza kanon, a ten pracownik – następca – byłby narażony na nieposłuszeństwo dzieci, na ataki, a nawet sabotaż. Tak w „Makbecie” się nie dzieje, bo Makbet zdaje sobie sprawę, jaki musi być silny. Szybko zaczyna rozumieć, że jego pierwotny czyn, zabójstwo króla, determinuje konieczność zgładzenia najlepszego przyjaciela, bo ten byłby mu zagrażał…

– I w ten sposób na dobre Makbet inicjuje ciąg zbrodni.

– Zabójstwem Banka i syna Banka, czyli potencjalnego następcy z przepowiedni, tej „błahostki”, której nie potraktował najpierw poważnie. Oto przepowiednia zaczyna się sprawdzać, zaczyna działać jak klątwa. Jeśli zadziałał pierwszy element przepowiedni, to muszą się spełnić kolejne, a więc następcami nie będą jego dzieci, ale potomkowie Banka. „Tak więc zabiję Banka i zabiję jego dziecko, żeby zapobiec temu, co niby nieuniknione. To, że Banko jest moim najlepszym przyjacielem, to tylko konieczny koszt, który muszę ponieść.”

– Muszę ponieść albo wydaje mi się, że jestem w stanie ponieść.

– Tak właśnie. Logika mówi, że jestem do tego zdolny, jestem w stanie to zrobić, lecz pojawiają się emocje, które Makbet usiłuje stłumić, ale które stają się najważniejsze. Okazuje się, że uczucie do Banka jest dużo silniejsze niż interes polityczny. A więc jednak potwierdza się reguła, że nie zabija się najlepszego przyjaciela nawet dla największej korzyści, bo to się w końcu zemści.

– To wybrzmi w koszalińskim spektaklu?

– Mam taką nadzieję. Mocno się nad tym pochylamy. Wykorzystamy do tego przestrzeń teatralną, ale też przestrzeń filmową, którą w nasz spektakl zaangażujemy.

svg%3E Kultura

– Muszę zapytać o kwestię dla koszalińskich widzów, przyzwyczajonych do swojego zespołu, ważną. Obsadził pan w roli Makbeta Michała Koselę, który ma co prawda prywatnie korzenie koszalińskie, ale nie jest aktorem BTD. Dlaczego?

– Kiedy przygotowuję obsadę, patrzę wieloaspektowo. W pracy reżysera pomaga mi wykorzystywanie różnych wektorów, które pojawiają się między ludźmi. Sprowadzając z zewnątrz odtwórcę tytułowej roli, powoduję, że wszyscy, którzy pracujemy przy tym spektaklu, zaczynamy traktować aktora gościnnego w trochę inny sposób. Taka osoba na początku pracy ma dużo trudności, bo nikogo nie zna, z nikim nie pracowała wcześniej. Michał jest etatowym aktorem teatru w Wałbrzychu. I on oczywiście kojarzy niektórych ludzi z zespołu koszalińskiego, ale z nikim z nich nie współpracował. Sam jestem aktorem grywającym gościnnie. Wiem, że w takiej sytuacji konieczna jest wzmożona czujność i uważność. Nie znam moich nowych współpracowników jako aktorów. Nie wiem, czego mogę się spodziewać. Jestem wyczulony na pewne rzeczy, które dzieją się tu i teraz, a które dla reszty zespołu nie mają pewnie znaczenia. Michał też tego nie wie i to jest fantastyczne w pracy, bo cały czas relacja się buduje, to jest żywe, pojawiają się rzeczy zaskakujące.

– Tak samo koledzy z obsady nie wiedzą, z kim mają do czynienia.

– Wraz z kolejnymi próbami ta wiedza rośnie, ale początkowo wszystko jest niespodzianką. Oczywiście jesteśmy profesjonalistami, więc w warstwie warsztatowej pewne rzeczy są oczywiste, ale nieoczywista jest sfera emocjonalna. Powstaje coś zupełnie nowego, bo jeśli weźmiemy parę Makbet – Banko, to mamy do czynienia z aktorami, którzy się kompletnie nie znają (Michał Kosela i Jacek Zdrojewski – przyp. red.), którzy muszą na scenie zbudować wiarygodną dla widzów relację, relację przyjacielską. Gdybym w tych rolach obsadził dwóch najlepszych kumpli, to byłby może samograj, ale z drugiej strony ich prywatną relację byłoby trudno przełożyć na tę, którą ja sobie wyobraziłem jako reżyser i którą chcę zobaczyć na scenie. A tutaj mam czystą kartę.

– A relacja Makbet – Lady Makbet?

– To dla mnie bardzo ważny układ, który buduję na dostrzegalnej różnicy wieku. Lady Makbet jest dojrzalsza, Makbet młodszy. To zestawienie wydaje mi się ciekawe, dające nowe tropy interpretacyjne wobec tej pary. Chcę pokazać, że Lady Makbet nie jest z gruntu złą kobietą, która skłania mniej lub bardziej świadomego męża do popełnienia potwornego czynu. Nie, to jest relacja wielobarwna, to jest trochę relacja matki z synem, to jest relacja fantastycznie dogadujących się przyjaciół, dwóch bardzo ambitnych osób, z których jedna wybija się na niezależność od drugiej. To zaś sprawia, że Lady Makbet wpada w stan, który doprowadza ją do śmierci. Jej nic nie zostaje, ona wszystko postawiła na jedną kartę. I kiedy Makbet staje się samodzielny, dojrzały, okrutny, ale jednak samodzielny, to ona nawet nie ma przy sobie swojego „dziecka”, które widzi w Makbecie na początku. Dla niej Makbet to kochanek i trochę jednak syn, na którego może wylać swoje niespełnione inaczej matczyne instynkty.

Lektura szkolna nie musi oznaczać męki przedzierania się przez archaizmy, wielopoziomowe metafory i krzaczaste porównania

– Przyjechał pan z wyobrażeniem wszystkich postaci? Czy też wykuwa się ono w czasie pracy?

– Lubię przyjeżdżać z propozycjami, ale nie lubię się do nich zbytnio przywiązywać. Jestem reżyserem ale i aktorem, mam swoje aktorskie metody pracy. Dlatego dopuszczam możliwość że koleżanki i koledzy mogą swoje role budować inaczej niż ja. Daję im gigantyczny margines swobody, a sobie margines błędu. Jestem w stanie szybko się zorientować, że coś nie działa, że warto coś zmienić. Nie uciekam od takiej weryfikacji. Pracujemy w ten sposób, że wyciągamy rzeczy, które są w Szekspirze i dokładamy to, co ja chciałbym na Szekspira nałożyć (na przykład żeby wybrzmiała wspomniana warstwa równoważności gatunkowej). Ale jestem też otwarty na to, co wypływa od aktorów. Dopiero z tych trzech rzeczy tworzy się postać właściwa. Agata Duda-Gracz mówi, że na początku procesu tworzenia spektaklu, kiedy spotykamy się na próbach czytanych, postaci są jeszcze za drzwiami. W miarę postępu pracy stają w progu, zbliżają się do stołu, czyli przestrzeni scenicznej, a na tydzień przed premierą powinny nas trzymać za rękę. W dniu próby generalnej a co najmniej w dniu premiery powinny być w nas. To wyobrażenie jest mi bardzo bliskie. W naszej koszalińskiej pracy nad „Makbetem” mam już takie momenty, że pojawia się we mnie swoista zazdrość aktorska, bo widzę jak te postaci się zbliżają do swych odtwórców i nie raz sobie myślę, że tak samo bym coś zagrał.

– Jak rozumiem przez swoją wrażliwość i przepracowywanie postaci aktorzy dużo wnoszą od siebie do spektaklu?

– To zawsze jest złoto w pracy, ta aktorska intuicja. Kiedy aktor sygnalizuje, że według niego coś się nie sprawdza i proponuje zmianę, próbuje znaleźć inne rozwiązanie, ja wtedy nie mogę się na to nie zgodzić, bo to buduje wiarygodność i wywołuje efekt prawdziwości. Gorzej, jeśli aktor mówi, że czegoś nie czuje. Nie znoszę takich momentów. Jesteśmy zawodowcami. Masz skrzynkę narzędziową po to, żeby coś zrobić a nie „czuć”. Jednak jeśli jakiś pomysł reżyserski na postać nie działa, nie ma powodu, żeby się przy nim upierać. Wtedy musimy zrobić parę kroków wstecz, zburzyć to co już jest i zacząć budować od nowa.

svg%3E Kultura

– Dla laika proces wnikania postaci w aktora jest czymś fascynującym. Tu rodzi się pytanie, czy mocna rola jakoś zostaje w aktorze, czy też kiedy spektakl schodzi z afisza, ta postać wypłukuje się z jego świadomości bez żadnych konsekwencji?

– Ja bym chciał, żeby pozostawała choć w cząstce. Z drugiej strony jako profesjonaliści mamy narzędzia do budowania roli, ale również chronienia swojej wrażliwości, swojego wnętrza. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że Michał Kosela tak wczuje się w rolę Makbeta, że zaburzy mu się odczucie tego co rzeczywiste i tego co wykreowane. To byłoby niebezpieczne dla aktora.

– Ale czasami się zdarza?

– Tak. Takie bywa źródło różnych mało chwalebnych zachowań koleżanek i kolegów aktorów. Mówię w tej chwili oczywiście generalnie. Odreagowując, jedni uprawiają sport a inni zaczynają pić albo nadużywają narkotyki. Ale to tylko dlatego, że ta granica między tym co sceniczne a tym co pozasceniczne jest nieszczelna. Nie chodzi o to, by aktorzy zdejmowali z siebie role niczym płaszcz, bo przecież pracują również poza sceną. Idzie przecież tylko o naukę tekstu na pamięć, ale o coś głębszego. Wracam z próby, jest godzina 22, ale ja wciąż myślę o tym, co było na próbie, co przeżyłem. Sam w pewnym spektaklu, którego premiera odbyła się tuż przed wybuchem pandemii, grałem postać z gruntu złą. Dopiero kiedy teatry zostały zamknięte, kiedy miałem okazję wyhamować emocje, zrozumiałem, jak ta postać mnie mocno zaczęła zmieniać. Wtedy uświadomiłem sobie, że w czasie pracy nad spektaklem ludzie zaczęli nieco inaczej na mnie patrzeć, a wynikało to z napięcia, które we mnie wywoływała ta postać. Tak więc dbanie o zachowanie szczelnej granicy ma ogromne znaczenie dla nas samych. Nie znaczy to, że aktor ma się dystansować na scenie od postaci nawet jeśli ona jest skrajnie zła i oparta na wartościach mu obcych. Nie, on ma ją rozumieć, przytulić, bronić przed widzami. Tylko wtedy siła postaci przeniesie się na widza.

– Czyli aktor ma być jak adwokat granej postaci?

– Jak najbardziej. Z tym, że ta postać nie powinna aktora przytłoczyć i wpływać na jego pozateatralne albo pozafilmowe funkcjonowanie.

– Dlaczego wybrał pan nowe tłumaczenie tekstu (Piotra Kamińskiego) a nie któreś z wcześniej istniejących? Na dokładkę na plakacie pojawia się dopisek „w opracowaniu Pawła Palcata”. To jest więc „Makbet” Szekspira, Palcata czy Kamińskiego?

– Oj, to skomplikowane. Język z czasem się przeobraża. Dlatego klasyka literatury, a więc i Szekspir, podlega tłumaczeniu od nowa, w duchu języka współczesnego. Czasami mówi się wręcz o „spolszczaniu”, czyli głębszym wejściu w strukturę tekstu niż przekład prosty. Szekspir jest trudny do tłumaczenia. To jest wiersz, który ma swój rytm i rozmaite poetyckie cechy. Jednocześnie byłoby dobrze, gdyby tekst był komunikatywny, zrozumiały dla każdego. Nie tylko dla literaturoznawcy, ale dla na przykład maturzysty, dla którego „Makbet” jest lekturą szkolną. Dobrze byłoby, gdyby lektura nie oznaczała męki przedzierania się przez archaizmy, wielopoziomowe metafory i krzaczaste porównania. Tylko wtedy czytanie będzie dla ucznia (po wprowadzeniu podanym wcześniej przez polonistę) jeśli nie przyjemnością, to przynajmniej czynnością wykonywaną ze zrozumieniem.

Aktorska intuicja to złoto. Widzę ją w trakcie naszej pracy nad koszalińskim „Makbetem

– Tłumaczenie Kamińskiego spełnia to kryterium?

– Jestem daleki od krytykowania poprzedników Kamińskiego, ale dla mnie ważne jest, żeby tekst był komunikatywny, kiedy wypowiadany jest na scenie przez konkretne osoby. W teatrze widz nie ma możliwości cofnąć sobie nagrania albo wrócić do poprzedniej strony, żeby smakować poezję albo rozważać jakąś kanoniczną kwestię z „Makbeta”. Tekst musi być zrozumiały, musi zarezonować w nas tu i teraz bo za chwilę padnie kolejna kwestia. Oczywiście widzowi pomaga aktor, scenografia, ruch, wyświetlany obraz. Zrozumiałość tekstu to absolutna podstawa, od której rozpoczyna się moja praca. Tłumaczenie, które jest bliskie naszego „tu i teraz” jest tak ważne, bo wtedy mogę na bazie zrozumiałego tekstu coś nadbudowywać. Taki jest tekst Kamińskiego.

– A wracając do pytania czyj to „Makbet”: Szekspira, pana czy tłumacza?

– Oczywiście Szekspira. Ja nic tutaj nie dopisuję. Nie dlatego, że jestem jakiś radykalny. Robiłem przedstawienia na podstawie Szekspira, kiedy tekst podlegał głębokiemu przepracowaniu, a ja brałem tylko jakieś wątki czy motywy. Tutaj chciałem uszanować fakt, że robię spektakl na jubileusz teatru. Mógłbym dać wiedźmom do ręki książki Simony Kossak i kazać im mówić o szowinizmie międzygatunkowym. Tylko jak by się to miało do „Makbeta”? Trudniejsze będzie dla mnie jako reżysera i twórcy adaptacji takie skonstruowanie spektaklu, żeby to co ja chcę powiedzieć od siebie, wynikało z pewnych decyzji inscenizacyjnych albo interpretacyjnych – choćby konstrukcji poszczególnych postaci. Dlatego to wciąż jest Szekspir a nie Palcat. I to bardzo wybija. W momencie kiedy ja coś próbuję robić wbrew tekstowi, praca na próbach zaczyna nam kuleć. Tak to już jest ze Szekspirem, że albo się go przepisuje i wtedy jest to „Palcat na podstawie Szekspira”, albo robi się go wiernie.

svg%3E Kultura

– Czuje pan presję z powodu tego, że premiera wypadnie w dniu gali jubileuszowej BTD?

– Ogromną. Zdaję sobie sprawę z tego, w którym miejscu pracuję i że teatr przeżywa obecnie pewne zmiany. Nie mogę powiedzieć, że znam tutejszą publiczność, bo poprzedni spektakl robiłem w Koszalinie aż 11 lat temu („Wojna nie ma w sobie nic z kobiety” według powieści noblistki Swietłany Aleksijewicz – przyp. red.). Ale wiem, że są tu widzowie, którym mój sposób robienia teatru odpowiada. Chcę żeby ten spektakl był rzetelnie, dobrze zrobiony, przyswajalny dla każdego – dla teatromana i widza, który odwiedzi teatr pierwszy raz. Byłoby źle, gdyby widz który pojawi się tutaj pierwszy raz, powiedział, że nie wróci, bo czuje się zniechęcony, bo nie rozumie albo się nudzi. Zależy mi na tym, żeby debiutant teatralny na widowni pomyślał, że chce jeszcze coś w BTD obejrzeć. Taką mam ambicję. Pojawi się w naszym spektaklu parę eksperymentów inscenizacyjnych ale są one zgodne z duchem Szekspira. Nie chcę robić żadnej rewolucji.

– Mówiliśmy o postaciach. One są najważniejsze, ale spektakl ma wiele wymiarów i składowych. Niektóre pojawią się na ekranie jako ruchome albo nieruchome obrazy. Jakie znaczenie przywiązuje pan do wideo? Co tu może widza zaskoczyć?

– Użycie projekcji, kamery na żywo, video artu to są trzy rzeczy, które pozwolą nam na przeprowadzenie myśli Szekspira precyzyjnie i atrakcyjnie dla widza. Wiemy, że Koszalin leży zaledwie 12 km od morza i chyba wszystkim w Polsce kojarzy się jako miasto nad Bałtykiem. Nie ukrywam, że chcę tkankę koszalińską mocno wykorzystywać, wrzucić bezpośrednio do spektaklu. Chcę, żeby koszalinianie rozpoznawali charakterystyczne miejsca i motywy. Jednym z bohaterów będzie samo morze. I choćby tylko po to potrzebne są mi projekcje. Spektakl jest jubileuszowy, na dużą scenę, z ogromną przestrzenią. Wideo i kamera na żywo pozwolą wydobyć pewne detale, które mogłyby widzom umknąć, zwłaszcza siedzącym w dalszych rzędach. Kamera i osoba ją prowadząca będą zgodne z duchem Szekspira, zapewniam. Las Birnamski z finału dramatu pojawi się dzięki technice. Więcej nie mogę zdradzić.

– Przedstawienie jest stosunkowo długie, ale odbywa się bez przerwy. Czy chodziło o to, żeby nie przerywać pewnego procesu, ciągu zdarzeń i nie zakłócić tempa?

– Jestem przekonany, że widz wejdzie w tę historię tak głęboko, że nawet nie pomyśli o przerwie. W tym przypadku przerwa byłaby czymś, jak wyłączenie filmu dla zrobienia sobie kawy. Przerywa się wtedy ciągłość zaangażowania, następuje urwanie wątku. A mi chodzi o wywołanie efektu, który chyba wszyscy znamy, kiedy zaabsorbuje nas coś tak mocno, że od razu chcemy zobaczyć kolejną scenę albo odwrócić kolejną kartkę książki. Jest druga w nocy, a my dalej czytamy. Mam nadzieję, że taki efekt osiągniemy w naszym spektaklu, że widz obserwując Makbeta gnającego na dno ludzkiej psychiki, na dno upadku, nie chce od niego odrywać oczu aż do końca przedstawienia.


Oprócz Pawła Palcata zespół realizatorów „Makbeta” tworzą: Paweł Walicki (scenografia, kostiumy, światło), Maciej Zakrzewski (muzyka), Ewelina Ciszewska (choreografia), Bartosz Bulanda (wideo i projekcje). W obsadzie znaleźli się: Żanetta Gruszczyńska-Ogonowska, Adrianna Jendroszek, Beata Niedziela, Katarzyna Ulicka-Pyda, Karol Czarnowicz, Michał Kosela (odtwórca roli tytułowej), Piotr Krótki, Wojciech Rogowski i Jacek Zdrojewski. Inspicjentką jest Izabela Rogowska.