55 2396 Design

Nigdy nie jest za późno na zmiany

Te meble nie są odrestaurowane, one są wystylizowane – tłumaczy Agata Banaszczak z pracowni Retro White Beauty. Starym i niepotrzebnym sprzętom daje drugie życie, w zupełnie nowym wcieleniu. O meblach, warsztatach i życiowym punkcie zwrotnym w rozmowie z Anną Zawiślak.

svg%3E Design

– Spotykamy się w Pani pracowni, która przeczy typowemu wyobrażeniu pracowni. Jest tu porządek, wszystko ma swoje miejsce, jest jasno i pachnie kawą.

To moja druga pracownia i w końcu mam tu idealne warunki do pracy. Jest jasno i ciepło, jest sporo okien, więc można pracować długo przy świetle dziennym. Na tej powierzchni mogę też prowadzić warsztaty i to w bardzo wygodnej formie. Wcześniej swoje meble tworzyłam w przydomowym garażu, a zimą ciągnęłam je do przedsionka, aby być bliżej kominka, bo tam było cieplej i jaśniej. Na dłuższą metę było to dość męczące i ograniczające. Tu mogę rozłożyć się nawet z dużymi gabarytami. Pod sufitem wiszą krzesła, czekają na swoją kolej. Tu mogę też przechowywać meble swoich kursantek i te które czekają na swój nowy dom.

– Wchodząc, minęłam soczyście zieloną bieliźniarkę. Od razu zwróciłam też uwagę na żółtą szafę z gałązkami wiśni. Te meble są jak z bajki.

Tu meblom nadaje się nową formę. Na potrzeby warsztatów, które prowadzę, nazywam to nawet „zakładaniem sukienki”. Te meble nie są odrestaurowane, czyli nie są doprowadzone do formy bliskiej oryginałowi. Nie łatam im dziur czy nie prostuję pęknięć, choć zawsze odrobaczam. Ja je ozdabiam, maluję, nakładam najróżniejsze produkty, tak aby meble te przedstawić w zupełnie innym wydaniu. Mam zasadę. Nie pracuję na antykach. Wszystkie meble to raczej współczesne, stylizowane na stare. Ta żółta szafa jest z IKEA, proszę tylko spojrzeć, jak zupełnie zmieniła swoje dość proste, typowe dla tej sieciówki, oblicze. To dowód na to, że pracować można nie tylko na „starociach”. Odmienić możemy dosłownie każdy przedmiot. Pracuję też na kaflach, maluję tkaniny, którymi później można obić fotel czy szezlong, nadaję klimat lustrom i ramom, tworzę dekoracje na ścianach, przenoszę obrazy i zdjęcia metodą transferu na meble czy choćby ceramiczne płytki. Tam w kącie stoją okiennice. Były nowe, teraz wyglądają, jakby miały kilkadziesiąt lat i nabrały szlachetnej patyny.

– Od czego to wszystko się w Pani życiu zaczęło?

Mój mąż przez wiele lat pracował w Danii. Kiedy do niego przyjeżdżałam, a on musiał iść do pracy, ja lubiłam chodzić po mieście i zaglądać do duńskich genbrugów, czyli sklepów z używanymi meblami, ubraniami i najróżniejszymi sprzętami. W tych sklepach nie było jak w naszych komisach. U nas wszystko jest zrzucone na stertę, stoi zazwyczaj w ciemnych miejscach, jest zabrudzone. Tam wprost przeciwnie. Meble ładnie wyeksponowane, ubrania pięknie rozwieszone, czyste, zadbane. Po takich sklepach można było chodzić godzinami. I tak kupiłam tam pierwsze krzesło. Mąż mój dziwił się, na co mi jedno krzesło. Kupiła białą farbę, pomalowałam je i obiłam tkaniną w lawendowy wzór i wyszła mi z tego mała Prowansja. Dziś nie przepadam za malowaniem na biało…

Od tego pierwszego krzesła przeszłam całą długą drogę uczenia się technik, poznawania produktów, sama brałam udział w szkoleniach, ale też naprawdę sporo nauczyłam się sama. Metodą prób i błędów, a także cierpliwością. Jest nawet taka jedna zasada w moim fachu: im coś robi się dłużej, tym lepszy efekt można uzyskać. Od dziesięciu lat jest to moje pełnoetatowe zajęcie.

– A wcześniej czym się Pani zajmowała?

Z wykształcenia jestem fotografem. Mój tato marzył, abym kiedyś otworzyła zakład fotograficzny. W domu miałam nawet ciemnię, ale to w tamtym okresie nie pasjonowało mnie w ogóle. Później przez 17 lat byłam kadrową w dużej firmie. I tą pracę lubiłam. Była to firma z branży ślubnej i mnie, kadrowej, zdarzało się brać udział w stylizacji i aranżacji przestrzeni pod zdjęcia czy wystawy. Jednak nastąpił w moim życiu punkt zwrotny. Zachorowałam na raka piersi. Rozpoczęłam intensywne leczenie. Przez blisko rok byłam w domu. Jak wróciłam do firmy, poczułam, że to nie moje miejsce. Dopiero z dystansu poczułam tą powtarzalność, rutynę swojej pracy i zrozumiałam, że nie chcę tak dłużej żyć. Postawiałam wszystko na jedną kartę. Założyłam firmę Retro White Beauty i zaczęłam stylizować meble. Wszystko to jest streszczone w kilku zdaniach, a prawda jest taka, że był to proces, nic nie dzieje się z dnia na dzień. Na pewno wiarę w siebie dała mi też terapia psychologiczna jaką przeszłam, wsparcie bliskich oraz to, że mam dość zadaniowe podejście do życia. Zawsze starałam się skupić na celu.

– Jak teraz wygląda Pani praca?

Staram się wyszukiwać perełki. Najczęściej sprowadzam meble ze Skandynawii. Tworzę na swoich zasadach, unikam pracy na powierzonym materiale. Klient może kupić u mnie gotowy mebel. Trafiają one często jako element dekoracyjny. Zdarza się, że we wnętrzach o czystej formie są intrygującą ozdobą. Prowadzę też szereg warsztatów, skierowanych głównie do amatorów, którzy pod moim okiem mogą sami wystylizować swój własny mebel. Takim warsztatom zazwyczaj nadaję temat i mają one różne stopnie trudności. Są kameralne, bo wygodnie w mojej pracowni zmieści się do sześciu osób. Takie warsztaty to nie tylko stworzenie swojego wymarzonego mebla, ale i – śmieję się – spotkania terapeutyczne. Rozmawiamy o wszystkim, zawiązują się tu przyjaźnie i relacje na długie lata. Większość moich kursantów to Panie, ale nie tylko. W tym roku zorganizowałam po raz pierwszy warsztaty w Grecji. Co prawda pracowałyśmy na meblach, które w Grecji zostały, ale za to spędziłyśmy fantastyczny mocno kobiecy i twórczy czas. Już teraz planuję kolejne „greckie wakacje”, a może nawet i francuskie!

– Czyli można stwierdzić, że my Polki lubimy podłubać przy meblach?

Oj, bardzo! Obserwuję to od lat. Tak naprawdę jest mnóstwo warsztatów czy kursów, nawet online, które pokazują co można zrobić ze swoimi meblami. O ile w Skandynawii sporo jest mebli, nawet takich zrobionych rzemieślniczymi metodami, to już ich przerabianie nie jest zbyt popularne. W Polsce lubimy nadawać nową, kolejną formę. Pewnie poniekąd jest to „pamiątka” z dawnych czasów, gdzie tylko w taki sposób trzeba było sobie radzić, żeby się wyróżnić, a z drugiej strony współcześnie jest to też dobry sposób na „nie marnowanie”, wykorzystywanie sprzętów wielokrotnie i wydłużanie im życia.

– Ciężko tak jednoznacznie zamknąć Pani działalność w jednej szufladce. W Pani pracowni jest cały kalejdoskop twórczej pracy.

Zgadza się. Tego typu praca daje wiele możliwości. Poznaję też całą masę osób, które lubią, tak jak ja, eksperymentować i mają głowę otwartą na pomysły. Proszę tylko zobaczyć te ceramiczne płytki, które zamówiła u mnie klientka. Metodą transferu zostały na nie naniesione fotografie jej rodzinnego domu. To zupełnie oryginalna i niepowtarzalna rzecz. Ja właśnie pod swoje potrzeby tworzę kafle do własnej łazienki. Prowadzę też warsztaty na temat tego, jak przemalować kafle w domu, żeby nie zbijać już istniejących.

Współpracuję z profesjonalnymi producentami farb i podkładów, co gwarantuje trwały i pożądany efekt. W końcu to wszystko ma być przede wszystkim użytkowe.

Z moimi kursantkami jestem w stałym kontakcie. Jest w nich apetyt na więcej, więc później tworzą już same w domu. Zawsze im powtarzam, zanim zawoskujesz – wyślij zdjęcie, bo na tym etapie spokojnie można jeszcze coś dopracować. Dzielimy się inspiracjami. Podpowiadam, a nawet zdarza się, że jadę z meblami do klienta i pomagam zaaranżować je w przestrzeni. Polubiłam się też z fotografią. Dziś bardzo przydają mi się te szkolne podstawy z dawnych lat. Kupujemy oczami, więc i ja swoje meble na sprzedaż stylizuję. Robię też sesje zdjęciowe, w których elementy mojej pracowni tworzą ciekawe tło.

– Kto najczęściej do Pani przychodzi po meble?

Nie ma tu jednej szufladki. Na pewno jednak są to ludzie, którzy lubią „inaczej” i doceniają drugi obieg przedmiotów. Z kolei na warsztaty przyjeżdżają nie tylko utalentowani, ale przede wszystkim tacy, którzy chcą coś sami zrobić dla siebie. Spędzić czas w całkowitej odskoczni, a przy okazji zająć czymś ręce. Warsztaty są przeważnie dwudniowe, jest więc okazja trochę bliżej się poznać. Mnie też się chce coraz więcej. Nawiązuję współpracę z projektantami wnętrz i z producentami farb i akcesoriów. Wiem, że moje meble jadą w świat i swój drugi dom znajdują tysiące kilometrów stąd.

– Czyli nigdy nie jest za późno na zmiany?

Czasem nachodzi mnie taka myśl: czemu ja się nie wzięłam za to wcześniej. Prawda jednak jest taka, że wszystkie doświadczenia zarówno zawodowe, jak i życiowe wykorzystuję właśnie teraz. Wszystko jest po coś i do pewnych spraw trzeba dojrzeć. Boimy się zmian, szczególnie takich niosących konsekwencje, ale one zawsze rozwijają i dają życiu kopa.

Teraz pracuję też wspólnie z mężem. On zajmuje się piaskowaniem, pomaga to w oczyszczaniu mebli. Mój syn zajmuje się biżuterią z miedzi, a synowa ajurwedą i jogą. Mój wnuk bardzo lubi przychodzić do mojej pracowni i oglądać, co nowego tu się wydarzyło. Mieszkam i pracuję Świdwinie. Komuś też mogłoby się wydawać, że w małych miastach jest trudniej. To chyba tylko kwestia pomysłu, bo przyjeżdżają do mnie ludzie z całej Polski i z za granicy. Nauczyłam się mediów społecznościowych i trafiam do swoich odbiorców.

Życie z poukładanego i schematycznego stało się jedną wielką przygodą i cieszę się bardzo, że to właśnie mi się przytrafiło.

FB: Retro White Beauty