Siadając do lektury „Na Szewskiej. Sprawa Stanisława Pyjasa” miałem tę samą obawę, jak przy „Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka”: co nowego można tutaj powiedzieć? Po jej przeczytaniu podpisuję się obiema rękami pod słowami historyka, profesora Antoniego Dudka: „Sądziłem, że o sprawie tajemniczej śmierci Stanisława Pyjasa, która wstrząsnęła Krakowem wiosną 1977 r., wiem całkiem sporo. Po lekturze tej książki widzę, że tak mi się tylko wydawało. Wielowątkową, znakomicie skonstruowaną opowieścią Cezary Łazarewicz po raz kolejny potwierdził, że pozostaje mistrzem reportażu historycznego.”
I na tym właściwie można by skończyć. Bo zasadniczo trzeba by powtórzyć listę pochwał, którymi skwitowaliśmy ukazanie się na czytelniczym rynku opowieści o śmierci Grzegorza Przemyka nim zyskała ona rozgłos i Nagrodę Literacką Nike w 2017 roku. Z jedną wszakże różnicą. Tam chodziło o historię, w której udało się jasno opisać role zaangażowanych w nią osób, poszerzając tło zdarzeń o część nieodkrytych dotychczas informacji. W przypadku sprawy Stanisława Pyjasa jest inaczej. Od zawsze ścierające się z sobą dwie mega hipotezy (pobicie/zbrodnia esbecka vs. upadek z wysokości drugiego piętra z udziałem lub bez udziału osób trzecich), obie poparte masą poszlak, wciąż są żywe, choć – jak wykazuje to Cezary Łazarewicz – opcja druga po wielu śledztwach prokuratorskich i dziennikarskich jest tą najbardziej prawdopodobną.
Zwłaszcza w świetle ustaleń poczynionych metodami, które kryminologii dostępne są zupełnie od niedawna a opierającymi się na zaawansowanym modelowaniu komputerowym wykorzystującym wiedzę z wielu dziedzin. Przeprowadzona po ponad 30 latach od śmierci krakowskiego studenta ekshumacja jego szczątków, poddanych następnie analizie przez najznakomitszych współczesnych polskich patologów, dostarczyła danych pozwalających na stwierdzenie, że zgon nastąpił wskutek upadku z wysokości co najmniej ośmiu metrów na betonową posadzkę bramy w kamienicy przy ulicy Szewskiej w Krakowie. Znaczenie miało zwłaszcza stwierdzenie złamań, których wykonujący w 1977 sekcję zwłok lekarze sądowi, nie mając do dyspozycji tomografu albo rezonansu magnetycznego, znaleźć nie mogli.
Cezary Łazarewicz materiał do książki gromadził przez kilka lat. Rozmawiał niemal ze wszystkimi osobami posiadającymi jakąkolwiek wiedzę o śmierci Pyjasa i o tym, co działo się do naszych czasów w związku z nią. Przeczytał wszystko, co na ten temat zostało w ciągu ponad 40 lat opublikowane albo zapisane w aktach. Tytaniczna praca, jeden ze znaków rozpoznawczych tego reportera.
Inny to umiejętność bardzo sugestywnego nakreślania problemów moralnych, z którymi przyszło się mierzyć występującym w książce postaciom. Zżyci z Pyjasem przyjaciele musieli na przykład po latach poradzić sobie z druzgocącą prawdą, że jeden z nich (Lesław Maleszka, pseudonim Ketman) donosił na nich komunistycznej Służbie Bezpieczeństwa i niweczył rozmaite opozycyjne inicjatywy, prowadząc iście diabelską grę. Autor nie narzuca oceny jego postępowania: dostarcza faktów, wartościowanie pozostawia czytelnikowi. Postać mefistofelicznego geniusza kwituje zdaniem: „Człowiek, który wszystko wiedział o świecie, nic nie wiedział o sobie.”
Książka jest znakomitą literaturą. Jeśli nawet „sprawa Pyjasa” jako temat może nie wszystkim wydawać się warta uwagi, to niech sięgną po „Na Szewskiej” jako przykład tekstu, który nie jest efektem – odwołując się do terminologii przemysłowej – produkcji taśmowej, lecz wytworem szlachetnego rzemiosła najwyższej próby.
Książka na pewno będzie szeroko dyskutowana i nawet wpisywana w bieżącą młóckę polityczną, bo podważa ważny mit antykomunistycznej opozycji. Każdy może wierzyć, w co chce, wiadomo. I myśleć, jak chce. Dobrze jest jednak oddzielić emocje od faktów i dopuścić myśl, że to co wydawało się pewnikiem, nim nie jest. I nie potępiać posłańca za to, że przynosi informacje nie takie, jakich by sobie ktoś życzył. Ale mit pozostanie, bo mity nie umierają.