Jakub Chrenowicz 5 Ludzie

Jakub Chrenowicz – Mieć wiarę w sukces i nerwy spokojne

Fot. Izabela Rogowska

Jakub Chrenowicz od pięciu sezonów jest pierwszym dyrygentem orkiestry Filharmonii Koszalińskiej. Zdobył w tym czasie opinię profesjonalnego szefa. – Dyrygent jest od tego, żeby pilnować poziomu artystycznego: stać na straży muzycznego tekstu i pilnować wszystkich elementów, z których składa się dobre granie – mówi.

Ponoć od dziecka marzył o tym, by być dyrygentem. W każdym razie muzyka otaczała go od zawsze. W dzieciństwie rodzice zapisali go do Poznańskiego Chóru Chłopięcego. Naukę w VIII Liceum Ogólnokształcącym im. Mickiewicza w Poznaniu łączył z edukacją w klasie fortepianu w Państwowej Szkole Muzycznej. – Od najmłodszych lat mogłem obserwować wielu dyrygentów – potwierdza. – Wiedziałem więc, kim jest człowiek, który staje przed orkiestrą i jakie cechy musi ujawnić. Chciałem to robić!

Bez trudu zdał egzaminy na dyrygenturę symfoniczno-operową Akademii Muzycznej w Poznaniu. Dyplom z wyróżnieniem zdobył w klasie profesora Jerzego Salwarowskiego. Po studiach trafił do jednej z najważniejszych polskich instytucji muzycznych: Filharmonii Narodowej. – Antoni Wit, który z górą dziesięć lat był jej szefem, co 2-3 lata wybierał asystenta dyrygenta – wspomina Jakub Chrenowicz. – Zgłosiłem się na przesłuchania i tak trafiłem w to wyjątkowe miejsce. To była nauka dobrej pracy, okazja do obserwowania świetnie działającej instytucji i znakomitej orkiestry, podziwiania wybitnych dyrygentów i uznanych solistów.

Angaż dawał też możliwość współpracy z innymi warszawskimi zespołami. – Sinfonia Varsovia czy Polska Orkiestra Radiowa bardzo dużo koncertowały. Potrzebowały dyrygentów – dodaje. – Miałem więc okazję do pracy ze świetnymi zespołami. A od dobrych zespołów można się wiele nauczyć.

Potem przyszło zaproszenie do Teatru Wielkiego – Opery Narodowej w Warszawie, gdzie objął kierownictwo muzyczne premiery Polskiego Baletu Narodowego Opowieści biblijne. Prowadził przedstawienia baletowe i operowe w Warszawie, ale też w Teatrze Wielkim w Łodzi i w Operze Wrocławskiej. W 2013 roku pokierował orkiestrą i chórem Gran Teatre del Liceu w Barcelonie podczas wystawianych w tym teatrze przedstawień Polskiego Baletu Narodowego.

Dyrygował orkiestrą w Ostrawie i we Frankfurcie. Przez jeden sezon pełnił funkcję pierwszego dyrygenta Opery i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku. Współpracował z orkiestrami niemal wszystkich polskich filharmonii. Pracuje na stanowisku profesora w macierzystej, poznańskiej Akademii Muzycznej, jest także dyrygentem uczelnianej orkiestry symfonicznej.

Albo jest się lubianym, albo ma się dobrą orkiestrę

Dobry dyrygent musi mieć silny charakter, czasem może nawet graniczący z apodyktycznością, w każdym razie powinien umieć postawić na swoim – takie jest wyobrażenie o tej profesji.

Jakub Chrenowicz uważa, że to uproszczenie. – W pracy z dużą grupą ludzi trzeba być odpornym psychicznie. To oczywiste. Nie to jednak jest istotą tej funkcji. Rozwiązania siłowe też odrzucam, bo kojarzą się z agresją – zastrzega. – Ważna jest otwartość i gotowość do kontaktu z ludźmi. Trzeba zaproponować zespołowi spójną artystyczną wizję i umieć do niej przekonać.

Praca z orkiestrą nie polega więc na uporczywym stawianiu na swoim. Chodzi raczej o to, by mieć otwartą głowę i szerokie spojrzenie, wiarę w sukces, spokojne nerwy i doskonałe opanowanie. – Każda grupa potrzebuje lidera – zaznacza. – Dyrygent zatem to ktoś, kto potrafi udowodnić, że nie bez powodu otrzymał mandat do kształtowania wizji artystycznej. Ktoś, kto muzykom wskazuje drogę. A muzyk, który przystępuje do pracy w zespole, musi uznać, że są decyzje lidera, które nie podlegają dyskusji i nie mogą być kontestowane. Inaczej byśmy się nie dogadali.

A co z opowieściami o dyrygentach budzących postrach w orkiestrze? Pracujący do lat 60. XX wieku włoski geniusz Antonio Toscanini, kiedy podczas próby złamał batutę, rozbił podobno zegarek i dyrygował wskazówką. Legendy krążą też o Austriaku Herbercie von Karajanie, który orkiestrą miał rządzić niczym dyktator. – Z pewnością po wojnie praca dyrygenta wyglądała inaczej niż dziś – mówi maestro. – Brakowało muzyków, poziom orkiestr był zupełnie inny. Teraz jest pełen profesjonalizm, szybciej się pracuje. Świat jest otwarty, muzycy mają wysokie kwalifikacje, mogą starać się o pracę w dowolnej orkiestrze. Uczelnie też są otwarte na studentów z różnych stron świata. To specyficzna profesja: student dyrygentury nie poćwiczy przecież w domu. Trzeba sprawdzać się w profesjonalnych sytuacjach. Szybko działać i wyciągać wnioski z popełnianych błędów. Umiejętność dotarcia do dużej grupy przychodzi z czasem. Nie można przy tym zabiegać o popularność i starać się być uwielbianym przez cały zespół. Albo jest się lubianym, albo ma się dobrą orkiestrę. Tych dwóch rzeczy nie da się pogodzić – mówił o pracy dyrygenta maestro Henryk Czyż. Prof. Jakub Chrenowicz nie zaprzecza tym słowom. – Szef orkiestry jest od tego, żeby pilnować poziomu artystycznego: stać na straży muzycznego tekstu i pilnować wszystkich elementów, z których składa się dobre granie. Stąd tak ważne jest, by orkiestra miała stałego dyrygenta, który regularnie odbywa z nią próby i koncertuje. Bierze przy tym odpowiedzialność za poziom artystyczny – oczywiście w granicach, w jakich dyrygent odpowiedzialność wziąć może.

Są muzycy i jest publiczność

Jakub Chrenowicz w 2017 roku został pierwszym dyrygentem Filharmonii Koszalińskiej. Zanim tak się stało, gościnnie poprowadził tu dwa koncerty. – Potem z dyrektorem zaczęliśmy rozmawiać o warunkach współpracy – wspomina. – To zawsze tak się odbywa. Nigdy w ciemno nie powierza się nikomu funkcji pierwszego dyrygenta.

Czym zaskoczyła go koszalińska orkiestra? – Ona do dziś potrafi mnie zaskoczyć – mówi z uśmiechem. – Znamy się już bardzo dobrze. To dobry zespół, świetni muzycy, bardzo profesjonalnie podchodzą do swoich zadań.

Koszalin ma kilka ważnych, muzycznych atutów. Jest nim, w opinii Jakuba Chrenowicza, między innymi nowoczesna sala Filharmonii z bardzo dobrą akustyką i wygodną estradą. Wielką wartością jest wypróbowana publiczność – wierna, umiejąca docenić kunszt orkiestry i solistów. Instytucja i jej publiczność budują wieloletnią tradycję muzyczną miasta, która z pewnością nie byłaby tak bogata, gdyby nie Zespół Państwowych Szkół Muzycznych – trzeci muzyczny atut miasta. – To jedna z najlepszych tego typu placówek oświatowych w kraju – podkreśla pierwszy dyrygent. – Jej absolwenci zasilają czołowe polskie orkiestry i grają w renomowanych zagranicznych teatrach muzycznych i filharmoniach. Odnoszą sukcesy jako dyrygenci i soliści. Odnajdują się także w lżejszych gatunkach muzyki.

Filharmonia, o której poziom artystyczny od pięciu sezonów dba Jakub Chrenowicz, pamięta o najwybitniejszych absolwentach koszalińskiej szkoły muzycznej. – Trzeba pokazywać ludzi, którzy wyszli z tego środowiska – zaznacza.

Stąd koncert z udziałem między innymi kształcącego się niegdyś w Koszalinie znakomitego skrzypka Macieja Strzeleckiego (dziś jest członkiem orkiestry Koncerthaus Berlin) czy innego odnoszącego sukcesy absolwenta koszalińskiego Muzyka – gitarzysty, Adama Wocha. Stąd też ważne wydarzenie z marca 2022 roku – nasza orkiestra zagrała wtedy pod batutą Marzeny Diakun, jednej z najwybitniejszych dyrygentek młodego pokolenia, która pierwsze muzyczne kroki także stawiała w naszym mieście.

Oczywiście Filharmonia nie ogranicza się do artystów z koszalińskiego kręgu. W ciągu ostatnich pięciu lat występowali tu najwięksi polscy muzycy: skrzypkowie Konstanty Andrzej Kulka i Krzysztof Jakowicz, wybitna pianistka i jurorka Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina, Katarzyna Popowa-Zydroń. Grali doświadczeni soliści młodszego pokolenia, jak pianistka Beata Bilińska czy skrzypkowie: Piotr Pławner i Jan Stanienda. Stałym gościem Filharmonii jest śpiewaczka Katarzyna Dondalska (sopran koloraturowy). W czasie ostatnich muzycznych sezonów można było podziwiać także wschodzące gwiazdy polskiej estrady. Koncerty z udziałem wielu z nich zza pulpitu dyrygenckiego poprowadził Jakub Chrenowicz.

Po prostu dobry dyrygent

Charyzmatyczny, utalentowany, łatwo nawiązujący kontakt – takie opinie można usłyszeć o pierwszym dyrygencie Filharmonii Koszalińskiej. – Tchnął w tę orkiestrę coś ożywczego – mówi jeden z obserwatorów życia muzycznego w Koszalinie. – Kawał dobrego dyrygenta. Młody, jeszcze nie zmanierowany, a już bardzo profesjonalny. Współpracował z orkiestrami prawie wszystkich polskich filharmonii i teatrów muzycznych. A to, że jest pedagogiem w jednej z najlepszych krajowych uczelni muzycznych, potwierdza, że ma kunszt i doświadczenie.

Znawca koszalińskich muzycznych realiów twierdzi, że to właśnie występujący u nas soliści szczególnie cenią sobie współpracę z Jakubem Chrenowiczem. Mówią, że pierwszy dyrygent jest atutem koszalińskiej orkiestry, bo panuje nad zespołem i świetnie wyczuwa solistów, a to przecież oni wyznaczają tempo, dynamikę utworu. Jednym z elementów warsztatu dyrygenckiego jest dobre akompaniowanie Nasz pierwszy dyrygent doskonale tę sztukę opanował.

Jakub Chrenowicz przyznaje, że umiejętność akompaniowania jest elementem profesjonalizmu zespołów orkiestrowych i samego dyrygenta. Cieszą go więc dowody uznania. Zastrzega jednak, że dobre wykonanie wielkich dzieł solistycznych – koncertów fortepianowych, skrzypcowych czy wiolonczelowych – nie jest możliwe, jeśli wspólnego języka nie znajdą wszyscy muzykujący na estradzie wykonawcy utworu. Dla niego ważne jest właśnie, by muzykowanie było wspólne. – To z reguły są niezwykle skomplikowane dzieła. Chodzi więc o to, byśmy znaleźli wspólną drogę – podkreśla. – Dobry solista wie, co ma robić, by zagrać utwór jak najlepiej. Dyrygent powinien mu w tym pomóc i tak dostosować orkiestrę, żeby solista dał z siebie to, co najlepsze: by się nie męczył, by było go słychać.

Artykulacja, tempo, dynamika – to ważne techniczne szczegóły. Niemniej ważne jest wrażenie. – Kiedy gra orkiestra, coś pięknego, nieuchwytnego dzieje się tylko w tym konkretnym momencie – wyjaśnia maestro. – O to samo chodzi z solistą. Gramy tak, jak byśmy mieli zagrać tylko raz w życiu. Trzeba to zrobić dobrze!

W katedrze i w sianowskim parku

W sali Filharmonii zza pulpitu dyrygenckiego prowadzi największe dzieła symfoniczne. Dyryguje podczas wielkich koncertów w katedrze. Nie stroni też od lżejszego, operetkowego repertuaru, bywa, że na estradzie występuje wspólnie z muzykami jazzowymi. Do tego dobrze odnajduje się w plenerowych koncertach: na rynku w Koszalinie, na placu przed pałacem w Siemczynie czy w parku w Sianowie.

Mówi, że orkiestra symfoniczna i jej dyrygent muszą być wszechstronni. Bo w zasięgu działania Filharmonii Koszalińskiej jest spory region, a w nim wiele miejscowości z przestrzenią do wykonywania muzyki. Są kościoły wyposażone w dobre instrumenty. I wszędzie jest publiczność, która czeka na muzykę. – Koncerty poza siedzibą wynikają z potrzeby, ale i z naszej misji – podkreśla Chrenowicz, dodając, że nagrodą jest reakcja publiczności. – Koncerty w Siemczynie, Łobzie czy w nadmorskim Dźwirzynie mają swoją konwencję. W plenerze trudno przecież zagrać V Symfonię Beethovena – objaśnia. – Zawsze jednak jest to program na wysokim poziomie artystycznym, a my jesteśmy ciepło przyjmowani. Choć przecież scena plenerowa nie jest naszym sprzymierzeńcem. Koncert w parku w Sianowie? Bardzo wiało, bałem się, że nie dokończymy programu.

Ambitnym wyzwaniem są koncerty Międzynarodowego Festiwalu Organowego. Wyjazdy do szkół to prawdziwy fenomen. – Pamiętam jeden z takich programów. Obchodziliśmy akurat Międzynarodowy Dzień Muzyki. W piątek zagraliśmy koncert w siedzibie filharmonii, a w poniedziałek rano z programem Moniuszkowskim pojechaliśmy do szkoły w Białogardzie. Ciekaw jestem, ile szkół w Polsce ma możliwość, by oglądać i słuchać orkiestry symfonicznej z dwójką solistów i konferansjerem Andrzejem Zborowskim, który zresztą nie bez powodu ma już status legendy.

Życie na walizkach

Pięcioletnią pracę pierwszego dyrygenta i całej orkiestry nieco utrudniła pandemia. Trudny czas dla wszystkich, chociaż filharmonia wyszła z niego obronną ręką. Jakub Chrenowicz pamięta, że już w połowie marca 2020 roku trzeba było odwołać koncerty. Powrót był możliwy w maju. – W lipcu z radością zainaugurowaliśmy Międzynarodowy Festiwal Organowy – wspomina. – Potem było mnóstwo plenerowych koncertów wakacyjnych.

Przyszedł wrzesień i wkrótce zaczął się kolejny lockdown. Filharmonia we współpracy z Telewizją MAX nagrała dwa filmy muzyczne: V Symfonię Beethovena i I koncert wiolonczelowy Haydna. Muzycy nagrali też trzy płyty, w tym jedną DVD z premierowym wydaniem piosenek dziecięcych Lutosławskiego, które zaśpiewał aktor Bałtyckiego Teatru Dramatycznego, Wojciech Rogowski. Był świetny w tej roli. Powoli następowało odmrożenie kultury. Powróciła radość z muzykowania, a dla pierwszego dyrygenta – podróżowanie między Koszalinem a Poznaniem.

Życie na walizkach? Taka jest specyfika zawodu. W różnych okresach życia intensywność podróżowania jest zresztą, jak mówi Jakub Chrenowicz, inna. Specyfiką życia artystów jest także to, że kiedy inni odpoczywają, oni przystępują do pracy. W drugi dzień Bożego Narodzenia 2022 roku w kołobrzeskiej bazylice Chrenowicz prowadził koncert Mozartowski. – Koncerty w święta to raczej rzadkość. Te grane w sylwestra czy Nowy Rok są dla muzyków standardem.

Grać więcej i częściej

Dobrze, jeśli najbliżsi rozumieją specyfikę pracy artysty. W rodzinie I dyrygenta chyba nie ma z tym problemu. Żona Maria jest śpiewaczką (sopran) i wiolonczelistką po poznańskiej Akademii Muzycznej. Bywa, że występuje jako solistka podczas koncertów, które zza pulpitu dyrygenckiego prowadzi Jakub Chrenowicz. W Koszalinie we wrześniu 2020 roku śpiewała arie z oper Mozarta.

Łączą ich zresztą nie tylko muzyczne zainteresowania. Oboje kochają góry. Zdobyli kilka czterotysięczników w masywie Monte Rosa (Alpy) i najwyższy europejski szczyt Mont Blanc. Odbyli też wyprawę w góry Kaukazu (zdobyli między innymi pięciotysięcznik Kazbek). – Teraz wyprawy w wysokie góry odłożyliśmy na bok, bo mamy małe dzieci, ale nasz czterolatek bywa z nami w Tatrach. Dostał już nawet własne narty. Dzieciom należy pokazywać, jak wiele jest możliwości rozwoju – dodaje maestro.

Jakub Chrenowicz uwielbia film i teatr. Interesuje się historią. Dużo czyta, można powiedzieć, że czytelnikiem jest nałogowym. Podróże to dobra okazja do lektury. – Kiedy niedawno wracałem z Koszalina, pociąg z powodu wichury miał bardzo długi postój. Zagłębiłem się w Doktora Faustusa Tomasza Manna. I tak poznałem żywot niemieckiego kompozytora, który w imię sztuki oddał duszę diabłu. Muzyka z pewnością ma w sobie coś magicznego.

Uwielbia Stanisława Lema. – Genialny pisarz, nie ograniczał się wyłącznie do powieści z kręgu science fiction. Szpital przemienienia – wstrząsająca, a przy tym świetnie napisana opowieść. Muszę dawkować sobie Lema. Kiedy przeczytam wszystko, będę musiał robić powtórkę.

Góry uwielbia o każdej porze roku i chciałby nauczyć się jeździć na nartach skiturowych. Jakie marzenia ma, jeśli chodzi o koszalińską orkiestrę? – Chciałbym, by mogła więcej pracować, a dzięki temu harmonijnie się rozwijać. Publiczność mamy świetną: wierną, wrażliwą, oklaskującą solistów i entuzjastycznie reagującą na to, co jest wspaniałe. Obyśmy tylko mogli grać więcej i częściej. Większych marzeń nie mam.

Tekst pochodzi z „Almanachu Kultury Koszalińskiej 2022″