Izabela Rogowska 3 Kultura

Mistrz Andersen nieco poprawiony

Fot. Izabela Rogowska

21 stycznia na deskach Bałtyckiego Teatru Dramatycznego premierowo wystawiona została baśń „Królowa Śniegu” Hansa Christiana Andersena. Dzieci to najbardziej wymagająca widownia, bo najbardziej szczera. Wygląda na to, że autorzy spektaklu zdali trudny egzamin.

Nad widownią wisi ogromne zwierciadło. W sali nagle, nie wiadomo skąd, pojawia się czarodziej (Piotr Krótki). Opowiada, jak dla Królowej Śniegu przez sto lat pracował nad lustrem, w którym rzeczy piękne i dobre wyglądają szkaradnie, a złe – widać doskonale wyraźnie. Jest dumny jak paw i przekonany o swojej wielkości, ale to wszystko pryska, gdy zjawia się ona – Królowa Śniegu (Adrianna Jendroszek). Czarodziej staje się mały i przestraszony, a ona – zimna i zła – rozbija lustro na miliony kawałków, by te wbiły się w oczy i serca ludzi, wydobywając z nich najgorsze cechy.

Zwierciadło jest jednym z niewielu elementów scenografii w tym przedstawieniu. Zmieniają się sceny, okoliczności i pory roku – wszystko dzięki pięknym wizualizacjom, wyświetlanym na kilku ekranach. A kogo poznajemy na tle tej nowoczesnej scenografii? Gerda, grana przez Dominikę Mrozowską-Grobelną, jest wesoła, prostolinijna i trochę naiwna. Wierzy w piękno i dobro ludzi oraz świata. Towarzyszy jej Kay (Karol Czarnowicz). W jednej chwili, za sprawą odłamka lustra królowej, zmienia się z opiekuńczego i zapatrzonego w swoją towarzyszkę przyjaciela, w zimnego i nieczułego chłopaka.

Poznajemy też mieszkańców miasteczka, w którym życie toczy się w harmonii i bez żadnych kłótni: babcię (Małgorzata Wiercioch), piekarkę (Katarzyna Ulicka-Pyda), szewca (Artur Czerwiński) i cieślę (Jacek Zdrojewski). W kolejnych scenach pojawiają się inne postaci nakreślone przez Andersena. W ich role wcielają się ci sami aktorzy.

Adaptację popularnego tekstu Andersena na potrzeby Bałtyckiego Teatru Dramatycznego przygotował Tomasz Ogonowski. Choć dość wiernie trzymał się historii napisanej przez mistrza, zaznaczył również i swoją obecność, choćby umiejscawiając akcję w konkretnym mieście – Heiderbergu (lub Heidelbergu – aktorzy różnie wypowiadali tę nazwę), a nie – jak pisał autor oryginału – „w pewnym bardzo starym mieście”. Nie zawsze jednak poprawianie mistrzów wychodzi na korzyść efektu finalnego, ale o tym później.

Gerda w poszukiwaniu Kaya, zabranego przez Królową Śniegu, przemierza długie dystanse i przeżywa wiele przygód. Trafia do samotnej wróżki i jej zaczarowanego ogrodu z gadającymi kwiatami. Potem do pałacu księżniczki, która zachowaniem przypomina pewną polską wokalistkę. Następnie dociera do ciemnego lasu i poznaje małą zbójniczkę, by w końcu znaleźć się w pałacu Królowej Śniegu. I tam zawalczyć o swojego przyjaciela Kaya.

Patrząc na zdjęcia Izabeli Rogowskiej z prób do przedstawienia, publikowane w mediach społecznościowych teatru, można było odnieść wrażenie, że każde z nich jest plakatem. Nie tylko za sprawą niekwestionowanego talentu fotografki, ale także dzięki pięknym kostiumom i elementom scenografii zaprojektowanym przez Klaudię Laszczyk. Wróżka z zaczarowanego ogrodu nosi wyjątkowy płaszcz z printem w wiśnie, a na głowie ma kapelusz z wielkimi wiśniami. Aż trudno skupić się na fabule, gdy na scenie pojawia się tak bajecznie ubrana Katarzyna Ulicka-Pyda. Sanie, na których przyjeżdża Królowa Śniegu, są skromne, ale jednocześnie ogromne, jakby nierzeczywiste. Generałowie w pałacu tytułowej bohaterki ubrani są w mundury niczym z pokazu mody haute couture.

Przedstawienie dopełnia muzyka skomponowana przez Macieja Osadę-Sobczyńskiego do tekstów Tomasza Ogonowskiego. Piosenki uzupełniają baśń, urozmaicają przedstawienie, co jest szczególnie ważne w przypadku najmłodszych widzów. Utwory wpadają w ucho do tego stopnia, że premierowa widownia bez problemu nauczyła się refrenów i śpiewała je wspólnie z aktorami. Szkoda tylko, że wokale części utworów grane są z playbacku. To nie pasuje do przybytku Melpomeny, miejsca gdzie króluje żywe słowo. Nie pasuje szczególnie do koszalińskiego teatru, w którym cały zespół jest utalentowany wokalnie, czego dowiódł podczas niejednego muzycznego przedstawienia.

„Królowa Śniegu” Bałtyckiego Teatru Dramatycznego w reżyserii Zdzisława Derebeckiego bawi, wzrusza, eksponuje różnice między dobrem i złem, pokazuje w baśniowych bohaterach różnorodność ludzkich charakterów, motywacji i życiowych postaw. Jest to jednak spektakl nierówny. Reżyserowi nie udało się uniknąć dłużyzn. Niektóre sceny przytrzymują uwagę widza, by w innych kompletnie ją tracić. Być może dlatego, gdy zbójniczka zapytała widownię o swoje imię, dzieci odpowiedziały: Gerda.

Rozczarowuje zakończenie. Inne niż u Andersena, za to niczym z bajek Disneya, gdzie zły bohater musi umrzeć. Andersen Królowej Śniegu nie uśmiercił, bo w jego wydaniu ona sama była personifikacją śmierci. Na deskach koszalińskiego teatru uśmiercenie królowej jest niepotrzebne – lepsza byłaby „resocjalizacja”, danie drugiej szansy. Sposób przedstawienia tej sceny też wydaje się nieudany. Czy bohaterka, rozpływając się w niebyt w wyświetlanej na ekranie wizualizacji, musi dodatkowo widzom mówić, co widzą („Żyłam tysiąc lat, a teraz umrę w minutę!”)? I na koniec jeszcze jedno. W chwili, gdy wali się pałac królowej, na ekranie widzimy topniejące lodowce. Jeśli przyjmiemy, że tytułowa bohaterka zasłużyła na swój los, to czy zakładamy również, że globalne ocieplenie jest czymś dobrym?

Warto zobaczyć „Królową Śniegu” w teatrze im. Słowackiego w Koszalinie. Warto szczególnie dla Adrianny Jendroszek, zarówno w roli tytułowej, jak i małej zbójniczki, dla Piotra Krótkiego jako wrony i dla Katarzyny Ulickiej-Pydy jako księżniczki. Warto, będąc dzieckiem, dla urzekających strojów i wizualizacji oraz dla jasnego rozróżnienia dobra i zła. Warto, będąc dorosłym, przypomnieć sobie klasykę, którą zaczytywaliśmy się w dzieciństwie. Później warto też sięgnąć po oryginał, by na nowo doszukać się w nim treści głębszych niż te, które znajdziemy w przedstawieniu dla dzieci.