Czy miłość może usprawiedliwiać nawet zbrodnię? Na to pytanie mogą sobie odpowiedzieć widzowie „Akompaniatora” – ostatniej premiery Bałtyckiego Teatru Dramatycznego w sezonie 2020/2021.
Anna Burzyńska napisała „Akompaniatora” jako jubileuszowy prezent dla swojej przyjaciółki Jadwigi Romańskiej, znanej krakowskiej śpiewaczki operowej. Była to wersja skrócona, ale tak się spodobała, że na jej wystawienie w pełnym wymiarze zdecydował się Teatr im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Od tamtej pory przedstawienie było inscenizowane wiele razy, nawet w adaptacji niemieckojęzycznej, zaprezentowanej w 2019 roku w Kleines Theater w Salzburgu, gdzie – jak wspomina autorka – spotkała się z dużym uznaniem publiczności i krytyków. „Akompaniator” doczekał się też wersji słowackojęzycznej i hiszpańskojęzycznej.
„Akompaniator” to opowieść o miłosnym uzależnieniu głównego bohatera (w tej roli Wojciech Rogowski), który w imię fałszywie pojętego uczucia niszczy życie swojej, nieświadomej niczego wybrance (Żanetta Gruszczyńska-Ogonowska).
Pozornie łączy ich tylko praca – od 30 lat spotykają się, by operowa diwa rozśpiewała się i przećwiczyła swoje partie. Jak sama stwierdza, to najlepszy akompaniator, z jakim przyszło jej pracować – zawsze milczący. Ale on, w skrytości swojego serca, nie tylko pała ogromnym uczuciem do artystki, ale wręcz w swoim szaleństwie układa sobie z nią życie. W czasie rozmowy, której wszyscy jesteśmy świadkami, wychodzi na jaw, że udało mu się tak pokierować życiem zawodowym i miłosnym śpiewaczki, by ta nigdy go nie opuściła.
Anna Burzyńska chciała nadać sztuce klimat tragikomedii, swojego ulubionego gatunku teatralnego. Jednak praktyka pokazała, że tekst jest na tyle plastyczny, iż można wystawić go również w konwencji dramatu, komedii, farsy, a nawet thrillera. Na potrzeby przedstawienia w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym zaadaptował go dramaturg Tomasz Ogonowski. Powstała komedia z elementami makabreski.
Bohatera Wojciecha Rogowskiego poznajemy jako nieco flegmatycznego ciamajdę. Jednak wnikanie w jego intrygi – okrutne, wredne i doszczętnie rujnujące życie osobiste oraz karierę śpiewaczki – jest dla widzów serią zaskakujących odkryć. Początkowo niepozorny, pocieszny wręcz, muzyk wyznaje miłość zarozumiałej gwieździe operowej i – czego wszyscy mogli się spodziewać – zostaje odrzucony przez diwę znaną ze swych licznych romansów. Z czasem jednak odkrywamy, że ten z pozoru niezaradny życiowo safanduła jest sprytnym, upartym, zabójczo (dosłownie: zabójczo) konsekwentnym manipulatorem. Diwa Żanetty Gruszczyńskiej-Ogonowskiej z myśliwej, polującej na najprzystojniejszych śpiewaków z całego świata, staje się złapaną we wnyki zwierzyną. Ale ona też potrafi zaskoczyć – zarówno swojego oprawcę, jak i publiczność – gdy całkowicie wychodzi ze stereotypu śpiewaczki, trzymającej swój wizerunek w ryzach.
Przedstawienie wyreżyserował aktorski duet, który jednocześnie stanowi obsadę. To trzecia wspólna realizacja Żanetty Gruszczyńskiej-Ogonowskiej i Wojciecha Rogowskiego. Wcześniej w ich wykonaniu koszalińska publiczność obejrzała „Związek otwarty” i „Przyszedł mężczyzna do kobiety”. Wszystkie te spektakle łączy jedno: temat skomplikowanych relacji w związkach (jakie by one nie były).
Dla Wojciecha Rogowskiego „Akompaniator” to właściwie wejście do tej samej rzeki. W 2009 roku występował w tym samym przedstawieniu w Teatrze Nowym w Słupsku – wtedy reżyserowanym przez Rafała Matusza. Żanetta Gruszczyńska-Ogonowska z tekstem Anny Burzyńskiej pracowała po raz pierwszy. Aktorskie duety to zawsze wyzwanie – obecność na scenie przez całe przedstawienie, konieczność bycia czujnym i uważnym na partnera, bez możliwości zawahania, zgubienia się w tekście. Z tym takie teatralne wygi, jak Żanetta Gruszczyńska-Ogonowska i Wojciech Rogowski, radzą sobie perfekcyjnie.
My, widzowie, jesteśmy już przyzwyczajeni do doskonale przemyślanych i nakreślonych postaci. W przypadku „Akompaniatora” można było pozwolić sobie na więcej szaleństwa i brawury. Brakuje mi jej w postaci diwy, która mogła być bardziej kapryśna, bardziej histeryczna, bardziej teatralna. W końcu poznajemy ją w chwili jednego z najważniejszych wyzwań w karierze, a wyznania akompaniatora coraz bardziej oddalają ją od osiągnięcia celu. Czyż nie oczekiwalibyśmy, że będzie w tej sytuacji ciskać nutami, wrzeszczeć i histeryzować, zamiast spokojnie wysłuchiwać początkowo jąkającego się i zawstydzonego pianisty?
Warto wspomnieć o scenografii przygotowanej przez Beatę Jasionek. Bardzo symboliczna, ascetyczna – pozwala aktorom być na pierwszym planie. Ciekawym zabiegiem są swego rodzaju stopklatki, w których uchwycone są postaci w przełomowych momentach historii.
Z pewnością „Akompaniator” będzie chętnie oglądanym przestawieniem. Dobremu odbiorowi sprzyja kameralność małej sceny, na której spektakl może być grany dzięki poluzowanym pandemicznym obostrzeniom. Życzmy sobie, by po powrocie z wakacji, w nowym sezonie artystycznym, instytucjom kultury pracowało się na co najmniej równie korzystnych warunkach.