Fot. Izabela Rogowska

Rośnie zapotrzebowanie na profesjonalnych grafików

– Pandemia koronawirusa spowodowała, że pracujemy więcej niż wcześniej i w trudniejszych niż wcześniej warunkach – podsumowuje profesor Monika Zawierowska-Łozińska, kierownik Katedry Grafiki Projektowej na Wydziale Architektury i Wzornictwa Politechniki Koszalińskiej. – Nie oznacza to jednak obniżenia wymagań wobec kogokolwiek. Największym wyzwaniem jest organizacja koniecznych zajęć praktycznych oraz obrony prac dyplomowych.

 

izabela rogowska-15– Jaki dla Pani był rok 2020 – jednym słowem?

– Bez namysłu powiem, że pracowity.

 

– Ale chyba również udany? Drugi rok z rzędu miała Pani indywidualną wystawę w prestiżowej Galerii Związku Polskich Artystów Plastyków w Gdańsku. To nie zdarza się często.

– Byłam miło zaskoczona powtórnym zaproszeniem w tak krótkim czasie. Tym razem przygotowałam ekspozycję zatytułowaną „Papier, kamień, nóż”.

 

– Poprzednia, nazwana „Obrazy do noszenia”, składała się z prac ceramicznych, w tym w dużej części z porcelanowej biżuterii. Skąd u absolwentki kierunku graficznego, kojarzonej w roli nauczyciela akademickiego głównie z komunikacją wizualną, zainteresowanie technikami ceramicznymi?

– Nie ma żadnej sprzeczności między grafiką a ceramiką. Tak samo gdy tworzymy kolaż fotograficzny albo coś z zakresu komunikacji wizualnej, również tej komercyjnej, zaczynamy od obrazu, choćby to był pojedynczy znak. Od dziecka miałam kontakt z rozmaitymi formami plastyki, próbowałam różnych rzeczy. Moi rodzice nie krępowali mojej ekspresji, nawet kiedy mając pięć lat „ozdabiałam” rysunkami ściany domu. Później, na studiach, również nie mogłam usiedzieć w miejscu. Już wtedy w ramach poszukiwania zajęć fakultatywnych zainteresowałam się tym, co dzieje się w pracowni ceramicznej, jednak wówczas niewiele dowiedziałam się o ceramice. Do poznania jej tajników dochodziłam praktycznie samodzielnie po latach.

 

– To była Pani pierwsza wystawa złożona wyłącznie biżuterii i obrazów ceramicznych.

– Postawiłam sobie za zadanie, by każdy znalazł tam coś dla siebie. Pojawiły się prace, które nigdy nie były pokazywane, ale też i takie, które wykonałam dawno temu. Celem było pokazanie małych dzieł sztuki do noszenia, skąd wziął się tytuł prezentacji. Porcelana to szczególny materiał, doskonale nadający się na przedmioty osobiste: nagrzewa się od ciała, zachowuje jego ciepło a nawet zapach.

 

– A co kryło się za tytułem drugiej ekspozycji – „Papier. Kamień. Nóż”?

– To oczywiście nawiązanie do znanej gry „Papier, nożyce, kamień”. Ta trójka ma z sobą bezpośredni związek w moim artystycznym doświadczeniu. Chciałam to uwypuklić.
Papier jest wciąż podstawowym tworzywem plastyki, a jeśli nie podstawowym to na pewno pierwszym, gdy plastyk rozpoczyna jakąś pracę. Nieważne czy chodzi o papier w jego oczywistej, czy nieoczywistej formie. Może on być przecież ekologiczny i pochodzić z recyklingu, może powstać włókien, wiórów, szmat a nawet plastiku. Papier może być kolorowy – można mu nadać barwę lub wykorzystać barwiony w różnych zestawieniach. Mogę go ciąć, giąć, szanować lub zniewolić, nadać mu strukturę lub z niego zbudować strukturę. Papier może być częścią masy porcelanowej czyli kamienia – najpierw w jego sproszkowanej formie, potem w masie płynnej, a następnie w bryłach lub powierzchniach tworzących stałe, wypalone obiekty. Jeśli zaś miałabym wybrać najważniejsze narzędzia, to w mojej pracowni zaraz po ołówku pojawiłby się właśnie nóż. On rozdziela, tnie, rysuje, drapie.

 

– Na wystawie pokazała Pani przestrzenne prace z papieru wykonane w technice pop-up. Dla oglądających zaskoczeniem był fakt, że mogli eksponaty dotykać, oglądać z każdej strony.

– Zawsze zachęcam do manipulowania wszystkimi prezentowanymi formami z papieru. W przypadku uczniów i studentów to jest świetny wstęp do nauki konstruowania wielkich i małych budowli, a jednocześnie wstęp do projektowania w ogóle. Pop-up przeżywa teraz swój renesans. Studenci starszych roczników pamiętają, że przynosiłam na zajęcia trójwymiarowe książki, by mogli je rozebrać do zera, poznać mechanizm i konstrukcję i by umieli sami stworzyć takie lustracje.

 

 

– Ilustrowaniem książek interesuje się Pani od dawna.

– Lubię tę dziedzinę plastycznej aktywności. Mam na koncie kilka zilustrowanych książek, a wśród nich przestrzenną wersję „Mistrza i Małgorzaty”. Obecnie robię to raczej „do szuflady”, mam jednak nadzieję, że uda mi się jeszcze kiedyś wygospodarować czas na kolejne prace. Powieść Bułhakowa zamierzam zilustrować przynajmniej jeszcze raz, bo mam nowe pomysły…

 

– Na własne przedsięwzięcia ilustracyjne brak Pani czasu, ale ilustracja wciąż jest w Pani świecie obecna.

– Na co dzień prowadzę wraz z asystentami pracownię introligatorską, ale również zajęcia z „czystej” ilustracji książkowej, która służy między innymi nauce interpretacji tekstu wyrażonej wizualnie. Studenci często podejmują tematykę skłaniającą się w stronę dziecka. Wiele rzeczy szeroko z nimi omawiamy, szukamy właściwych kluczy do tekstów, wariantów, pomysłów. To daje sympatyczne efekty. Ilustracja, zarówno w formie prostych piktogramów, jak i złożonych w treści i formie obrazów, jest naturalnym środkiem komunikacji dla grafika.

 

– Jak radzą sobie na rynku Państwa absolwenci?

– Mówię to z poczuciem ogromnej satysfakcji: z naszej uczelni pochodzi wielu naprawdę utalentowanych i coraz bardziej liczących się ilustratorów. Projektują oni plastyczną oprawę książek dla dzieci i dla dorosłych, są autorami ilustracji medycznych i innych graficznych materiałów specjalistycznych.

 

– Duże jest zapotrzebowanie na pracę grafików?

– Ono stale rośnie i nie mam tu na myśli operatorów komputerowych programów graficznych a projektantów w pełnym znaczeniu. W obieg wchodzi coraz więcej grafiki użytkowej, tworzonej na zamówienie, bo graficzny sposób komunikowania jest skrótowy i bezpośredni, stosunkowo jednoznaczny. Co jest zamawiane? Chodzi o rozmaite formy użytkowe: karty infograficzne, instrukcje graficzne, pomoce służące do nauki, wszelkiego typu gry i wiele, wiele innych rodzajów prac. O powodzeniu w zawodzie ilustratora zaświadcza liczba zamówień, a do naszych absolwentów płyną one nie tylko z Polski czy szerzej – Europy, ale również z Azji, zwłaszcza z Korei Południowej. W większości jest to grafika cyfrowa, która dla mnie jest ostatnią fazą kształcenia w zakresie graficznym, ale akurat na nią jest obecnie duże zapotrzebowanie, nasi studenci i byli studenci świetnie się w niej odnajdują.

 

– Dlaczego akurat Japończycy i Koreańczycy tak chętnie zamawiają prace u Państwa wychowanków?

– Nasi absolwenci są dobrze przygotowani warsztatowo, ale również mają w sobie mnóstwo pokory. Kiedy otrzymują zlecenie, umieją się wsłuchać w oczekiwanie klienta, nie próbując nadmiernie modyfikować wyobrażonego przez zamawiającego efektu. Nie mogę oczywiście ręczyć za wszystkich, ale za tych z którymi utrzymuję kontakt. Mają już swoje rozpoznawalne style ale wciąż robią progres, który widać gołym okiem. Z kolei klienci koreańscy czy japońscy wiedzą, czego potrzebują, konkretnie opisują oczekiwania, ale sami nie potrafią tego narysować i tutaj w sukurs przychodzą im między innymi nasi wychowankowie. Zauważyłam budujące zjawisko, że ci którzy wcześniej się przebili i mają już krąg klientów, współpracowników poszukują wśród kolegów z kolejnych roczników. Sięgają po nich, bo wiedzą, na co mogą liczyć, znają warsztat, jakim ci początkujący ilustratorzy dysponują.

 

– Z czasem ilustratorzy stają się znani z określonego stylu.

– Klienci zgłaszają się do nich, bo spodziewają się, że ów styl będzie właściwy do realizacji ich zlecenia. Tak rodzą się relacje, które owocują stałą współpracą. Jak opowiada jedna z byłych naszych studentek, szybko dochodzi do sytuacji pełnego zrozumienia na linii klient – ilustrator, co w efekcie prowadzi do sytuacji, że najczęściej przyjmowane są pierwsze wersje projektów. Przy tym prace są sygnowane, bo azjatyccy klienci doceniają wartość grafiki tworzonej pod zamówienie.

 

– Jeśli mówimy o warsztacie i zawodowym przygotowaniu, nie sposób nie zapytać o to, jak wygląda u Państwa proces dydaktyczny w okresie ograniczeń związanych z pandemią.

– Oczywiście nauczanie jest zdalne, z wykorzystaniem platform Teams i Zoom. Jednak taki tryb pracy jest ogromnym obciążeniem. W niektóre dni prowadzę zajęcia od rana do późnego popołudnia a nawet dłużej. Cierpią na tym oczy ciągle skupione na ekranie komputera, ale również kręgosłupy przymuszane do nienaturalnej pozycji w trakcie siedzenia przed monitorem. Ustaliliśmy ze studentami, że kiedy to konieczne, jesteśmy w kontakcie z włączonymi kamerami i mikrofonami, ale kiedy już ustalimy co jest do zrobienia, kamery i mikrofony wyłączamy, a ja wciąż jestem dostępna, ale wtedy, gdy konsultacja jest naprawdę niezbędna. To ma oczywiście taki skutek, że studenci kontaktują się ze mną nawet bardzo późnym wieczorem. Mimo wszystko jest to wygodniejsze niż ślęczenie non stop przy komputerze. Dla obu stron, bo jak mi wyznali studenci, najwięcej pracują nie przy biurkach, ale na łóżku albo w innych wygodnych pozycjach.

 

 

– Taki sposób pracy zdaje egzamin?

– Zasadniczo tak. Problemem jest rok pierwszy, który u nas powinien być wyłączony spod trybu zdalnego. W tym przypadku kontakt z nauczycielem jest kluczowy dla zdobycia podstawowych umiejętności, które okażą się niezbędne na kolejnych etapach studiów. Ćwiczenia rysunku muszą być prowadzone studyjnie. Trzeba pokazać, jak kąt patrzenia, ustawienie przedmiotu, światło wpływają na odbiór sytuacji. Z drugiej strony siła nacisku na papier, kąt pod którym trzymane jest narzędzie, nachylenie dłoni, dynamika ruchu dłoni i mnóstwo innych czynników – wszystko to można starać się opisywać słowem albo pokazać na filmie, lecz nigdy nie będzie to tym, czym jest wspólna praca, kiedy nauczyciel pokazuje temu konkretnemu studentowi określone różnice. To trzeba poczuć, doświadczyć tego i usłyszeć komentarz na gorąco.

 

– Z tego co wiem, znaleźli Państwu sposób, by część zajęć obywało się tradycyjnie.

– Pierwszy rok i grupy, które w planie studiów miały zajęcia praktyczne zostały przerzucone w tryb stacjonarny. Dotyczy to w gruncie rzeczy tylko części osób, bo ze względów sanitarnych grupy mogą liczyć po maksimum sześć osób. Ja byłam w lepszej sytuacji, bo mając do dyspozycji dwie sale, mogłam prowadzić równolegle zajęcia z dwiema grupami. Zajęcia praktyczne, na których się spotykamy, to błogosławieństwo. Oczywiście jesteśmy cały czas w maseczkach, myjemy często ręce, zachowujemy dystans.

 

– Jak reagują studenci?

– Bezsprzecznie zdali sobie sprawę z tego, jak ważne jest zobaczyć, powąchać, usłyszeć materiał. Ale również przejść się po korytarzu, myśląc o tym, co się tworzy w danym momencie, a nie siedzieć tylko w czterech ścianach swojego pokoju. Ogromnym wyzwaniem są tegoroczne dyplomy, bo nie wiadomo, czy pojawią warunki do normalnej ekspozycji prac i czy nie trzeba będzie przygotowywać jakichś wizualizacji, aby dało się zrozumieć istotę pracy i ocenić osiągnięty efekt w stosunku do założonego zamiaru. Myślimy nad tym usilnie, ale jesteśmy pełni obaw.

 

– Ma Pani opinię autorki znakomitych logotypów. Czy nadal je Pani tworzy?

– W tej dziedzinie zatrzymałam się w pewnym punkcie. Uczą tego obecnie moi młodsi koledzy. Ja zaś skupiam się bardziej na typografii, która jest nowym przedmiotem na Wzornictwie. Uznaliśmy, że jest ona niezbędna jako zawodowe wyposażenie każdego projektanta, absolwenta studiów wzorniczych. Chodzi o przynajmniej o dwa cele. Ktoś, kto współcześnie zajmuje się projektowaniem, powinien mieć minimum wiedzy i umiejętności, by kreatywnie podejść do liternictwa. Drugi cel to ćwiczenie kompetencji, które nazwałabym analogowymi – w tym również kaligrafii jako sztuki, oczywiście w podstawowym zakresie. Te zajęcia mają praktyczny wymiar, bo polegają na pracy z marką określonych firm albo instytucji.

 

– Co to znaczy w praktyce?

– Przykładem niech będzie współpraca z Centralnym Ośrodkiem Szkolenia Straży Granicznej w Koszalinie. Zadaniem studentów stało się zaprojektowanie wszelkich elementów komunikacji wizualnej COSSG. Powstał cały zestaw materiałów wizualnych – od papieru firmowego i teczek okolicznościowy począwszy po rozmaite instrukcje, oznakowania wraz instrukcją tworzenia kolejnych znaków, jeśli miałyby powstawać w przyszłości. Nie jest to więc szkolenie teoretyczne i nie jest to tylko ćwiczenie, bo wszystko odbywało się w kontakcie z konkretnymi osobami reprezentującymi Ośrodek i wszystko podlegało na bieżąco ocenie – znów nie tylko ze strony nauczycieli, ale również poprzez weryfikację ze strony tych, którym zaprojektowane znaki służą na co dzień. Bardzo konkretnym sprawdzianem sprawności projektantów było również zderzenie się z możliwościami technicznymi urządzeń drukujących materiały. Takie podejście pozwala studentowi zrozumieć, że najczęściej w praktyce zetknie się nie tylko z oczekiwaniami klienta, ale również z określonymi warunkami technicznymi, które musi brać pod uwagę w trakcie projektowania.

 

– Czy ta forma zdobywania kompetencji przez studentów ma szansę kontynuacji przy obowiązujących ograniczeniach sanitarnych?

– Oczywiście. Kolejnym naszym „klientem”, na tej samej zasadzie jak COSSG, staje się obserwatorium astronomiczne powstałe w ramach koszalińskiego Budżetu Obywatelskiego. Pandemia utrudnia nam życie, przysparza dodatkowej pracy, ale nie może oznaczać obniżania poprzeczki wymagań wobec siebie.

 

 


Dr hab. Monika Zawierowska-Łozińska, profesor Politechniki Koszalińskiej, jest absolwentką Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Pięknych w Gdańsku oraz National College of Art and Design w Dublinie (Irlandia). Doktorat uzyskała w 2003 roku na Wydziale Malarstwa i Grafiki w Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku (grafika), a habilitację w 2014 roku na Wydziale Architektury i Wzornictwa tej samej uczelni (wzornictwo). Jest nauczycielem akademickim Politechniki Koszalińskiej od 1997 roku. Prowadzi zajęcia z komunikacji wizualnej, infografiki, typografii, konstrukcji pop-up w kontekście projektowania wzornictwa i opakowań. Jednocześnie uczestniczy systematycznie w wystawach indywidualnych i zbiorowych, projektuje m.in. publikacje elektroniczne oraz infografiki, konstruuje publikacje dla dorosłych i dzieci zawierające elementy inżynierii papieru. Pasjonuje się typografią i technikami introligatorskimi.

 

Tekst ukazał się pierwotnie w „Almanachu Kultury Koszalińskiej 2020”.