christmas background with stars bokeh lights Ludzie

Filmowa magia świąt

Filmy to coś co potrafi skutecznie oderwać nas od świątecznego stołu, przykuć do miękkiej kanapy na kilka godzin i przenieść do zupełnie innego świata. W filmach szukamy odskoczni, magii, ale i otuchy, wzruszenia czy morału. W zalewie dziesiątków premier i klasyków szukamy tych, które zostawią w nas ślad. Pozostaje tylko pytanie na który się zdecydować? O osobiste filmowe polecenia poprosiliśmy naszych czytelników, może któraś z tych propozycji zainspiruje was i świąteczne wieczory wypełni magia kina.


svg%3E Ludzie

Aleksandra Władyko, makijażystka, z powodzeniem od sześciu lat prowadzi studio wizażu MakeupbyAlexW

Od pewnego czasu filmy czy seriale oglądam na swoich zasadach. Platformy streamingowe pozwalają oglądać to co chcemy, w czasie, który jest nam dogodny. Dla mnie to idealne rozwiązanie i chętnie z niego korzystam. Przyznam szczerze, że trudno mi się wkręcić w seriale, bo pochłaniają mnóstwo czasu, a mnie cierpliwości zazwyczaj starcza na 2-3 odcinki, potem wybijam się z rytmu i ciężko wrócić do oglądania z tym samym zapałem. Mam jednak swoje ulubione filmy, które jak tylko pojawią się w sieci czy nawet w telewizji z miejsca chcę obejrzeć ponownie. Do takich filmów na pewno należy francuski hit „Nietykalni”. Historia oparta na faktach, z przesłaniem, które całkowicie do mnie trafia. Nie wiem nawet ile już razy widziałam ten film, ale za każdym razem odkrywam w nim coś nowego. Przede wszystkim to, jak łatwo szufladkujmy ludzi i jak za rzadko dajemy drugą szansę. „Nietykalni są na tyle uniwersalni, że pod ten scenariusz podłożyć można wiele historii z życia.

Moim filmem z dzieciństwa jest „Kingsajz” Machulskiego. Zobaczyłam go pierwszy raz w wieku 10 lat i bardzo podobał mi się ten świat, gdzie wszystko jest takie ogromne i choć to zdecydowanie film dla dorosłych, to na mnie wtedy zrobił on szalone wrażenie i do dziś mam do niego sentyment. Niektórzy się dziwią, ale na przykład nigdy nie widziałam kultowej komedii „Sami Swoi”, bo to seria nie mojego pokolenia. Lubimy filmy oglądać całą rodziną. Potem często dialogi bohaterów wchodzą do naszego codziennego użytku.

Przeważnie szukam filmów prostych, nieskomplikowanych, lubię te na faktach, dokumenty, historyczne, a już szczególnie te dotyczące powstania warszawskiego. Wspólnym mianownikiem jest pozytywne przesłanie i sensowny morał.

Z ostatnich nowości spore wrażenie na mnie zrobiła nowa wersja „Znachora”. Momentalnie ta produkcja mnie wciągnęła, mimo, że trwa ponad dwie godziny, a jak wspomniałam nie bardzo umiem usiedzieć na miejscu. Może to też kogoś zaskoczy, ale na kasowym hicie „Barbie” po prostu zasnęłam, cóż…, na szczęście mamy tak wiele możliwości, że każdy znajdzie coś dla siebie.

Nietykalni” 112 min. premiera 2011 r. reż. Olivier Nakache, Éric Toledano
Kingsajz” 105 min. premiera 1987 r. reż. Juliusz Machulski
Znachor” 140 min. premiera 2023 r. reż. Michał Gazda


svg%3E Ludzie

Bartek Orłowski, fotograf

Są trzy seriale, dzięki którym wracam do czasów, kiedy świat był nieco inny, a przynajmniej takim jawił się w tych produkcjach. Pierwszym z nich był emitowany w latach 90-tych „Przystanek Alaska”. Perypetie dr Joel Fleischmana, który otrzymuje swoją pierwszą posadę lekarza w miasteczku Cicely, oraz grupy mieszkańców: Maggie, emerytowanego astronauty Mauricea, kelnerki Shelly czy Chrisa, gościa prowadzącego lokalne radio, to wyidealizowany świat, którego widz z miejsca chciałby być częścią. Serial ten, pokazuje pełne spektrum najróżniejszych osobowości i często absurdalnych sytuacji jakie im się przydarzają. Za co lubię tą właśnie produkcję? Na pewno za klimat, za pewnego rodzaju ciepło, które rozmiękcza mimo mrozów Alaski. Za niespieszną akcję, za bohaterów z krwi i kości oraz lekkość, co sprawia, że oglądając kolejne odcinki można poczuć relaks i odprężenie.

Kolejnym moim guilty pleasure jest kryminalny klasyk „Columbo”. Serial kręcony od 1968 do 2003 r. Ten kryminał, jest trochę jak rozwiązywanie krzyżówki. Niby zasady są proste, a kolejne minuty akcji, jak litery w rządku układają się w hasło. Może jestem sentymentalny, ale ta produkcja zawsze mnie ściąga przed ekran telewizora i daje taką czystą przyjemność.

Ostatnim jest wznowiony niedawno „Fraiser”. To aż 11 sezonów przygód psychiatry Frasiera Crane’a, prowadzącego w radiu program poświęcony ludzkim problemom. Lekki, zabawny, zawsze z morałem, przez żart sytuacyjny i słowny rzuca na widza niewidzialną sieć autorefleksji. Niedawno jedna z platform udostępniła wszystkie dotychczasowe sezony, a co tydzień pojawia się kolejny odcinek powstałej, po latach przerwy, kolejnej serii. I przyznam, że lubię ten moment, że znów, jak kiedyś czekam na kolejny odcinek. Platformy streamingowe rozbestwiły nas dając z rzędu wszystkie odcinki sezonu. Element delektowania się został całkowicie zduszony w zarodku. Dobrze, że niektórzy twórcy, wracają do dawnych tradycji, kiedy to na ulubiony serial czekało się z ochotą na więcej.

Przystanek Alaska” powstało 6 sezonów w latach 1990-1995, reż. Michale Vittes, Miles Watkins
Columbo” premiera 1968 r. Do 2003 r. powstało łącznie 69 odcinków
Fraiser” powstało 11 sezonów w latach 1993- 2004 reż. David Angell, Peter Casey


svg%3E Ludzie

Bogumiła Tiece, kierownik koszalińskiego schroniska dla zwierząt, radna RM

Przyznam szczerze, że na filmy nie mam za wiele czasu. Jeśli już mam coś obejrzeć na pewno kieruję się rekomendacją znajomych, czytam recenzję, aby nie marnować czasu na kiepskie produkcje. Lubimy oglądać filmy rodzinnie, z ciepłą herbatką i kocem oraz naszymi kotami. Takim wyjątkowym filmem, ze świątecznym finałem jest niezwykły „Green Book” z 2018r. Opowiada on prawdziwą historię spotkania drobnego cwaniak Włocha Tony’ego oraz wybitnego muzyka dr Dona Shirleya. To spotkanie zmienia obu panów, a tłem wydarzeń jest Ameryka wczesnych lat sześćdziesiątych, w której obowiązywała tytułowa zielona książka, będącego spisem miejsc przyjaznych czarnoskórym, a jednocześnie dyskryminująca ich w każdej inne przestrzeni.

„Green Book” to mądry film, który zawsze skutecznie doprowadza do łez wzruszenia. Szczególnie w tych momentach, kiedy obaj panowie wzajemnie zaczynają siebie doceniać, szanować i stają się przyjaciółmi. Do tego wszystkiego wspaniale sportretowana późna jesień i mroźna nowojorska zima oraz fenomenalna gra aktorów: Viggo Mortensen oraz Mahershala Ali. Ten drugi za swoją rolę otrzymał Oskara. Kolejne dwie statuetki powędrowały dla tej produkcji w kategoriach najlepszy film oraz najlepszy scenariusz.

Co najpiękniejsze, to to, że historia, której raptem początkowy fragment opowiedziany został w filmie, miał w prawdziwym życiu kontynuację. Panowie od lat 60’ do roku 2013, w którym obaj zmarli, szczerze przyjaźnili się i wspierali.

„Green Book” to nie tylko powieść o Ameryce, to uniwersalna historia, która zdarzyć się może w nieco innej odsłonie, wszędzie. Temat emigrantów, ludzi bardziej i mniej wykształconych, bogatych i biednych, wykluczonych i uprzywilejowanych jest wszędzie. Ta historia może przydarzyć się każdemu i wszędzie.

Na pewno to film, przy którym popłynie łezka wzruszenia, ale i nie raz można serdecznie się uśmiechnąć, na pewno też osadza się w widzach i skłania do przemyśleń. Na świąteczny czas serdecznie polecam.

Green Book” 130 min. premiera 2018 r. reż. Peter Farrelly


svg%3E Ludzie

Anna Zawiślak, dziennikarz

Zdaje się, że nigdy nie byłam kinomaniaczką. Nie mam żadnego ulubionego reżysera czy aktora, a to tylko z uwagi na to, że mam dość ograniczony repertuar obejrzanych filmów. Skacząc po kanałach, zawsze zatrzymam się na tzw. „starych filmach”. To w nich najczęściej czuję magię kina, niuanse, detale, grę światła i cienia, których tak brakuje mi we współczesnym kinie. Niestety rodzinę męczą czarno-białe produkcje, więc niełatwo jest mi się przebić z takimi propozycjami na głównym odbiorniku.

Pierwsze filmy jakie zrobiły na mnie wrażenie, to dwa evergreeny. „Przeminęło z wiatem” oglądałam jeszcze jako dziecko z moją mamą (do dziś zresztą kostiumowe filmy mają dla mnie w sobie coś romantycznego). I choć pewnie nie wiele rozumiałam z tego, czemu Scarlett O’Hara (grana przez Vivien Leigh) nie chce Rhetta Butlera (Clark Gable), a marzy o dość „rozmazanym” Ashleyu Wilksie, nie przeszkodziło mi to zachwycać się każdym kadrem, a i większość dialogów również miałam w małym paluszku. Ten film, zdaje się przez te zamaszyste suknie głównych bohaterek, inspirował mnie do tworzenia … własnych kostiumów, szczególnie jak nikogo nie było w domu. Suknia z koca, na głowie słomkowy kapelusz i koniecznie szal. Tak mogłam spędzić całe przedpołudnie, bo oczywiście „Przeminęło z wiatrem” był w naszym domu nagrany na VHS.

Kolejnym filmem, który działał na mnie na podobnych rejestrach był kultowy „Dirty Dancing”. Moja kuzynka Marta uczyła mnie wszystkich tanecznych kroków z tego filmu, a ja królewna z drewna w wielu lat co najwyżej 10, starałam się nieudolnie to powtarzać. Zupełnie nie zauważałyśmy wtedy romantycznych relacji głównych bohaterów, ale ta muzyka i taneczne układy robiły na nas kolosalne wrażenie.

Dziś mało, które filmy tak na mnie działają, może to i lepiej, bo nadal skakałabym z kanapy odtwarzając scenę z podnoszenia z „Dirty Dancing”, czy przebierała się za Scarlett.

Wiem na pewno czego nie lubię w kinie: naiwnych horrorów i fantastycznych filmów o wampirach.

Obecnie to może nie sam film, a raczej opowiedziana w nim historia, najczęściej zapada mi w pamięć. Im bardziej na faktach – tym lepiej. Filmem, który mnie rozmiękcza i powoduje nie łzę, a strumień łez wzruszenia to „Billy Elliot”. Opowieść o chłopcu, który wbrew wszystkiemu chciał tańczyć. Szara brytyjska prowincja, górnicze miasteczko, strajki, brak pieniędzy w domu, brak mamy, prostolinijny ojciec, brat i on Billy. Niezwykły, zdeterminowany, ale też kochający swoją rodzinę chłopiec. Dostał od losu niebywały talent, który, gdyby nie przypadkowe sytuacje, być może nigdy nie miałby szans się urzeczywistnić. Kocham w tym filmie wszystko: surowe klimaty, prowincję, gburowatego i konserwatywnego ojca, tą drogę młodego do celu i wreszcie wspaniałą finałową scenę tańca łabędzi.

Ileż to takich historii jest wokół nas! Ten film, moim zdaniem powinien być puszczany w szkołach, z przesłaniem, że nigdy nie warto tracić nadziei, oraz rodzicom, że warto iść za swoimi dziećmi, nawet jeśli do końca tego nie rozumiemy. Są filmy, które swoją uniwersalnością nic nie tracą na aktualności i ta produkcja właśnie do takich należy.

„Billy Elliot”, 110 min, premiera 2000 r. reż. Stephen Daidry


svg%3E Ludzie

Katarzyna Kużel, dziennikarka Polskiego Radia Koszalin

Kiedy uznamy, że rozmów z rodziną i przyjaciółmi wystarczy nam na kilka dni, nie ma chyba niczego milszego niż mały seans filmowy. Celowo piszę „mały”, bo nie dla mnie kilometrowe seriale. Nie mam do nich cierpliwości, ale czasem lubię zrobić sobie sześcio-ośmio odcinkowy maraton. Co idzie na pierwszy ogień? Zdecydowanie „Abstrakt: Sztuka designu” – serial dokumentalny, który ma już kilka lat, ale nadal polecam go wszystkim, którym bliska jest sztuka projektowania. Świetnie zrealizowany i można powiedzieć, że z doborową obsadą. Choć może nazwiska części bohaterów poszczególnych odcinków nic Państwu nie powiedzą, idę o zakład, że efekty ich pracy już tak. Nie ma chyba osoby, któremu nie mignęła przed oczami architektura Bjarke Ingelsa i jego The8 House z dachem na kształt górskiej ścieżki. Wiedzą Państwo, jak wyglądają buty NIKE Air Max? Zapewne tak. Przez lata za projektowanie obuwia w tej firmie odpowiadał Tinker Hatfield i jego postać też pojawia się w jednym z odcinków. Warto też poznać Jonathana Hoeflera, który pracował dla Apple czy kostiumografkę Ruth E. Carter – zdobywczynię Oscara, często współpracującą ze Spikiem Lee. No dobrze. Nie tylko serialem dokumentalnym stoi świat filmu (choć mój, w dużym zakresie właśnie tak). Zatem czas jeszcze na dwie propozycje i tak się składa, że z kobietami w rolach głównych. Najpierw „Tár” z fenomenalną Cate Blanchett. Dla mnie to niewiarygodnie wciągające studium dyrygentki. To także konsekwentne obieranie z kolejnych warstw postaci uznanej za genialną i dochodzenie do niedoskonałości, które każdy z nas ma. Kameralne w obrazie i wręcz przeciwnie w sferze dźwiękowej – dla mnie to kinowa uczta.

I na koniec jeszcze „Nyad”, najnowszy w tym zestawieniu obraz z dawno niewidzianą Annette Bening i Jodie Foster. Poruszająca historia 60-cioletniej pływaczki, która po latach postanawia zrealizować życiowe marzenie i przepłynąć z Kuby na Florydę. To też studium wyrazistej postaci i pokazanie z jednej strony niewiarygodnego uporu i konsekwencji w realizacji planu, a z drugiej nieoglądanie się na innych w dochodzeniu do niego.

Być może pojawi się w tym miejscu u Państwa pytanie, czy nie oglądam w grudniu filmów ze śniegiem, dzwoneczkami i miłością w tle. Oglądam, ale te już pozostawiam Państwa świątecznym wyborom filmowym.


svg%3E Ludzie
Fot. Light Scene Luiza Durkowska

Katarzyna Frankiewicz, architektka, prowadzi pracownię „Architektura 2F”

Serialem, do którego zdecydowanie najczęściej wracam jest „Jak poznałem waszą matkę” („How i met your mother”). Widziałam go po raz pierwszy w czasach studenckich, kiedy oglądanie seriali wyglądało zupełnie inaczej niż dziś, kiedy jestem mamą i pracuję zawodowo. Wtedy można było sobie pozwolić na regularne zarywanie nocy i czekanie na premierę każdego odcinka. Ten sitcom jest mi szczególnie bliski z uwagi na głównego bohatera Teda Mosbiego, który tak jak ja jest architektem. Jednak największą zaletą jest genialne poczucie humoru, które bawi tak samo obecnie, mimo upływu 18 lat od premiery pierwszego sezonu. HIMYM porusza przy tym wiele problemów, które dotykają lub dotykały mnie i moje pokolenie. Dziś włączam razem z mężem losowe odcinki regularnie – jak tylko uda się znaleźć 20 minut w napiętym grafiku codzienności.

Film, który jest szczególnie bliski mojemu sercu, to „La la land” z 2016 z Emmą Stone i Ryanem Goslingiem. Nie tylko ze względu na świetną obsadę, którą tworzą moi ulubieni aktorzy, ale również ogromny sentyment do warstwy muzycznej – jedna z piosenek, a konkretnie utówr Johna Legend „Start a Fire” z genialnej ścieżki dźwiękowej filmu stanowiła tło dla pierwszego tańca na moim weselu. Pomijając sentymenty, sam film jest pięknie nakręcony, ma świetną scenografię, a wiele wątków pozostaje w pamięci widza na długo. La la land nie należy do kina ambitnego, ale jest to film magiczny, do którego chętnie wraca się w wyjątkowe dni w roku np. święta.

Jak poznałem waszą matkę” seria nagrywana w latach 2005 – 2014
La la Land” 126 min. premiera 2016 r. reż. Damien Chazelle


svg%3E Ludzie

Krzysztof Stosio, założyciel, prezes zarządu oraz główny akcjonariusz “100-SIO” Synergia S.A.

Jednym z filmów, do których wracam nadzwyczaj często w ostatnich latach jest „McImperium” w reżyserii Johna Lee Hancock z 2016 roku. W filmie tym główną rolą zagrał przez Michael Keaton, który wcielił się w postać Raya Kroca twórcy marki McDonalds.

Historia zobrazowana w filmie jest krótszą wersją książki autobiograficznej Raya Kroca oraz przeplatanych informacji uzyskanych od rodziny potomków braci McDondals. Dlaczego film ukazujący genezę powstania globalnej marki, wokół której narosło tak wiele mitów? Prywatnie i zawodowo kocham liczby, koreluje to z moimi głównymi pasjami księgowością oraz inwestowaniem w nieruchomości – w zasadzie całość opiera się na liczbach ujętych w różne zbiory danych, gdzie na podstawie pewnych powtarzalnych prawidłowości można założyć prawdopodobieństwo wystąpienia określonych wzorców zachowań gospodarczych w przyszłości. Oczywiście kocham także rodzinę, chociaż Żona ma czasami wątpliwości kogo kocham bardziej.

Powodów częstego powrotu do filmu jest wiele. Pierwszym, który zdecydowanie mnie urzekł jest bez wątpienia nietuzinkowa opowieść przeplatana faktami, gdzie zaczynamy przygodę z bohaterem granym przez Michaela Keatona na początku lat 50 XX wieku. Reżyser pokazuje nam jakie zdarzenia spowodowały niejako spotkanie Raya Kroca z braćmi McDonalds oraz narodziny słynnych restauracji McDonalds w globalnym wydaniu. Sam Ray Kroc we wcześniejszych latach zajmował się różnymi zajęciami czasami pracując na kilka etatów, jednakże właśnie z początkiem lat 50 zajął się sprzedażą multimikserów do produkcji mlecznych napoi z patentowanym napędem na 5 mieszadeł, który dawał możliwość przygotowania pięciu produktów równolegle.

Można rzec, że historii podobnych jest wiele i to prawdopodobnie jest prawdą. Ten film z mojej perspektywy ukazuje decydujące dwa aspekty. Pierwszy z nich to wytrwałość i determinacja, która to umożliwiła wszystkim twórcą, a w szczególności Rayowi mozolne, trudne, czasami wręcz niemożliwie powolne posuwanie się do przodu pomimo tak wielu przeciwności i to w wieku, w którym większość ludzi chce leżeć na kanapie. Ten wątek w filmie czyni biznes z perspektywy obserwatora istną sztuką możliwości.

Drugi o którym nie wspominałem w opisie to czynnik motywacji. W początkowej części filmu Ray słucha płyty na adapterze, gdzie lektor opowiada o pewnym odkryciu obecnego pokolenia (lata 50 XX wieku), które dobrze odzwierciedla m.in. Ralpha Waldo Emersona „Jesteś tym o czym przez cały dzień myślisz.” – urzekła mnie ta koncepcja, że można kreować swoje życie zmieniając nastawienie swoich własnych myśli. Jesteś tam, gdzie jest, bo tego właśnie chcesz, można winić wszystkich, ale sam jesteś kowalem swojego losu, a los jest efektem własnych decyzji, które to znowu są efektem własnych myśli.

To czym zajmuję się w życiu z ciekawością świata i właśnie w powiązaniu z różnymi historiami, które motywują do poznawania kolejnych historii w formie pisanej, czyli klasycznej książki lub też filmów daje w zasadzie nieograniczone możliwości własnego rozwoju. Równolegle mając pełną świadomość, że w życiu nie ma nic za darmo, a wszystko sprowadza się do nieustającej wytrwałości i determinacji pomimo wielu wątpliwości na każdym etapie w każdym segmencie życia warto pracować nad sobą ucząc się siebie i otaczającego świata.


svg%3E Ludzie

Marcin Napierała, menadżer ds. promocji w MPS International

Choć o Elżbiecie II można powiedzieć, że stała się ikoną popkultury i praktycznie nikt z nas nie znał świata bez jej panowania, to uczciwie trzeba też przyznać, że nie była postacią krystalicznie czystą jak z bajki. To za jej czasów Wielka Brytania prowadziła – mówiąc eufemistycznie – kontrowersyjną politykę wobec krajów afrykańskich i to za jej czasów rodzina królewska stała się źródłem kilku skandali obyczajowych. Poddani nie mogli jej też wybaczyć milczącej postawy po śmierci księżnej Diany. Ale dla mnie to postać niesamowicie inspirująca. W świecie przez wieki zdominowanym przez mężczyzn, ona – kobieta – stała na czele jednego z największych mocarstw świata. Panowała przecież nie tylko Zjednoczonemu Królestwu, ale też Wspólnocie Narodów, m.in. Australii, Kanadzie i Nowej Zelandii. Respekt przed nią czuli prezydenci i premierzy innych państw. W coraz szybciej zmieniającym się świecie, ona była swego rodzaju kotwicą, ostoją, czymś pewnym. Była jednym z najdłużej panujących władców w historii – na tronie zasiadała przez 70 lat. Jestem zafascynowany serialem Netfliksa „The Crown”. Zazdroszczę każdemu, przed kim dopiero stoi przygoda obejrzenia wszystkich odcinków tej produkcji. Czas świąt może być do tego doskonałą okazją. Tempo akcji oddaje nastrój królewskiego dworu, pozwala się nieco rozleniwić (a przecież tego nam w święta potrzeba). Wszystko dzieje się w pięknych, pałacowych wnętrzach, okraszone jest dostojną muzyką. Nie bez znaczenia pozostają kreacje aktorskie – nie tylko trzech znakomitych odtwórczyń głównej roli, ale też artystek i artystów wcielających się w pozostałe postaci. W połowie listopada ukazała się pierwsza połowa finałowego sezonu, w połowie grudnia – pozostałe odcinki. Serdecznie zachęcam – nie tylko rojalistów, ale też osoby, które mają krytyczne podejście do monarchii.


svg%3E Ludzie

Michał Goldfarb, gitarzysta Woodland Spirit

Okres przedświąteczny to idealny moment, kiedy można zwolnić tempo i znaleźć trochę czasu dla siebie. Kiedy nadchodzi ten czas, uwielbiam zaszyć się pod kocem z kubkiem gorącej herbaty i przenieść się do wirtualnego świata. Tak tak, dobrze czytacie. Ja zamiast spędzać czas na poszukiwaniu dobrego filmowego tytułu, wolę iść w sprawdzone przez siebie kierunki.

Od 30 lat jestem fanem serii „The Legend of Zelda”. Jest to gra z gatunku action-adventure, w której główny bohater Link walczy z siłami zła i ratuje krainę Hyrule przed zagładą.

W grze przemierzamy różne lokacje, takie jak wodny świat Zora, Święty Las Kokiri czy krainę Goronów. Mamy do zwiedzania różnego rodzaju świątynie oraz lochy, w których odkrywamy ciekawe zagadki i napotykamy różnych przeciwników. Kraina Hyrule jest bardzo rozległa, dzięki czemu godzinami możemy podziwiać różne krajobrazy. Każda z odsłon gry ma rewelacyjną fabułę i niepowtarzalny klimat. Na przestrzeni lat pojawiło się ich ponad 20, ale ja z największą przyjemnością wracam do takich jak „A link to the past” czy „Ocarina of time”. Od jakiegoś czasu pasją do gry zaraził się mój syn Piotruś, dzięki czemu mamy kolejną okazję na wspólnie spędzone chwile. Wieczory z Zeldą to jest nasz czas. Jako rodzic uważam, że nie ma nic złego w tym, że nasze dzieci sięgają po tego typu rozrywkę. Należy jednak kontrolować, ile czasu na to poświęcają i czy gry mają pozytywny wpływ na ich rozwój, a nie przepełnione są przemocą. Seria The Legend of Zelda” oprócz tego, że dostarcza niesamowitych wrażeń, uczy także logicznego myślenia. Jako ciekawostkę dodam, iż powstał projekt The Legend of Zelda: Symphony of the Goddesses. Jest to seria prestiżowych koncertów z muzyką w wykonaniu orkiestry symfonicznej, która od lat zapełnia sale koncertowe na całym świecie. Całkiem przyjemnie byłoby kiedyś znaleźć się na takim koncercie. Póki co pozostaje mi granie, choć tak naprawdę chodzi chyba o to chwilowe przeniesienie się do świata trochę z marzeń, trochę z bajki, trochę z innej niż nasza rzeczywistości, która budzi ciekawość i intryguje.

Serdecznie polecam Zeldę na długie zimowe wieczory, w szczególności w towarzystwie najbliższych. Ja i Piotruś z przyjemnością wracamy do przygód Linka i Zeldy i czekamy na kolejne odsłony „naszej gry”.

The Legend of Zelda” premiera 1986 r. twórca Shigeru Miyamoto dla Nintendo


svg%3E Ludzie

Grzegorz Supiński, dyrektor Centralnego Ośrodka Szkolenia Ludowych Zespołów Sportowych oraz Centrum Integracji Społecznej w Mielnie

Początek filmu to kompozycja muzyczna na temat Purcella, utworzona jako wprowadzenie do orkiestry dla młodzieży. Jej autor Benjamin Britten rozpoczyna główny temat utworu, by zaraz podzielić go na poszczególne wariacje grane przez kolejne sekcje instrumentów. Okraszone wesołym komentarzem zapowiadają ich techniczne możliwości, które składają się na całą gamę dźwiękową orkiestry.

Od pierwszej minuty fascynujący świat muzyki przekłada się na świat wymyślony przez Wesa Andersona i Romana Coppole w filmie „Moonrise Kingdom”.

Fabuła jak muzyczna sekcja fletów i waltorni, stawia przed widzem delikatne szkice, nieregularne linie połączeń między bohaterami. Jest lato 65 roku na jednej z wysp Nowej Anglii, którą ma w ciągu trzech dni nawiedzić największa burza w historii, dwójka dwunastolatków postanawia uciec z domu, by wziąć ślub. Ona „trudne dziecko”, małżeństwa prawników i on, skaut, sierota. Suzie zabiera ze sobą książki i magnetofon, bo w jej świecie to jedyne wartości, on zestaw survivalowy oraz komplet farb do malowania aktów i pejzaży.

Na poszukiwania wyrusza oddział harcerzy, lokalna policja i rodzice dziewczyny. Droga ucieczki wiedzie przez dawny szlak Indian do zatoki, której kochankowie nadadzą nazwę Moonrise Kingdom (w Polskim tłumaczeniu – Kochankowie z księżyca).

Zdjęcia do filmu, kadry, to staruszkowie, jak o wiolonczelach opowiada we Wprowadzeniu do orkiestry, Benjamin Britten. Film został nakręcony na taśmie 16mm, w wersji ‘super’, co nadaje mu bardzo ziarnistego wyrazu, umieszczając od pierwszej sekundy naszą wyobraźnie w latach akcji. Kreatywne, nietypowe kadry, dbałość o szczegóły z wplecioną infantylnością początków Amerykańskiej kinematografii, same zachwyty. Obraz przywodzi na myśl filmy charakterystyczne jak Amelia, wszystko ma swój wypracowany kształt i kolor. Wizualnie nie do podrobienia.

Przedostatnia sekcja orkiestry, czyli instrumenty dęte blaszane, trąbki, tuby i waltornie to oprawa muzyczna filmu sprawiająca, że mamy do czynienia z kinem totalnym, dopracowanym w każdym detalu. Samo wprowadzenie, kolejne kadry filmu zabierają nas w świat nierealny, ale bliski sercu. Muzyka pochodzi ze sztuki Abdelazer / Zemsta Maura, gdzie zemsta i niespełniona miłości kroczą tą samą drogą.

Najmocniejszą siłą orkiestry są instrumenty perkusyjne, wielkie bębny i gongi, których dźwięk rozchodzi się po całym ciele drżeniem. To one ostatnie wybijają rytm do kompozycji na temat Purcella, a filmie ich role pełnią postacie. Mocne, doskonale zagrane, niewyobrażalne. Bill Murray, Frances McDormand, Bruce Willis, Tilda Swinton, Edward Norton, a to nawet nie pierwszo plonowi bohaterowie. Grę i chemię między aktorami trzeba koniecznie zobaczyć.

Moonrise Kingdom to nie świetne kino, ale baśń, marzenie, to co w wieku dorastania skrywaliśmy głęboko pod zbyt gorącą kołdrą. Brutalne zderzenie. Nas dorosłych, którym świat odjechał, w kolejne nadgodziny w pracy czy użalanie się nad butelką wina. Dziecięcego zauroczenia, miłości przyrzeczonej raz na zawsze, na krew z rozciętych dłoni i pełne wyczekiwania spojrzenia.

Film dla dużych i małych, daje przyzwolenie na bycie głupim, jakby nie było nic poza nami.

„- Zawsze chciałam być sierotą jak moje ulubione bohaterki, macie wyjątkowe życie.

– Kocham cię, ale nie wiesz co mówisz.”
Moonrise Kingdom”, 94 min, premiera 2012, reż. Wes Anderson


svg%3E Ludzie

Olga Popowicz – Bryła, projektantka wnętrz prowadzi autorskie Bryła Wnętrza Studio

Oglądanie filmów to nasz rytuał. Jak mamy wolny czas, przeważnie weekendami to wybieramy takie produkcje, przy których wspólnie dobrze się bawimy. Moi chłopcy uwielbiają te o superbohaterach, ja zdecydowanie wolę te bardzie przyziemne historie, których prawdy można odnaleźć w codziennym życiu.

Serial, który zrobił na mnie ogromne wrażenie, a praktycznie zupełnie przeszedł bez echa w Polsce to „The Chosen” („Wybrany”). Trzy sezony opowiadają o życiu Chrystusa w jakże ludzki i naturalny sposób. Bohaterowie, których znamy ze stronic Pisma Świętego są odarci ze świętości. Twórcy serialu pokazani ich jako ludzie z krwi i kości, ze wszelkimi rozterkami, problemami czy ułomnościami. Ta produkcja wciąga, a tytułowy bohater jest normalnym mężczyzną z poczuciem humoru i ciepłem w oczach, w towarzystwie którego chciałoby się przebywać. Serial rzuca inne światło na utarte myślenie o Ewangelii i jest zupełnie inną produkcją od wszystkich jakie do tej pory widziałam o tematyce religijnej. Ciekawe też są realia życia w czasach Chrystusa oraz to z czym mierzyli się jemu współcześni. Jeśli powiem, że dwa pierwsze sezony obejrzałam w weekend, a trzeci na telefonie nie mogąc doczekać się kolejnych odcinków, niech będzie moją rekomendacją, szczególnie na ten świąteczny czas. Czekam na kolejne sezony, producenci zapowiadają sześć. Takie produkcje, mam wrażenie, robią więcej dla wiary niż nudne kazania o świętych.

A filmem, klasykiem, do którego szczególnie chciałabym zachęcić jest „Czarny Kot, Biały Kto” Kusturicy. Z pozoru familijna opowieść, o rodzinnych waśniach, miłości, ale klimat filmu jest absolutnie niezwykły, zarezerwowany dla tego właśnie reżysera. Absurdalny, czarny humor, barwne, przerysowane postaci, obrazy, niczym pędzlem malowane i muzyka cygańska, bałkańska, dynamiczna i wciągająca bez reszty. Kocham kino europejskie, trochę wolniejsze i nie tak spektakularnie nasycone efektami specjalnymi, gdzie uroda bohaterów nie gra pierwszych skrzypiec. Filmy Kusturicy, mimo że są rysowane grubą kreską, to opowiadają uniwersalne historie, a przy tym bawią do łez.

Dla młodego widza, starsze filmy nie mają tej dynamiki co współczesne, bo grają pauzą, długimi dialogami czy niuansami. Młodym niełatwo ogląda się takie dzieła, bo nie są w ich naturalnym tembrze. Robię co mogę, aby moi chłopcy, znali nie tylko superbohaterów, ale także klasykę sprzed lat, która tak naprawdę nie starzeje się, a wręcz przeciwnie osadza się i zostaje na długie lata gdzieś blisko serca.


svg%3E Ludzie

Paulina Waluk – Szyperska

Kino jest zawsze dla mnie zaproszeniem do innego świata, wejściem do innego wymiaru, powodem do świętowania, spędzenia wartościowego czasu i totalnego relaksu.

Świadomie i z ogromnym zaangażowaniem podchodzę do wyboru filmu czy serialu. To co oglądamy tworzy naszą rzeczywistość i zdecydowanie wpływa na nasze życie wielowymiarowo… i to wszystko w naszym Czasie Życia!

Ciekawym doświadczeniem było dla mnie oglądanie filmu “Formentera Lady” w języku hiszpańskim, gdzie moja znajomość tego języka jest podstawow, a to wszystko dla Formentery, czyli hipisowskiej wyspy Miłości, którą pokochaliśmy razem mężem.

Film o historii hipisa Samuela pobudza naszą wyobraźnię, zmysły, inspiruje i to wszystko przy akompaniamencie hiszpańskiej kuchni i balearskiej ziołówki – hierbas. Film ten zawsze przenosi nas na naszą wyspę. Jakie było nasze zdziwienie, jak po kilku miesiącach, film pojawił się na Netflix z polskimi napisami i okazało się, że dużo zrozumieliśmy naszą „metodą”.

Za chwilę magiczny grudzień i przyjdzie czas na kultowy “Holiday” z moją szaloną rodzinką, kocykiem, grzanym piwem. Jak co roku będziemy płakać ze śmiechu i rozczulać się nad losami: Amandy (Camaron Diaz), Iris (Kate Winslet) oraz Graham (Jude Law).

Głęboko w moim sercu i tak już zostanie jest film “Narodziny Gwiazdy” („A Star Is Born”) z rewelacyjną grą aktorską Lady Gagą i Bradley Cooperem. Film uwiódł mnie pod każdym względem! Gdy tylko usłyszę piosenkę „Shallow” mam ochotę go obejrzeć ponownie razem z moją Miłością. Podobnie mam z filmem Pawła Pawlikowskiego “Zimna Wojna” z rewelacyjną Joanną Kulig oraz Tomaszem Kotem! Dla dobrej zabawy i rozpięcia pośladków warto zobaczyć “Babilon” z Margot Robbie i Bradem Pittem. Ten film pobudza wszystko we mnie!

Jeżeli chodzi o Świat Seriali zawsze będę pamiętać jak z całą familią na patio pod gołym niebem w naszym hiszpańskim Alco oglądaliśmy (po kilku latach od premiery) wszystkie sezony „Domu z Papieru” (La casa de papel) z nietuzinkową grą Álvaro Morte jako El Profesor! Co to była za energia! Nie było dla nas rzeczy niemożliwych. Nasza wyobraźnia nie znała grania i do dziś, jak sobie o tym pomyślę, to w uchu słyszę melodię Bella Ciao.

Z tego względu, że zawsze pociągały mnie tematy filozoficzne, świadomości, intuicji, rozwoju ciała i duszy to zdecydowanie polecam “Dziewięcioro nieznajomych” z Nicole Kidman.

Nie mogłabym nie wspomnieć o genialnym serialu “Sex Education”, który tak samo jak książka Anji Rubik #SEXEDPL, powinien pojawić się już w moim okresie dojrzewania.

Ostatnio duże wrażenie zrobiła na mnie historia członków rodziny Roy – „Sukcesja” (Succession). Serial ten pobudził, zainspirował z wielką ciekawością wchodząc głębiej w różnorodne schematy, mechanizmy wielkiego biznesu. Polecam także obejrzeć serial o wielkiej przyjaźni “Dziewczyny z tylnych ławek” (Las de la última fila), szpiegowski “Teheran” (Tehran), “Wielkie kłamstewka” (Big Little Lies), oraz “Małe ogniska” (Little Fires Everywhere).


svg%3E Ludzie

Paweł Bułło, specjalista ds. BHP, a po godzinach fotograficzny dokumentalista lokalnej przyrody i zjawisk

Na pytanie o ulubiony film lub serial mam prostą odpowiedź. Dla mnie wszystko co nagrała grupa Monty Pythona jest genialne.

Monty Python stworzył swój własny, niepowtarzalny styl. W swoich produkcjach, które głównie składają się ze skeczy Pythoni korzystali z absurdalnych skojarzeń, chętnie przebierali się, wykorzystywali animowane wstawki. Bezsesnsowne scenki, zaskakują, ale w punkt trafiają w ocenę sytuacji.

Do tej pory nie ma kto się z nimi równać, niektóre ich skecze, choć tworzone kilka dekad temu są aktualne do dziś. Nadal mają wielu fanów, ale też tyle samo osób obrusza się na ich dowcip i sarkazm. Krytycy wprost mówią, że przez poprawność polityczną dziś Pythoni nie nagraliby takich materiałów. Bywa, że na „Żywot Braiana” ludzie się obrażają. A przecież sceny z ukamieniowaniem, Narodowym Frontem Wyzwolenia Judei czy Cezarem bawią do łez.

„Święty Grall” nawiązuje do etosu rycerskiego w okresie legend arturiańskich w typowy dla nich sposób, czyli mamy krwiożerczego królika, topienie czarownic, rycerzy Ni oraz czarnego rycerza. Byli pierwsi w swym absurdzie i jak mało kto potrafili pokazywać wydarzenia historyczne w sposób odwrotny niż ten do którego kulturowo przywykliśmy. Często w ich skeczach, a najczęściej w „Latającym Cyrku Monty Pythona” brakowało oczywistej puenty. I to właśnie lubię w nich najbardziej. Pozostawia to przestrzeń na własną interpretację i zmusza to myślenia, często mocno wywrotowego, ale i komicznego.

Monty Python i Święty Graal”, 91 min. premiera 1975 r. reż. Terry Jones, Terry Gilliam


svg%3E Ludzie

Nikola Moskal, absolwentka dziennikarstwa na PK, fotografka

W czasach, gdy mamy tak wiele opcji do oglądania na Netflixie, a wciąż nie wiemy, na co się zdecydować, warto sięgnąć po klasykę. Filmem, do którego uwielbiam wracać i za każdym razem robi na mnie wrażenie jest Okno na podwórze z 1954 roku w reżyserii Alfreda Hitchcocka. W rolach głównych zobaczymy fantastyczną Grace Kelly, której same stroje zachwycają i potrafią zawrócić w głowie niejednej kobiecie, oraz urzekającego Jamesa Stewarta, którego postać nie stroni od ironii, co skutecznie sprowadza wszystkich bohaterów na ziemię.

Okno na podwórze opowiada historię fotografa, który zostaje na siedem tygodni uziemiony w swoim niewielkim apartamencie. Jego jedynym urozmaiceniem dnia, które nieco przekracza granice prywatności, pozostaje podglądanie przez okno sąsiadów w mieszkaniach naprzeciwko. Pomocne w tym są mu lornetki i… długoogniskowe obiektywy aparatu. W ten sposób pewnego dnia odkrywa, że jego sąsiad najprawdopodobniej zamordował swoją żonę. Jednak film ten nie jest tylko historią sąsiedzkiej zbrodni, lecz również wyjątkowo błyskotliwej relacji damsko-męskiej. Główni bohaterowie Lisa i Jeff, którzy nie do końca mają tę samą wizję małżeństwa i wspólnego życia, prowadzą genialne dialogi, sprzeczając się ze sobą. Co ciekawe, cała akcja filmu tak naprawdę rozgrywa się w jednym miejscu, jakim jest mieszkanie głównego bohatera, co nieprzypadkowo może nasunąć skojarzenie z przedstawieniem teatralnym. Sama scenografia, stworzona na jednym planie, przedstawia skrawki wnętrz mieszkań sąsiadów, tworząc niezwykłe poczucie wielu światów na niewielkiej przestrzeni.

Interesującym wątkiem w filmie jest zderzenie ze sobą dwóch wizji dotyczących tego, co to znaczy być prawdziwym fotografem. Jedna z nich, bliższa Jeffowi, ukazuje fotografa jako osobę gotową do poświęceń dla dobrego zdjęcia, nawet jeśli wiąże się to z podróżą na drugi koniec świata i robieniem zdjęć z pędzącego jeepa. Druga, będąca odzwierciedleniem zamożnego świata Lisy, przedstawia fotografa ubranego w szykowny garnitur portretującego największe gwiazdy kina i mody. Nie brak tam także drobnych fotograficznych detali, które z pewnością wychwycą miłośnicy analogowych aparatów.

Myślę, że jest to świetny film dla osób, które nie są przekonane do starszych produkcji. Między innymi dlatego, że jest pełen ponadczasowego humoru, a forma jego realizacji wciąż zadziwia i intryguje jednocześnie.

Okno na podwórze”, 112 min. premiera 1954 r. reż. Alfred Hitchcock


svg%3E Ludzie

Wojciech Lehmann, inżynier budownictwa, miłośnik literatury historycznej i politycznej, którego na co dzień spotkacie w Autorskiej Pracowni Projektowej Sontowski

Istnieją filmy, których kultowe fragmenty stale cieszą się popularnością w social mediach. Filmy, stale wzbudzające podziw odbiorców niezależnie od wieku i czasów, w jakich przyszło im żyć. „Zapach kobiety” w reżyserii Martina Bresta z genialną rolą wielkiego Ala Pacino jest jednym z takich właśnie obrazów.

Od ponad 30 lat historia niewidomego i osamotnionego weterana wojny w Wietnamie, którego drogi krzyżują się z młodym i dość zagubionym uczniem jednej z elitarnych szkół dla chłopców wciąż zachwyca, wzbudza podziw i stale zachęca by wracać do tej już klasyki światowego kina. „Zapach kobiety” to (na pierwszy rzut oka) smutna i gorzka historia stetryczałego, samotnego i pogodzonego z życiową porażką byłego oficera amerykańskiej armii, który po utracie wzroku wyraźnie nie potrafi poradzić sobie z otaczającą go codziennością. Beznadzieja i osaczająca go dosłowna ciemność stopniowo, coraz bliżej prowadzą głównego bohatera na krawędź życia. Grany przez Pacino podpułkownik Frank Slade ma prosty plan by odebrać sobie życie i umrzeć na własnych warunkach. We własną intrygę wplątuje bezbronnego i niczego nieświadomego ucznia Charlie’ego Simmsa (w tej roli Chris O’Donell), który ostatecznie staje na wysokości zadania i wybija samobójcze myśli z głowy głównego bohatera. Między młodym chłopcem, a będącym u schyłku życiowej wytrzymałości weteranem wojennym rodzi się na przestrzeni filmu wyjątkowa więź, która na sam koniec uratuje skórę Simmsa zamieszanego w szkolne kłopoty.

„Zapach kobiety” to nie tylko ciekawa fabuła. To przede wszystkim absolutnie genialna gra aktorska Ala Pacino, doceniona nagrodą Oscara przyznaną w 1993 roku. Wspomniane wyżej kultowe fragmenty tego filmu, jak choćby tango tańczone na parkiecie drogiej restauracji czy końcowa mowa obronna Franka Slade’a na długo pozostaną w pamięci nie tylko melomanów, ale także zwykłych, szarych widzów. Trudno w tym filmie i w głównej jego roli nie dostrzec i nie docenić talentu, umiejętności, kunsztu i aktorskiej maestrii. I choćby dla tych kilku scen warto ten film zobaczyć, a później stale do niego wracać. Jak i ja, przy różnych okazjach czynię.

Zapach Kobiety” 157 min. premiera 1992 r. reż. Martin Brest