Zmiany prawne, które mają wejść w życie z początkiem nowego roku, spowolnią na jakiś czas rozwój fotowoltaiki przydomowej, ale jej nie zahamują – uważa Michał Sondej, właściciel koszalińskiej firmy Zaxon. – Fotowoltaika w większej niż przydomowa skali rozwijać się będzie bez zakłóceń, bo jej nowe przepisy dotyczą w mniejszym stopniu. Wobec drastycznie rosnących cen energii elektrycznej staje się ona bardzo atrakcyjną opcją dla różnej wielkości przedsiębiorstw.
– Wśród pojęć związanych z fotowoltaiką są dwa kluczowe. Kilowatogodzinę kojarzy każdy, kto opłaca rachunki za prąd. Ale co to jest kilowatopik?
– Mowa o nieoficjalnej jednostce wyznaczającej nominalną moc instalacji fotowoltaicznej. Ta umowna jednostka pojawia się przy określaniu wielkości systemów lub elektrowni fotowoltaicznych. Określa ona, jaką moc instalacja wyprodukuje w warunkach laboratoryjnych. Dla przykładu: jeżeli mamy jeden moduł o mocy 300 watopików, to on te 300 watów osiąga w temperaturze 25 st. C i przy promieniowaniu o mocy 1000 watów na metr kwadratowy. Dla wydajności modułu ważne jest jeszcze kilka elementów, ale najważniejsze są właśnie temperatura i naświetlenie. Jeśli jest zimniej, czyli na przykład nie 25 ale 20 st. C, a naświetlenie wciąż wynosi 1000 watów na metr powierzchni, moduł może dać 310 watów.
Jednak przy wyborze fotowoltaiki ważniejszym parametrem jest efektywność systemu, czyli to, ile kilowatogodzin realnie osiągniemy. Ze źle zainstalowanego systemu o mocy 10 kilowatopików możemy osiągnąć np. 5 albo 6 megawatogodzin energii. A kilowatogodziny, jak wiadomo, przeliczamy na pieniądze. Upraszczając: za piki płacimy firmie wykonującej instalację, a kilowatogodziny interesują nas ze względu na to, że dzięki nim wiemy, ile oszczędzamy.
– Ludzie bywają bezbronni wobec wyszkolonego handlowca. Czasami kupują coś, co nie jest im potrzebne albo nie pasuje do ich potrzeb. Jak laik może sobie poradzić w rozmowie ze sprzedawcą instalacji?
– Przede wszystkim powinien zachować ostrożność. Kupując używany samochód wart 50 tys. zł sprawdzamy, czy nie jest kradziony, jaką ma historię, kto nim jeździł, jak był serwisowany. Przy fotowoltaice o tej samej wartości ludzie często nie są tacy czujni. A powinni sprawdzić firmę i jej doświadczenie. Na przykład to, czy ma ona własnych pracowników, czy może wykonuje pracę wyłącznie przy pomocy podwykonawców. To ważne, bo rozmywa się wtedy odpowiedzialnoś za błędy.
– Pewnie warto również trochę poczytać przed taką rozmową? Internet dostarcza sporo wiedzy na temat fotowoltaiki.
– Bez wątpienia warto. Wielu sprzedawców nawet nie wie, co sprzedaje. Ich celem jest podpisanie umowy, a często nie mają wystarczającej wiedzy na temat technologii, różnic między systemami, charakterystyki modułów. Zachęcam do dopytywania, zadawania drążących pytań. Klient ma prawo do nich, bo w końcu chodzi o jego pieniądze i inwestycję na lata.
– Powinniśmy kierować się ceną?
– Tak, ale niekoniecznie na zasadzie „im taniej, tym lepiej”. Im lepsze materiały, tym wyższy koszt. Jakość musi kosztować. Sprzedawcy używają sformułowań typu „mamy to samo, ale taniej”. Ale co to znaczy „to samo”? Fotowoltaika to jest „to samo” u każdego wykonawcy, ale dalej to już mrowie szczegółów, które mogą różnicować poszczególne oferty.
– Jakiś przykład?
– Choćby sposób montowania konstrukcji podtrzymującej moduły na dachu. Ma tu znaczenie mnóstwo drobnych z pozoru elementów. My do tego przywiązujemy bardzo dużą wagę, nawet większą niż do samych modułów, bo liczy się tutaj wytrzymałość i trwałość. Z fotowoltaiką wiążą się problemy dynamiczne. To co zamontujemy na dachu, przez całe swoje „życie” drży pod wpływem wiatru. Bardzo istotne jest, żeby konstrukcja była wytrzymała, żeby np. śruby się nie wykręcały pod wpływem tego drżenia. My używamy śrub z preaplikacją kleju. Nie spotkałem jeszcze firmy konkurencyjnej, która by je stosowała. Taka śruba podczas wkręcania przykleja się i nie ma możliwości samoistnego odkręcenia.
Warto mieć świadomość, że w przypadku awarii modułów fotowoltaicznych, które podlegają gwarancji, producenci sprawdzają, na jakiej konstrukcji był zamontowany moduł. Jeżeli jest to konstrukcja nieprzeznaczona do instalacji modułu fotowoltaicznego, reklamacja jest odrzucana.
Spotykamy się czasami z sytuacjami, kiedy konstrukcja wsporcza była w rzeczywistości przeznaczona do kolektorów słonecznych, a nie do ogniw fotowoltaicznych. Stosując ją, nie brano pod uwagę dynamiki, którą ma fotowoltaika i faktu, że w grę wchodzi mniejszy ciężar a tym samym większa podatność na działanie wiatru, który w naszym regionie, szczególnie ostatnio, potrafi mocno powiać.
– Najważniejsze jednak jest zawsze ogniwo fotowoltaiczne…
– Rzeczywiście najważniejszy jest moduł lub zespół modułów, bo to w nim produkowana jest energia elektryczna. Osoba zainteresowana zamontowaniem instalacji fotowoltaicznej na etapie wyboru modułów powinna być bardzo ostrożna i uważna. Moduł fotowoltaiczny jest technologicznie elementem bardzo zaawansowanym. Marka producenta nie jest tak istotna, jak jego doświadczenie. Każdy moduł powstaje w podobny sposób polegający na sklejeniu kilku warstw cieniutkich materiałów, a kluczowa jest milimetrowa warstwa krzemu, którą chroni szkło i folia. Skleja się to wszystko w warunkach próżniowych przy takim reżimie czystości, że porównać go można chyba tylko z produkcją farmaceutyczną. W fotowoltaicznych fabrykach można „jeść z podłogi”. Zresztą produkcję obsługują zazwyczaj roboty a nie ludzie.
– Skoro wszyscy produkują podobną technologią i w podobnych warunkach, na co powinien zwrócić uwagę nabywca?
– Warto sprawdzić, jak długo producent funkcjonuje na rynku i jakie zbiera opinie. Ci najstarsi, z największym doświadczeniem, działają od ponad 30 lat. My współpracujemy właśnie z takimi. Ci producenci wyciągają wnioski z wcześniejszych niepowodzeń, stale doskonalą procesy produkcyjne, poszukują nowych rozwiązań. Są również dużymi przedsiębiorstwami, o mocnych fundamentach ekonomicznych, więc rokują dalsze długie trwanie na rynku. A to ma takie znaczenie, że w razie potrzeby skorzystania z gwarancji nie okaże się, że producent się rozpłynął i pozostawił ludzi na lodzie.
– Zwykłemu Kowalskiemu niełatwo się w tym wszystkim rozeznać.
– Dlatego my po części wykonujemy pracę za naszych klientów. Zrobiliśmy na przykład reaserch w polityce jakości producenta. Byliśmy na miejscu sprawdzić, w jaki sposób moduły są wytwarzane i testowane. Efektem tego naszego sprawdzania jest fakt, że przy liczbie zamontowanych modułów idącej w tysiące, nie mamy reklamacji. Na kilka tysięcy zainstalowanych modułów nie mieliśmy ani jednej reklamacji – chcę to podkreślić!
– Od kiedy działa ZAXON?
– Działamy od 2018 roku, a więc krótko. Ale wywodzimy się z branży i pracujemy w niej znacznie dłużej. Ja swoją przygodę z fotowoltaiką rozpocząłem 15 lat temu. Pracownicy, których zatrudniam, również pracowali wcześniej w tej branży. Markę mamy nową, ale kompetencje ugruntowane.
– 15 lat temu fotowoltaika była trochę jak science fiction…
– Była zajęciem dla pasjonatów, niemal hobbystów. Dużo kosztowała, mogli sobie na nią pozwolić tylko zamożni ludzie. Z drugiej strony nie było procedur przyłączeniowych. Przedsiębiorstwa energetyczne były niechętne współpracy, bo nie wiedziały, jak się za to zabrać. Pamiętam jak jeździliśmy do Gdańska, żeby uczyć się o przyłączach. Przecieraliśmy szlaki. W Polsce było wtedy około 50 firm zajmujących się fotowoltaiką. Każda stworzona przez pasjonatów wierzących, że kiedyś to będzie biznes.
– Mówimy o przyłączeniach. Wyjaśnijmy o co chodzi.
– Pojawi się tutaj kolejne kluczowe słowo: falownik fotowoltaiczny – inaczej przetwornik mocy. Energia pochodząca z modułu jest prądem stałym. Zadaniem falownika jest przetworzyć go na prąd zmienny, czyli taki jak w sieci energetycznej, z której zasilamy standardowo nasze domy lub firmy. Prąd, który wyprodukujemy, musimy przesłać do sieci. Robimy to dzięki falownikowi, który jest wpięty do sieci energetycznej w naszym budynku. Elementem instalacji fotowoltaicznej jest również dwukierunkowy licznik energii elektrycznej. Można w uproszczeniu powiedzieć, że licznik jest końcówką sieci operatora, a za licznikiem zaczyna się nasza część. Falowniki muszą spełniać pewne normy, by mogły zostać podłączone do sieci. Nie mogą przykładowo wprowadzać zakłóceń, muszą mieć zabezpieczenia, które pomogą, gdy sieć stanie się niestabilna lub kiedy występuje zanik napięcia. Tego „zakłócania” stabilności sieci bały się zakłady energetyczne i właściwie boją się nadal, skąd między innymi wzięły się pomysły na ostatnie zmiany prawa, które mocno przystopują przydomową fotowoltaikę. Przynajmniej na jakiś czas.
– Na Zachodzie, bardziej od nas zaawansowanym technologicznie, również zmienia się prawo.
– Rynek prosumencki, w którym konsument energii jest jednocześnie jej producentem, w Europie się kończy. Ma on funkcjonować w obecnej postaci jeszcze tylko dwa lata. Coraz większą wagę przywiązuje się obecnie do autokonsumpcji, a ona wymaga magazynowania energii. To kluczowe zagadnienie dotyczące również nas. Trwa poszukiwanie najlepszych sposobów przechowywania energii. Obecnie jeżeli oddamy do sieci 100 megawatogodzin to te 100 megawatogodzin możemy odkupić z 80- lub 70-procentowym rabatem, tzw. „opustem”. Chcąc zaoszczędzić pozostałe 20-30 procent, musimy „naszą” energię zmagazynować. Nowoczesne baterie litowo-żelazowe, takie jak w samochodach elektrycznych, są jakimś rozwiązaniem, ale wciąż zbyt dużo kosztują.
Z pomocą powinna przyjść jakaś forma dotowania tego typu rozwiązań, bo zazwyczaj innowacyjne metody potrzebują dotacji, żeby się rozwinąć. Potem te dotacje można ograniczać. Tak stało się z fotowoltaiką. Bodźcem do jej rozwoju było wprowadzenie symbolicznych dotacji. Najpierw był Program Prosument, który pozwalał na sfinansowanie w 30 proc. kosztu instalacji (pieniądze szły z wojewódzkich funduszy ochrony środowiska w formie dotacji). Później działał program Mój Prąd.
– Skąd wziął się boom na fotowoltaikę w Polsce?
– Można mówić o paru powodach. Przede wszystkim znaczenie miał spadek cen technologii i urządzeń, wspomaganie modelu rozliczeniowego prosumenckiego, dotacje zewnętrzne, czyli programy pomocowe ogólnokrajowe lub wojewódzkie. Wprowadzenie ustawy o odnawialnych źródłach energii sprawiło to, że operatorzy zaczęli przyłączać mikroinstalacje w sposób zgłoszeniowy, czyli dużo prostszy niż wcześniej.
– Ale jak już powiedzieliśmy, prawo w Polsce się zmienia, a to utrudnia funkcjonowanie branży i psuje perspektywy.
– Nadchodzą duże zmiany dla przyszłych posiadaczy fotowoltaiki. Od 1 kwietnia 2022 roku, według nowych przepisów, będzie można jedynie odsprzedawać nadwyżkę energii i to po wcześniej ustalonej niższej cenie. Przydomowa fotowoltaika będzie mniej opłacalna, niż jest teraz. Obecnie właściciele domowych paneli fotowoltaicznych dzięki temu, że oddają prąd do sieci (np. wtedy, gdy nie ma nikogo w domu) mogą odebrać z powrotem 80 proc. przekazanej energii w innych godzinach. Na takim rozwiązaniu tracili dostawcy prądu, czyli w polskich warunkach państwowe koncerny energetyczne, które pokrywały koszty związane z dostawą energii. Sposobem na ich kłopoty ma być fakt, że od II kwartału 2022 będzie można jedynie odsprzedawać nadwyżkę produkcji.
Trzeba jednak podkreślić, że ci, którzy już mają fotowoltaikę, będą rozliczani po staremu i ich zmiany nie dotkną, ale nowi użytkownicy od przyszłego roku działać będą na nowych zasadach. Mniej korzystnych. Odkupowana przez Kowalskiego energia będzie 160 proc. droższa niż ta sprzedawana przez niego.
Najgorsze jest to, że prawo zmienia się bez konsultacji z naszym środowiskiem. Według mnie zmiany są konieczne, ale jeszcze powinny poczekać. Idą w kierunku takim, żeby ograniczyć liczbę i moc nowych mikroinstalacji przyłączanych do systemu energetycznego. Jeżeli stawia się na netbilling, autokonsumpcję, to powinno się postawić na dotacje zakupu akumulatorów dla domów. Niech to nie kosztuje dwa razy tyle co koszt instalacji, ale powiedzmy 20 proc. drożej. Kiedy zwiększamy autokonsumpcję, stabilizujemy sieć.
– Dlaczego rząd prze do zmian?
– Żeby poprawić stabilność sieci elektroenergetycznej. Teoretycznie. W praktyce to nie jest wina producentów falowników czy prosumentów, że sieć staje się niestabilna pod wpływem tysięcy nowych przyłączeń. Problem jest bardzo złożony i dotyczy przede wszystkim miejsc, w których sieci, od wielu lat nie były modernizowane. Tam wciąż pracują czterdziestoletnie transformatory nieprzystosowane do zniekształceń, które są wprowadzane do sieci przez urządzenia elektroniczne i falowniki. Ale myślę, że rządzącym chodzi bardziej o to, że system upustów został przekalkulowany i spółki energetyczne muszą za dużo dopłacać do fotowoltaiki. Dotacje trzeba ograniczać, ale jest na to jeszcze za wcześnie, inaczej zamkniemy branżę. Następny rok może być śmiertelnie ciężki dla branży, bo fotowoltaika może stać się nieopłacalna dla zwykłych ludzi. Okres zwrotu pieniędzy przeznaczonych na przydomową instalację to obecnie 5-6 lat. Wydłuży się on do 8-10 lat.
– To jak Państwo sobie poradzą?
– Nasza firma zajmuje się nie tylko instalacjami w skali mikro, ale również większymi. Ponad połowa naszych zleceń to zamówienia przedsiębiorstw. Wykonujemy dla nich instalacje megawatowe (niedawno wykonaliśmy dwie takie elektrownie, trzecią już wkrótce rozpoczniemy w Niekłonicach). Te duże instalacje działają w oparciu o inne przepisy, a więc kiedy rząd zamknie rynek mikroinstalacji, my jeszcze bardziej skupimy się na rynku przedsiębiorstw.
– Wróćmy jeszcze na chwilę do osób fizycznych a nie firm. Jak, będąc właścicielem domu, mogę obliczyć, ile potrzebuję prądu i jaką instalację musiałbym zamówić. Czy państwa pracownik pomoże mi to wyliczyć?
– Oczywiście. Pomocny jest rachunek za energię, którą zużywamy na bieżąco. Instalację powinniśmy projektować tak, by ona wyprodukowała nie więcej niż potrzebujemy. Nawet warto wkalkulować opłacenie wyższego rachunku zimą, byle mieć pewność, że 100 proc. zainwestowanych pieniędzy do nas wraca. Jeżeli „przewymiarujemy” system i wyprodukujemy więcej niż potrzebujemy, to tę energię stracimy. To ta energia – według ustawodawcy – jest problemem w działalności sieciowej. Tak więc roczne zużycie prądu w domu to podstawa do wyliczenia mocy systemu.
Przy projektowaniu zderzamy się jeszcze z dostępną powierzchnią dachu i kierunkiem stron świata. Czasem jest tak, że klient ma duże zapotrzebowanie, a mały dach. Czasem wolimy nie instalować, gdyż nie wierzymy w cudowne metody optymalizacji. Mówiąc w uproszczeniu: z cienia nie będzie energii. System musi być odkryty i wystawiony na południe lub południowy wschód lub zachód. Jeśli klient się uprze, to możemy zaplanować instalację na północnej części dachu. Niechętnie, ale to zrobimy. Tylko, że będzie to ilustracja źle zrobionego systemu.
– Jaki udział w całej produkcji energii elektrycznej ma w Polsce fotowoltaika?
– Obecnie jest to rząd wielkości nieprzekraczający 2 procent. W 2020 roku z fotowoltaiki uzyskaliśmy ponad 2 terawatogodziny energii co stanowiło ok. 1 procent.
– Są kraje, w którym fotowoltaika w bilansie wypada lepiej?
– Tak, w ujęciu bilansowym. Często słyszymy, że Niemcy i Hiszpania w jakimś konkretnym dniu 100 proc. energii brały ze źródeł odnawialnych. Ale to miało miejsce w jakimś konkretnym momencie. Nie jest możliwe, żeby wyłączyć inne źródła energii niż fotowoltaika, elektrownie wodne czy wiatrowe. Źródła odnawialne mogą dochodzić do 30-40 proc. w bilansie, ale nie zastąpią energetyki konwencjonalnej, która musi z kolei zapewnić stabilność systemu.
Dlatego trzeba szukać kolejnych źródeł energii. Ja jestem zwolennikiem atomu, bo jest to czysta i bezpieczna forma, a do tego bardzo tania. Inwestowanie w węgiel i inne konwencjonalne źródła straciło sens. Wydobycie węgla ma dużo negatywnych skutków i jest zupełnie nieopłacalne. Dochodzą do tego skutki zdrowotne dla górników, koszty leczenia chorób płuc, akcje ratownicze, szkody górnicze. Osobiście uważam, że jedyne sensowne zastosowanie węgla to przemysł chemiczny i farmaceutyczny – szkoda marnować tak cenny surowiec spalając go w kotłach. A potrzeba go ok 2,5 mln razy więcej niż paliwa jądrowego, aby wyprodukować 1 MWh energii.
– Mówi się, że szansą jest wodór…
– W wielu krajach wodór ma już swoje zastosowanie w środkach transportu publicznego. Paliwa wodorowe będą powoli wypierać konwencjonalne metody, szczególnie właśnie w transporcie. My dopiero się tego uczymy.
– Szybciej niż wodorowa rozwija się u nas motoryzacja elektryczna…
– Ale powiedzmy sobie uczciwie, samochód elektryczny jest prawdziwie ekologiczny tylko w połączeniu z fotowoltaiką lub innymi OZE. Kiedy ładujemy go z gniazdka zasilanego z sieci, mamy do czynienia z pozorem ekologiczności. Samochody elektryczne, które czerpią energię z gniazdka, można przyrównać do starych diesli. Lokalnie samochód nie smrodzi, ale smrodzi elektrownia. Auto zasilane z fotowoltaiki przynosi korzyść podwójną: nie szkodzi środowisku i rzeczywiście jeździ praktycznie za darmo. Taką opcję warto promować.
Michał Sondej: – Gdy ceny prądu wciąż rosną, a klient nie wie, jak zaoszczędzić, to my służymy pomocą. Niezależnie od modelu rozliczeniowego fotowoltaika wciąż może się opłacać, szczególnie przedsiębiorstwom. Niestety, nadal mały odsetek przedsiębiorców docenia udział kosztów energii w ogólnych kosztach działalności. A znamy takich, którzy po zmianie taryfy i rozmowach z nami potrafią zaoszczędzić ponad 2000 zł miesięcznie przy rachunkach rzędu 10000 zł na miesiąc. Tyle korzyści może przynieść sama zmiana taryfy. Fotowoltaika może jeszcze bardziej obniżyć te koszty, o ile jest zaplanowana racjonalnie. Analizujemy profil energetyczny, uwzględniamy weekendy i proponujemy przedsiębiorcom układy, które zbliżają oszczędności nawet do 100 procent.