TELEWIZJA KOLACYJNA
Telewizje śniadaniowe mają zaznaczać swoją obecność na ekranie, nie przeszkadzając nam w porannej krzątaninie. Ich przyrodzonymi cechami są więc krzykliwość prowadzących i częste wybuchy sztucznej euforii, przy jednoczesnej miałkości tematów i płytkości zadawanych pytań (autentyczny przykład z kwietnia: prowadzona w tonie zachwytu przemieszanego z powagą rozmowa o najbardziej pożądanej długości kabla do lokówki). W swoich felietonach spróbuję namówić Państwa do głębszych refleksji i stawiania trudniejszych pytań. Bezsprzecznie najlepszą porą dla tego typu przemyśleń jest wieczór. Stąd nazwa rubryki. Zapraszam do lektury.
Jestem z pokolenia, które pamięta absolutną ciszę panującą w bibliotecznych czytelniach. Zasady były surowe. Wystarczyło na przykład, że komuś spadł długopis na biurko. Wielce tym faktem skrępowany podnosił głowę i napotykał karcący wzrok bibliotekarki. Istniała bowiem niepisana umowa, że obowiązek zachowania ciszy w czytelni nie podlega negocjacjom.
Wspominam te czasy z rozrzewnieniem. Jak wszystko, co odeszło bezpowrotnie.
Sporo czasu spędzam w czytelni Koszalińskiej Biblioteki Publicznej, w której nierzadko panuje atmosfera wesołego jarmarku połączonego z call center. – Nie, nie. Nie zahaczaj o mnie, bo nie ma mnie w domu. W bibliotece jestem – tłumaczy przez komórkę chłopak przy stoliku obok. Ponieważ jednak nie został usłyszany (albo może jego rozmówca nie uwierzył, że w ogóle można być w bibliotece) powtarza krzycząc: – W bibliotece! I dodaje, po chwili: – No dobra, ale ty stawiasz.
Ten nomen omen upojny dialog co chwila przerywany wystrzałami. To z kolei około 40-letnia pani siedząca przy stoliku po drugiej stronie, która do perfekcji opanowała strzelanie z gumy balonowej. Strzela jak z korkowca. Pani prawdopodobnie sama siebie nie słyszy, bo zatkała uszy słuchawkami, z których przebija się do otoczenia nastawione na full ostre techno.
Coś dzwoni, ktoś rozmawia, dzieci płaczą, matki na nie krzyczą…
Ze smutkiem i zażenowaniem obserwuję pracujące tu wspaniałe panie bibliotekarki, które co kilka minut próbują uspokoić i uciszyć to całe towarzystwo. Syzyfowa to praca. Po chwili hałas wybucha z powrotem. Czasami widzę też w ich zmęczonych oczach tę „moją” tęsknotę za minionymi czasami błogiej ciszy, w której pracowały jeszcze kilka lat temu.
I one, i ja, i pewnie wielu z Państwa zadaje sobie czasami pytanie: Co poszło nie tak?
Jak to się stało, że żaden z czterech facetów rozwalonych na siedzeniach w autobusie, z nosami wbitymi w smartfony nie ustąpi miejsca stojącej obok kobiecie w ciąży? Jak doszło do tego, że w przedziale kolejowym nie ma chętnych do włożenia starszemu panu walizki na półkę? Co takiego zaszło, że bez skrępowania rozmawia się przez telefon w czytelni?
Katalog oskarżeń jest w tych wypadkach znany. Szkoła nie wychowuje, rodzice nie uczą, Kościół nie grzmi, itp. To wszystko prawda, ale nie cała. Pytanie „Co poszło nie tak?” dotyczy bowiem również ludzi w starszym wieku. Dotyczy w zasadzie wszystkich.
Chciałbym podsunąć Państwu pewną myśl. Otóż, moim zdaniem za bardzo zaufaliśmy kodeksom, przepisom i instytucjom. Chociaż codziennie narzekamy na wymiar sprawiedliwości, to jednak w przypadku wątpliwości czy sporów dotyczących naszego życia społecznego zwykliśmy składać pozew do sądu, zażalenie do instytucji czy reklamację w sklepie. Uwierzyliśmy we wszechogarniającą władzę prawa. A skoro prawo reguluje wszystko, uznaliśmy że dobry obyczaj za przeżytek.
Tymczasem jest odwrotnie. Już na sześć wieków przed Chrystusem chiński filozof Laozi mawiał: „Prawo zaczyna się tam, gdzie umarł dobry obyczaj”. I to jest klucz do zrozumienia sprawy.
Przykład? Nie znajdą Państwo w tzw. „ustawie antynikotynowej” paragrafu zabraniającego palenia na własnym balkonie. Stąd niezliczone awantury pomiędzy sąsiadami. Dlaczego? Palący staje bezradny wobec braku odnośnego przepisu i do głowy mu nawet nie przyjdzie, żeby wczuć się w skórę sąsiada, któremu cały dym wpada do mieszkania przez otwarte okno.
Nie ma przepisu, nie ma sprawy.
Tymczasem sprawa jest i z każdym dniem wciąż się zaognia. Nic dziwnego, że Polska jest krajem o jednym z największych w Europie wskaźników braku zaufania społecznego, a Polacy ludźmi o jednym z najwyższych wskaźników gotowości do konfliktu.
Wróćmy do koszalińskiej biblioteki. W maju prawdopodobnie poznamy jej nowego dyrektora. Już teraz apeluję do niego o pomoc tym zagubionym w gruncie rzeczy ludziom, którzy nie potrafią zachować się w czytelni. Skoro umarł dobry obyczaj, a oni wierzą już tylko w prawo, może należałoby wyposażyć czytelnię w tabliczki przypominające o tym, co powinno być oczywiste. Tylko proszę, niech to nie będą napisy z serii „karno – dyscyplinujących”. Raczej utrzymane w tonie: „Kiedy zachowujesz się głośno, przeszkadzasz innym w pracy”, albo: „Inni nie chcą słuchać o czym rozmawiasz przez telefon”, itp.
Skoro już musimy odnieść się do prawa, niech to będzie prawo uczące najważniejszego – dobrych obyczajów.