DSC 0023 Biznes

Od elektromobilności nie ma odwrotu

Mało kto ma świadomość, że u początków motoryzacji wcale nie było pewne, że jej rozwojem zawładną silniki spalinowe. Niemal każda z wytwórni samochodowych eksperymentowała z napędem elektrycznym. Ostatecznie w masowej produkcji przeważyły auta napędzane produktami ropopochodnymi. Nie oznacza to, że myślenie o napędzie elektrycznym całkiem zarzucono. W krótkich seriach albo na specjalne zamówienia powstawały takie pojazdy przez cały XX wiek. Ale dopiero decyzje polityczne spowodowały uprzywilejowanie motoryzacji opartej na napędzie elektrycznym. Nie będzie od tego kierunku odwrotu. Muszą się z tym pogodzić (oraz zapłacić za to) – i producenci, i nabywcy samochodów.

 

Sprężyną rozwoju elektromobilności na świecie jest Unia Europejska.

Dlaczego na całym świecie? Otóż zdaniem ekologów, a za nimi także unijnych polityków, największym zagrożeniem dla globalnego środowiska jest emisja dwutlenku węgla. Dlatego UE zadeklarowała znaczną jej redukcję już w połowie kolejnej dekady. Na pierwszy ogień poszła motoryzacja, chociaż transport (wliczając w to lotniczy i morski) odpowiada za mniej niż 20 procent produkcji gazu cieplarnianego.
UE zażądała, by producenci spełniali z roku na rok coraz bardziej wymagające normy dopuszczalnej emisji dwutlenku węgla. Tak wyśrubowane, że przez samo doskonalenie silników benzynowych i dieslowskich żaden z nich w rocznym bilansie nie mógłby w stanie im sprostać. Unia wie, że Europa jest tak dużym i bogatym rynkiem, że na jego zignorowanie nie stać żadnego ze światowych koncernów. Mówi więc tak: albo się dostosujecie, albo u nas niczego nie sprzedacie.

Producenci nie mają wyboru i starają się robić dobrą minę do złej gry. Starają się na wszelkie sposoby dotrzymać kroku stale rosnącym wymaganiom. Najczęściej przez wprowadzanie napędów hybrydowych (spalinowo-elektrycznych) i przede wszystkim czysto elektrycznych, bo te dają w rozliczeniu „ekologiczności” najwięcej korzyści.

Istnieje kilka zasadniczych barier rozwoju elektromobilności – wśród nich wciąż ograniczona pojemność baterii samochodowych i wysoki koszt ich wytwarzania. Jednak rosnąca konkurencja w segmencie aut elektrycznych, wymusza poszukiwanie nowych rozwiązań. Daje to dobry skutek. Przy tej samej lub nawet mniejszej masie niż poprzednia generacja, najnowsze baterie są w stanie zgromadzić więcej energii i przez to zapewnić możliwość pokonania dłuższego dystansu bez doładowywania. Widać to na przykład w przypadku Škody i jej zaprojektowanego od podstaw modelu Enyaq.

To pierwszy model marki, który powstał na modułowej platformie MEB stworzonej przez Volkswagena wyłącznie z myślą o samochodach elektrycznych. Jej największą częścią jest moduł z akumulatorem. Sam moduł osadzony jest na aluminiowej ramie i dzięki przymocowaniu do nadwozia sprawia, że samochód jest bardzo wytrzymały konstrukcyjnie. W obudowie akumulatora można zamontować do 12 modułów, każdy z nich może mieć do 24 ogniw. Dzięki temu możliwe jest otrzymanie różnych łącznych pojemności akumulatora: największy ma pojemność 82 kWh, a do napędzania auta używane jest 77 kWh. Taki akumulator waży około 490 kilogramów. Kolejną pojemnością jaką będzie oferowała Škoda Enyaq jest 62 kWh, a najmniejsza to 55 kWh. Konstrukcja modułu zawiera układ chłodzenia oraz system zarządzania akumulatorem, dzięki czemu wykorzystywane jest maksimum jego możliwości.

Ciekawe jest to, że moc na koła przekazuje jednostopniowa przekładnia. Przy cofaniu silnik obraca się w przeciwnym kierunku i dzięki temu można zmienić kierunek jazdy. Dzięki stałemu momentowi obrotowemu nie ma potrzeby zmiany biegów, żeby samochód lepiej przyspieszał, czy osiągał lepsze wyniki. Sam silnik jest relatywnie niewielki, waży tylko 90 kg, znajduje się przy tylnej osi. W Škodzie Enyaq będzie występował w różnych wersjach mocy od 109 kW przez 132 kW, aż do 150 kW w modelach napędzanych wyłącznie na tylną oś. Natomiast w wersji z napędem na obie osie z przodu znajduje się drugi silnik. Dzięki niemu moc wzrośnie do 195 kW i 225 kW w modelach RS.

To co najważniejsze: Škoda Enyaq w wersji przez nas przetestowanej (z wydajnym silnikiem o mocy 150 kW i akumulatorem o pojemności 82 kWh) ma maksymalny deklarowany przez producenta zasięg 536 km (WLTP). Na podstawie własnego doświadczenia nie możemy zaświadczyć, że da się nią przejechać dokładnie 536 km na jednym ładowaniu, ale z całą odpowiedzialnością możemy powiedzieć, że 500 km jest osiągalne. Oczywiście pod warunkiem, że będziemy jeździć właściwą techniką: bez niepotrzebnych nagłych przyśpieszeń, częstego przekraczania prędkości 120 km/h, rozpędzania się i hamowania. Jazda płynna, ze świadomością że podczas zwalniania możemy część energii odzyskiwać dzięki mechanizmowi rekuperacji, jest nagradzana naprawdę rozsądnym zużyciem tejże.

Niektóre dostępne na rynku auta elektryczne to w rzeczywistości konstrukcje znane już klientom z wersji spalinowych przystosowane tylko do innego napędu. W przypadku Škody Enyaq mówimy o projekcie przygotowanym od zera – ze świadomością m.in. tego, że właściwości aerodynamiczne istotnie wpływają na zużycie energii. Dlatego z przodu modelu Enyaq iV, w centralnym wlocie powietrza, została umieszczona regulowana kurtyna. W zależności od zapotrzebowania na powietrze chłodzące napęd elektryczny, akumulator litowo-jonowy i system klimatyzacji, układ elektroniczny pojazdu otwiera kurtynę chłodzącą tylko wtedy, gdy jest to konieczne. Jeśli przesłona jest całkowicie zamknięta, ma to szczególnie korzystny wpływ na aerodynamikę elektrycznego SUV-a i zwiększa zasięg pojazdu.

Ponadto zoptymalizowana aerodynamicznie dolna część przedniego zderzaka z unikatowymi spojlerami przed kołami kieruje powietrze pod pojazd, gdzie przepływa wzdłuż gładkiej osłony podwozia i akumulatora. W połączeniu z kurtynami powietrznymi umieszczonymi w przednim zderzaku elementy te płynnie kierują przepływ powietrza wokół nadkoli w kierunku tyłu pojazdu. Ponieważ same koła odpowiadają za około 25 proc. oporu powietrza, dla Enyaq iV dostępne są zoptymalizowane aerodynamicznie obręcze kół, które zapewniają mniejsze zawirowania powietrza. A na marginesie: świetni się jeździ wozem, który ma koła 21-calowe!

Widzimy więc, że poszukiwania efektywności energetycznej wpływają również na wygląd samochodów. Przy wszystkich rygorach, które narzucili sobie inżynierowe konstruujący model Enyaq, stworzyli oni pełnokrwistego SUV-a, w pewnym tylko stopniu nawiązującego do rodziny SUV-ów „analogowych” Škody, a w większym oryginalnego. Dotyczy to również wnętrza pojazdu, które zostało zaprojektowane niczym samochód klasy premium – zarówno pod względem formy, jak i użytych materiałów.

Konsekwentne nowatorstwo widać również w podejściu do sterowania funkcjami samochodu. Niektorzy mówią, że Enyaq to „tablet na kołach”. To oczywiście przesada, choć faktem jest, że 14-calowy ekran wyświetla kierowcy wszystkie potrzebne informacje, umożliwia wybór wszelkich opcji i zapewnia stałą łączność z siecią internetową. Przed oczyma kierowca ma tylko najważniejsze parametry: prędkość, ostrzeżenia o ograniczeniach prędkości oraz dostępny zasięg. Naprawdę to, co najważniejsze.

 

 


Komu najbardziej opłaca się obecnie w Polsce zakup auta elektrycznego? Na pewno tym, którzy posiadają garaż, a na dachu domu własną instalację fotowoltaiczną. Wówczas praktycznie jeżdżą za darmo, a inwestycja w „elektryka” im się stosunkowo szybko zamortyzuje. A jeśli na dokładkę jeżdżą wyłącznie po mieście albo najbliższej okolicy, mogą być w pełni zadowoleni, bo zasięg na przykład 300 km jest wystarczający na dzień eksploatacji. Idąc spać, włączają w garażu ładowanie samochodowej baterii, a rankiem ruszają z odtworzonym pełnym zasięgiem auta.

 


Największą barierą rozwoju elektrobilności w Polsce jest cena zakupu takiego samochodu – za pojazd elektryczny musimy zapłacić od 30 do 90 procent więcej niż za wersję konwencjonalną. Pomimo że przeciętnie pokonujemy krótkie dystanse, problem może stanowić też zasięg i czas ładowania. Rozwiązaniem są szybkie ładowarki prądu stałego (ładowarki DC), które dostarczają prąd bezpośrednio do akumulatorów samochodowych – znajdziemy je między innymi na stacjach benzynowych. Używanie ich skraca czas postoju z kilku godzin do 30-60 minut. Kolejnym argumentem, działającym na niekorzyść elektromobilności, jest infrastruktura. Stacje ładowania dopiero zaczynają się pojawiać na naszych ulicach, a budowa kolejnych punktów pociąga za sobą zwiększenie dostępnej mocy sieci energetycznej oraz jej rozbudowę o dodatkowe linie kablowe, stacje transformatorowe czy złącza. Część użytkowników obawia się także o żywotność i ewentualną możliwość wymiany pakietu baterii. Na szczęście firmy produkujące samochody nie próżnują i powoli eliminują wszelkie niedogodności związane z elektromobilnością.

 


Wraz ze wzrostem liczby pojazdów z napędem elektrycznym, rozwija się również infrastruktura ładowania. Obecnie w Polsce funkcjonuje około 1500 ogólnodostępnych stacji ładowania pojazdów elektrycznych (ponad 3000 urządzeń). Blisko 35 procent z nich stanowią szybkie stacje ładowania prądem stałym (DC), a 65 procent wolne ładowarki prądu przemiennego (AC) o mocy mniejszej lub równej 22 kW.

 


Rząd Norwegii zamierza zakazać rejestracji samochodów z napędem spalinowym od 2025 roku, choć obecnie elektryki stanowią tam tylko 2 proc. wszystkich pojazdów. Niemcy zaczęły rozważać zakaz rejestracji samochodów z napędem spalinowym po 2030 roku. Politycy zapaleni do tego pomysłu chcą go przeforsować dla całej Unii. Według doniesień „Automotive News Europe” Komisja Europejska chce, by do 2030 r. w krajach członkowskich zarejestrowanych było 30 mln samochodów elektrycznych. Taki cel znalazł się w unijnej strategii dotyczącej obniżenia emisji CO2 w transporcie. W całej Unii Europejskiej zarejestrowanych jest blisko 313 mln samochodów. Oznacza to, że w 2030 r. niemal co dziesiąty pojazd miałby być elektryczny. Dla porównania — aktualnie w UE mamy 1,4 mln takich aut.

 


W Niemczech, gdzie obywatele dysponują przeciętnie trzykrotnie wyższymi dochodami niż w Polsce, udział samochodów elektrycznych w rynku wynosi 3 proc. U nas jest to zaledwie 0,5 proc. Wiele zależy od proponowanych przez władze dopłat. W Niemczech na zakup samochodu elektrycznego można dostać do 9 tys. euro, w Rumunii aż 11,5 tys. euro, w Chorwacji 9,2 tys. euro, na Słowacji do 8 tys. euro, we Francji 7 tys. euro, a we Włoszech 6 tys. euro. Oczywiście państw, które obecnie proponują dopłaty, jest znacznie więcej.

 


Średni zasięg elektrycznego samochodu segmentu A, według analizy EV-database, to obecnie ok. 140 km, podczas gdy jego cena wynosi mniej więcej 22 tys. euro. W przypadku segmentu B zasięg rośnie już do ok. 270 km, ale i cena wynosi już ok. 35 tys. euro. Auto kompaktowe może pochwalić się zasięgiem 300 km, a cena wynosi 40 tys. euro. Segment D to skok do 370 km zasięgu i 56 tys. euro. Samochody luksusowe, a więc z segmentu F, przejadą na jednym ładowaniu przeciętnie ok. 430 km, ale cena wynosi tu aż 115 tys. euro. Kraje, które mają skąpą infrastrukturę ładowania aut, to jednocześnie te mniej zamożne. Trudno więc spodziewać się, by popularne w nich stały się jedyne użyteczne przy tym stanie rzeczy samochody elektryczne co najmniej klasy kompakt.