KAC 3386 Ludzie

Mateusz Kusznierewicz- Krótki bilans 45-latka

Jedyny mistrz olimpijski jakiego Polska ma w żeglarstwie i z pewnością najbardziej znany polski żeglarz. Człowiek, który ma na swoim koncie gigantyczną liczbę sukcesów i wciąż wygrywa światowe imprezy. Drugą rywalizację od lat prowadzi na lądzie. Inicjator i szef dziesiątek projektów biznesowych, twarz wielu marek. Wiele z nich prowadził i prowadzi z sukcesem, są też takie, które zakończył porażką. Dwa lata temu głośno było o projekcie Polska100, rejsie dookoła świata finansowanym przez Polską Fundację Narodową. Po upadku projektu i głośnej krytyce zniknął ze sceny. Ale wraca i jak sam zaznacza – dużo mocniejszy, bo nie boi się mówić – nie tylko o swoich sukcesach, ale i porażkach. Przed wami Mateusz Kusznierewicz w krótkim bilansie 45 – latka.

KAC_2114– Kim jest dzisiaj Mateusz Kusznierewicz?

– Jestem szczęśliwym człowiekiem, robię to co lubię z fajnymi ludźmi.

– A zawodowo?

– Żeglarzem i przedsiębiorcą.

– Przejrzeliśmy twoją stronę internetową – jesteś tam trenerem, coachem, mentorem, szkoleniowcem. Jest tam żeglarstwo, jest działalność biznesowa, są innowacyjne łożyska kulkowe, a nawet można kupić czapkę. Da się pogodzić tak dużo elementów?

– Wszystkie przedsięwzięcia, w które jestem zaangażowany, łączą dwa obszary: sport i innowacyjne technologie. Po latach doświadczeń nie dotykam już żadnych innych sfer i zajęć poza tymi, w których czuję się dobrze i mocno. Zakończyłem etap poznawczy. W końcu wybrałem to, w czym czuję się najlepiej i na tym się skupiam. Jestem aktywnym żeglarzem, sportowcem, trenerem i mentorem. Jestem także zaangażowany w tworzenie sportowych wydarzeń, mam na myśli tutaj żeglarski mundial. Jednak wszystko to dzieje się na moim podwórku i jest ze sobą spójne. Drugi ważny obszar mojej działalności to biznes, który teraz również związany jest głównie ze sportem. Wprowadzam sport do biznesu, wdrażam m.in. swój autorski produkt „Sport @ Work” czy „Do Sport Now”, które sprawdzają się znakomicie. Kolejnym moim przedsięwzięciem w obszarze nowych technologii jest aplikacja „Target10” stworzona dla sportowców i trenerów w celu zwiększania poziomu sportowego i umiejętności czego efektem mają być lepsze wyniki. To też jest sport, tylko w innym wymiarze. Patrząc całościowo, faktycznie dużo tego, ale ja zawsze stałem na kilku nogach i przy dobrej organizacji i współpracy z fantastycznymi ludźmi jestem gotowy realizować wiele przedsięwzięć.

– Skoro sport i żeglarstwo wciąż dominują u ciebie to zacznijmy od nich. W ubiegłym roku zdobyłeś mistrzostwo świata w klasie Star. To naprawdę niezły wynik jak na osobę, która ma 44 lata.

– Dobrze to ująłeś (śmiech). Wiedziałem, że po takiej przerwie jestem w stanie wrócić do żeglarstwa regatowego na wysokim poziomie, ale żeby od razu sięgnąć po mistrzostwo świata, to tego się nie spodziewałem. Wynik jest fantastyczny i bardzo się z tej okazji cieszę. Pierwszy sukces na skalę światową odniosłem w wieku 21 lat, teraz kolejny mając 44 i to tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że mogę cały czas podtrzymywać wysoki światowy poziom, mam olbrzymi potencjał i sportową adrenalinę. Wydaje mi się, że ma to ogromne znaczenie. Sport jest moją życiową motywacją, a jeżeli osiągam sukcesy, to jest naprawdę bardzo satysfakcjonujące. Myślałem, że po trudnych doświadczeniach z 2018 roku odbudowanie się zajmie mi więcej czasu. Okazało się, że jestem bardzo mocny, mam wokół siebie wspaniałych ludzi i potrafię realizować nawet bardzo ambitne cele.

– Dlaczego akurat klasa Star? Mocno konserwatywna, ciężka.

– To moja ulubiona łódka. Rzeczywiście nie jest łatwa w obsłudze. Powiem wręcz, że jest bardzo wymagająca. Ale kiedy włoży się w nią dużo pracy, dobrze przygotuje i dołoży wysoki poziom umiejętności, to przyjemność żeglowania na niej jest ogromna. Wybór jachtów w żeglarstwie jest olbrzymi, jednak jestem zawodnikiem, który lubi element taktyki i techniki. Katamarany, czy chociażby Laser mi nie pasują. Są zbyt ogólne, a Star pasuje mi pod względem wyzwania i sposobu żeglowania.

– W ubiegłym roku wsiadłeś też na Dragona, klasę równie konserwatywną.

– Kolejna klasa o blisko stuletniej tradycji… No tak. Zauważyłem, że najwięcej przyjemności sprawia mi żeglowanie nie w pojedynkę, a w załogach 2-3-4-osobowych. Dlaczego? Ponieważ nadal masz bardzo dobry kontakt w załodze i nie ma zbyt dużo innych tematów do ogarnięcia poza tymi stricte żeglarskimi.

KAC_2543

– Budujesz teraz polski zespół na SSL Gold Cup 2022. Powiedz coś więcej o tym projekcie.

– To regaty żeglarskie na wzór mistrzostw świata w piłce nożnej wymyślone przez organizację SSL z siedzibą w Szwajcarii. To będzie żeglarski mundial. 11-osobowe reprezentacje z każdego kraju co dwa lata będą walczyć o tytuł najlepszego państwa w żeglarstwie. Wszystko odbywać się będzie na jednakowych jachtach dostarczanych przez organizatora. Pierwsza edycja zaplanowana jest w Szwajcarii w 2022 roku, a w szranki stanie aż 56 państw. W każdym z nich SSL wybiera kapitana, który będzie odpowiedzialny za stworzenie zespołu w każdym ze zgłoszonych państw i przygotowania do mundialu.

– Ty, z racji wielu startów w SSL zostałeś kapitanem polskiej drużyny. Masz już swój zespół?

– Wybrani przez SSL kapitanowie każdej reprezentacji to doświadczeni żeglarze ze znaczącymi sukcesami na koncie. Mistrzowie olimpijscy, zwycięzcy Pucharu Ameryki czy Volvo Ocean Race. To dla mnie wielkie wyróżnienie móc przygotowywać polską reprezentację na SSL Gold Cup. Proces powoływania 11-osobowego składu zespołu jest precyzyjnie ustalony przez SSL. Pięcioro członków wybieranych jest ze światowego rankingu, a pięcioro powołuje kapitan. W tym projekcie widzimy młodą generację polskich żeglarzy. Ma to być dla nich trampolina do światowego żeglarstwa. Proces selekcji trwać będzie do początku 2022 roku. W tej chwili w szerokim składzie jest ponad 40 żeglarzy. Miejsce w składzie mają już Agnieszka Skrzypulec, mistrzyni świata w olimpijskiej klasie 470, która weszła do zespołu jako najwyżej sklasyfikowany Polak w rankingu SSL, Łukasz Przybytek, który na co dzień startuje w olimpijskiej klasie 49-er, a którego widzę w roli sternika oraz Przemek Filipowicz, utalentowany zawodnik i trener polskich skiffów. Z kolei uznani żeglarze jak Patryk Zbroja, Michał Korneszczuk i Piotr Harasimowicz są w tzw. Radzie Projektu, ponieważ uznałem, że nie będę podejmować decyzji w tak ważnym dla polskiego żeglarstwa projekcie w pojedynkę.

– Kapitan nie będzie osobiście startować?

– Zgadza się, kapitan może, ale nie musi być na łódce podczas rywalizacji. Może wspierać swój team na etapie przygotowań i treningów, a podczas samej rywalizacji pozostać na brzegu. Z 11-osobowego teamu, tylko 9 osób będzie się ścigało i powiem szczerze, że byłoby super, gdyby nasz jacht poprowadziła młoda generacja.

– Czy ta inicjatywa ma szanse przebić się w gąszczu różnorodnych żeglarskich imprez na świecie?

– Jest duża szansa, że tak się stanie. Celem SSL Gold Cup jest zdobycie olbrzymiej oglądalności. Spodziewamy się 10 milionów widzów z całego świata, które obejrzą pierwszą edycję Żeglarskiego Mundialu. W poprowadzenie swoich reprezentacji zaangażowały się największe gwiazdy światowego sportu. Sime Fantela z Chorwacji, Santiago Lange z Argentyny to legendy żeglarstwa, mistrzowie olimpijscy z Rio de Janeiro. Australijczyk John Bertrand, który wyrwał Amerykanom w 1983 roku Puchar Ameryki – osoby tej rangi będą kapitanami poszczególnych krajów, a to daje naprawdę pozytywne prognozy.

– Mówiłeś o tym, że będziecie startować jako Polska, wymieniłeś członków kadry narodowej, ale formalnie to inicjatywa prywatna. Działacie poza strukturami Polskiego Związku Żeglarskiego. To gorzej, czy lepiej?

– SSL podobnie jak Puchar Ameryki, Ocean Race czy Sail GP ma podpisaną umowę o współpracy ze światową federacją żeglarską World Sailing. Ta natomiast zrzesza krajowe federacje. Dla sukcesu SSL Gold Cup nie jest wymagane wsparcie krajowych związków żeglarskich. W niektórych krajach takich jak Singapur, Chiny, Oman czy Turcja federacje się zaangażowały. We wszystkich innych krajach federacje nie uczestniczą w przygotowaniach do tego wydarzenia.

KAC_2688d– Czyli nie potrzebujesz w tym momencie współpracy z PZŻ?

– W Polsce działamy niezależnie. Tak jest zdecydowanie lepiej i bardziej efektywnie.

– Pytamy o PZŻ, bo przecież w 2017 roku zostałeś powołany do nowego zarządu na stanowisko wiceprezesa ds. sportu.

– Polskie związki sportowe to specyficzne organizacje. Znam PZŻ od dwóch stron – jako członek kadry olimpijskiej i jako członek zarządu. W 2017 roku zaangażowałem się w proces wprowadzenia zmian w Polskim Związku Żeglarskim. Osiągnęliśmy założony cel. Został powołany nowy prezes i zarząd. Funkcjonowanie w strukturach wewnętrznych związku sportowego to temat na oddzielną rozmowę. Mogę powiedzieć, że to trudny temat. Są to organizacje, które mają swoje ograniczenia, działają według zasad i przepisów, których decyzje często nie pozwalają osiągać wysoko postawionych celów. To, że powołano mnie na stanowisko wiceprezesa, nie do końca pokrywało się z tym, co chciałem robić. Moim głównym celem było przełożenie moich doświadczeń i wiedzy na trenerów i zawodników, a ja wpadłem do organizacji, w której bardzo dużo czasu zajmowała biurokracja. Poświęciłem dużo czasu i energii w PZŻ. Przekazałem całą swoją wiedzę i doświadczenia. Byłem nastawiony na dobrą, zdrową i partnerską współpracę.

– W 2018 roku PZŻ utworzył nową posadę – dyrektora sportowego, którą objął Dominik Życki. Tomasz Chamera, prezes PZŻ wyjaśnił wtedy, że ta nominacja była konieczna z racji „niezadowalającego zaangażowania w sprawy sportowe ze strony wiceprezesa ds. sportu”. Czyli twojego.

– Moje zaangażowanie w rozwój polskiego żeglarstwa w tamtym czasie nigdy nie było większe. Kiedy po raz kolejny zwróciłem uwagę na błędnie podejmowane decyzje, które bardzo często nie były ze mną w ogóle ustalane, umiejętnie odsunięto mnie od decyzyjności. Nastąpiło to jeszcze przed powołaniem Dominika na to stanowisko.

– Dominik Życki to twój wieloletni partner z klasy Star, razem zdobyliście mistrzostwo świata. Wiedziałeś o planowanej nominacji?

– Oczywiście. I szczerze na nią przystałem.

– A to, że dyrektor sportowy nie będzie podlegać wiceprezesowi ds. sportu ?

– Ciekawe, prawda? To była decyzja zatwierdzona przez zarząd PZŻ. Ponieważ mam zasadę, że publicznie nie wypowiadam się negatywnie o konkretnych osobach, na tym zakończę odpowiedź na to pytanie.

– Czy ta sprawa miała wypływ na wasze dalsze relacje?

– Nie, wciąż utrzymujemy z Dominikiem kontakt.

– Kadencja zarządu trwa do 2021 roku, ale ty już złożyłeś rezygnację.

– Nie lubię robić rzeczy bez sensu. Sama obecność na takim stanowisku bez realnego oddziaływania jest bezsensowna. Do tego uważam, że niektóre sytuacje i zdarzenia nie powinny mieć miejsca w takiej organizacji jak Polski Związek Żeglarski. Z tego powodu postanowiłem odejść.

– Nowy zarząd nie poprawił sytuacji w związku?

– Zmiany na lepsze nastąpiły, bo związek bardzo się zmienił w ciągu ostatnich czterech lat. Taka organizacja jest potrzebna i to pod wieloma względami. Sytuację w związku można rozpatrywać na wielu poziomach. Dla mnie najistotniejsza zawsze była kultura pracy, proces podejmowanych decyzji oraz strategia działania. Jestem sportowcem i na tym znam się najlepiej. Zależy mi na sukcesach młodzieży i seniorów. Od dwóch lat nie zdobyliśmy medalu na mistrzostwach świata i mistrzostwach Europy seniorów. Jednocześnie widzę co się dzieje na świecie, jak działają inne organizacje, kadry i związki. Mając takie porównanie wiem, że w Polsce nie wykorzystujemy potencjału. Boję się myśleć co będzie za cztery czy osiem lat na igrzyskach olimpijskich w Paryżu i Los Angeles. W klasach takich jak np. Laser, Nacra czy 470 na tą chwilę nie widzę nowej generacji dobrze ułożonej młodzieży, która sięgnie po kolejne medale olimpijskie. Z kolei polska kadra w windsurfingu jest chyba najstarszą, która w ogóle weźmie udział w igrzyskach w Tokio.

– Mamy kraj średniej wielkości z dostępem do morza, a według jednego raportów PZŻ sprzed lat niemal 8 mln Polaków miało mniejszy lub większy kontakt z żeglarstwem. Co więc nie gra?

– Tutaj jest potrzeba profesjonalizmu i systemowych rozwiązań. Jestem przyzwyczajony do planowania, dobrej komunikacji wewnątrz zespołu i podejmowania strategicznych, przemyślanych i wspólnych decyzji. Potrzebny jest ambitny plan, wychodzący poza lokalne struktury i polski sposób myślenia. Taki plan musi być zrealizowany od A do Z. Wskazane by w między czasie nikt nie wpływał na jego zmianę.

– Dla zwykłego człowieka ta sytuacja jest dziwna. Jedyny mistrz olimpijski jakiego Polska ma w żeglarstwie, który powinien służyć swoim doświadczeniem oraz PZŻ z kadrą narodową. I nie potraficie współpracować.

– Tak, to bardzo dziwna sytuacja. Uważam, że polskie żeglarstwo bardzo dużo straciło na takim obrocie spraw. Specyfika funkcjonowania związku i poszczególnych osób ma tutaj duże znaczenie. Patrzę na to z zewnątrz i czasem przecieram oczy ze zdumienia. Ale to nie mój problem. Ja wiem jak mogę pomóc polskiemu żeglarstwu i polskim żeglarzom. W tym sporcie nie możesz być ograniczony, jeżeli chcesz zdobywać medale. Paradoksalnie dzisiaj mam więcej możliwości pomocy zawodnikom niż miałem będąc w strukturach związku. Często zgłaszają się do mnie zawodnicy, którzy pływają nawet na klasach przygotowawczych i proszą o kilka wskazówek dotyczących trymowania masztu i żagli. Każdemu poświęcam czas. Jedne drzwi się zamykają, a inne otwierają. Mam swoją misję życiową, żeby pomagać polskiemu żeglarstwu, nie tylko zdobywając medale.

KAC_3259– Czy wpływ na twoje relacje z PZŻ miał też projekt Polska 100? Wszystko zbiegło się w podobnym czasie.

– Projekt Polska 100 posypał się w maju 2018, a zdarzenia związane ze związkiem dotyczyły bardziej przełomu roku 2018 i 2019. Można to skorelować, natomiast wprost nie otrzymałem takiej informacji.

– Żałujesz dzisiaj udziału w projekcie Polska 100?

– Nie ma tu jednoznacznej odpowiedzi. Na pewno żałuję, że poświęciłem na niego dwa lata swojej ciężkiej pracy i nic z tego nie wyszło. To były ciężkie doświadczenia, szczególnie jak media zaczęły naciskać i psuć atmosferę wokół tego wyjątkowego projektu. Nie będę ukrywał, że było ciężko. To był jeden z trudniejszych okresów w moim życiu. Natomiast później jak to się wszystko już zakończyło, kiedy to sobie przepracowałem, to pomyślałem, że dobrze, że coś takiego mi się przydarzyło, bo właśnie te wydarzenia spowodowały, że jeszcze nigdy nie byłem tak mocny jak jestem teraz. Bardzo dobrze przepracowałem ten okres. Przeszedłem żałobę po stracie projektu. Współpracowałem z bardzo dobrym psychologiem. Dorota jest jednocześnie coachem biznesowym. Tak dużo na tym zyskałem i tak dobrze nam się pracowało, że spotykamy się do dzisiaj. Nawet w czasach, kiedy mam się świetnie. Wtedy wiele rzeczy sobie uświadomiłem, dużo zrozumiałem, poznałem też głębiej siebie i najbliższych. Pomimo bardzo trudnych chwil i rysy na swoim zawodowym wizerunku, pod tym kątem tego nie żałuję.

– A jeżeli żałujesz to pod jakim kątem?

– Żałuję głównie dlatego, że nie zrealizowaliśmy dla Polski i polskiego żeglarstwa naprawdę postępowego projektu. Jego skala była olbrzymia. To miało być preludium do wejścia w mocne oceaniczne regaty. Jeżeli doszedłby do skutku, to plan zakładał finansowanie startu w Volvo Ocean Race.

– Wielu ekspertów twierdziło, że ten projekt był nierealny. 100 portów w 3 lata, udział w najlepszych regatach na świecie, w jednej załodze i na jednym jachcie. Czy to w ogóle miało rację bytu?

– Oczywiście, że tak! To był bardzo dobrze i profesjonalnie przygotowany projekt. To był też dobry czas na realizację takiego przedsięwzięcia. To było do zrealizowania. Z takim jachtem moglibyśmy być na pewno w pierwszej dziesiątce Sydney Hobart oraz na podium wielu innych słynnych światowych regat.

– Czy nie zapaliła się ci czerwona lampka? Samo ogłoszenie projektu w październiku 2017 roku – Stadion Narodowy, wicepremier Piotr Gliński, kilku ministrów, prezes Fundacji Narodowej – to wszystko było bardzo polityczne. Sama fundacja już wtedy miała złą opinię. Kojarzyła się z niejasnymi finansami i niejasnymi decyzjami.

– Świeciła. Jestem zadaniowcem, oczywiście patrzę co z kim robię, a teraz jeszcze uważniej, ale wtedy miałem do wykonania misję. I przyznam szczerze, że to mnie wtedy trochę oślepiło. Zaślepiła mnie chęć realizacji wyjątkowego przedsięwzięcia dla Polski. To był bardzo ambitny projekt. Wręcz idealistyczny. Uwierzyłem, że jest to możliwe i tak bardzo tego pragnąłem, że te inne rzeczy stały się wówczas mniej ważne.

– No i nastąpił medialny krach. O ile jeszcze w momencie ogłoszenia projektu nie było tak głośno, to gdy w marcu 2018 roku „Gazeta Wyborcza” oceniła jego koszty na 20 mln zł to wybuchła afera. Wydaje mi się, że nigdy wcześniej tak dużo nie pisano o żeglarstwie, a na ciebie ruszyła lawina krytyki. Byłeś na to przygotowany?

– Dzisiaj kiedy opowiadam o tym zdarzeniu na różnego rodzaju wykładach, mówię jak bardzo byłem do tego nieprzygotowany. Nie sądziłem jak jeden artykuł w „Gazecie Wyborczej” może wpłynąć na realia i rozpędzić lawinę kolejnych zdarzeń. Nigdy czegoś podobnego nie doświadczyłem i mówię tutaj o negatywnym kontekście. Dzisiaj wiem, że każdy kto planuje projekt na tak wielką skalę, powinien mieć gotowe scenariusze na każdą ewentualność. My tego nie mieliśmy. Skupiliśmy uwagę w 100 procentach na realizacji projektu. Ja dodatkowo popełniłem duży błąd, gdybym mógł cofnąć czas to na pewno bym to zmienił. W życiu nie zgodziłbym się na pełnienie tak istotnej i kluczowej roli w jednym projekcie. Wiele osób doradzało mi, żebym odciągnął od siebie uwagę nie wychodząc na front projektu. Mam bardzo mocne nazwisko i markę. Natomiast warunkiem PFN było to żebym był jedną ze stron umowy, nie tylko operatorem. To był błąd, za który słono zapłaciłem.

– W maju 2018 projekt upadł. Zaczęła się bardzo ostra wymiana ciosów pomiędzy PFN, a wami, czyli Fundacją Navigare. Wicepremier Piotr Gliński oficjalnie obwieścił, że stało się tak, bo stracił do ciebie zaufanie gdyż część środków zamiast dla waszej załogi trafiły na twoje konto.

– Długo można by było wyjaśniać całą tą kwestię i kolejność zdarzeń. Kiedy w słynnym marcu 2018, projekt Polska100 i PFN zaatakowały media, wiele działo się także wewnątrz między zespołem realizującym. Praktycznie z dnia na dzień nasze kontakty zaczęły obumierać. Już wtedy wiedzieliśmy, że PFN zaczyna odsuwać się od projektu. Był taki zapis, że jeżeli jacht nie będzie zakupiony do 6 maja 2018 to umowa przestaje istnieć. Dzisiaj jak patrzę z perspektywy czasu, była to bardzo przemyślana przez nich decyzja. Wiadomo, że przy takim fiasku zawsze ktoś musi ponieść winę. Czy znacie jakikolwiek przypadek w którym to polityk przyzna się do winy? Padło na mnie. Warto również zaznaczyć, że tutaj decydentem w sprawach administracyjno-finansowych z naszej strony był prezes fundacji Navigare, a nie ja.

– Nie miałeś wpływu na decyzje fundacji?

– Nie miałem. Kontrolę nad fundacją miał wówczas jej prezes.

– Jaki był finał tej sprawy?

– Sprawa jest zamknięta. Wszystko jest rozliczone, ale w mojej ocenie nie w taki sposób w jaki powinno być.

– PFN wysłała też do mediów pismo o twoim zajęciu komorniczym na kwotę 3,3 miliona złotych. Podano je jako kolejny powód zakończenia współpracy z tobą.

– To było zagranie poniżej pasa. To oddzielna sprawa, ale została wykorzystana przeciwko mnie.

– Czy ta egzekucja miała związek z projektem? Czy PFN miało prawo upublicznić takie informacje?

– Świadczy to tylko o ludziach, którzy tam działali. Mówię w czasie przeszłym, bo już nie pełnią tych funkcji. Uważam, że nie było żadnego związku. Wykorzystali to jako pretekst i jednocześnie wybielenie swoich kart. Cała wina została zrzucona na mnie, nie miałem nawet możliwości wytłumaczyć tej sytuacji, bo media wręcz wrzały.

KAC_3386

– Publicznie jednak nie odniosłeś się wtedy do tej sprawy?

– Zgadza się. To były moje prywatne sprawy, które zostały bardzo umiejętnie wykorzystane przeciwko mnie.

– Nie lepiej było jasno i głośno wyrazić swoje stanowisko?

– Dzisiaj można rozważać wiele rozwiązań. Jakbym mógł cofnąć czas, to na pewno wielu rzeczy bym uniknął w całym tym projekcie. Wiem, że nie robiłbym tego projektu z PFN.

– Teraz projekt Polska 100 działa pod nazwą I Love Poland. Śledzisz ich poczynania?

– Interesuję się polskim żeglarstwem i oczywiście obserwuję. Widzę, że na kluczowych stanowiskach znowu zmieniają się osoby. I to na takiej maszynie regatowej, na której potrzeba jest profesjonalistów i zgranej załogi. Niestety nie wygląda tak jak bym to sobie wyobrażał. Jednak zawsze będę trzymał kciuki za każdy projekt żeglarski w Polsce, a szczególnie za to, by był dobrze zrealizowany, bo może przynieść same korzyści.

– Czy te projekty pomogły polskiemu żeglarstwu?

– Trzeba odróżnić projekt Polska 100 od I Love Poland. To dwa zupełnie oddzielne koncepty, także pod względem jakościowym i zadaniowym. Z wielkim przekonaniem mogę powiedzieć, że projekt Polska 100 zupełnie nie pomógł w rozwoju polskiego żeglarstwa.

– Czy obecnie w Polsce jest klimat do tego, żeby inwestować w żeglarstwo? I to olimpijskie, i to oceaniczne.

– Wydaje mi się, że nie jesteśmy na ten moment gotowi by dorównać ambitnym projektom europejskim czy światowym. Mieliśmy w Polsce kilka takich przedsięwzięć w latach 90., ale od tamtego czasu nic w dobrym kierunku nie ruszyło.

– Z czego to wynika?

– Kiedyś była jedna osoba, która miała talent, smykałkę i pełne zaangażowanie. To Roman Paszke, ówczesny lider polskiego żeglarstwa morskiego. Dzisiaj mamy czterech indywidualistów, a tort do podziału jest cały czas ten sam. Tyle, że teraz nie bierze go w całości jedna osoba, a każdy po małym kawałku. Problem polega na tym, że nie ma współpracy pomiędzy tymi osobami. Gdyby to się zmieniło, to żeglarstwo moglibyśmy wznieść na zupełnie inny poziom.

– Czy myślisz jeszcze o wielkim projekcie oceanicznym?

– Zdecydowanie nie. Wyleczyłem się z tego. Głównie pracuję za granicą, tam też pływam. W Polsce zaangażowałem się głównie w przygotowania reprezentacji do SSL Gold Cup, które ma być trampoliną w wejście w międzynarodowe żeglarstwo regatowe dla nowej generacji polskich zawodników. Oceany już mnie nie kręcą. Złożyło się na to na pewno doświadczenie związane z Polska 100, ale również sposób w jaki się żegluje na takich jachtach. Jestem regatowcem, który lubi walczyć o każdy metr burta w burtę. W żeglarstwie morskim mi tego brakuje.

– Jesteś mentorem i coachem, masz na koncie ponad 800 wystąpień publicznych. Często mówisz o swoich porażkach?

– Bardzo często. Swoje prezentacje zaczynam często od przywołania sytuacji, które na początku były trudne, a na samym końcu pokazuję, że mimo wszelkich zawirowań, jest ten happy end. Dzisiaj już do tego dorosłem, wcześniej trudno było mi przyzna się do porażek. Teraz zdaję sobie sprawę, że móc i nie bać się o nich mówić to naprawdę duża wartość. Ale wspominam również o moich sukcesach, ponieważ na kilkadziesiąt sukcesów jest jedna porażka. Wiadomo, że o niej jest głośniej, ponieważ jest bardziej atrakcyjna dla mediów.

– Od lat działasz intensywnie w biznesie.

– Tak. I to od dawna. Imałem się wszelkich biznesów, handlowałem odzieżą, jachtami, samochodami, miałem biuro turystyczne, prowadziłem swoją akademię żeglarską. Dużo się działo. Mam tutaj sporo sukcesów, są też i porażki. Co ciekawe, to często niepowodzenie sprawia, że więcej nad sobą pracuję, wyciągam wnioski i kiedy ponownie podejmuję działanie, często kończy się sukcesem.

– Twoim biznesem jest też ZOOM.ME, czyli przenośny ekran na zdjęcia. Co cię skłoniło żeby pójść w kierunku nowoczesnych technologii?

– Jestem fanem nowych technologii, elektroniki i mobilności. Zawsze chciałem stworzyć urządzenie elektroniczne. Doświadczyć procesu projektowania i wykonania urządzenia i oprogramowania, które by go napędzało. Może dlatego, że większość Kusznierewiczów to inżynierowie. Pomysł zrodził się przy zabawie z moją córką Nataszą. Robiąc jej zdjęcia moim smartfonem, chciałem szybko podzielić się nimi z moimi rodzicami i teściami. Nie wszyscy używali smartfonów, więc musieli czekać, aż pokażę im fotografie osobiście. Nie chciałem wysyłać ich mailem, a zrobić im prezent, zaskoczyć, wyświetlając im te zdjęcia na ekranie w ich domu. W nieco ponad rok, z grupą doświadczonych ekspertów, stworzyliśmy nie tylko produkt, ale również całe oprogramowanie. Sam fakt, że podpisaliśmy umowę z dużą siecią komórkową było dużym sukcesem. To była bardzo dobra lekcja i niesamowite doświadczenie.

– Masz też własną aplikację Target10. Co to takiego?

– Stworzyliśmy ją w zespole bardzo utalentowanych osób. To oprogramowanie, które ma pomóc w osiągnięciu lepszych wyników w sporcie, gdzie możesz na bieżąco oceniać swoją formę i monitorować postępy. Obecnie platforma przystosowana jest do użytkowania przez żeglarzy, jednak w niedalekiej przyszłości uruchomimy także warianty dla innych dyscyplin, takie jak triatlon, pływanie, bieganie czy kolarstwo. Jest to projekt o zasięgu globalnym. Zainteresowanie produktem jest obiecujące.

– W tym roku obchodzisz 45. urodziny. To moment pewnych bilansów i podsumowań. Co ci się udało najbardziej, a co najmniej?

– Mam wokół tego wiele przemyśleń. Po pierwsze wiem dobrze, że wiele dobrego jeszcze przede mną. Jestem pozytywnie nastawiony na przyszłość. A przeszłość? Pierwsze co w sobie zauważyłem i po latach jeszcze bardziej doceniłem to fakt, że myślę globalnie i najlepiej pracuję za granicą. To niesamowicie mnie pobudza i rozwija. Czuję się Polakiem, tu jest mój dom, prowadzę tu też szereg działań, ale czuję, że mogę więcej zrobić dla Polski działając za granicą. Często przywożę tu pomysły, które później próbuję wdrożyć lub rozwinąć. Druga sprawa, to świadomość, że nie wszystkich mogę zadowolić i ze wszystkimi nigdy mi się nie poukłada. Najważniejsze, że mam wspaniałą rodzinę, kilkoro przyjaciół, znajomych, ale równocześnie też wiele osób, które źle oceniają mnie i moje działania. Jednak teraz żyję z tym spokojnie. Jeżeli chodzi o działania, to skupiam się przede wszystkim na żeglarstwie. To co mi w życiu wyszło to przede wszystkim sukcesy sportowe. Mam na swoim koncie dwa medale olimpijskie, mistrzostwo świata, Europy i Polski, i to jest wszystko, co chciałem zdobyć. Marzyłem kiedyś o opłynięciu świata dookoła, wygraniu wyścigu oceanicznego, Pucharze Ameryki, ale mam jedno życie i jestem w takim momencie, że rodzinę stawiam na pierwszym miejscu. Jeżeli mowa o porażkach to jedną z największych było 4 miejsce na igrzyskach olimpijskich w Sydney i projekt Polska 100 – olbrzymia porażka – nie tylko moja prywatna, ale również wielka stracona szansa dla polskiego żeglarstwa.

– A w jakim miejscu będzie Mateusz Kusznierewicz w wieku 50 lat?

– Będzie robił to co lubi. Z fajnymi ludźmi. Poświęci bardzo dużo czasu swojej rodzinie. Nie będzie myślał co dzisiaj musi zrobić, a co chce zrobić. Będzie żeglował na różnych łódkach. Przede wszystkim za granicą. Postara się zdobyć kolejne medale mistrzostw świata i Europy. Napisze 3 książki. Będzie rozwijał międzynarodowy projekt akademii żeglarskiej. Zainspiruje swoich następców. Pomoże im w zdobyciu olimpijskich medali. Rozwinie też swoje przedsięwzięcia biznesowe. I na koniec: nie będzie starał się wyprzedzać innych, a będzie lepszy w tym co robi niż dzień wcześniej.

KAC_3629