Ceramika raczej nie kojarzy się nam z biżuterią. Tymczasem wiele prac Moniki Zawierowskiej to właśnie ozdoby osobiste. „Obrazy do noszenia” – taki tytuł miała zresztą niedawna wystawa koszalinianki w prestiżowej galerii Związku Polskich Artystów Plastyków w Gdańsku. Warto przyjrzeć się temu, jak powstają te porcelanowe cudeńka i jak udaje się artystce zamknąć w malutkich formach całe kolorowe opowieści.
Gdańsk jako miejsce pierwszej wystawy prac ceramicznych dr hab. Moniki Zawierowskiej nie wziął się z przypadku. Tam studiowała, zrobiła dyplom (jeszcze Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych, kolejny rocznik kończył już Akademię Sztuk Pięknych), później doktorat i habilitację. Jej domeną są grafika i komunikacja wizualna, czego od lat uczy studentów kierunku Wzornictwo na Politechnice Koszalińskiej.
Tylko porcelana!
Skąd więc zainteresowanie technikami ceramicznymi? Pani Monika mówi o tym tak: – Od dziecka miałam kontakt z rozmaitymi formami plastyki. Moja mama zajmowała się tkaniną artystyczną. Przyglądałam się jej pracy z fascynacją. Ale sama również próbowałam różnych rzeczy. Moi rodzice nie krępowali mojej ekspresji, nawet kiedy mając pięć lat „ozdabiałam” rysunkami ściany domu. Później, na studiach, również jakoś nie mogłam usiedzieć w miejscu. Już wtedy w ramach poszukiwania zajęć fakultatywnych zainteresowałam się tym, co dzieje się w pracowni ceramicznej. „Ceramicy” tworzyli jednak zamknięty krąg, który niechętnie otwierał się na ludzi z zewnątrz. Tak więc wówczas niewiele dowiedziałam się o ceramice.
Jednak ciekawość wykiełkowała i czekała na zaspokojenie. Jak wspomina pani Monika, krokiem naprzód był udział w plenerze ceramicznym w Chodzieży. – Wtedy poznałam podstawy, ale jednocześnie zrozumiałam, że szamot albo glina mnie nie interesują. Za to pociągała mnie porcelana i to z nią się zaprzyjaźniłam. Porcelana jest wymagająca, ma swoją pamięć. Jeżeli cokolwiek jej się stanie w trakcie wylewania, dokładnie to samo wyjdzie w piecu. Ona nie zna granic, wróci do tego stanu-momentu, gdzie był błąd. Czasem świadomie wykorzystuję te wady, ale w początkach po prostu te przedmioty wyrzucałam. Latami uczyłam się nowych rzeczy, dochodziłam do kolejnych umiejętności, ale przede wszystkim ćwiczyłam się w cierpliwości – mówi z uśmiechem koszalińska artystka.
Wszystko ma swoją kolej
Praca nad ceramiką ma swoje etapy, wymaga czasu i solidności. Podstawą jest wykonanie formy. W fazie półmokrej trzeba poczekać, aż odsączy się woda i forma wyschnie. Dopiero wtedy można wylać właściwy materiał i znów trzeba czekać na jego wyschnięcie. Włożony za wcześnie do pieca, po prostu popęka i stanie się kruchym złomem.
Kolejny etap to wypiekanie w piecu garncarskim na tak zwane ciasteczko, czyli żargonowo – biscuit. Robi się to w połowie temperatury właściwego wypału.
Kiedy wypiecze na ciasteczko i spokojnie wyschnie, można po nim malować; żadnego rycia, dłubania, musi ono pozostać nienaruszone.
Pani Monika objaśnia: – Najbardziej lubię pracę na porcelanie białej, bo wiem czego się mogę spodziewać po kolorze. Porcelana pozwala mi nakładać wiele precyzyjnych linii, bawić się w tych farbach. Dopiero potem następuje szkliwienie i ostateczny wypał, w temperaturze 1230-1300 stopni Celsjusza. Ten zabieg trwa około 12 godzin. Później przedmiot musi tyle samo czasu, a bywa że dłużej, stygnąć. Kiedyś połowa moich prac lądowała w koszu, bo chciałam za szybko zobaczyć efekt.
Artystka ma własny piec do wypalania prac. Można w nim umieścić przedmioty do 60 cm wysokości. Ponieważ piec jest duży, a nie można wypalać pojedynczych rzeczy, bo dla uzyskania właściwego efektu piec musi być cały wypełniony, trzeba przygotować dużo surowych prac i uruchomić to elektryczne urządzenie. Jednak czasem wkłada się do niego puste formy, by wszystko wypiekało się równomiernie – w tym ten jeden element, o który chodzi twórcy.
Obraz, którego nie widać
Zdobienie farbami, złotem, platyną form buiscuitowych wymaga od artysty unikalnych umiejętności, połączenia znakomitej pamięci i wyobraźni: – One nie wyglądają tak jak później po wypaleniu. Mogą wyglądać wszystkie na brązowe albo szare. Nawet w wypadku samego lustrowania, czyli ostatecznego zdobienia, są to brązowe olejki, które zasychają na brązowo i tym momencie nie sposób rozróżnić wzorów, motywów, ornamentów. Trzeba pamiętać precyzyjnie każdy ruch pędzla, każdą linię i smugę. To trochę tak jakby malowa
atramentem sympatycznym, ale warstwa po warstwie. Dlatego nienawidzę w trakcie tego procesu wychodzić z pracowni, bo potem nie pamiętam, czy położyłam już srebro albo złoty kolor, i w jaki sposób. Czasem wtedy praca się marnuje. Jak się pomylę to koniec – podkreśla nasza rozmówczyni.
Na etapie „ciasteczka” dodaje się farby podszkliwne. – Można też nakładać później farby naszkliwne, ale wolę te pierwsze, dają lepsze efekty – mówi Monika Zawierowska.
A cóż to jest owo szkliwienie? To kąpiel całej pracy w cieczy, która po wypaleniu da twardą błyszczącą warstwę.
Później „tylko” do pieca i po jakiejś dobie wyjmujemy przedmiot, który możemy poddać ostatecznemu szlifowi. Proste, prawda?
Pani Monika mówi o fazie wypalania: – Myślę, że z nami, artystami pracującymi z ceramiką, jest podobnie jak z chirurgami. Jeśli stoją któryś dzień z rzędu nad stołem operacyjnym, to są w formie. Mogą mnóstwo wytrzymać. Najgorzej kiedy w trakcie wypalania jest jakiś „ważny” telefon albo trzeba wyjść z domu. Niestety, to wybija z rytmu. Wtedy również spada to mobilizujące napięcie, a pojawia się zmęczenie wielogodzinną pracą.
Na początku w przypadku pani Moniki była to głównie wyczerpująca praca fizyczna, bo zaczynała ona swoją twórczość ceramiczną od dużych elementów – niektóre ważyły nawet 30 kg. Taką formę trzeba było delikatnie podnieść, przenieść w pobliże pieca i w nim bezbłędnie ustawić. Inaczej cały wcześniejszy wielogodzinny wysiłek szedł na marne. Stopniowo przybywało doświadczenia, a przygotowywane elementy stawały się coraz mniejsze.
Ilustracje życia
Skąd pomysł na drobiazgi ceramiczne, w tym biżuterię? Pani Monika wyjaśnia: – Wielu naszych znajomych, którzy nas odwiedzali i chcieli coś zabrać z sobą z Koszalina, miało problem, bo samolot, bo bagaż za ciężki, bo się połamie… Szukałam rozwiązania. Zaczęłam tworzyć dla bliskich mi ludzi miniatury a czasami miniaturki. Na przykład rozmaite wizerunki Matki Boskiej. Rozmaite, bo ci ludzie byli w różnych sytuacjach życiowych, niektórzy w ciężkich, niektórzy w radosnych. To były takie najwyżej 10- centymetrowe obrazki, które można założyć jako na przykład naszyjnik.
Rzeczy małe wcale nie powstające szybciej czy łatwiej niż „gabaryty”. – To jest bardzo wolna robota, nad każdą miniaturką trzeba się skupić. Motyw czasem przychodzi mi do głowy, więc go sobie zapisuję i rozważam. Inspiruje mnie to co się wydarzy, lub wydarzyło, co widziałam i muszę odtworzyć. Robię szkice, odkładam, wracam do nich na przykład po roku i potem znów na nich pracuję. Mam dużo skojarzeń z przyrodą, naturą. Wiele jest związanych z księżycem. Nie wiem skąd to się wzięło. Łączę słońce i księżyc, dom i księżyc, dwa wzgórza. Są to prace symboliczne, a ludzie mogą sami dopowiedzieć sens. Ważnym motywem są dla mnie przyroda i dom, zwierzęta. Są to ilustracje życia, ślady emocji, myśli, relacji.
O wystawie w Gdańsku artystka mówi: – To była moja pierwsza wystawa wyłącznie biżuterii i obrazów ceramicznych. Postawiłam sobie za zadanie, by każdy znalazł tam coś dla siebie. Pojawiły się prace, które nigdy nie były pokazywane, ale też i takie, które już dawno zrobiłam. Celem było pokazanie małych dzieł sztuki do noszenia. Taki był też tytuł „Obrazy do noszenia”. Chciałam pokazać, że można się przenosić z tymi obrazami. Porcelana to szczególny materiał, doskonale nadaje się na przedmioty osobiste, bo się nagrzewa od ciała, zachowuje ciepło ludzkiego ciała a nawet jego zapach.
Nie do powtórzenia
Kim są odbiorcy prac? Przeważnie panie, które doceniają samą technologię i sposób wykonania. Inne uwielbiają tę biżuterię, bo pasuje im do wszystkiego. Jest pełna kolorów, a przez to uniwersalna. Są zwolennicy motywów abstrakcyjnych, a inni wolą motywy kojarzące im się z miejscami, w których bywali.
Norman Łoziński, mąż pani Moniki, komentuje: – Ludziom podoba się to, że to są unikaty. Nie ma dwóch takich samych rzeczy. Nawet gdyby chcieć powtórzyć coś dokładnie, nie da się, bo tutaj rolę gra takie mnóstwo czynników, że powtórzenie ich jest praktycznie niemożliwe. Nie da się dwa razy identycznie zalać formy… Kwestia różnicy dwóch stopni w piecu i praca nie jest już taka sama.
– To są rzeczy bardzo osobiste – dodaje artystka. – Nie jestem za tym, żeby ktoś użytkował porcelanowe rzeczy innej osoby. One przejmują nasz zapach, nastrój, w którym jesteśmy. Mam takie motywy, które nie pasują do wszystkich okazji. Sama kiedy chcę dodać sobie animuszu, energii, to noszę swój motyw ze słońcem. To był mój pierwszy medalion robiony specjalnie dla mnie, w idealnym rozmiarze. Trzeba z tymi szczególnymi drobiazgami postępować jak z perfumami. W zależności od okoliczności różne nam odpowiadają. Chcę jednak podkreślić, że nie umiem wykonywać ich na zamówienie. One powstają pod wpływem ludzi, którzy ich potrzebują. Dopóki nie mam poczucia, że rozumiem tę czyjąś potrzebę i dopóki nie odczytam emocji tej osoby, praca nie wychodzi.
Mąż komentuje: – Monika ma to do siebie, że kiedy zacznie rysować to nieważne, że kartka się skończyła, ona dokończy na stole. Pisze jakąś historię i musi to dokończyć. To jest chyba najfajniejsze. Każda z jej prac jest opowiastką na granicy bajki, zamyka w sobie jakąś historię a przede wszystkim myśli i emocje.
– Jako grafik zawsze opieram się na jakimś obrazie – mówi pani Monika. – Czy będę robić kolaż fotograficzny, czy coś z komunikacji wizualnej, komercyjnej, wszystko zaczyna się od obrazu. Studenci widzą, że robimy jako wykładowcy – bo nie chodzi tylko o mnie – coś poza głównymi specjalnościami. Chcemy ich inspirować do aktywności, poszukiwań, ale nie chcemy naśladowców. Chcemy żeby mieli własny styl, nie podążali czyjąś ścieżką. Często oglądając książki dla dzieci zastanawiam się, czy grafiki nie tworzyli czasem ci sami ludzie. Tak wszystko jest do siebie podobne. Gdzieś ginie twórczość z jej indywidualnym charakterem. Mnie zachwyca to, że ktoś tworzy coś swojego i może się tym bawić. Tak właśnie podchodzę do mojej ceramiki.