Chociaż z Agatą Znyk, Kingą Olchowik i Tatianą Karżanowską spotykam się osobno, to za każdym razem mam to samo wrażenie – kochają to, co robią. Pasja stała się ich pomysłem na życie. Mogły mieszkać w dowolnych miejscach na świecie, a jednak wybrały Koszalin. Z jego zaletami i wadami, a przede wszystkim z poczuciem bycia wśród swoich.
Dla każdej z nich prowadzenie biznesu to budowanie lokalnej społeczności, skupionej na interesujących aktywnościach. To zdecydowanie nowe pokolenie kobiet w biznesie, które patrząc na zyski, nie tracą z pola widzenia tego, co jest dla nich najważniejsze, czyli życia z pasją.
AGATA ZNYK
– Czym jest dla pani praca? – pytam współwłaścicielkę koszalińskiego Wake Park’u
– To przede wszystkim moja pasja. Sposób na odstresowanie się. To także możliwość poznania siebie i czasem wręcz psychoterapia. Ważne dla mnie jest też to, by ludzie, których łączy ta sama pasja, tworzyli społeczność, a u nas tak właśnie się dzieje. Przychodzą zobaczyć, co to jest Wake Park, poznają nowych ludzi, a w końcu zaprzyjaźniają się. Dlatego nie mówię, że jestem bizneswoman, a pasjonatką. Oczywiście, że bez pieniędzy nie da się żyć, ale stawiam na jakość wykonywanej pracy i przede wszystkim, na to czy wierzę w to, co robię. Bo jeżeli mam przekonanie do tego, to już jest 3/4 sukcesu.
– Jak się zaczęła pani pasja?
– To na pewno były podróże i poszukiwanie czegoś, co nie jest ponure i smutne. Najpierw wyjechałam na studia do Poznania, wtedy zaczęłam tak naprawdę podróżować. Przez jakiś czas mieszkałam w Portugalii, a potem pojechałam do pracy na Hel. To miejsce, które mnie urzekło. Klimat, który panuje na Półwyspie Helskim jest niepowtarzalny. Tam poznałam Marka – mojego męża. Oboje czuliśmy potrzebę ucieczki z szarego miasta. Przez jakiś czas mieszkaliśmy w Warszawie, ale tam nie czułam się dobrze. Potem trochę mieszkaliśmy na Rodos i w Wietnamie. Życie na walizkach jest jednak dobre dla ludzi, którzy nie mają dzieci, a u nas pojawił się syn i czułam potrzebę stabilizacji, oraz bliższych kontaktów z rodziną.
– Czy prowadzenie sezonowego biznesu jest łatwe?
– To trudna praca. Co roku muszę motywować swoich pracowników – młodych ludzi – do tego by pokochali wodę i sport, tak samo mocno jak my. By chcieli z nami pracować. I widocznie się to udaje, bo wracają do nas w kolejnych latach. Sezonowość to duże wyzwanie. Są plusy i minusy. Zawsze zazdrościłam tym, którzy mają stabilne życie, pracę w określonych godzinach i wolne popołudnia. W moim przypadku nie jest to możliwe. Oczywiście jest czas spokoju, kiedy kończy się sezon w Wake Park-u. Ale już w marcu, a coraz częściej i pod koniec lutego zaczynają się przygotowania do następnego sezonu. A w samym sezonie to już trudno znaleźć czas na spotkania z przyjaciółmi, chociaż jeżeli pogoda dopisuje, to przyjaciele odwiedzają mnie nad wodą. Dlatego nie mogę powiedzieć, że w ogóle nie myślę o tym co robię, jak o biznesie, bo cały czas zastanawiam się jak ulepszyć to, co już jest i jak wprowadzić coś nowego.
Codziennie widzimy szczęśliwych ludzi. To dla nas ogromna satysfakcja. Przychodzą do nas zestresowani, a w Wake Parku potrafią się oderwać od codziennych problemów i zrelaksować. Ta pasja daje bardzo dużo pozytywnej energii.
KINGA OLCHOWIK
– Czy jak w przypadku większości dziewczynek, taniec pojawił się w pani życiu wcześnie? – sprawdzam właścicielkę Szkoły Tańca King Dance w Koszalinie
– O, tak. Zawsze miałam potrzebę ruchu – byłam bardzo energicznym dzieckiem i to mi zostało. Nigdy po zajęciach tanecznych nie czułam się zmęczona. Wręcz przeciwnie, miałam jeszcze więcej energii i chęci do działania. Kiedy tańczę, lepiej się czuję i lepiej wyglądam. Chciałam to robić i dzięki rodzicom, mogłam realizować pasję, która w efekcie przerodziła się w biznes. Na początku tańczyłam w Koszalinie, później wędrowałam po Polsce i szkoliłam się, by powrócić do rodzinnego miasta i tu zacząć tworzyć coś swojego.
– Były obawy, że nie wyjdzie?
– Nie miałam takich obaw. Wierzę, że jeżeli ktoś coś kocha i angażuje się w to wszystko i ciężko pracuje, daje z siebie 100 procent, to nie ma opcji, żeby nie wyszło. Czuję, że już wpisałam się w taneczną część miasta. Mamy jako klub dużo dobrych tancerzy, wysoki poziom. Wiadomo, że w prowadzeniu firmy są momenty wzlotów i upadków, ale nawet w chwili upadku – wystarczy, że wejdę na salę i zobaczę, co się dzieje, pomyślę jaką mam fajną kadrę i od razu robi się lepiej. Może jest mi też łatwiej, bo zajmuję się różnymi rzeczami. Najpierw pracowałam jako tancerka, następnie zdobyłam wszystkie uprawnienia trenerskie, a teraz jeszcze pracuję jako sędzia na zawodach tanecznych. I jeszcze tutaj w szkole jako jej menedżer i oczywiście instruktor, bo bez tego sobie nie wyobrażam życia.
A jeżeli chodzi o inne szkoły? Róbmy swoje. Każdy ma swoich klientów i niech mieszkańcy Koszalina korzystają i mają wybór.
– Czy czasem przymyka pani oko na tę część biznesową, bo pasja staje się ważniejsza?
– Uważam, że siłą napędową jest w moim przypadku pasja. Wiadomo, że każdy swoją pracę musi lubić, jednak przez to, że to moja pasja, zapominam czasem, że to także moja praca. Staram się jednak panować nad tym i wszystko równoważyć, żeby działanie szło w dobrą stronę. Od pięciu lat prowadzę szkołę i cały czas się uczę, że choć moja pasja jest moją pracą, to trzeba też zarabiać pieniądze. Ważna jest też przyjazna atmosfera, która panuje w King Dance i to, że mogę otaczać się zaufanymi ludźmi.
Mam też świadomość, że w biznesie różnie bywa i warto mieć „plan B”. Dlatego już w zeszłym roku zaczęliśmy organizować pierwsze eventy w mieście, wyjazdy dla dzieci. Myślę również o jakichś fajnych aktywnościach dla dorosłych. Codziennie się uczę, ale wiem, że nie da się wszystkiego zrobić od razu i dlatego nie zabieram się za kolejne tematy, zanim nie uporządkuję poprzednich. Taka organizacja, znacznie ułatwia życie.
TATIANA KARŻANOWSKA-KUŹNIARSKA
– Udaje się godzenie macierzyństwa z pracą? – dopytuję współwłaścicielkę Lumberjacks Cross Garage Koszalin, która bo na spotkanie przychodzi z kilkumiesięczną córeczką.
– Udaje się i to całkiem dobrze. W moim przypadku, jedno drugiemu wcale nie przeszkadza. Byłam w wysokiej ciąży, kiedy zdecydowaliśmy się otworzyć klub sportowy i w zasadzie jadąc na salę porodową, jeszcze załatwiałam ostatnie sprawy. A teraz Radek, mój mąż, tak poustawiał treningi i trenerów, że zawsze wraca wieczorem do domu, by pobyć trochę z nami. Córka jest, tak jak my, towarzyską osóbką, więc często zabieram ją ze sobą na salę. Znają ją nasi trenerzy i klubowicze, a ona zna osoby, z którymi się spotykamy. Czuję, że będzie najmłodszą crossfiterką, która zacznie treningi.
Warto dodać, że chociaż i ja, i mój mąż kochamy naszą pracę, to postanowiliśmy, że nigdy nie będzie ona ważniejsza niż nasze życie rodzinne. I tego się trzymamy.
– Nie ukrywajmy, CrossFit to trudny sport. Co sprawiło, że przekonała się pani do niego?
– Trudny był zwłaszcza dla mnie, osoby, która nigdy nie uprawiała żadnego sportu. Może dlatego też, tak go polubiłam. Trudno było mi się odnaleźć w jakiejś aktywności. Próbowałam grać w tenisa, tańczyć, ale nie wciągnęło mnie to. Wciągnął mnie wysiłek, który trzeba włożyć w ten sport i jego różnorodności, bo trening za każdym razem jest inny. Efekty, czyli pokonanie własnych słabości są motywujące. Nawet teraz nie mogę się już doczekać, kiedy będę mogła wrócić na salę.
– To bardziej pasja czy biznes?
– Pasja, zawsze pasja. Obojętnie, jaki nie byłby to biznes. W przypadku CrossFit’u, zebraliśmy wokół siebie osoby, który nie tylko przychodzą do nas na treningi, ale przede wszystkim dla towarzystwa. To mnóstwo osób, bo mamy około 180 uczestników zajęć, to część naszego życia.
CrossFit, który początkowo był hobby, przerodził się w biznes. Treningami zajmuje się Radek, a ja zarządzaniem firmą i wszystkimi papierami.
Autorka: Katarzyna Kużel, dziennikarka Polskiego Radia Koszalin