Dwaj koszalinianie – Zygmunt Wujek, rzeźbiarz i nauczyciel akademicki i Jupi Podlaszewski, założyciel teatru i właściciel szkoły językowej – od blisko 30 lat zabiegają o upamiętnienie alianckich lotników więzionych w czasie ostatniej wojny przez hitlerowców w lesie w okolicach Tychowa. Amerykanie postanowili się odwdzięczyć i zaprosili ich za ocean, by pokazać jak sami pielęgnują pamięć o swoich bohaterach.
Obaj koszalinianie mówią o sobie: „jesteśmy dziećmi wojny”. Zygmunt Wujek odczuł ją na własnej skórze. Jako kilkuletni chłopiec w 1943 roku został z rodzicami wywieziony w okolice Drezna. Pamięta amerykańskie naloty bombowe. – Do dziś mam przed oczami widok nadlatujących amerykańskich maszyn, które wyglądały niczym srebrne anioły. Pamiętam huk bomb i płonące ruiny budynków – wspomina. – Był strach, ale rodzice pocieszali się, że może to w końcu coś zmieni.
Jupi Podlaszewski jest sporo młodszy, wojny nie ma prawa pamiętać, ale traumę z nią związaną czuł we własnym domu. Jego ojciec w wieku szesnastu lat został wywieziony do Niemiec na przymusowe roboty. Trafił na wyjątkowo okrutnego bauera. – Ojciec zbuntował się przeciw oprawcy, pobił go, a potem przez kilka miesięcy się ukrywał. Kiedy został ujęty, hitlerowcy wywieźli go do Auschwitz – tłumaczy. – Niewiele o tym opowiadał, ale czuliśmy, że wojenne wspomnienia są dla niego koszmarem.
Kiedy prawie 30 lat temu zaczęli odkrywać historię alianckich lotników więzionych w obozie jenieckim w lesie pod Tychowem, było im łatwiej zrozumieć ich położenie. – Dziś czujemy jakieś braterstwo z byłymi jeńcami i ich bliskimi – przyznaje Zygmunt Wujek.
„Łatwiejsze życie w … obozie”
Ale po kolei. Pod koniec lat osiemdziesiątych minionego wieku, po latach bezskutecznych prób przedstawiciele amerykańskich i brytyjskich władz uzyskują od polskiej administracji zgodę na upamiętnienie lotników więzionych w 1944 i 1945 roku w obozie jenieckim Stalag Luft IV Gross Tychow na Pomorzu. Przyjeżdża George Guderlay, wysłannik prezydenta USA, potem miejsce po dawnym obozie odwiedzają niegdysiejsi jeńcy i ich rodziny. Przewodnikiem jest z reguły Zygmunt Wujek, tłumaczem – Jupi Podlaszewski.
Obóz istniał od wiosny 1944 roku. Trafiali tam zestrzeleni piloci alianccy – w większości Amerykanie z Ósmej Armii Sił Powietrznych amerykańskiego korpusu lotniczego (Mighty Eighth Air Force, w skrócie 8th AF).
Na podstawie relacji byłych lotników można było odtworzyć obraz życia w niewoli. Jeńcy docierali na Pomorze transportami kolejowymi. Potem od stacji Podborsko pod Tychowem do obozowych baraków szli pieszo. – To było okropne przeżycie. Niemcy dawali upust swojej nienawiści. Esesmani kopali ich i tłukli kolbami karabinu. A miejscowi opluwali, szczuli psami, a nawet obrzucali fekaliami – mówi Jupi Podlaszewski. – Niemcy byli wściekli za to, że lotnicy amerykańscy obracają w ruinę ich zakłady i miasta. Hitler kazał traktować ich jako zbrodniarzy wojennych.
Byli jeńcy podczas powojennych wizyt opowiadali o fatalnych warunkach panujących w Stalagu IV: o braku żywności, ciasnocie i niemieckiej pogardzie odbierającej nadzieję na jakąkolwiek zmianę.
Zygmunt Wujek zapamiętał dużą grupę Amerykanów, którzy na początku lat dziewięćdziesiątych przyjechali autokarem w okolice Tychowa. Kiedy wysiedli przed stacją w Podborsku, zaczęli wykrzykiwać niemieckie komendy: Raus! Weck! Schnelle!
– Oni mieli to wciąż w głowie. Widok tego miejsca przywołał najgorsze wspomnienia – wyjaśnia JUpi Podlaszewski.
Odzyskać godność
Joe O`Donnell, jeniec, który wielokrotnie odwiedzał teren dawnego obozu, wspominał, że obciążeniem dla osadzonych była nie tylko niemiecka pogarda. Bolało ich to, jak traktowali ich rodacy za Oceanem. Bo dla wielu Amerykanów piloci, którzy trafili do niewoli, przestali być żołnierzami. – Rodacy uważali ich za tchórzy. Podejrzewali, że lotnicy wybierają „łatwiejsze życie w obozie”. Że korzystają z uciech – dodaje Podlaszewski.
Joe O`Donell podjął starania o przywrócenie dobrego imienia osadzonych. Założył w USA stowarzyszenie „Prisoners od War” („Jeńcy wojenni”), które zabiegało o upowszechnienie prawdy o losie byłych jeńców. Artykuły w prasie, wystawy i wizyty w byłym obozie zmieniły stosunek Amerykanów do pilotów więzionych w niemieckich obozach jenieckich.
Jupi Podlaszewski i Zygmunt Wujek mają w tym swój wkład. Podlaszewski oraz jego uczniowie i lektorzy ze szkoły językowej kilkakrotnie na stacji w Podborsku organizowali wieczornice poświęcone pamięci byłych jeńców. Amerykanki uczące języka czytały fragmenty listów, które bliscy wysyłali do osadzonych w Stalagu.
„Kiedy w 1941 braliśmy ślub, myślałam, że wychodzę za bohatera, a ja wyszłam za tchórza” – pisała żona do jednego z lotników. „Kochanie, tylko nie pij zbyt dużo whisky. Bo przecież wiem, że codziennie chodzisz do baru” – ostrzegała inna.
– Gerard Hafke z Radia Koszalin przygotował podkład muzyczny. Najpierw był spokojny utwór
Glenna Millera, potem zgrzyt hamulców nadjeżdżającego pociągu, odgłosy bicia, lżenia, szczekanie psów, strzały. No i te listy! Publiczność reagowała szlochem – wspomina Jupi Podlaszewski.
W 1994 roku na terenie byłego obozu odsłonięto pomnik dłuta Zygmunta Wujka. Na dwóch bocznych głazach zostały umieszczone tablice pamiątkowe, na środkowym śmigło i płaskorzeźba z wizerunkiem lotnika, który podnosi się z ziemi po skoku spadochronowym. To podobizna Joe O`Donella!
Taką samą płaskorzeźbę koszaliński artysta wyrzeźbił z myślą o Narodowym Muzeum Ósmej Armii Powietrznej (National Museum of the Mighty Eighth Air Force), które ma siedzibę w Savannah w stanie Georgia (USA). – Ale był kłopot z dostarczeniem rzeźby za Ocean. To było 60 kilogramów! – relacjonuje Zygmunt Wujek, wspominając, że o swoim marzeniu opowiedział odwiedzającemu Tychowo synowi byłego jeńca, Jamesa Grotza. – A on tylko się uśmiechnął. „Dostarczymy do Portugalii! Tam są nasze bazy. Nasi chłopcy zawiozą rzeźbę do Ameryki” – orzekł. No i od dwóch lat popiersie stoi w muzeum w Savannah. Jego odsłonięcie relacjonowały amerykańskie gazety i telewizja Fox News.
Do Ameryki!
Mniej więcej rok temu pojawił się też pomysł by Zygmunt Wujek i Jupi Podlaszewski przyjechali do USA, odwiedzili rodziny byłych jeńców i poznali Muzeum w Savannah. James Grotz zadeklarował, że sfinansuje podróż.
Pod koniec czerwca tego roku rozpoczęła się wyczekiwana podróż. – Naszym przewodnikiem była Ellen Hartman, niezwykle energiczna kobieta, dyrektorka w koncernie Coca-Cola, którego siedziba mieści się w Atlancie – opowiada Jupi Podlaszewski. – Towarzyszyła nam także Candy Brown, która kilka razy odwiedziła Polskę. Napisała książkę o losach swojego ojca „What I never told you”.
Niestety, miesiąc przed wizytą koszalinian w USA zmarł James Grotz. Przyjechał jego syn. Koszalinianom towarzyszyło też kilkunastu innych członków rodzin byłych jeńców.
– Był generał Joe De Francesco, tryskający energią 94-letni były pilot. Ten człowiek miał na koncie ponad 200 misji lotniczych w czasie II wojny światowej. Wyjątkowy rekord, bo statystycznie pilot przeżywał zaledwie pięć misji – tłumaczy Podlaszewski. – John ma świetną pamięć i jest w doskonałej formie. Mówił, że co rano budzi się bardzo szczęśliwy. „Żyję i jestem zdrowy. Czego chcieć więcej?” – powtarzał.
Pamięci Cartera i Martina Luthera Kinga
Na początek Atlanta – stolica położonego na południu USA stanu Georgia. – Duże, dynamiczne miasto z ogromną ilością firm. A przy tym mnóstwo bardzo starannie utrzymanych terenów zielonych – relacjonują koszalinianie.
Atlanta – tak jak całe Stany Zjednoczone – pielęgnuje swoją przeszłość. – Zobaczyliśmy kilka muzeów. Amerykanie zgromadzili mnóstwo pamiątek dotyczących państwowości. Robią to z dużą pieczołowitością.
Jimmy Carter to jedna z postaci, z których dumna jest Atlanta. Urodził się w Georgii i od 1971 do 1975 roku był gubernatorem tego stanu, potem został prezydentem USA. Od ponad 30 lat w Atlancie działa Centrum Cartera z biblioteką i muzeum jego imienia. Centrum to przede wszystkim jednak fundacja zajmująca się pomocą humanitarną, monitorowaniem wyborów w różnych miejscach świata, pomocą głodującym i zapobieganiem chorobom zakaźnym. Fundacja buduje studnie i tworzy szkoły w najbiedniejszych miejscach Afryki. – Przed budynkiem centrum stoi niezwykły pomnik: mały chłopiec prowadzi niewidomego starca. W Afryce szerzy się tzw. ślepota rzeczna i ten pomnik ma nagłośnić problem. Jimmy Carter włącza się w walkę z chorobą.
U konsula
W biurze na 36. piętrze przyjął ich także Robert Lawrence Ashe, konsul honorowy Rzeczpospolitej Polskiej w Atlancie, były dyplomata, pracownik amerykańskiej ambasady w Warszawie. Zakochany w Polsce. W swoim domu zgromadził ogromną kolekcję polskiej sztuki współczesnej i sztuki ludowej.
Robert Lawrence Ashe zabrał gości do powstałego trzy lata temu Narodowego Centrum Praw Obywatelskich i Praw Człowieka (Center for Civil and Human Rights). – To niezwykłe miejsce opisujące historię walk o poszanowanie praw człowieka zarówno w USA, jak i w całym świecie – relacjonuje Jupi Podlaszewski. – Jest wystawa opowiadająca o walce z niewolnictwem, rasizmem, prześladowaniami rasowymi i religijnymi w USA. Oddzielną wystawę poświęcono Martinowi Lutherowi Kingowi, który także pochodził z Atlanty. Muzeum zebrało szereg pamiątek po tym bojowniku o równouprawnienie i nobliście, który zginął z rąk zaślepionych nienawiścią przeciwników politycznych. Przypomniano też najważniejsze organizacje i ruchy walczące o poszanowania praw człowieka w świecie. Nie zabrakło miejsca dla Lecha Wałęsy i polskiej „Solidarności”.
Specjalna mapa wskazuje kraje, w których wciąż łamane są prawa obywatelskie. – Prawie cała Azja była zaznaczona na czerwono. Tylko w Mongolii ludzie cieszą się pełną wolnością. W Ameryce Południowej też jest dużo czerwonych miejsc. Patrzyłem na to z niedowierzaniem. Nie uświadamiałem sobie, że w świecie jest jeszcze tyle niesprawiedliwości – mówi Jupi Podlaszewski.
I jeszcze jedna ekspozycja. Zdjęcia największych zbrodniarzy w historii świata: Hitlera, Stalina, Mao Tse-tunga, Jeana Bokassy – okrutnego cesarza środkowoafrykańskiego, czy Pol-Pota – dyktatora Kambodży uznawanego za twórcę najbardziej krwawego reżimu na świecie.
W Atlancie nie można było pominąć muzeum Coca-Coli. To kwintesencja snu o Ameryce. – Do tego dochodzi cały pop art – od produkcji butelek aż po modę i meble – niby banalne a jednak bardzo pouczające – przyznaje artysta Zygmunt Wujek.
I jeszcze wizyta w Andersonsville – miejscu, które upamiętnia okropności wojny secesyjnej. Powstało na terenie, w którym konfederaci z Południa więzili wziętych do niewoli zwolenników unionistów z Północy. – 60 tysięcy ludzi więzionych na placu wielkości boiska piłkarskiego. Głód, brak higieny i śmiertelne choroby dziesiątkowały więźniów – opowiada Jupi Podlaszewski. – Andersonsville uświadamia potworność wojny domowej i potworność każdej wojny.
Koszalinianie nie pojechali do USA z pustymi rękami. – Oddzielnym transportem wysłaliśmy dziesięć przygotowanych przeze mnie plakiet z brązu z podobiznami m.in. Tadeusza Kościuszki, Kazimierza Pułaskiego i amerykańskiego rzeźbiarza polskiego pochodzenia Korczaka Ziółkowskiego. To inicjator pomnika Crazy Horse – czyli wciąż powstającej największej rzeźby świata upamiętniającej historię Indian.
Dołączyli piętnaście fotosów koszalińskiego fotografika Marcina Betlińskiego, który dokumentował powstawanie ogromnego monumentu boga wojny. Ten pomnik, który tworzy Zygmunt Wujek, ma w przyszłości stanąć w pobliżu terenu po byłym obozie jenieckim pod Tychowem.
Plakiety i fotosy Marcina Betlińskiego trafiły do Narodowego Muzeum Ósmej Powietrznej Armii
w Savannah (National Museum of the Mighty Eighth Air Force). – Muzeum to był główny cel naszej wizyty – tłumaczą koszalinianie. Na dużej przestrzeni zgromadzono modele samolotów, wśród których są prawdziwe bombowce B-17 i B-24 Liberator, ale też i maszyny przeciwnika. Jest umundurowanie amerykańskich pilotów i popiersia najważniejszych dowódców.
– A wśród podobizn generałów na honorowym miejscu stoi wyrzeźbiona przez Zygmunta podobizna Joe O`Donnella. Zygmunt był wielce wzruszony widokiem tej rzeźby, nie mógł uwierzyć własnym oczom – relacjonuje Jupi Podlaszewski. Była też inna okazja do wzruszeń: Podlaszewski zaprezentował w muzeum fragmenty swojej inscenizacji, którą zwykle prezentuje w pobliżu byłego obozu pod Tychowem:
Był czas na dłuższe spotkania z amerykańskimi weteranami. Członkowie organizacji Amerykański Legion wyróżnili Zygmunta Wujka specjalnym dyplomem za artystyczne upamiętnienie wysiłku amerykańskich żołnierzy.
Nie zabrakło czasu na zwiedzanie Savannah. Miasto jako jedno z pierwszych w USA zostało zbudowane w sposób planowy. Ulice przecinają się pod kątem prostym, aleje wysadzane są starymi dębami. Po ulicach jeżdżą zabytkowe trolejbusy, a ich kierowcy barwnie opowiadają o amerykańskiej historii.
Savannah łączy z Polską postać Kazimierza Pułaskiego, który zginął w pobliżu miasta walcząc o niepodległość USA. Amerykanie pamiętają o tym i na jednym z głównych placów miasta ufundowali Pułaskiemu pomnik.