Ósmego marca 2018 roku Magda otwiera lokal inny niż wszystkie. W kawiarni „Bez Cukru” oprócz pysznej kawy serwuje desery i ciasta bez cukru właśnie, bez nabiału, bez glutenu. Ciasta piecze sama, desery przyrządza zgodnie z sezonową dostępnością składników. Wielu powątpiewało w sukces („pomysł ciekawy, ale nie na Koszalin” – mówili). Szybko pojawili się klienci – osoby szukające nowości, ale i mamy dzieci z alergiami, dla których tradycyjne słodycze są problemem. Mija jednak rok i Magda zamyka kawiarnię. Ktoś powie – klęska. Ona jednak uważa, że wygrała coś więcej, choć drogi do szczęścia nie projektowała.
Jest wczesny ranek. Magda zabiera mnie na spacer. Miasto dopiero zaczyna się rozkręcać, choć słońce już intensywnie ogrzewa parkowe ławki i kamienie.
Pamiętam ją doskonale, właśnie z kawiarni „Bez Cukru”. Tak jak pamiętam moje ówczesne odkrycia smakowe, które jej zawdzięczam, a których nie mam odwagi naśladować w domu.
Choć kawiarnia już dawno zamknięta, to dalej bezwstydnie podglądam Magdę w mediach społecznościowych. I tam, i tu – na żywo, emanuje spokojem, ale podczas rozmowy w oczach ma błysk uważnego obserwatora.
Moda, potrzeba, konieczność? Co sprawia, że ktoś zagłębia się w nieoczywiste smaki i takież połączenia składników, a nawet potrafi znaleźć w tym pomysł na życie? Nurtują mnie te pytania, więc idąc alejkami, zatapiamy się w rozmowie.
Pierwszy impuls
Magda otwarcie przyznaje, że jako dziecko była „pulchną kruszynką”. Taka już jest nasza kultura: mamy i babcie futrują dzieciaki „wszystkim co najlepsze”, niekoniecznie zdrowo i z umiarem. Tak po prostu było i jest. Niczyja to wina, bierze się to z miłości, a miłość bywa bezrefleksyjna.
Słodki bobas, potem pulchny przedszkolak i uczeń. „Taki jej/jego urok”, nikt nie odbiera tego jako problem. Jednak kiedy wkracza się w wiek nastoletni, przychodzą pierwsze zauroczenia, koleżanki zakładają rodziny, coraz trudniej akceptować swoją sylwetkę i siebie.
Łatwo powiedzieć – zmień dietę i zacznij ćwiczyć, ale jak znaleźć w sobie siłę i jak zrobić ten najtrudniejszy, pierwszy krok.
– Chyba sto razy słyszałam od przyjaciółek „chodź, pójdziemy poćwiczyć”. Kompletnie to na mnie nie działało. Ja na siłowni? Ależ skąd! Tam chodzą tylko zgrabne dziewczyny w obcisłych strojach – wspomina Magda. – Te wszystkie przyjacielskie rady, działały wręcz odwrotnie. Teraz już wiem, że każdy ma swój czas i na każdego zadziała coś innego. Nie ma jednej idealnej metody, zdania czy impulsu. I ja też, mimo tych propozycji, nie zaczęłam ćwiczyć. Przyszedł jednak dzień, kiedy po prostu poszłam na spacer. Mieszkałam wtedy blisko dzisiejszej Wodnej Doliny. Ten dynamiczny spacer, zmęczył mnie, ale dał mi satysfakcję i po prostu poczułam się lepiej. Kolejnego dnia znów poszłam na spacer. Kolejnego znów i jeszcze następnego. Pomyślałam, że zmienię delikatnie swoje odżywianie. Wtedy modną dietą, choć dziś nie cierpię tego słowa, było po prostu cięcie kalorii. Przyniosło to dość szybko efekty. Byłam młodsza, więc organizm zareagował piorunem. Poczułam się nieco pewniej i wtedy poszłam na siłownię.
Co siedzi w głowie
W tym czasie otwierało się dużo klubów sportowych. Rynek opanowowały sieciówkowe siłownie, które umożliwiały podjęcie aktywności na najróżniejszych poziomach zaawansowania, ale i doznań.
Wiele osób zaczynało, kupując karnet i wiążąc się umową z klubem. Magda też tak zrobiła, pomimo braku pewności siebie i wciąż jeszcze pełna kompleksów.
Ma ogromne szczęście, bo trafia na trenera, który dodaje jej wiary, sugeruje jej aktywności przy ciężarach i ćwiczeniach z obciążeniem. Odkrywa, że to sprawia jej niesamowitą radość, w końcu uwalniają się legendarne endorfiny. Zaczyna treningi na całego: – Uwielbiałam chodzić na siłownię. Zakochałam się w tym klimacie i atmosferze klubu. Zaczęłam podpatrywać trenerów, jak oni szykują się do zajęć, co jedzą – opowiada Magda. – Treningi tak zawróciły mi w głowie, że zrobiłam kurs, jeden, drugi i po jakimś czasie sama zostałam trenerem personalnym. To był wspaniały czas, pracowałam nad tym ponad cztery lata.
– Na początku w klubie nie było łatwo. Dziewczyny wybierały trenerów – panów. Do mnie przychodziły raczej panie, które wstydziły się swojego ciała i nie czuły się pewnie na sali. Doskonale widziałam, co one czuły. Byłam przecież taka sama jak one. Wiedziałam, gdzie tkwi problem. Umiałam zauważyć wiele mechanizmów, słabości. Coraz bardziej pogłębiałam swoją wiedzę i ciągle pracowałam nad sobą. Wtedy do mnie dotarło, jak wiele dzieje się w naszej głowie i że tak naprawdę nie chodzi tylko o ciało. Jak ważna jest akceptacja samego siebie. Ile pracy trzeba włożyć w to, aby po prostu przestać się porównywać, zrozumieć siebie, poznać swój organizm. Wiele razy widziałam, jak dziewczyny nie posprzątały sobie głowy, tylko rzuciły się na dietę i ćwiczenia. Szybko osiągały fizyczny efekt, ale w głowie dalej były pełne kompleksów, zazdrości i braku akceptacji. Po kilku miesiącach przychodził efekt jo-jo i coraz trudniej było podnieść się z desek – relacjonuje.
Diagnoza: insulinooporność
W tym czasie Magda coraz częściej wychodzi ze swoją pracą poza klub. Są panie, które, tak jak ona wcześniej, nie są gotowe przyjś
w elastycznych trykotach na salę. Razem ćwiczą w ogródkach, biegają po lesie, gimnastykują się w salonie. Indywidualne podejście do każdej z nich jest kluczem do sukcesu i wyników.
– W tym całym zabieganiu od treningu do treningu, zaczęłam opadać z sił. Było mi trudno zmobilizować się. Organizm zaczął wysyłać z pozoru niewinne sygnały. Mimo stałych treningów i sportowej diety, przybywały mi kilogramy. Któryś z kolegów – trenerów powiedział, że powinnam wykonać badania, bo faktycznie dzieje się coś dziwnego. Szybko okazało się, że to insulinooporność.
Taka diagnoza budzi lęk przed nieznanym. Brzmi poważnie. Zresztą z roku na rok coraz większa liczba Polaków zapada na choroby cukrzycowe. Często wizyty u lekarzy sprowadzają się do komunikatu „jest pani/pan chora” i tyle. Niestety leczenie farmakologiczne to za mało. W tego typu chorobach konieczna jest zmiana nie tylko żywienia, ale w zasadzie podejścia do życia. Internet zalany jest złotymi radami…
Czego potrzebuje mój organizm
– O dietach sportowych miałam wiedzę, jednak teraz już nie chodziło o kalorie i potocznie rozumiane odchudzanie. Teraz chodziło o dobre, wartościowe paliwo dla organizmu. Natłok informacji na temat insulinooporności z jednej strony był duży, a z drugiej strony naturalne stawało się pytanie, którą drogę wybrać dla siebie? Na pewno pomogła mi w tym dyscyplina wynikająca z bycia trenerem – odważne mówi Magda. – Na nowo zweryfikowałam swoją kuchnię i styl odżywiania. Odstawiłam na bok myślenie o kaloriach, zaczęłam skupiać się na tym, co służy mojemu organizmowi. Bywały dni, że byłam pogubiona, a bywały takie, że chciałam się z kimś tym podzielić. Na moim facebookowym profilu pisałam niekiedy o swoich przemyśleniach i okazało się, że nie jestem w tym sama, że dookoła są osoby, z którymi zespół wespół można zgromadzić więcej doświadczeń i więcej wsparcia. Sama dla siebie stałam się inspiracją. Ciągle poszukiwałam nowych przepisów dostosowanych do moich potrzeb. Były to strony internetowe, blogi, profesjonalne wydawnictwa. Stałam się swoim własnym ekspertem. Takim tylko dla siebie, bo przecież każdy z nas jest inny i wymaga indywidualnego podejścia – opowiada Magda.
Własna ścieżka
Praca trenera personalnego zaczęła w Magdy przypadku schodzić na plan dalszy. Postanowiła założyć swój własny biznes i to wcale nie sportowy.
– Od zawsze kocham wszystko co słodkie. Od czasu wykrycia choroby zaczęłam przygotowywać dla siebie i rodziny „słodkości bez cukru”. Może dla niektórych to nie było ukochane tradycyjne ciasto, ale coraz częściej słyszałam „ale to dobre”. Potem zaczęły się pierwsze zamówienia, również za pieniądze. Pomyślałam, że pora na kolejny krok – relacjonuje. – Rozpisałam biznesplan i złożyłam wniosek o dotację z Urzędu Pracy. Znalazłam lokal i poczułam, że wszystko zaczyna iść w dobrą stronę. Euforia, ale i obawy. Lokal trzeba było odświeżyć, zainstalować sprzęty, coś skręcić, spiąć kable. Wiele rzeczy zrobiłam samodzielnie, ale nie ze wszystkim dawałam radę. Byłam wtedy sama. I mimo że dużo wzięłam sobie na głowę, szukałam różnych rozwiązań. Strasznie trudno było mi znaleźć kogoś do pomocy. Fachowcy mieli długie terminy. Z bliższych i dalszych znajomych nikt nie miał pojęcia jak wbić gwoździe w ścianę. Któregoś dnia z polecenia przyszedł Piotrek. Pomalował ściany, poskręcał blaty, zamontował lampy. Nikt wcześniej tak mi nie zaimponował jak on. Piotrek został w moim życiu na dłużej.
Magda relacjonuje: – To było uczucie i emocje, których nie planowałam, szczerze mówiąc nawet o tym nie marzyłam. Nie szukałam miłości, zatraciłam się w remoncie i perspektywie otwarcia lokalu. Na pierwszą randkę zabrał mnie do sklepu z narzędziami, na drugą do sklepu meblowego. Już dawno spadłam twardo na ziemię, żeby wiedzieć, że w uczuciach, emocjach, a finalnie w miłości nie chodzi tylko o romantyczne kolacje, płatki róż i księcia z bajki.
Banalne, ale wszystko co pozytywne, przychodzi wtedy, kiedy się tego łapczywie nie szuka. Nie ma sensu boksować się losem, gonić ideały, szukać świętego Graala. Kiedy pozytywnie jesteś ze sobą, akceptujesz rzeczywistość, stawiasz na siebie, idziesz do przodu, wszystko co tobie pisane ciebie dogoni. Może nie będą to Himalaje sukcesów, ale po prostu spokojne i normalne życie.
– Kawiarnia wiele mnie nauczyła. Jestem wdzięczą, że mogłam spotkać tam tyle ciekawych osób. Na ciasto i kawę przychodziło wielu bardzo świadomych klientów, którzy borykali się z problemami podobnymi do moich. Wiele mi to dało i bardzo mnie inspirowało do poszukiwania coraz to śmielszych kulinarnych wyzwań. Kawiarnia rozwijała się, a ja piekłam już nie tylko ciasta na co dzień, ale często na specjalne zamówienia. Bardzo dużo osób zmaga się z różnego rodzaju wkluczeniami pokarmowymi, dlatego powstało wiele tortów, biszkoptów na specjalne okazje. Mnie zaczęły pociągać produkty ekologiczne i życie zgodne z naturą. Moja wiedza i umiejętności ciągle się rozwijały. Zauważyłam, że coraz więcej ludzi przychodzi po ciasta lub je zamawia, niż na kawę – mówi.
– Wtedy zdarzył się kolejny cud – Magda promienieje. – Tadzik ma już 14 miesięcy. Byłam przeszczęśliwa, że mogę zostać mamą, że to wszystko tak niespodziewanie zaczęło się układać i zazębiać. Kawiarnię zawiesiłam, choć nadal piekę ciasta „bez cukru”. Przez całą ciążę czułam się dobrze, choć po prostu nie dałabym rady prowadzić lokal jak do tej pory, w końcu wszystko robiłam w nim sama – przyznaje. – Koszty nie pozwoliłyby mi kogoś zatrudnić, stąd decyzja o zamknięciu.
Dziś ciasta Magdaleny można zjeść w kilku kawiarniach, nadal są łakomym kąskiem szczególnie dla osób, które muszą wykluczyć z diety cukier, nabiał, gluten, orzechy. Takich klientów jest coraz więcej i nie koniecznie jest to tylko moda na zdrowe produkty. Z roku na rok świadomość wzrasta, a wcale nie łatwo poruszać się w tym co nam służy, a co nam szkodzi.
– Gdyby nie to, że kiedyś byłam pulchnym brzdącem, nigdy nie zostałabym trenerem. Gdybym nie zachorowała, pewnie nigdy nie zaczęłabym piec moich ciast „bez cukru” i nie porwałabym się na kawiarnię. Gdyby nie kawiarnia, nie poznałabym Piotrka, a gdyby nie on, nie byłoby Tadzika i nie byłabym tym, kim jestem – mówi. – Tak, jestem szczęśliwa. Cieszą mnie zupełnie zwykłe rzeczy. Nigdy wcześniej nie pomyślałabym, że przygotowanie obiadu dla mojego ukochanego, choć wcale nie przepadam za gotowaniem, będzie sprawiało mi tyle radości. Codziennie spaceruję z Tadkiem, czasem kilka godzin. Wszystko ma swój nieśpieszny tryb. W zwykłych rzeczach jest tyle piękna. Marzenia też mam raczej zwyczajne. Po prostu duża kuchnia, w której nie musiałabym się potykać o różne sprzęty. Może mały domek, gdzieś pod miastem, z własnym ogródkiem. Piec nadal ciasta, mieć na nie odbiorców.
Najbliższy cel? Zrobić weki. Liczy się tylko dzisiejszy dzień.
Wszystko w życiu dzieje się po coś. Czasem wystarczy zaakceptować, to co przynosi los.
Insulinooporność rozumie się jako obniżoną wrażliwości organizmu na działanie insuliny – hormonu odpowiedzialnego za regulację poziomu cukru we krwi. Może ona doprowadzić do rozwoju cukrzycy typu 2 lub innych chorób. Dotyczy to zwłaszcza osób zmagających się z nadwagą i otyłością, choć nie tylko.
Oporność na insulinę powoduje zmniejszenie zużycia glukozy w komórkach oraz wzmożoną produkcję glukozy w wątrobie i ostatecznie podwyższenie glukozy we krwi. Insulinooporność poprzedza na kilka lat rozpoznanie cukrzycy.
Dodatkowo schorzenie to odgrywa kluczową rolę w powstawaniu zaburzeń lipidowych prowadzących do miażdżycy. U kobiet może powodować zaburzenia miesiączkowania i niepłodność.
Jeśli czujesz, że coś się dzieje nietypowego z twoim organizmem, czujesz przemęczenie, zgłoś się do swojego lekarza. To może być ten właściwy moment, który zmieni twoje życie na lepsze.