Dwa chleby, panie Weber, sobota – poprosiła Truda Schmidt. – Bilion marek – podliczył piekarz. Lata 20., Rügenwalde (Darłowo), Stolp albo Köslin.
Inspektor policji w st. sp. Jacek Partyka z Pęplina i informatyk Grzegorz Chmielecki z Darłowa nie znają się osobiście, lecz osobiście znają się na pieniądzach. Oprócz darłowskiej szosy łączą ich kolekcje sprzed 100 lat i pisanie: nikt poza nimi nie wydał po polsku książek o zastępczych pieniądzach środkowego Pomorza.
Co to za pieniądze?
Pieniądze zastępcze wydawano, gdy brakowało normalnych – jak po I wojnie w Niemczech. A brakowało, bo papiernie w związku z hiperinflacją (jej przyczyny to osobny temat) nie nadążały drukować banknotów. Mennice zaś nie nastarczały monet, ponieważ te chowano dla ich wartości kruszcowej większej niż nominalna, poza tym mosiądz czy miedzionikiel potrzebne były do produkcji amunicji; z kolei banki gromadziły złote i srebrne rezerwy. Pieniądz zastępczy był środkiem płatniczym nie do końca legalnym, ale tolerowanym przez rząd, skoro fizycznie nie było czym płacić, co paraliżowało transakcje. Emitentami były samorządy i ich spółki, komercyjne banki, a nawet firmy rolne.
Cel emisji był nieraz szczególny. Oto bony z obozu w Czarnem (I wojna św.) miały wartość nabywczą dla pracujących i wynagradzanych nimi jeńców, a zarazem zniechęcały do ucieczki, bowiem nie obowiązywały poza obozem. Inny przykład przebiegłości emitentów to bony właścicieli rolnych: za pieniądze te robotnicy mogli oddać się konsumpcji w oberżach, ma się rozumieć należących do właścicieli rolnych.
Gdy emitent pieniędzy zastępczych bankrutował, można je było wrzucić do kosza. W dodatku drukarnie skrycie korzystając z matryc dodrukowywały sobie pieniądze, co pomniejszało i tak małą wartość bonów.
Dzieci budują pałace
Największy nominał banknotu zastępczego w Rzeszy opiewał na 100 bilionów marek (1924). – Sam mam 10-bilionowy – pokazuje Jacek Partyka. Nierzadko na wycofanych lub dotychczasowych banknotach już po kilku miesiącach od ich druku robiono nadruk wskazujący nowy nominał nawet 100.000 razy większy. Grzegorz Chmielecki w swoim portalu iPomorze.pl. daje przykład Koszalina, gdzie po druku 15 X 1922 r. banknotów o nominałach 100, 500 i 1000 marek już 11 VIII 1923 miasto było zmuszone do przedrukowania ich na 500.000, 1.000.000 i 5.000.000 Mk. 27 X na ostatniej koszalińskiej serii od razu wydrukowano nominały 20, 100 i 200 miliardów.
Grzegorz prześledził cenę żytniego chleba w Darłowie: 1 I 22 – 6,45 Mk, 17 XII – 250, 25 III 23 – 740, 5 VIII – 13.000, miesiąc później 265.000, 21 X – 600.000.000, po tygodniu 4.500.000.000, a 25 XI 500 miliardów Mk. To z tego czasu pochodzi eksponowane w znanym brytyjskim portalu zdjęcie z podpisem: „Niemieckie dzieci bawią się pieniędzmi podczas inflacji” (z paczek banknotów budują wielki zamek).
Pomorze na poziomie
Walor techniczny pieniędzy zależał od czasu na emisję i zamożności emitenta. Były więc prymitywne bony powielaczowe, a nawet kartoniki ręcznie wypisane lub z pieczątką od ręki przystawianą przez sprzedawcę, który tak wydawał klientowi resztę. Jednak były też bony z grafiką nawet przewyższającą tę z banknotów państwa. – Przykładem słupskie pieniądze zastępcze z 1922 – wymienia J. Partyka. – Wręcz nowatorskie. O: te 100 marek ma znak wodny, wytłoczony suchy stempel i piękny gilosz (ornamentowe tło). Koszalin na niektórych banknotach też miał niezłą grafikę i numerację, lecz pieniędzy zastępczych wydał mniej. Bardzo dużo miał ich Szczecin – był silnym ośrodkiem przemysłowym, gdzie rynek finansowy, a tym samym obieg pieniądza, wymagały dużego zastępczego ratunku.
Jednak Koszalin, w przeciwieństwie do Słupska i Lęborka, miał też pieniądz metalowy, droższy i trudniejszy w wytworzeniu niż banknoty. Miasto wydało kilka serii monet „10” i „50” . Jak podaje G. Chmielecki, cynkowe „10” o średnicy 18,8 mm bito w Münze&Hennig w Lipsku, te o średnicy 19,5-19,8 mm w Markneukirchen, a 20-milimetrowe w Norymberdze. Jedyna koszalińska moneta „50” miała kształt ośmioboku i pochodziła z Lipska. Z kolei firmy wydawały żetony. – Städtische Straßenbahn Köslin nawet mosiężny – daje przykład darłowski pasjonat. – Był kwadratowy, 20,4 na 20,4 mm, bez nominału; uprawniał do jednego przejazdu tramwajem. Żetony wydały też Kösliner Aktien-Bierbrauerei (browar) i dom handlowy A. Wunderlich.
Uroda pieniądza
Niekiedy emisje były celowo atrakcyjne, np. w postaci ładnych, odwołujących się do patriotyzmu serii, żeby ludzie nie wydawali ich i trzymali jako kolekcje. Albo emitenci wręcz kierowali się zapotrzebowaniem kolekcjonerów i tak zarabiali, co jednak władze państwowe uznały za nadużycie.
Uroczą serią koszalińską miłą kolekcjonerom są pierwsze papierowe pieniądze zastępcze miasta – z roku 1921. To sześć banknotów projektu Otto Thämera, drukiem koszalińskiego wydawnictwa Kunstverlag Arthur Kolterjahn – bez znaku wodnego i numerów, ale dwustronnie wielobarwnych, o treści nawiązującej do wydarzeń koszalińskich i z wizerunkiem pieczęci miasta z 1266 lub herbu z I poł. XIX w. – Umieszczano tu także wierszyki – dopowiada pan Grzegorz i cytuje jeden: – „Zły papier? Nie marudź. Naszą cierpliwość już połknął Francuz. Jego kobietom smakują dobre kęsy, a nam zostają nieliczne płaty.” W tym przypadku była to aluzja do ciężkich czasów w Niemczech i reparacji wojennych, głównie wobec Francji, nałożonych przez Traktat Wersalski za rozpętanie wojny.
Ile kosztują pieniądze
Na Pomorzu Środkowym jest tylko kilku zaawansowanych zbieraczy pieniędzy zastępczych, co jednak nie wynika z kosztów hobby. – Bony czy zastępcze monety nie mają dużej wartości finansowej, może i dlatego, że niewielu o nie się stara – ocenia J. Partyka. – Oczywiście każde hobby ma swoje mauritiusy. Dla mnie są to bony słupskie z 1923, wydane przez spółkę Landhilfe Pommern Ost, która zrzeszała przedsiębiorstwa rolne. Nie były to bony w markach, lecz opiewały na wartość funtów i cetnarów żyta. Rolnik oddawał zboże i brał bony, które mógł spieniężyć kiedy bądź za realną w danym czasie równowartość żyta. Nie mam żadnego, a skany ściągnąłem aż z muzeum Banku Centralnego Niemiec we Frankfurcie nad Menem. A pewnie! Są do zdobycia, ale 500 euro za jeden to dla mnie za drogo.
Grzegorz Chmielecki z ciekawszych banknotów z jego miasta wymienia prywatne darłowskie złote fenigi i marki z wydrukowanym przeliczeniem na dolary.
Skąd im się to wzięło
11-letniego Jacka pieniądze ujęły, bo były ładne i opowiadały historię: – Pierwszy banknot, jeszcze nie zastępczy, zhandlowałem na podwórku i mam go do dziś, 50 marek z 1918. Dopiero w 2010 trafiłem w necie na emisje zastępcze i zdałem sobie sprawę, że pieniądze mogą pochodzić z miejsca, w którym żyję. Zafascynowałem się, zacząłem śledzić aukcje niemieckie, na Litwie, w Stanach, całkowicie koncentrując się na pieniądzu zastępczym. Ale wciąż, jak w dzieciństwie, traktuję pieniądze jako dzieło sztuki i źródło wiedzy albo powód jej zdobycia: gdy wpadła mi w ręce słupska seria poświęcona związanemu z tym miastem feldmarszałkowi Blücherowi, to musiałem odwiedzić jego mauzoleum w Krobielowicach pod Wrocławiem, gdzie umarł.
Podobnie zaczynał Grzegorz Chmielecki, który w dzieciństwie dostrzegł, że niektóre pieniądze się powtarzają, a inne nie – tych się nie pozbywał; z czasem w sieci znalazł zastępcze i już się od nich nie odczepił.
Pisali zażarcie i ładnie
Obaj pasjonaci własnym kosztem i z niewiarygodnym pietyzmem wydali eleganckie książki z masą niezwykłych detali i setkami ilustracji: Jacek Partyka – „Pieniądz zastępczy Słupska 1914-1923” (2016, 200 egz.), Grzegorz Chmielecki – „Pieniądz zastępczy Darłowa, Koszalina, Polanowa, Sianowa i Sławna”, 1917-23 (2017, 140 egz.). Książki jeszcze dostępne są w sieci.
Jak się pisało Jackowi Partyce? Żona Iwona: – Myślałam, że skoro przeszedł na emeryturę i mam go w domu, to wreszcie możemy choćby dłużej pogadać. A on jakby zniknął. Czytał i pisał o tych pieniądzach, i jeszcze córkę w to wciągnął.
Grzegorz Chmielecki: – To była fala wznosząco-opadająca. Ekscytowało mnie, że kilka dni do końca, co okazywało się nieprawdą, bo pojawiały się nowe materiały. A załamanie, że nadal wiele brakuje, kończyła euforia po znalezieniu jakiegoś ogniwa, jakby odkryło się coś, co zmieni dzieje.
W posłowiu darłowianin wspomina Luizę Brygidę Jerzewską, która podjęła się tłumaczenia nieco archaicznych tekstów na pieniądzach, a przy okazji opowiedziała, co w tamtych latach spotkało jej rodziców: zgromadzili pieniądze na wyposażenie sypialni, które postanowili kupić po ślubie – zapłata zapełniała walizkę. Tydzień po ślubie poszli z nią do sklepu i się okazało, że mogą kupić trzy bochenki chleba.
A książka o całym Pomorzu albo chociaż środkowym? Nie da się tego zrobić składając lokalne publikacje, uważają kolekcjonerzy. Należałoby wszystko napisać od nowa, żeby było spójne, łącznie z metryczkami walorów. Poza tym część obszarów jest wciąż nieopisana. Toteż Jacek Partyka pisze teraz o pieniądzach Lęborka i Łeby, a Grzegorz Chmielecki o bytowskich.
Autor: Marek Zagalewski, skany Grzegorz Chmielecki i Jacek Partyka