Dzbany, z których nikt nie naleje. Czołgi, które nie wystrzelą. Wagony na wiecznej bocznicy. Nieruchome auta, nieme radia i zabawki, które nigdy nie ucieszą dziecka – wszystko po cichej stronie błękitu.
Był 15 grudnia 1991 roku, krótko przed północą. Siedmioletnia Marta Kasicka z Ustki miała chłopięce ciągotki, więc śniło się jej, jak pod choinką znajduje auto z przewodem do sterowania, a potem jeździ po żaglówce wuja, który zabierał ją na jezioro.
Dwudziestoletni słupszczanin Jacek Janta-Lipiński też już był w łóżku; tego dnia zmarzł – z kolegami z firmy prac podwodnych wymieniał kratę na końcu kanału elektrowni w Żydowie.
Trzynastoletni Michał Ogłoza z Darłowa jeszcze nie spał. To była niedziela, więc obejrzał kolejny film podwodny Jacquesa Cousteau, a teraz doczytywał potajemnie „Skarby na dnie mórz” kupione po godzinie stania przed księgarnią.
Powtórzmy: był 15 grudnia 1991 roku, krótko przed północą. Tylko 20 minut tonął prom Salem Express. Z tysiącem pasażerów i setką pojazdów płynął z Dżiddy koło Mekki do Safadży w Egipcie. Kapitan Hassan Moro obrał skrót i uderzył w rafę. Po latach Marta, Jacek i Michał, choć każde w innym czasie, zejdą do wraku wciąż kryjącego kości tych, których wtedy nie wyciągnięto.
Marta: zabrakło mi słów
– Trudno mi czegoś zabronić. Maciek Mordal, od tego roku mąż, też nurkuje, tak się zresztą poznaliśmy. Schodziłam pod wodę wiele razy na Bałtyku, Morzu Norweskim, Czerwonym, Adriatyku i w jeziorach, np. Attersee w Austrii czy w naszym Dyminie. Ale nie podziwiam dna, a ryby wolę z frytkami. Fisia mam tylko na punkcie wraków. Cholernie działają na wyobraźnię. Wchodzi się jak do muzeum. Tylko że w ciszy i bez tłoku. Moim celem jest Truk Lagoon w Mikronezji na środku Pacyfiku: gdzie się nie spadnie do wody, to na wrak.
– A zaczęło się od tego, że na urlopie w egipskiej Hurghadzie pożyczyłam maskę i wsadziłam głowę pod wodę. Pierwszy raz w życiu przestałam gadać. Nie dlatego, że bym bulgotała, ale zabrakło mi słów. Natychmiast poszłam do pierwszego lepszego punktu nurkowania, skąd wzięli mnie na łódkę, a z niej z butlą za bety wrzucili do wody. Egipcjanin płynął za mną i trzymał mój zawór. Nagle przepłynęła trzymetrowa murena. Wyrwałam się, przerażona, lecz było za późno: połknęło mnie nurkowanie.
– U nas nie jest jak w Egipcie, potrzebne są papiery. Inaczej szyper nie zabierze na Bałtyk, a nawet nie nabiją butli. Dlatego zrobiłam kurs i mam certyfikat. Ale ta „biurokracja” dużo mi dała. Rozumiem, co robię, a nie jak małpa w błocie. Nauczyłam się wielu reakcji, także w sytuacjach ekstremalnych. Opanowałam pozytywne wzorce zachowania, takie jak wzajemne sprawdzanie sprzętu i migowe znaki nurkowe.
– Mamy kilkanaście komunikatów migowych, ale najważniejsze są trzy: OK (kółko z palca wskazującego i kciuka), problem (poziomo chybocząca się dłoń ze wskazaniem palcem, gdzie problem) i wynurzamy się (kciuk do góry). Nie brak sytuacji komicznych. Początkujący jako OK pokazuje kciuk do góry, bo tak jest na lądzie, a wtedy jego partner niepotrzebnie się wynurza. Dobry trening dają komunikaty w stylu „mam OK, lecz ty mały problem, za tobą żarłacz”. Tak naprawdę rekiny nie są skłonne do ataków i jest ich mało, niektórzy szukają długo i daremnie. A murena? Może odgryźć palec, ale gdy ktoś ją karmi parówkami.
– Trudne chwile? Kiedy pierwszy raz w Polsce zeszłam pod wodę w Czarnej Dąbrowie, zalało mi maskę, bo wlazły włosy. Nie widziałam czubka nosa, a nogami zaplątałam się w zarośla. Nigdy więcej! – pomyślałam, a na drugi dzień już byłam w wodzie. Na szkoleniowym wraku Bryza przy Helu byłam tak przerażona, że nogami i rękami uczepiłam się pod wodą framugi drzwi i dwóch dorosłych facetów palec po palcu musiało mnie odczepiać.
– Dziś smakuję nurkowanie, a nawet szukam wyzwań. W Egipcie zeszłam na 60 metrów, żeby wjechać na ambicję kolegom. Oni byli „tylko” na pięćdziesiątce. Oczywiście zaraz też zaliczyli 60. W Polsce byłam na 45 metrach. Ale najprzyjemniejszy jest moment, gdy dzięki ołowianemu balastowi dochodzę nogami w dół do obranego poziomu, obracam się, a wtedy wyłania się zarys wraku i zaczynam chłonąć podwodny świat. Ostatnio koło Malty oprócz wraku zaliczyłam przepiękne jaskinie – półotwarte, ciemne tunele, do których światło wpada pod różnym kątem jakby Bóg latarką szukał. A koło Cypru – Zenobia, jeden z 10 najpiękniejszych wraków świata, świetnie zachowany wielki wycieczkowiec, na którym wciąż stoją przykręcone stoły, a oprócz muszli rafy są muszle… łazienkowe.
– W Bałtyku najciekawszym dla mnie obiektem jest stojący na stępce rzeczny holownik parowy Mannheim VII z bocznymi kołami napędowymi. Płynął z Elbląga na zachód i minąwszy Łebę nadział się na sztorm. A w ciepłych morzach – 115-metrowy prom Salem Express, leżący na 32 metrach na prawej burcie (do lewej jest tylko 16 m od powierzchni wody). Z wraku wydobyto 850 ciał, ale części pomieszczeń nie spenetrowano, bo to było niebezpieczne. Przewodnicy mówią, że są tam jeszcze kości, lecz je zamknięto, ponieważ zdarzały się ze strony miejscowych przypadki profanacji i kradzieży. Są natomiast widoczne w ładowni torby, ubrania, auta, zabawki. To mogiła, dlatego nikt nie robi zdjęć z dziecięcymi bucikami na ramieniu.
Jacek: jestem za Bałtykiem
– Byłem na promie Salem Express, robi silne wrażenie. Ale jestem za Bałtykiem. Morze Czerwone jest cieplejsze (25-30 stopni) i ma dużo lepszą wizurę (widoczność) – 20-30 m. A tu 2-3 metry, jak przy świeczce, i 18 stopni, a i to do 20 metrów (jeziora mają 20 stopni, ale na 7-8 metrach 4 stopnie cały rok). Poza tym sezon tu krótki, a pogoda niepewna. Jednak Bałtyk to ciekawy akwen dla kogoś z żyłką odkrywcy. Ma małe zasolenie, więc wraki trwają dłużej. Nie są obrośnięte koralami. Czerwone to więcej turystyki i mniej przygotowań. Na Bałtyckim trzeba więcej umieć.
– Na koszalińskiej szerokości z obiektów niezakazanych godny uwagi jest np. aluminiowy radziecki pasażerski statek Moskwa. Wyglądał super, ale pięć lat temu trałowiec sieciami ściął mu nadbudówkę. Leży obok, przeciągnięta. Na wysokości Darłowa na 36 metrach stoi na stępce fajny, dobrze zachowany żaglowiec z początku XIX wieku. Płycej i do góry dnem leży stalowy siarkowiec, silnie już zniszczony.
– Bez wraków polecam w okolicy Jezioro Kamienne górny zbiornik elektrowni Żydowo. Jest czyste, z dobrą wizurą, ma dużo ryb, także rzadkich – karpie, sumy. Z uwagi na pompowanie woda jest natleniona, życie żyzne.
Michał: łączę strzępy faktów
– Nurkuję 22 lata i zszedłem na Salem Express, ale pochłaniają mnie wraki nieznane. Kilka sam na Bałtyku znalazłem, a 20 zidentyfikowałem. Poprzedzają to studia, literatura i kwerendy w archiwach. Niemcy robili nawet ręcznie skrupulatne opisy zatonięć. Mam 400 stron kopii dokumentów tylko o mojej okolicy, Darłowa. To robota Sherlocka Holmesa, łączenie strzępów ze strzępami. Dwa lata szukałem fotografii pewnego parowca z czasów gdy pływał, zanim ją dostałem od Szweda z forum. Wrak dzbankowca w resztkami gąsiorów zidentyfikowałem na podstawie zapisu rozprawy przed izbą morską. W gąsiorach był kwas siarkowy, który wskutek sztormu wyżarł dziurę i dzbankowiec poszedł na dno. Marzy mi się muzeum z cząstkami wraków, ale nic nie wolno wziąć.
– W tym sezonie sonar boczny mojej łodzi wykrył koło Darłowa zarys starego szkunera. A w zeszłym z Jackiem o drugiej w nocy ustaliliśmy inny szkuner żaglowy; zeszliśmy do niego, gdy tylko się rozwidniło. Wiózł ładunek organiczny, zapewne zboże, na co wskazuje nalot w ładowniach. Z najbliższych obiektów muszę rozpracować Junkersa, który wodował na wysokości Darłowa; załoga się uratowała. Domyślam się z dokładnością do 100 m, gdzie spoczął wrak. Natomiast ustaliłem miejsce zatonięcia brytyjskiego Lancastera. Doszedłem nawet do fotografii i nazwisk załogi bombowca. Gdy w 1943 podnosili go Niemcy, wybuchła bomba z tego samolotu i zabiła ich. Bardziej niż wraki intrygują mnie ich historie.