Anna Bobrowska 15 Kronika
Gdynia. 47 Festiwal Polskich Filmów Fabularnych. Gala zamknięcia. 17.09.2022 Fot. Anna Bobrowska / KFP

Podróże donikąd, czyli wszyscy gramy w polskim filmie

Powiemy wprost: tegoroczny, 47. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych (FPFF) nas rozczarował. Z kilkoma wyjątkami. To jednak tylko część widoku na polskie kino, bo do konkursu głównego trafiło jedynie 20 spośród niemal 50 filmów zrealizowanych w ostatnim roku.

Regulamin konkursowy przewiduje, że filmów powinno być 16. Komisja selekcyjna zdecydowała o przyjęciu czterech dodatkowych, co miało wpływ na większe zróżnicowanie propozycji, jednak dla uczestników wydarzenia stanowiło nie lada wyzwanie. Dwadzieścia filmów do obejrzenia w pięć dni to nowy rekord gdyński, niekoniecznie warty powtórki.

Kontrowersja bezkonkurencyjna

Zacznijmy od końca, czyli werdyktu. Ocena jurorów w zasadzie jest zgodna z naszymi przewidywaniami i nie budzi większych zastrzeżeń. Poza przyznaniem przez dziennikarzy akredytowanych przy FPFF nagrody filmowi „Chleb i sól” w reż. Damiana Kocura, który uważamy akurat za jeden z najmniej udanych konkursowych filmów. Pozostajemy w tym zdaniu odosobnieni – debiut został nagrodzony w Wenecji, opatulony zachwytami polskiego środowiska filmowego i recenzenckiego, a reżyser uznany za objawienie kina autorskiego. Szanujemy, nie podzielamy.

Za zupełnie innego, zbiorczego, zwycięzcę można uznać filmy poruszające aktualne problemy, najczęściej rodzinne. Kino, którego wszyscy jesteśmy bohaterami, kino przypadkowych zwrotów akcji, życia w szarej codzienności; przeciętne, lecz poruszające, wreszcie kino sprawnej opowieści i dobrego aktorstwa.

W tym segmencie wyróżnilibyśmy „Strzępy” w reż. Beaty Dzianowicz, „Śubuka” w reż. Jacka Lusińskiego, a przede wszystkim w naszej ocenie jeden z najlepszych filmów konkursowych – „Kobietę na dachu” w reż. Anny Jadowskiej z wybitną rolą Doroty Pomykały.

Warte dostrzeżenia wydaje się nam też kino nowego moralnego niepokoju w postaci „Cichej ziemi” w reż. Agnieszki Woszczyńskiej, „Taty” w reż. Anny Maliszewskiej i „Zadry” w reż. Grzegorza Mołdy.

Osobną kategorią jest polskie kino historyczne, realizowane trochę z pasji twórców, a trochę zgodnie z zapotrzebowaniem społecznym i politycznym. „Filip” w reż. Michała Kwiecińskiego (drugi film zwycięski) wymyka się z tej kategorii i stanowi przykład dobrze skrojonej opowieści. Okazuje się przy tym, że o drugiej wojnie światowej wciąż można opowiadać oryginalnie, chociaż potrzeba do tego nowego punktu odniesienia.

Najbardziej kontrowersyjnym filmem, na którego temat spieramy się od wyjścia z sali kinowej, okazali się „Głupcy” w reż. Tomasza Wasilewskiego, ale o tym dlaczego, napiszemy obszernie w kolejnym wydaniu „Prestiżu”.

Bezkonkurencyjny, jak zawsze, okazał się Wojciech Smarzowski z drugą odsłoną „Wesela”.

Filmowe buble to: „Apokawixa” w reż. Xawerego Żuławskiego z osobliwym występem Sebastiana Fabijańskiego oraz Cezarym Pazurą i Tomaszem Kotem w roli zombies oraz „Brigitte Bardot cudowna” w reż. Lecha Majewskiego, która stanowi przykład filmu zrealizowanego bez wyraźnego pomysłu i kontekstu, a co najważniejsze – oceny poziomu wytrzymałości widza na ekranowe wydumania. Rozczarowanie przyniósł też „Broad Peak” w reż. Leszka Dawida, z którego chłodem bije dosłownie i w przenośni.

Siła kobiet

Komisja selekcyjna każdego roku wybiera produkcje, które zdaniem przedstawicieli branży zasługują na poddanie ocenie, a w istocie postawienie w świetle fleszy. Problem zawsze polega na tym samym, czyli odpowiedzi na pytanie: czy to wybór właściwy, a więc reprezentatywny i dla sezonu, i dla aktualnej kondycji kina.

Z tym można, a nawet trzeba, polemizować, bo np. w ostatnim okresie widzowie chętnie chodzili na polskie komedie, a w konkursie ten gatunek nie znalazł odbicia. Ubolewamy nad formułą selekcji. Wybór powinien odbywać się na innych zasadach, zwłaszcza, że o gustach pojedynczych odbiorców nie warto dyskutować, cenniejsza jest konfrontacja smaków.

Powtórzymy to, co piszemy od kilku lat, teraz z większym naciskiem: polskie kino to kobieta. Dotyczy to zwłaszcza pionu producenckiego, ale nie tylko. Coraz więcej jest reżyserek, a to dobra wiadomość. Najlepsze filmy w tym roku zrealizowały kobiety, kobiety zaprezentowały też najciekawsze role: główne, drugoplanowe, a nawet epizodyczne. Kobiety są w filmach silne, bardziej zdecydowane i wyraziste, napędzają opowieści, stanowią osie zdarzeń. Bohater męski wydaje się wycofany i stale czymś zaniepokojony, rozedrgany i zagubiony. Ciekawe.

Dodajmy, że festiwal przyniósł dwa wydarzenia zrealizowane przez nasze reżyserki po angielsku i z angielskimi ekipami, w czym obie panie widziały szansę na wyjście rodzimego kina z zaściankowości, natomiast widzowie mogli dostrzec wyższości anglosaskiego rzemiosła filmowego. Są to: „Infinite Storm” w reż. Małgorzaty Szumowskiej (z odmienioną, dojrzałą, piękną Naomi Watts) i „The Silent Twins” w reż. Agnieszki Smoczyńskiej. Ostatni, niezwykle oryginalny i realizacyjnie perfekcyjny, obraz zasłużenie okazał się zwycięzcą Gdyni.

Prostota w dobrze skonstruowanej intrydze

Reżyserzy i scenarzyści (szkoda, że wciąż często występujący w jednej osobie) za pośrednictwem filmów stale gdzieś podróżują, o czym od kilku lat mówimy z przekąsem, ale tym razem musimy stwierdzić ponad wątpliwości, że to eskapady donikąd. Każda niemal ekipa „projektu filmowego” pod wpływem „procesu” oraz „spotkania” staje się rodziną, z którą reżyserka lub reżyser przyjeżdża do Gdyni, jak do domu. Ma więc prawo spodziewać się czułego przyjęcia, a kiedy natrafia na niezrozumienie bądź obojętność, nadyma się, obraża, ucieka w milczenie.

Film to praca zbiorowa, to oczywiste. Istotne jednak, aby w tej zbiorowości znalazło się miejsce dla widza, który w zgodzie z rodzinnymi obyczajami ma prawo mówić szczerze o tym, co czuje i nazywać swoje emocje po imieniu. To, co przywieźliśmy z Gdyni, to brak przeżyć. Być może zbyt wysoko ustawiliśmy poprzeczkę. Co ważne, mimo wyraźnego spadku liczby widzów w kinach, polskie filmy radzą sobie bardzo dobrze w repertuarach.

Pocieszające jest również to, że liczba filmów produkowanych w kraju z roku na rok rośnie. Ilość rzecz jasna nie musi i nie przekłada się na jakość, ale stanowi o silnym zróżnicowaniu oferty. Przybywa producentów, w tym najcenniejszych: niezależnych i obracających dużym kapitałem oraz producentów, którzy po latach pracy w studiach i przy liniach, stawiają na samodzielność.

Wniosków pofestiwalowych mamy tak wiele, że na wszystkie nie wystarczyło miejsca w tym wydaniu „Prestiżu”. Rekomendacje wybranych tytułów z tegorocznej kolekcji zaprezentujemy w październikowym wydaniu. Spośród 20 polecimy połowę, co jest gestem dobrej woli wobec przeciętności sezonu. Kino polskie nauczyło nas jednak, że pracuje w swoim rytmie, który niestety przewiduje również słabsze lata.

Autorzy: Anna Makochonik, Piotr Pawłowski