3 IMG 1112 Przyjemności

Rodzinny azyl za miętowymi drzwiami

Fot. Nikola Moskal

Za miętowymi drzwiami jest gwar, jest kolor, są ludzie i zapach drożdżowego ciasta ze śliwką. Miękkim sofom i puszystym dywanom do twarzy jest z dżdżystym deszczem za szeroko uchylonym oknem. W dzbanku rozmarynowej herbaty odbija się ciepło rozpalonych świec, a w miękkich fotelach rozmościły się ludzkie historie.

O tym kto mieszka za miętowymi drzwiami można by napisać książkę, ale to może kiedyś. Dziś miętowe drzwi i mieszkańców bardzo klimatycznego, przedwojennego, koszalińskiego domu można podejrzeć w mediach społecznościowych i choć tylko wirtualnie, poczuć ich styl i sposób na życie.

svg%3E Przyjemności

Magda Homlik-Gabryś, żyje tak, jak to sobie wymarzyła. Przeglądając fotografie, które tworzy i publikuje na Instagramie, odkrywamy z jednej strony świat sielski, bardzo rodzinny, ciepły, przytulny, ale i bogaty duchowo, pełen wartości i osobistych przemyśleń. Pytanie brzmi, czy to tylko obrazek? Scrollowany kolejny post, o pięknym wnętrzu, czy może coś więcej?

Kilka lat temu wrócili z Anglii. Magda i Irek nigdy nie czuli, żeby to właśnie tam było ich miejsce, chociaż żyło im się na Wyspach wygodnie: mieli pracę, dom, a dzieci swoje pierwsze szkolne przyjaźnie. Magda uczyła w polskiej szkole. Irek miał dobrą pracę, w której zdobywał doświadczenie. Decyzję o powrocie podjęli wspólnie, kiedy przeniesienie chłopców do szkół w kraju mogło odbyć się jeszcze bezboleśnie.

W Koszalinie, zaczęli wszystko od nowa. Pozornie od nowa, w końcu mieli tu rodzinę, przyjaciół i kiełkujące w głowie marzenia.

Magdzie szybko udało się znaleźć pracę w liceum. Uwielbiała uczyć, choć cała biurokratyczna część tego zawodu zawsze wydawała się zbyt sztywna i absorbująca. Mitem okazało się też to, że nauczyciel ma tylko kilkanaście godzin pracy w tygodniu. Boleśnie zweryfikowała to pandemia. Dziesiątki godzin przy komputerze, setki prac, maili, poprawek, komentarzy. Wszystko to przyniosło wypalenie. Okazało się też, że łapanie własnego ogona, nie jest gra wartą świeczki. Zaczęło brakować czasu dla dzieci, na chwilę z książką, na dopilnowanie tego co najważniejsze.

Magdzie potrzebny był oddech, dystans i czas. W tak chwiejnym okresie rezygnacja z etatu, pewnie w wielu wzbudziłaby nieprzyjemny dreszcze, a jej dodało to wiatru w skrzydła.

Wystrój wnętrz, przebudowy, remonty grały jej w duszy od dawna. Jeszcze będąc na Wyspach, miała okazję aranżować przestrzenie, bardziej intuicyjnie i naturalnie, niż w sztywnych ramach konwenansów czy projektów. Ukończenie Gdańskiej Akademii Projektowania utwierdziło ją, że ma do tego nosa, że to co robi jest dobre, być może wcześniej działała zupełnie po swojemu, ale było to trafne, a przede wszystkim wygodne i komfortowe.

Logistyczna eskapada na cotygodniowe zjazdy była wyzwaniem dla całej rodziny. Łamigłówką. Dla niej był to taki czas, w którym mogła spotkać się ze sobą, porozmawiać z innymi, którzy mieli podobnie, nauczyć się czegoś i zainspirować. Po latach bycia nieustannie „na etacie w pracy i w domu” studiowanie okazało się swoistymi wakacjami od codzienności. I tego jej było trzeba.

Wróćmy jednak do przedwojennego domu.

Rodzina Magdy i Irka to na co dzień skład 2 + 4 w porywach do 5, bo najstarszy Mati właśnie został studentem w Bristolu. Maturzysta Jaś uczy się w Gdyni, ale do domu przyjeżdża często, Kuba właśnie rozpoczął ósmą klasę, Antoś pierwszą, a Tosia to jeszcze przedszkolak. Dla takiej gromadki, która wprost uwielbia zapraszać znajomych i spędzać wspólnie czas, będąc przy tym (bezwzględnie każdy) indywidualnością, wykrojenie przestrzeni, wspólnej i osobnej, okazało się nie lada wyzwaniem, ale i nową perspektywą.

To była okazja, aby praktyki z Akademii odbyć we własnych „czterech ścianach”.

Zyskany dzięki rzuceniu pracy czas, odzyskał dawne barwy. Oboje z Irkiem, lubią wstać bardzo wcześnie rano i celebrować poranną kawę, to czas na omówienie dnia, szybkie plany i chwilę dla siebie. Kiedy dzieci rozbiegały się po placówkach oświatowych Magda pomiędzy domowymi obowiązkami z dnia na dzień zaczęła wciągać się w remont domu bez reszty.

To co jest tym domem dziś, w niczym nie przypomina tego co było. Przedwojenne budownictwo, małe okna, brak izolacji, wszystkie instalacje do wymiany. Niskie wnętrza, małe pokoje i wcale nie za wiele metrów kwadratowych.

Rewolucyjnie postanowiła podnieść dach, dobudować nowe wejście i zbudować werandę. Na papierze to kilka słów, a w prawdziwym życiu to setki kilogramów gruzu, starych dech, niepotrzebnych przedmiotów po niegdysiejszych właścicielach. W ogrodzie: dzikich krzaków, zarośniętych, nieprzycinanych latami drzew, rozpadającej się komórki gospodarczej i starej stodoły. Kupując dom, będący ruiną, oboje zobaczyli w nim potencjał i możliwości, ale obrócenie marzeń w realne dzieło okazało się mrówczą, codzienną pracą, zarówno z ołówkiem w ręku, kalkulatorem, jak i w budowalnych butach pośród sterty spróchniałych belek i rozpadających się ścian.

W miejscu, w którym ktoś by się załamał, Magda wręcz gotowała się do pracy. W końcu mogła ziścić swój sen o kolorach, o domu pełnym barw i przestrzeni. Wyszukiwanie starych mebli, szukanie perełek, odpowiednich tkanin, detali, ale też zupełne przemodelowanie funkcji pomieszczeń okazało się tym, co chyba zawsze chciała robić. Kiedy inni widzieli obdrapane mury i żadnego światełka w tunelu, ona była już na etapie pluszowych kap i miękkich dywanów – w wyobraźni, ale właśnie to układanie klocków, planowanie i projektowanie stało się nie koniecznością a pasją.

Za miętowymi drzwiami, które były wymarzonym elementem wejścia do domu państwa Gabrysiów, zaczęły „kwitnąć” pełne roślinności ornamenty, tapety i tkaniny. Każdy wcześniej przemyślany kąt, wypełniły meble, bibeloty i pamiątki. Pokoje zalało ciepło domowego życia, zapach naparów i wypieków. Powstało sporo mebli, nowych rozwiązań, wygodnych stref, ale i miejsc na realizację hobby członków rodziny. W ogrodzie zakwitły kwiaty, przy płocie pną z się do góry pampasowe trawy i bluszcze.

To Janek w czasie pandemii podpowiedział mamie, że mogłaby wrzucić na Instagram zdjęcie odnowionego domu. Spektakularna metamorfoza na fotografiach miała być w założeniach wirtualnym pamiętnikiem. Jednak ze zdjęcia na zdjęcie, obserwujących przybywało. Dopytywali o detale, szukali podpowiedzi, jak coś zrobić, czy gdzie można dostać tak wyszukane detale. Te pierwsze kilka zdjęć dało Magdzie poczucie, że to co tworzy ma sens, podoba się i gra. Co tu dużo mówić, to po prostu był całkiem spory dopływ energii i doping do dalszego działania.

Choć do tej pory internetowy świat był gdzieś obok, a prywatność zarezerwowana dla najbliższych, to miętowe drzwi otworzyły się na wirtualnych gości, którzy z dnia na dzień zaczęli poprzez swoje ekrany smartfonów pojawiać się w domu Magdy regularnie, poznając zakamarki i przypatrując się zmianom.

Dziś prawie 14 tysięcy obserwujących codziennie zerka i zastanawia się „Co u Magdy?”

Jej fotografie intrygują i inspirują, poza tym w wirtualnych relacjach nawiązują się niewidzialne więzi, bo przecież ludzie „w sieci” choć się nie znają osobiście, dużo o sobie wiedzą. „Jak się dziś macie?”, „Dobrego dnia” i kilka zdań o codzienności zbliża. Szczególnie osoby, które mają podobnie: dzieci, gwar, szkolne sprawy, pracę, szukanie inspiracji itd.

Ktoś zagląda, bo remontuje swój dom, ktoś podpatruje, jak połączyć z pozoru gryzące się desenie. A ktoś jeszcze, bo po prostu lubi tą estetykę.

Te właśnie domowe rewolucje jakiś czas temu ośmieliły Magdę na tyle, że wyremontowała i przearanżowała dom na koszalińskim Rokosowie, który do tej pory wynajmowali wraz z Irkiem, innym mieszkańcom.

Magda „klasycznemu” klockowi z lat siedemdziesiątych nadała sznyt współczesności, dodała komfortu i wygody. Zadanie przygotowania czyjegoś domu do sprzedaży było zupełnie czymś innym od remontu ich własnego domu. Przebudowa musiała być zarówno uniwersalna, ale z pazurem, niby dla wszystkich, ale nietypowa. Dostosowana dla rodziny, a być może tylko dla pary. Tych zagwozdek było kilka, a z każdym dniem remontu tylko ich przybywało, bo jak wiadomo, czasem lepiej zbudować coś od początku niż przerabiać.

Instagramowi widzowie, znów mogli przypatrywać się budowlanym perypetiom i korzystać z doświadczania Magdy.

Tych pytań: jak, gdzie, dlaczego, codziennie w wiadomościach DM autorka profilu „Za miętowymi drzwiami” dostaje kilkanaście. Jej nieoczywisty styl, tak inny od niezwykle popularnego boho, czy skandynawskiego, jest kolorową odskocznią i odejściem od kanonu. Już całkiem niedługo to co jest w stylu Magdy, to co tak bardzo ujmuje jej obserwatorów, wyjdzie poza wirtualną strefę. Dodatki, meble, ryciny, rysunki, będzie można kupić w jej internetowym sklepie „Deco Mięty”, który swoją premierę będzie miał wkrótce.

W Magdzie, poza tym, że ma w sobie to coś: ciepło, którym wypełnia pomieszczenie, uśmiech, przy którym miękną serca, jest jeszcze dojrzałość. Nie ma problemu z tym, że ma 44 lata i z tym, że nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Z tym, że chce się nadal uczyć, ale też z tym, jak bardzo ważna jest dla niej rodzina, czas dla niej, wspólne wakacje i niedzielne śniadanie przeciągające się do samego południa. To, że czeka na męża i dzieci z ciepłym obiadem, daje jej poczucie spełnienia. To, że drzwi domu są otwarte, a w miejsce przy stole jest dla tych co chcą pożartować i się pożalić jest jej dumą. Także to, że w ogromie obowiązków, telefon on bliskich jest najważniejszy, ale też to, że przy tak licznej rodzinie i wielu obowiązkach znalazła czas dla siebie i pomysł na to, co tak naprawdę chce robić. Magda odkopała, a może tylko odkurzyła w sobie dawne potrzeby i chęci. Z pomocą dzieci odnalazła się w internetowym świecie, a liczby lajków, komentarzy i obserwatorów może pozazdrościć jej wielu twórców.

Jej instagramowy profil to nie tylko ładne obrazki. To pewien rodzaj ładu i estetyki, a także pozytywnych wibracji. Chyba w tym tkwi właśnie jej sukces i to, że inspiruje tak wiele osób. Co u Magdy Za Miętowymi Drzwiami zobaczyć możecie sami w sieci, może kawałek tego ciepła zabierzecie do siebie i rozgości się u was na dobre.