1953 Wyscigowe Mistrzostwa Polski Kronika

Podium to nie wszystko: Sobiesław Zasada o zwycięstwach, które liczą się naprawdę

Legenda polskiego sportu, ikona rajdów, człowiek, który niejednokrotnie stawał na podium Europy i świata. A jednocześnie mąż, ojciec, dziadek i pradziadek. Człowiek ciepły i skromny, choć jego bogata biografia wypełniłaby niejeden scenariusz filmowy. Spotykamy się w Mielnie, które dla niego stało się azylem. Sobiesław Zasada na naszych łamach opowiada o sporcie pełnym ryzyka, o trudnych czasach PRL, o miłości życia i o tym, że największe zwycięstwa to wcale nie te mierzone pucharami.

– Panie Sobiesławie, dziś spotykamy się w Mielnie. Jak się pan tutaj czuje?
Sobiesław Zasada
: Bardzo dobrze. To dla mnie miejsce szczególne. Doceniam tu czyste powietrze, rytm morza i spokój. W styczniu tego roku skończyłem 95 lat, więc muszę pamiętać o swoim zdrowiu. Tu w Mielnie, w Instytucie Zdrowia Sofra (ośrodek rehabilitacyjno-wypoczynkowy, należy do Grupy Zasada – marki skupiającej różne gałęzie biznesu, od motoryzacyjnych, deweloperskich, produkcyjnych i lifestylowych – red.) mam znakomitą opiekę medyczną i rehabilitacyjną. Pomimo wieku, ćwiczę codziennie i chodzę na długie spacery, pokonuję wiele pięter. W zeszłym roku średnio było to 7,7 km każdego dnia. Ostatnio musiałem nieco zwolnić, ale nieznacznie. Mielno sprzyja mojemu zdrowiu, dlatego lubię tu być.

2025 Silownia Instytut Zdrowia Sofra Kronika
Siłownia, Instytut Zdrowia Sofra– 2025 r.

– Mielno stało się więc nie tylko wakacyjnym kurortem, ale domem?
SZ
: Tak, poniekąd można tak powiedzieć. To miejsce pozwala mi oddychać. Kraków czy Warszawa są piękne, owszem, ale tu powietrze jest inne, zdrowsze. Dziś dla mnie to bardzo istotne. Poza tym w Instytucie Zdrowia Sofra przechodziłem wiele kuracji zdrowotnych, w tym dwie planowane głodówki, których celem było oczyszczenie organizmu. Wszystko pod okiem lekarzy i specjalistów. Od ponad dwudziestu lat jestem wegetarianinem, a tu na miejscu mam dostęp do produktów najlepszej jakości, prosto od producentów. Wszystko to sprawia, że czuję się tu znakomicie.

– A ludzie? Rozpoznają pana na ulicach?
SZ
: Czasami tak, ale ja tego nie szukam. Wolę być zwyczajnym człowiekiem. Był czas, że wszyscy mnie zaczepiali i rozpoznawali. Dziś cenię sobie anonimowość i normalność.

– Choć wszyscy kojarzą pana z motoryzacją, to pańska droga sportowa zaczęła się jednak nie od samochodów, ale od lekkoatletyki.
SZ
: To prawda. W młodości byłem wszechstronnym sportowcem: biegałem, rzucałem oszczepem, dyskiem, pchałem kulą. Zaczęło się w harcerstwie, które z perspektywy czasu, mogę powiedzieć śmiało – ukształtowało moją osobowość i wiele mnie nauczyło. Dzięki harcerstwu rozpoczęła się moja przygoda ze sportem. Wygrywałem zawody w skoku w dal, biegu na 1000 metrów i rzucie oszczepem. Zostałem nawet najlepszym harcerzem roku w 1946 r. W skrócie można powiedzieć, że konsekwencją tego stał się mój udział w kadrze narodowej w oszczepie.

1961 RajdPolski Kronika
Rajd Polski – 1961 r.

– Dlaczego właśnie oszczep?
SZ
: Ta dyscyplina podobała mi się najbardziej. Lubiłem dynamikę tej konkurencji. Niestety kontuzja barku przekreśliła plany wyjazdu na igrzyska do Helsinek w 1952 roku. I tak zakończyła się moja lekkoatletyczna droga. Jednak pewien rodzaj umiejętności, jakie nabyłem trenując lekkoatletykę, przydał się w moich późniejszych sportowych osiągnięciach. Chodzi o ergonomię ruchów.

– Później od razu pojawiły się samochody?
SZ
: Tak. Prawo jazdy miałem już jako 16-latek. Proszę sobie wyobrazić, że w 1952 roku wystartowałem w pierwszym rajdzie: o Błękitną Wstęgę Ojcowa z moją ówczesną narzeczoną (red. później żoną – Ewą Zasadą) jako pilotem. Wygraliśmy, co było dla mnie ogromnym zaskoczeniem i niemałą sensacją wśród innych uczestników rajdu.

– Tak zaczęła się historia legendy.
SZ
: Trochę tak, ale wtedy jeszcze nikt nie myślał o wielkiej karierze. Po prostu – jazda dawała mi radość. Z lekkoatletyki wyniosłem najważniejszą zasadę: sukces przychodzi nie wtedy, gdy człowiek się szarpie, ale gdy osiągnie pełną harmonię ruchu. To samo było w samochodzie – chodziło o płynność, o to, by prowadzić jak najefektywniej, a nie żeby opony piszczały.

1965 Kronika
1965 r.

Czasy były zupełnie inne. Przede wszystkim było bardzo mało samochodów. Z dzisiejszej perspektywy trudne do uwierzenia, ale bywało tak, że w Krakowie przy głównych ulicach nie było żadnego zaparkowanego auta. Ciekawe zdarzenie miałem w 1969 roku.

usiałem pilnie dojechać z Krakowa do Warszawy na spotkanie z ówczesnym ministrem spraw zagranicznych, Rapackim. Miał mi wręczyć nagrodę za rozsławianie Polski za granicą. To było dla mnie bardzo ważne. Całą trasę udało mi się przejechać w godzinę i 32 minuty! Jechałem firmowym Porsche. Łatwo policzyć, że przeciętna prędkość wyszła mi niemal 180 km/h, a nie było przecież ekspresówki. Po drodze nie spotkałem więcej niż 10 samochodów. Uważać trzeba było na furmanki i konie. W latach sześćdziesiątych w całej Polsce było zaledwie trzysta tysięcy aut. Samochody były przedmiotem ogromnego pożądania, a polityka taka, aby ich nie upowszechniać.

– Kiedy pojawiły się propozycje od wielkich fabryk motoryzacyjnych?
SZ
: Po Monte Carlo w 1964 roku. Jechaliśmy wtedy Fiatem Abarth i szło nam bardzo dobrze. Zwrócili na mnie uwagę Austriacy ze Steyr-Pucha. Zaprosili mnie, żebym wypróbował ich samochód. Wygrałem dla nich pierwsze międzynarodowe rajdy. To absolutnie były pionierskie czasy. Samochody, jakimi jeździło się podczas rajdów, to były auta z produkcji seryjnej, z minimalnymi przeróbkami. Zupełnie nie to, co jest teraz.

1969 Rajd Polski Kronika
Rajd Polski – 1969 r.

– A potem Porsche.
SZ
: Tak. Podczas spotkania dostałem w Wiedniu propozycję bycia kierowcą fabrycznym. To było jak sen. A później przyszły kolejne rozdziały – BMW, Mercedes. (red. Sobiesław Zasada był kierowcą fabrycznym w Steyr-Puch przez 3 lata, w Porsche 5 lat, BMW 1 rok i w Mercedesie 3 lata).

– To musiało być trudne dla Polaka zza żelaznej kurtyny.
SZ
: Było. Ale też dawało satysfakcję. Czułem, że reprezentuję Polskę, choć oficjalnie władze nie zawsze mnie wspierały.

– Jak to wyglądało od strony politycznej?
SZ
: Samochód w PRL kojarzył się z luksusem. Gomułka uważał, że Polacy powinni jeździć tramwajem. Były naciski, ograniczenia, kontrole. Namawiano mnie do współpracy ze służbami bezpieczeństwa. Odmówiłem. To, że nigdy się na to nie zgodziłem, uważam za jedno z moich najważniejszych osobistych zwycięstw. Byłem zmuszony do nieustannej wymiany swoich pilotów, bo bano się, że uciekniemy na zachód.

– Władza nawet próbowała zmieniać wyniki plebiscytów sportowych.
SZ
: Tak, w 1968 roku wygrałem plebiscyt „Przeglądu Sportowego” na najlepszego sportowca Polski. W KC nie mogli się z tym pogodzić, bo przecież „samochodziarz” nie pasował do ideologii. Ale nie mogli tego cofnąć, bo głosy oddawali czytelnicy, liczyły redakcje, tego nie dało się zmanipulować. Było to jednak nie w smak władzy – takie to były czasy.

– Być może sport, który pan uprawiał i dla władz wydawał się nazbyt egzotyczny?
SZ
: Na pewno. Muszę powiedzieć jednak, że udawało mi się wyjeżdżać na rajdy, może dlatego, że właśnie byłem pojedynczym sportowcem, z dość niecodziennej dyscypliny, która nie zawsze pasowała do szarych czasów komuny. Za to za granicą, ja jako Polak byłem szanowany i wzbudzałem zainteresowanie, bo oni – tam na zachodzie, także byli ciekawi, jak żyje się nam za żelazną kurtyną.

– Który rajd wspomina pan najmocniej?
SZ
: Chyba Argentynę. Tam drogi były ekstremalne – głazy, kamienie i szutry. Porsche nie chciało mnie tam puścić, bo auto zupełnie nie było przystosowane na tamte trasy. Po wielu namowach dostałem samochód, ale bez serwisu, z zastrzeżeniem, że startuję jako prywatny kierowca z polską rejestracją. A jednak udało się wygrać rajd, a Polonia w Buenos Aires oszalała. Przyjmowano nas jak bohaterów. Dosłownie noszono na rękach. To było coś niezwykłego, czego nigdy nie zapomnę.

– A Australia?
SZ
: Tak, pamiętam rajd Londyn-Sydney. W edycji z 1977 roku prowadziliśmy, mieliśmy dużą przewagę, gdy nagle… odpadła mi kierownica. To mogło skończyć się tragicznie. Na szczęście zamiast uderzyć w drzewo, wylądowaliśmy w piachu, ale zwycięstwo przepadło. Sport samochodowy zawsze balansował na granicy życia i śmierci, ale ja chciałem jeździć szybko i bezpiecznie. Rajdy to nie wyścigi, tu liczy się taktyka, umiejętności, przewidywanie. Brawura nie popłaca, a ryzyko może skończyć się tragicznie. Nigdy nie chciałem tak ryzykować.

1997 Safari 1 Kronika
Safari – 1997 r.

– Panie Sobiesławie, sport to jedno, ale drugą wielką opowieścią jest pańska rodzina.
SZ
: Najważniejszą. Poznałem żonę w 1946 roku, jeszcze za czasów szkolnych. Zakochaliśmy się niemal od razu. Przeżyliśmy razem 75 lat, z czego prawie 70 jako małżeństwo. I proszę mi wierzyć nigdy się poważnie nie pokłóciliśmy.

2023 Rajd Zubrow Porsche RED58 1 Kronika
Rajd Żubrów Porsche – 2023 r.

– To niesamowite.
SZ
: Tak, ale prawdziwe. Żona była moim największym wsparciem, moim pilotem w rajdach i w życiu. Odeszła w 2021 roku. Do dziś nie mogę się z tym pogodzić. To największa strata mojego życia. Wszystkie tytuły, puchary, sukcesy – nic nie znaczą w porównaniu z tym, co przeżyliśmy razem. Miałem to szczęście, że z żoną dzieliłem swoją pasję. Przez wiele lat była moim pilotem. Moje wymagające życie sportowe miało jej zrozumienie, bez tego nie udałoby mi się osiągnąć w tej dyscyplinie, ale i w życiu tak wiele.

– Wróćmy do biznesu. Jak narodziła się Alpha?
SZ
: To była połowa lat 70. W Niemczech splajtowała fabryka zamków błyskawicznych. Kupiłem część jej majątku i przeniosłem do Polski. Tak powstała Alpha, jedno z pierwszych przedsiębiorstw tego typu kraju. Działa do dziś, od blisko 48 lat. W tym czasie rozwinęło się i wzbogaciło o wiele nowych działów.

2019 53 Rajd Zubrow Kronika
Rajd Żubrów – 2019 r.

– A potem pojawiły się hotele i nieruchomości i salony samochodowe.
SZ
: Tak, różnie to bywało. Czasem ktoś namówił mnie na inwestycję, czasem sam szukałem wyzwań. Dziś największą dumą jest dla mnie to, że firma jest rodzinna, a ja jestem przewodniczącym rady nadzorczej.

– Wróćmy jeszcze do zdrowia. To dziś dla pana najważniejsza sprawa.
SZ
: Oczywiście. Każdy dzień zaczynam od ćwiczeń. Do tego spacery, dieta, gimnastyka. Stosuję tzw. dietę bałtycką – dwa dni w tygodniu post, a wieczorem tylko „bukiet witamin” czyli sok z owoców i warzyw. Raz w roku przechodzę oczyszczanie wątroby. Nie palę, nie nadużywam alkoholu. Ruch, dieta i spokój – to moja recepta.

– I to działa?
SZ
: Działa. Ale równie ważne jest coś innego – bliskość. Bo można być mistrzem świata, można wygrać wszystkie rajdy, ale jeśli nie ma się obok osób bliskich – to wszystko jest bez sensu.

2021 Safari 4 Kronika
Safari – 2021 r.