njrfjgnratt Kronika

Każda nitka to opowieść

Fot: arch. własne Pracowni Rzemiosł Dawnych

Na mapie Polski są miejsca, które nie przyciągają tłumów turystów ani nie lśnią w folderach reklamowych. A jednak gdy się do nich trafi, trudno o nich zapomnieć. Jednym z takich miejsc jest Żerdno – niewielka wieś na Pojezierzu Drawskim, kilka kilometrów od Czaplinka. Tu, między jeziorami i pagórkami, w otoczeniu zieleni i ciszy, swoje życie uplotła Aleksandra Sobieszczuk. Wraz z mężem prowadzą „Pracownię Rzemiosł Dawnych”, ale nie jest to zwykła pracownia tkacka. To przestrzeń, gdzie zwyczajne chwasty zamieniają się w nitki, a natura staje się źródłem inspiracji i materiału. Z Aleksandrą Sobieszczuk rozmawiała Katarzyna Kużel.

Aleksandra zajmuje się tym, co wielu uznałoby za szaleństwo: przędzeniem z dzikich roślin: pokrzyw, chmielu czy sosnowych igieł. Dla niej to jednak codzienność i pasja.
– Sprawdzam wszystko, co rośnie wokół mnie. Chodzę po krzakach, eksperymentuję, próbuję. Każda roślina może skrywać włókno, które da się przemienić w nić – mówi.

Dziecięce wspomnienie, które zapoczątkowało drogę

Korzenie tej niezwykłej pasji sięgają dzieciństwa. Mała Aleksandra obserwowała babcię siedzącą przy kołowrotku, co dla dziecka było widokiem fascynującym – wirujące koło, rytmiczne pedałowanie, dłonie, które z kawałków wełny wyczarowywały długą, równą nić.

– Jako dorosła, kiedy dostałam swój pierwszy kołowrotek, miałam wrażenie, że wszystko wiem. Nie w teorii, ale w ciele. Pamiętałam ruchy, rytm, sposób, w jaki trzeba pracować. Usiadłam i po prostu zaczęłam prząść.

Ta intuicja poprowadziła ją dalej. W 2013 roku założyła pierwszą pracownię w okolicach Elbląga, gdzie wówczas mieszkała. Z początku była to skromna działalność: trochę lnu uprawianego własnoręcznie, nieco konopi, niewielkie warsztaty dla ciekawych. Jednak z czasem zainteresowanie rosło.

– To rozwinęło się jak kula śniegowa. Dziś mogę powiedzieć, że jestem prządką z zawodu. To moja praca i całe życie – podkreśla.

Poszukiwanie domu i odkrycie Żerdna

Przeprowadzka na Pojezierze Drawskie była decyzją serca. Aleksandra i jej mąż od dawna szukali miejsca, które mogliby nazwać swoim. Podróżowali, oglądali działki, ale nic nie pasowało. Jesienią 2019 roku trafili do Żerdna. To był deszczowy, ponury, październikowy dzień.

– Byliśmy już zmęczeni poszukiwaniami. Ale gdy stanęliśmy na wzgórzu i zobaczyliśmy jezioro, lasy, doliny – wiedzieliśmy, że to jest to. Poczuliśmy natychmiastowe połączenie z tym miejscem.

Od 2020 roku mieszkają tu na stałe. I to właśnie Żerdno, ze swoją dziką przyrodą, stało się przestrzenią, w której wykluł się pomysł warsztatów „dzikiej przędzy”.

Tkactwo z pokrzyw, chmielu i sosnowych igieł

Praca Aleksandry polega na eksperymentowaniu. Każda roślina to dla niej potencjalne źródło włókna. Pokrzywy, które inni omijają z daleka, dla niej są wyzwaniem.

– Z pokrzywy powstał szal, nad którym pracowałam sto sześćdziesiąt pięć godzin. A nie jest to jakaś wielka tkanina. Jednak gdy jej dotykam, czuję w palcach każdą godzinę tej pracy.

Kronika

Podobnie jest z sosnowymi igłami. Choć brzmi to niewiarygodnie, da się z nich uzyskać włókno.

– Kiedy są suche, stają się ostre i szorstkie. Ale wystarczy wilgoć: deszcz czy rosa albo wilgoć ludzkiego ciała, by utkane z nich ubrania (skarpety czy swetry) stały się miękkie i przyjemne.

Niektóre próby nie kończą się spektakularnie. Krwawnik, mimo obiecująco twardych łodyg, nie dał włókien, które nadawałyby się do dalszej obróbki.

– Może kryje jakąś tajemnicę, której jeszcze nie odkryłam. Ale nawet porażka jest cenna, bo uczy pokory wobec natury.

Warsztaty – spotkanie z dawnym światem

Do Żerdna zjeżdżają ludzie z całej Polski. Zostawiają miasta, komputery i codzienny pośpiech, by usiąść przy kołowrotkach. Często boso, bo wtedy lepiej czuć pedały pod stopami, a kontakt z maszyną jest bardziej naturalny.

– Kołowrotek i prządka to jeden organizm – tłumaczy Aleksandra. Nie wystarczy, że koło się kręci. Trzeba czuć nitkę, wiedzieć, kiedy podać włókno, jak je wysnuwać. To nie jest praca dla rąk albo nóg, to współpraca całego ciała.

Uczestnicy warsztatów zaczynają od gotowej wełny, łatwej do opanowania. Później przychodzi czas na trudniejsze materiały: len, konopie, a w końcu dzikie włókna – pokrzywy, igły sosnowe. Pierwsze próby często kończą się zerwaną nitką albo nierównymi fragmentami, ale w tym tkwi urok nauki.

– Praca przy kołowrotku wygląda bajkowo, ale w rzeczywistości jest bardzo wymagająca. nóg, ruchy dłoni, koncentracja – wszystko musi działać jednocześnie. A z drugiej strony ta praca wciąga, jak medytacja – opowiada jedna z kursantek.

Przędzenie jako doświadczenie zmysłów

To, co najbardziej fascynuje Aleksandrę, to różnorodność doznań. Każda roślina pachnie inaczej. Pokrzywy mają aromat siana, igły sosnowe pachną cytrusowo. Praca z włóknami angażuje nie tylko dotyk, ale i węch, a nawet słuch: skrzypienie kołowrotka, szelest przesuwanych włókien, szum pedałów.

– Przędzenie to doświadczenie wielozmysłowe. Człowiek jest w tym całym sobą – mówi Aleksandra.

Właśnie dlatego zajęcia w Żerdnie mają tak niezwykły klimat. To nie tylko nauka techniki, ale spotkanie z naturą, która odsłania swoje ukryte oblicze.

Wspólnota ludzi nietypowych

Choć Żerdno jest niewielkie, małżeństwo szybko odnalazło się w lokalnej społeczności.
– Tutaj sąsiad to ktoś, kto mieszka do trzydziestu kilometrów dalej, więc to poczucie bliskości, jest naprawdę duże. Jednocześnie jest tu mnóstwo ludzi zajmujących się nietypowymi rzeczami. Artyści, rzemieślnicy, pasjonaci. Bardzo szybko się poznaliśmy i stworzyliśmy wspólnotę. W rok zawarłam więcej znajomości niż przez dekadę życia pod Elblągiem.

To środowisko daje siłę i inspirację. Wspólne wydarzenia, spotkania, warsztaty sprawiają, że rzemiosło staje się częścią życia społecznego, a nie tylko indywidualną pasją.

att.Fh68b9uLFB0cedUHh8PkDRdxO2XyZYfrN6JsV7tvsbw 1 Kronika

Rytm natury i rytm pracy

Aleksandra żyje zgodnie z cyklem przyrody. Wiosną i latem intensywnie pracuje, organizując warsztaty, jesienią prowadzi zajęcia i zbiera nowe rośliny do eksperymentów, zimą zaszywa się w domu, by pracować i odpoczywać.

– To życie jak na wiecznych wakacjach. Oczywiście pracy jest dużo, ale ona nie ma dla mnie granic godzinowych. Mogę prząść o świcie albo późną nocą. To radość, nie obowiązek.

Tradycja i nowoczesność

Choć Aleksandra pracuje tak, jak robiono to przed wiekami, jej działalność ma też wymiar współczesny. Organizując warsztaty pokazuje, że rzemiosło może być atrakcyjne dla ludzi XXI wieku. Jej działalność wpisuje się w rosnący ruch „powrotu do korzeni”: zainteresowanie dawnymi technikami, naturalnymi materiałami, rękodziełem. W świecie pełnym plastiku i masowej produkcji, tkactwo z pokrzywy czy sosnowych igieł brzmi jak kontrapunkt – cichy, ale mocny.

Tkane marzenia

Aleksandra nie boi się mówić, że jej praca to całe życie.

– Nie oddzielam czasu wolnego od zawodowego. Nie mam godzin pracy. Jestem prządką, i to mnie definiuje.

Jej marzenia ewoluują. Czasem dotyczą nowych roślin, czasem większych projektów, ale zawsze sprowadzają się do jednego: odkrywania i dzielenia się z innymi.

– Najważniejszy jest proces. Nawet jeśli efekt mieści się w dłoni, ma ogromną wartość, bo jest owocem czasu, cierpliwości i uważności.

Patrząc na Aleksandrę przy kołowrotku, trudno nie odnieść wrażenia, że jej praca splata przeszłość z teraźniejszością. W wirującym kole odbija się echo dawnych prządek, które wieki temu wykonywały te same ruchy. A jednocześnie to historia bardzo współczesna, o poszukiwaniu sensu, harmonii i bliskości z naturą.

– Każda nitka to opowieść. O roślinie, o czasie, o człowieku. Ja tylko pomagam, by ta opowieść mogła zostać opowiedziana.