Voom to Bartosz Dąbrowski, pochodzący z Koszalina raper, który od lat żyje na Wyspach Brytyjskich. Muzycznie wyraża się zarówno solowo, jak i w projektach takich jak Esperanto Słowem. Różne konfiguracje personalne i twórcze eksperymenty z innymi gatunkami to jego znak rozpoznawczy – wszystko jednak spaja miłość do hip-hopu, o której rozmawiamy na łamach Prestiżu.
Ja zacytuję wersy jednego z kawałków koszalińskiego duetu 4P & śp. Onil, a ty je dokończysz, patrząc przez pryzmat swojego życia: “Gdyby nie hip-hop, gdyby nie rap…”.
Voom: … to nie ja. Stawiaj znak równości. Muzyka, jako taka, po prostu jest całym moim życiem. Jestem jej twórcą, ale też odbiorcą. Zwyczajnie kocham. Nie wyobrażam sobie scenariusza, w którym żyję inaczej.
Od ponad dwóch dekad swoje obserwacje świata ubierasz w rapowaną formę. Kto Tobie pomógł skutecznie zapuścić korzenie w hip-hopie? Pytam o wzorce z otoczenia, ale również z playlist.
Voom: Ogromny udział w tym, że nie przestałem rapować, miał Projekt SP (Blajmo, Żona, Benito, Arus). Stawiałem wcześniej kroki z moimi kumplami, bardzo dużo freestyle’owałem, ale pierwsze zarejestrowane rzeczy, które przetrwały, to na płycie chłopaków. Bardzo dużo czasu spędzaliśmy razem, a wszystko kręciło się wokół melanży i muzyki. Koszalin w latach dziewięćdziesiątych był bardzo inspirujący. Znałem bardzo dużo ludzi tutaj. Łączyła nas zajawka i melanż. Zabrakłoby czasu, jakbym miał wchodzić w detale, ale z perspektywy czasu uważam, że robiliśmy rzeczy wielkie, choć nie o wszystkim mógłbym powiedzieć. Jeżeli chodzi o muzyczne inspiracje z tamtego czasu, to dwie płyty zrobiły na mnie ogromne wrażenie i z pewnością ukształtowały mnie. Są to Cypress Hill – „Temples of Boom” i Kaliber 44 – „Księga tajemnicza. Prolog”. Wciąż są to dla mnie bardzo ważne albumy. Polecam sprawdzić.

Masz swój ulubiony czas lub epokę w muzyce? Do jakich albumów wracasz najczęściej i najchętniej?
Voom: Uważam, że złota era była wyjątkowa i cieszę się, że mogłem tam być, przeżywać to w czasie rzeczywistym. Mam ogromny sentyment do tego okresu. Wtedy wszystko było nowe i nieodkryte, a każdy ruch to trochę jak dziecko we mgle – coś pięknego. Jednak z racji tego, że jestem wiecznym poszukiwaczem, nie jestem w stanie gloryfikować jednego okresu. Mam momenty wzniosłe, jak np. album Dizzee Rascala „Boy in da Corner”, który zrobił mi siekę w głowie, czy odkrycie Flying Lotusa, którego nie kupiłem za pierwszym razem, i takich chwil mógłbym wymienić wiele. Uważam, że dzisiaj dzieje się dużo dobrego w muzyce, tylko trzeba diggować, ale akurat to mam we krwi. Są albumy, do których lubię wracać, ale jednak największy fun daje mi odkrywanie nowego.
Gdy Mariusz Rodziewicz tworzył kwerendę koszalińskiego rapu, twoje wersy zostały udokumentowane i trafiły do słuchaczy, ale również do zasobów Archiwum Państwowego. Gdy patrzysz wstecz na rapowy boom w Koszalinie – jak wspominasz ten czas?
Voom: Wyobraź sobie: ciepły wieczór i plac ratuszowy zawalony ludźmi, i każdy jest jakoś związany z hip-hopem. Masz raperów, malarzy, tancerzy. Może najmniej było DJ-ów, ale to z racji tego, że to droga zabawa była. Miasto tym żyło na potęgę. Koncerty, które się wyprzedawały, graffiti na każdym rogu. Ci, którzy tylko słuchali, mocno nas wspierali. Ludzie z kraju, przyjeżdżający do nas, byli zachwyceni klimatem, naprawdę panowała dobra energia. Tam śmigają na deskach, tutaj na rolkach. Wszystko się działo w realu, nie było internetu. Informacje przekazywane pocztą pantoflową. Czuć było w tym serce. Swoją drogą, to Mariusz Rodziewicz odwalił kawał dobrej roboty z tymi składankami – szanuję bardzo.

Z innym koszalinianinem – Benkiem – stworzyliście skład Esperanto Słowem. Nagraliście mixtape’y przedzielone ładnymi latami przerwy. To oczywiste, że to ważny dla ciebie projekt. Co twoim zdaniem jest źródłem i rdzeniem ESPE, waszej synergii i muzycznego rezonowania z Benito?
Voom: Nagraliśmy trylogię mixtape’ów, które były sygnowane kolejno Vol. 1, 2 i 3. Powstał minimixtape PLUK, na którym rapujemy do polskich instrumentali. Wyleciało kilka singli, gdzie rapujemy do muzyki od O$ki, Folka, Mahyna, czy brytyjskiego producenta Morriarchi, więc jak widzisz, było tego trochę więcej. Esperanto Słowem to połowa ESPE, gwoli ścisłości. Z Benitem się znam blisko 30 lat, jesteśmy jak stare małżeństwo. Mieliśmy swoje dobre momenty, tragiczne i te najlepsze, które są jeszcze przed nami. Jest mi jak brat, i to chyba sprzyja wspólnemu nagrywaniu. Razem robimy rzeczy, których prawdopodobnie byśmy nie zrobili osobno, bo dość często jest tak, że tam, gdzie kończą się muzyczne zainteresowania Benita, zaczynają się moje. Cały czas razem coś tam gotujemy i sprawia mi to wielką przyjemność, a to chyba ona jest kluczem do tego projektu.
Rodzic kocha wszystkie swoje dzieci, ale niektóre faworyzuje. Z całej swojej dyskografii, który album zarekomendowałbyś jako płytę pierwszego kontaktu z Voomem i jego rapowym spojrzeniem na świat?
Voom: Ooo panie, ciężkie pytanie. Myślę, że zachęcałbym do sprawdzenia ostatnich projektów, to jest „NET” i „Tunnel Vision”, bo to one najlepiej pokazują miejsce, w którym jestem. Jak chcesz sprawdzić moje okołorapowe rzeczy, to zachęcam posłuchać SOL, który stworzyłem ze słupskim producentem elektro – Begu. Są to wszystko krótkie formy, singlowe, gdzie na każdy projekt weszły po dwa numery, ale dość dobrze pokazują mój teraźniejszy przelot.
Wyrażanie się w ramach hip-hopowej kultury mocno ewoluuje. Nurty czy zjawiska determinujące brzmienie i odbiór całości potrafią się zmieniać już nie co kilkanaście lat, ale nawet co kilkanaście miesięcy. Odnajdujesz się w hip-hopie tu i teraz? Czy czasem pojawia się u ciebie boomerskie westchnienie?
Voom: Ja naprawdę lubię szukać nowych rzeczy, więc jak najbardziej odnajduję się w tu i teraz. Może odpuszczam sobie mainstream, bo jest zwyczajnie za dużo disco polo, a uważam, że rap stał od zawsze w kontrze do takich brzmień. Potrafię zrozumieć moich kolegów boomerów, którzy przestali poszukiwać i słuchają sprawdzonych rzeczy, ale to nie ja. Jak jest słabo w rapie, to jest jeszcze jazz, czy moja kochana elektronika, więc jest naprawdę gdzie się poruszać.

Stworzyłeś własne dwa wydawnicze byty – GIG Label oraz Shiii-Boy Records. Wszystkie oddolne inicjatywy są skazane na porażkę w starciu z algorytmami i mechanizmami streamingów ustawionymi pod dużych graczy na muzycznym rynku. Jaka filozofia i motywacje stoją za GIG oraz Shiii-Boy?
Voom: GIG Label stworzył Bartosz Dąbrowski i to z nim można pogadać o tym szerzej, natomiast Voom tam tylko wydaje swoją muzykę. Z mojej perspektywy uważam, że to jest platforma, gdzie nikt ci nie mówi, jak masz robić swoje, i dba się o to, aby szła za tym forma. Oczywiście, że przegrywamy z wielkoludami i faktycznie dobrze by było przebić tę ścianę, ale póki co skupiamy się na jakości naszych wydawnictw i na tym, aby czerpać z tego przyjemność. Co do Shiii-Boy Records, to znowu muszę odesłać do człowieka, tym razem Benita, bo to jest jego inicjatywa, a ja tam dokładam tylko swoje cegiełki na różnych płaszczyznach. Między GIG i Shiii-Boy jest sztama, wspieramy się nawzajem.
Jest coś większego, nad czym obecnie pracujesz solo, albo z kimś? Ostatnio opublikowałeś utwór „Moi Ludzie”. To preludium? Zapowiedź czegoś?
Voom: Utwór „Moi Ludzie” pochodzi z wcześniej wspomnianego singla „Tunnel Vision”, gdzie obok jest jeszcze kawałek „Pamiętniki”. Ten projekt już można sprawdzić wszędzie. Co do przyszłości, to jak najbardziej się dzieje. Wybacz mi, że nie będę podawał konkretów, bo wszystko w swoim czasie. Zostawię tu kilka poszlak. Esperanto Słowem z pewnością da o sobie znać kilkoma strzałami. Następnie będziemy przypominali pewien projekt w tym roku, bo jest jego okrągła rocznica. Pracuję nad remixami EP-ki, która nigdy nie powstała. Robi się album, który mi się już dość sporo ciągnie przez różne zawirowania, ale mogę spokojnie powiedzieć, że jesteśmy naprawdę bliżej niż dalej, aby go skończyć. Będziemy coś szmędzić z kumplem od elektro. Prawdopodobnie jeszcze jakieś singielki. To wszystko w niedalekiej, lecz nieokreślonej przyszłości. Żadnych deadline’ów, tylko fun.