Centrala Artystyczna łączy pokolenia, daje schronienie artystom, serwuje legendarne już przekąski i organizuje nietuzinkowe wydarzenia. Z okazji dwudziestopięciolecia w Centrali spotkali się przyjaciele i entuzjaści tego miejsca, a my namówiliśmy właścicielkę, Violettę Świdroń na małe podsumowanie historii pubu przy ul. Modrzejewskiej.
Dwadzieścia pięć lat nieprzerwanej działalności to znakomity wynik na scenie gastronomicznej, ale Centrala Artystyczna, to coś więcej niż tylko lokal w tradycyjnym tego słowa znaczeniu.
Zaczęło się wszystko dawno temu, kiedy mój brat Artur wpadł na pomysł stworzenia kawiarenki internetowej. Pracował w koncernie medialnym i czuł, że internet to będzie coś więcej niż chwilowy flirt. Znalazł lokal przy Modrzejewskiej, w kamienicy, która miała być wyburzana. Z pomocą rodziny wyremontował go i wyposażył w stanowiska komputerowe. Wtedy była to zaledwie połowa obecnej przestrzeni lokalu. Zaczęłam mu pomagać i tak od 12 w południe do późnych godzin nocnych prowadziliśmy kawiarenkę. Na początku ludzie przychodzili korzystać z komunikatorów, to był prawdziwy boom na nawiązywanie znajomości. Na naszą skrzynkę mailową przychodziły wiadomości z całego świata, a na „Centralny” telefon, czyli naszą kultową budkę telefoniczną dzwonili ludzie z Nowego Jorku, Brazylii. Centrala więc była oknem na świat.
Z czasem komputery się psuły i, tak po prawdzie, nie było z tego jakiegoś większego zarobku, wtedy też postanowiliśmy poszerzyć miejsce o większą bazę gastronomiczną i przestrzeń, w której moglibyśmy organizować koncerty, wernisaże, spotkania. Podjęliśmy więc starania o powiększenie lokalu i to się udało i wówczas zdarzyło się coś, czego nikt nie mógł przewidzieć. Mój brat Artur zginął w wypadku, a ja zostałam z jeszcze nie w pełni wyremontowanym lokalem pod nowy pomysł. W tamtym momencie poczułam, że po prostu muszę to pociągnąć dalej, otworzyć całość i działać według naszego wspólnego planu, choć nie było to łatwe. Stało się więc to moją misją.
Kim była Violetta przed Centralą?
Wychowałam się na wsi, wraz z czwórką rodzeństwa. To chyba spowodowało, że przyroda i natura są mi bardzo bliskie. To również pchnęło mnie na studia do Poznania, na kierunek ogrodnictwo. Z tego co pamiętam, byłam dość nieśmiałą dziewczyną, ale Poznań otworzył mnie i dał się poznać z fantastycznej strony. Z grupą moich uniwersyteckich przyjaciół nieustannie chodziliśmy do kina, na wystawy, koncerty, kabarety. Chłonęłam jak gąbka wszystko, co związane było z kulturą i sztuką, a Poznań był wówczas miejscem, gdzie naprawdę dużo się działo. Zapisałam się do Klubu Wysokogórskiego i zapragnęłam podróżować. Znałam angielski, ponieważ dla moich rodziców zawsze było to bardzo ważne, więc świat stanął otworem. Choć było to zupełnie inne podróżowanie niż dziś.
Pierwsza podróż twoja to…?
Rok 1989. Byłam zachłyśnięta tym, jak można żyć, w porównaniu do szarej wtedy Polski. Podobało mi się wszystko: słońce, luz i różnorodność społeczeństwa, smaki, o których nie miałam pojęcia. W taki sposób zasiedziałam się tam prawie 3 lata. W międzyczasie pracowałam we włoskiej knajpie, w której serwowano obłędne pasty. To tam odkryłam w sobie ciekawość innych kuchni, sposobu podania. Nawet zaczęłam kolekcjonować menu, które wydawały mi się fantastyczną graficzną formą, ale przede wszystkim zapiskiem potraw, które z czasem próbowałam odtwarzać. Czy ta moja zbieracza natura mogła wówczas przewidzieć, że będę to mogła wykorzystywać w „Centralnej” kuchni?



Pod dachem Centrali Artystycznej skupiają się najróżniejsze środowiska. Co w twojej opinii przyciąga tu z pozoru tak różnych ludzi?
Pamiętam jak podczas jednej z moich podróży, a było to w Kalifornii, weszłam do knajpy, w której wszystko było przeciwieństwem idealnych wystrojów wnętrz. Krzesła nie do pary, kanapy, fotele takie, jak to się ma w domu, na ścianach kolorowe plakaty, a na barze mnóstwo gadżetów, tak że trzeba było się naprawdę skupić, aby wszystkiemu dobrze się przyjrzeć. Cholernie mi się to spodobało. A najbardziej to, że ludzie, którzy tam przychodzili, z miejsca czuli się swobodnie, rozmawiali głośno, jeden drugiego zagadywał. To do mnie trafiło i stało się również i moim pomysłem na Centralę.
Po drugie tu każdy jest równy. Przychodzą tu aktorzy, artyści malarze, muzycy, ale i prawnicy, sportowcy, ba nawet była grupa grabarzy. Do tego mamy tu prawie zawsze kogoś z zagranicy przy barze, więc jest okazja pogadać w obcym języku. Tu można przyjść w grupie, a równie dobrze samemu, dosiąść się do kogoś. Poza tym, tu nie ma dystansu, wszyscy są na „ty”, czy masz 70, czy 18 lat. Są też grupy, które czują się u nas bezpieczne, i to jedyne chyba miejsce, gdzie mogą być sobą.
Co masz na myśli?
Przychodzą tu niszowi artyści, którzy nie mogą dostukać się do instytucji kultury, a u nas mają swoją scenę. Organizuję wystawy, wernisaże, często te pierwsze w życiu danego artysty. Nasze miejsce udostępnialiśmy podróżnikom, fotografom, kucharzom, wszystkim tym, którzy chcieli o czymś nam opowiedzieć. Ale przychodzi tu również młodzież, która czasem, dla innych, może ma za dużo dziurek w uchu, może dla kogoś „dziwnie” się ubiera, a tu – w Centrali nikt ich nie ocenia. Czasem mówią mi, że czują brak akceptacji, nawet w domu i Centrala to dla nich miejsce, gdzie nie muszą udawać.
Przez dwadzieścia pięć lat odbywało się w Centrali mnóstwo różnych wydarzeń. Opowiedz o tych najważniejszych.
Jak wybrać te najważniejsze? Nie da się, każde miało dla mnie znaczenie. Pokaże ci coś. To nasza kronika. Dostałam tą ogromną księgę od mojej ciotki, dwa lata po otwarciu. Dziś jest zupełnie zapełniona, a jakiś czas temu dokupiłam drugi tom i tam rozpoczęliśmy kolejne wpisy. To mój pamiętnik, jakby wirtualny świat zawiódł i nagle zgasł prąd. Czego tu nie ma?! Zobacz, wycinki z gazet, plakaty, osobiste wpisy, wierszyki, rysunki, cała masa zdjęć. Na tych kartach zapisani są też wielcy nieobecni, jak np. prof. Ciesielski, wielki przyjaciel Centrali czy Krzysztof Rapsa, nasz stały bywalec, artysta malarz, aktorzy: Ewa Nawrocka, Wojciech Broda Żurawski.
Wpisali się tu goście z zagranicy, ktoś włożył wysłaną do Centrali pocztówkę. Ta kronika to podróż sentymentalna, pełna ludzi, anegdot, nietuzinkowych wydarzeń, opowieści – nie do podrobienia.

Opowiedz o tym…
Przede wszystkim od początku stawialiśmy na różnorodność. Koncertowali u nas: Limboski, Dyjak, Sylwia Madejska, Sundneck, AA3 Anonimowi Alergicy, Old Metropolitan Band, Jerry Old Band, Off Quartet Kombinat Jazzowy, Olbrzym i Kurdupel, Walentyna Dus, Smutne Piosenki, Lucy & Tom, Anher, czyli kolejny z wielu projektów Henryka Rogozińskiego, Missisipi Blues, Mix Hirek Wrona Oils Saints, koncerty jazzowe i aftery po Hanza Jazz Festival i wiele innych.
W Centrali odbyło się mnóstwo wieczorów tematycznych: pojedynki kulinarne, Uczta Rzymska, Wieczór Palestyński, Wieczór Kultury Kresowej, Klub Festiwalu mTeatr, kursy tańca, milongi. Cykle podróżnicze, w których rozmawialiśmy m.in.: Indiach, Sri Lance, Syberii, Gruzji, o podróży rowerem nad Bajkał, do Japonii.
Mnóstwo warsztatów, np. kaligrafii, wicia wianków świątecznych. Oczywiście wystaw i wernisaży fotografii, malarstwa, rysunku, plakatu. Należy wspomnieć FKMD, czyli Filmowy Klub Mocno Dyskusyjny zainicjowany przez Alicję Ignaczak, z absolutnie niszowym kinem, Short Movie Festival czyli filmy 1-minutowe. Spotkania ze sztuką i rozmowy o architekturze. Liczne Andrzejki, afterki, beforki i sylwestrowe noce. A także spotkania osób z zagranicy, które z jakichś powodów na dłuższy lub krótszy czas znalazły się w Koszalinie i chcą się wymieć spostrzeżeniami lub poznać inne kultury. Te spotkania noszą nazwę „Bla Bla Language Exchange”.
Wow, sporo tego, ale umówmy się: to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Jak sobie dajesz radę organizacyjnie?
Centralę otacza wyjątkowa aura, która sprawia, że trafiają tu ludzie bardzo sprawczy. Bardzo często jest tak, że przy prostych środkach i dobrych chęciach wiele można załatwić. Większość z tych wydarzeń to bardzo kameralne spotkania, a jednak dla pewnej grupy ludzi bardzo przydatne. Wszystko to było i jest możliwe dzięki niezastąpionej pomocy i zaangażowaniu Dziewczyn z Ekipy. Wiesz jak to jest… lokal możesz kupić, nawet najlepiej urządzić, ale atmosfera, sama się nie zrobi.
Powiedziałaś, na początku, że dawniej byłaś nieśmiała, a dziś jesteś sercem Centrali. Czy po tylu latach ludzie cię jeszcze nie męczą?
Centrala to miejsce, w którym czuję się dobrze, jest tu mój cały towarzyski świat. Kiedyś zaprosiłam znajomego na wieś, do mojego domu i powiedział mi: ale tu jest tak samo jak w Centrali. Bo tam podobnie, mam masę pamiątek z podróży, obrazów i fotografii od przyjaciół i sympatyków. Lubię ludzi i lubię ten klimat, ale potrzebuję też pobyć sama. Moją enklawą jest mój dom i ogród. Właśnie robię rozsady pomidorów i nie ukrywam, że to zaprząta mi myśli. Poza tym dbam o to, aby dalej podróżować. Od kilku lat ukochałam sobie Grecję. Wszystko mi się tam zgadza: pogoda, woda – bo musi być woda tam, gdzie jadę, pyszne, naturalne jedzenie i sympatyczni, otwarci ludzie. Z reguły podróżuję sama. Wynajmuję kwaterę, włóczę się, jem w lokalnych knajpkach i kąpię się w morzu.
Od pandemii zaczęłam uczyć się włoskiego i, ku mojemu własnemu zdziwieniu, nawet nieco już potrafię. W zeszłe wakacje w Grecji, przy stoliku obok usiadła para Włochów i zastanawiali się między sobą, od której otwiera się rybna tawerna. Nagle z moich ust samoistnie wypłynęła pełna odpowiedź po włosku. Od tej pory, gdy mijaliśmy się, witali mnie tylko po włosku (śmiech). Kiedyś moje urlopy trwały około miesiąca, ale musiałam je nieco skrócić, mój tato ma 94 lata i wolę być bliżej.
Poza tym w niedziele mamy nieczynne, więc to dzień nadrabiania moich kulturalnych zaległości. Zaczynam od prasówki, potem oglądam zagraniczną telewizję, bardzo lubię kanały włoskie i tureckie, ale i zerknę dla równowagi na telewizję Al Jeezera. No i ostatnio przeżywam fascynację festiwalem w San Remo. Musisz tego posłuchać, zacznij od Sereny Brancale.

Twoje umiłowanie do podróży widać też za „Centralnym” barem. Kim są ludzie, którzy nieraz kręcą się między gośćmi?
Od lat biorę udział w programie „workaway”. Do Koszalina przyjeżdżają ludzie na wolontariat, którzy chcą przeżyć przygodę, poznać nowy kontynent, kraj, ludzi. Często są reprezentantami artystycznych zawodów. Robią u nas swoje wernisaże, fotografują, pokazują nam swoją kuchnię, ale przede wszystkim są otwarci na spotkania. Można z nimi porozmawiać o wszystkim: muzyce, polityce, o tym, co dla nich ważne. Lubią też zwiedzać Koszalin i okolice.
Co mówią o naszym mieścić?
Najczęściej trafiają do mnie ludzie z Ameryki Południowej, ale byli też z Francji, ze Skandynawii, Gruzji. Mówią że: zielone miasto, blisko morze, ludzie otwarci, ale najbardziej doceniają to, że u nas jest bezpiecznie, że można chodzić swobodnie ulicami, nikt nie zaczepia, nawet późną porą. Jest smaczne jedzenie i wielu ciekawych świata ludzi. W ogóle mnie to nie dziwi, w końcu trafili do Centrali Artystycznej.