IMG 20200725 174203 1 Zdrowie i uroda

Mikrosiedlisko – początek drogi

Fot. arch. prywatne Agnieszki Szczęsnowicz i Radosława Antonowicza

Choć wydaje się, że o zmianach w życiu mówi się i pisze sporo, każdy projekt to inna historia. Stoją za nim różni ludzie, a ich priorytety są zróżnicowane. Agnieszka i Radosław w Gronowie, niedaleko Złocieńca, znaleźli przestrzeń, w której realizują swoje marzenia. Z Agnieszką Szczęsnowicz i Radosławem Antonowiczem rozmawia Katarzyna Kużel.

IMG 20240908 102952 Zdrowie i uroda

Skąd pomysł, by nazwać to miejsce „Mikrosiedliskiem”?
Radosław Antonowicz: To termin zaczerpnięty z ekologii, który oznacza najmniejszą przestrzeń życiową, w której organizm może zaspokoić wszystkie swoje potrzeby. Odnosi się do małych, specyficznych obszarów o unikalnych warunkach środowiskowych, które wspierają różnorodne formy życia. Dodaliśmy „spa dla neuronów”, ponieważ tak się tam czujemy. Nasze umysły, zmęczone codziennym życiem i przeładowane bodźcami z telefonów komórkowych, odpoczywają tam, a myślę, że wielu osobom przebywanie w Mikrosiedlisku da wytchnienie.

Czy rejon Pojezierza Drawskiego był miejscem, o którym myśleliście od początku?
R.A.: Przez kilka lat pracowaliśmy w Holandii i tam wpadliśmy na pomysł, by zapisać się na warsztaty budownictwa naturalnego. Chcieliśmy dowiedzieć się, jak zbudować dom w technologii strawbale. Tego typu budynki mają drewnianą konstrukcję, wypełnienie stanowi słoma, a tynki są gliniane wewnątrz i wapienne na zewnątrz. Zaintrygowało nas to i zaczęliśmy marzyć o życiu w takiej przestrzeni. Postanowiliśmy kupić kawałek ziemi i spróbować zbudować naturalny dom. Zaczęliśmy odwiedzać ludzi, którzy tak mieszkają, zarówno w Polsce, jak i w Holandii, rozmawiać o tym, co się sprawdza, a co nie w takim budownictwie. Myślę, że wtedy narodził się pomysł na Mikrosiedlisko.

Potem podjęliśmy decyzję o powrocie do Polski. Tak naprawdę nie mieliśmy tu ani domu, ani pracy. Mój znajomy dał nam namiar na ludzi, którzy prowadzą agroturystykę w górach i szukali kogoś do pomocy. Postanowiliśmy sprawdzić, czy takie życie nam odpowiada. Przekonaliśmy się, że to bardzo ciężka praca, której nie każdy jest w stanie podołać, ale spodobało nam się takie życie blisko natury. Po pobycie w górach pojechaliśmy do Gdańska.

IMG 20230716 210146 Zdrowie i uroda

Agnieszka Szczęsnowicz: Od zawsze ciągnęło nas do natury, a ja uwielbiałam spędzać czas nad jeziorem czy morzem. Choć pochodzę z Krakowa, każde wakacje jako dziecko spędzałam nad wodą na Kaszubach. Wakacje bez wody nie były dla mnie prawdziwymi wakacjami. Stąd pomysł, by po powrocie z Holandii na bazę wypadową wybrać Gdańsk.

R.A.: Tam skorzystaliśmy z pomocy jednego z inkubatorów start-upowych, by rozwinąć projekt Mikrosiedliska. Chcieliśmy podszkolić się w zakresie prowadzenia agroturystyki od strony biznesowej i sprawdzić, czy są osoby, które w zabieganym świecie będą potrzebowały miejsca, w którym ich umysły będą mogły odpocząć i się zresetować. W weekendy oglądaliśmy działki nad wodą, blisko lasu. Na początku eksplorowaliśmy Kaszuby, ale ceny ziemi tam były dla nas zbyt wysokie. Potem pojechaliśmy na Mazury, ale one nam nie przypadły do gustu. W końcu trafiliśmy do Borów Tucholskich i choć teren nam się podobał, nie czuliśmy, że to nasze miejsce. W czasie tych poszukiwań przypomniałem sobie, że jako dziecko byłem z tatą na biwaku na Pojezierzu Drawskim. Kiedy przyjechaliśmy tam z Agą, zakochaliśmy się w tym miejscu od razu. Piękna natura, łąki, lasy i mnóstwo malowniczych jezior.

A.Sz.: To jednak nie był koniec poszukiwań. Kiedyś, wyjeżdżając po kolejnym weekendzie spędzonym na pojezierzu, zostawiłam wizytówkę właścicielom agroturystyki z dopiskiem: „Jeśli kiedyś szukalibyście sąsiadów, pamiętajcie o nas”. I udało się. Kupiliśmy od nich ziemię i teraz jesteśmy przyjaciółmi. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak piękne i różnorodne są te tereny. Pełne pagórków, dolinek i jezior. Od razu zakochaliśmy się w okolicach Gronowa i tak zaczęła się nasza przygoda.

Jak teraz wygląda wasze miejsce do życia?
A.Sz.: To dziki kawałek natury. Pagórek porośnięty sosnami i brzozami. Mamy tam przyczepę kempingową i założyliśmy ogród, co było moim marzeniem. Doprowadziliśmy prąd, co zajęło trochę czasu. Zajmujemy się porządkowaniem terenu i traktujemy ten czas jako okres, w którym poznajemy ziemię i cieszymy się nią. Założyliśmy małą pasiekę z trzema ulami. Choć to niewiele, wiąże się to z dużą ilością pracy, do której teoretycznie byliśmy przygotowani. Zainteresowaliśmy się pszczołami jeszcze w Gdańsku i skończyliśmy dwuletnie technikum rolnicze, specjalizacja pszczelarstwo. Zgłębiliśmy teoretyczne podstawy, a ten ruch ułatwił nam także zakup ziemi.

R.A.: Teraz zdobytą teorię przekuwamy w praktykę. Oczywiście popełniamy błędy, ale staramy się, aby pszczołom było jak najlepiej. Wymieniamy doświadczenia z przyjaciółmi, którzy już prowadzą pasieki, i powoli pszczelarzymy. Ziemię znamy już całkiem dobrze i wiemy, co w trawie piszczy.

Na razie mieszkacie w Ostrowicach?
A.Sz.: Tak. Chcieliśmy być bliżej naszej ziemi, bo dojazdy z Gdańska nie miały sensu. Zdecydowaliśmy się zamieszkać niedaleko Gronowa. Naszą decyzję przyspieszyło to, że straciłam pracę, a gdy znalazłam nową, była to praca zdalna, więc mogę pracować z dowolnego miejsca. Radek jest hydrobiologiem i trochę trwało, zanim znalazł coś dla siebie. Chciał, by praca była związana z kierunkiem jego studiów, a w tym regionie nie było to łatwe.

R.A.: Ziemia nas wzywała, zatem podjęliśmy decyzję o wyprowadzce z Gdańska. Chcieliśmy już być tutaj, poznawać ją. Choć przyjeżdżaliśmy na weekendy, mieliśmy „swój” pokój u sąsiadów, zdarzało się nam spać w namiocie na Mikrosiedlisku. Czuliśmy potrzebę bycia tam. Potem przyprowadziliśmy przyczepę kempingową z lat dziewięćdziesiątych i już było fajnie. W końcu wynajęliśmy mieszkanie w wiosce obok.

Wiadomo, że część tego obszaru będzie musiała być zagospodarowana, ale cały czas chcemy, aby to było łagodne przejście między naturą, lasem a miejscem, w którym będziemy mieszkać i przyjmować gości, którzy będą chcieli choć trochę odciąć się od cywilizacji i cieszyć naturą.

A.Sz.: Nasz wymarzony dom będzie z naturalnych materiałów, doskonale wpisujących się w to miejsce, którego nie chcemy niszczyć. Nie chcemy wylewać wszędzie betonu, stawiamy na naturalne materiały, planujemy kosić tylko tyle, ile będzie niezbędne. Możemy powiedzieć, że nie tylko chcemy żyć w bliskości natury, ale także w zgodzie z nią.

Szukaliście już gotowego gospodarstwa, które można by zaadaptować do waszych potrzeb?
R.A.: Nie szukaliśmy. Od początku wiedzieliśmy, że chcemy, by to był dom ze słomy i gliny. Taki dom jest ekologiczny i biodegradowalny w dużym stopniu. Panuje w nim specyficzny mikroklimat. Cały dom „oddycha”, wilgotność jest regulowana przez gliniane tynki, więc naprawdę dobrze się w nim żyje. To dom przyjazny dla człowieka.

A.Sz.: Chcieliśmy uniknąć mieszkania w domu ocieplonym styropianem, z panelami przyklejonymi niekoniecznie zdrowym klejem. Będąc w takim pięknym miejscu, chcemy żyć w zdrowym domu. Początkowo myśleliśmy, że sami go wybudujemy, stąd warsztaty, w których wzięliśmy udział. Z czasem doszliśmy jednak do wniosku, że to ogrom fizycznej pracy, i że warto skorzystać z usług profesjonalistów, którzy zrobią to szybciej i lepiej.

Co was zachwyca w tym miejscu?
R.A.: Zachwyca nas bliskość natury. Krajobraz budzi w nas podziw i wdzięczność. Spacerując po okolicy, czujemy harmonię i przypominamy sobie, jak ważna jest równowaga między człowiekiem a przyrodą. To takie miejsce.

A.Sz.: Mamy tu wszystko i nawet tam, w dole niedaleko jest jeziorko. Mamy również zdziczałe drzewa owocowe – gruszę i kilka jabłonek, kiedyś się nimi bardziej zaopiekujemy i mamy nadzieję, żę będą pięknie owocowały.

R.A.: Nasi sąsiedzi mają piękny sad i chcielibyśmy wziąć od nich zrazy i przeszczepić kilka odmian. Na razie nie wiemy, jak to zrobić, ale dojdziemy do tego. Mikrosiedlisko to także przestrzeń inspiracji do prostszego, bardziej świadomego życia. Tu odnajdujemy ciszę, świeże powietrze i rytm natury, do którego trzeba się dostosować, ale który pozwala też zwolnić.

A.Sz.: Zrobiłam też na działce miniogródek z naturalnym ogrodzeniem. Warzywa rosną na podniesionych grządkach. Najbardziej jestem dumna z tunelu, w którym w ubiegłym roku rosły pomidory. Im więcej czasu spędzamy na działce, tym bardziej nas ona zachwyca. Powoli zapuszczamy korzenie i stajemy się częścią tego miejsca.

R.A.: Mamy nadzieję, że uda nam się małymi krokami zrealizować nasze marzenie – wybudować dom i kiedyś dzielić się tym pięknym miejscem z innymi ludźmi…