1 Zdrowie i uroda

Królowa knajp w Koszalinie

66 lat temu otwarto najelegantszą wówczas koszalińską restaurację „Fregata”. Był to jednocześnie pierwszy w mieście nocny lokal, w którym bawiły się miejscowe elity.

Z twarzą wtuloną w kotlet schabowy

2a Zdrowie i uroda
Restauracja „Polonia” przy ul. 1 Maja, lata 50. XX w. Z zasobu archiwum Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Szczecinie, delegatura w Koszalinie

Handel i gastronomia były w czasach PRL częstym tematem krytycznych artykułów prasowych. Skarżono się na brud, nieporządek i tolerowanie pijanej klienteli. Restauracje były bowiem miejscami, do których chodziło się nie tyle zjeść, co się upić. W 1969 roku
pewien czytelnik opisał w wysłanym do „Głosu Koszalińskiego” liście swoje próby zjedzenia obiadu w restauracji „Gwarna”: „Miłośnicy codziennej setki gęsto oblegali wszystkie stoliki i niecierpliwie przynaglali konsumentów”. Inny narzekał: „Spróbujcie zajrzeć do „Gwarnej”. Przestała zasługiwać na swoją nazwę. Jest sennie, bo personel porusza się leniwie, a przy stołach konsumenci w najlepsze drzemią. I jest brudno. W stosunkowo krótkim czasie zrobiła się spelunka, którą lepiej omijać. Tu dają wódkę do końca. Ile konsument wytrzyma. Jeśli przekroczy miarę, zapewne »będzie łatwiejszy« przy rozrachunku. (…) Wieczorem „Gwarna” często przypomina pomieszczenie wagonów sypialnych »Warsu«. Z tą różnicą, że na trzeźwo i w trzęsącym się wagonie ludzie nie śpią tak głęboko. W »Gwarnej« trudno dobudzić konsumentów. Bywają po prostu »zalani w czarnoziem«, chociaż już nietrzeźwym wódki podawać nie wolno. Ale cóż, nie wolno też utrzymywać lokalu w brudzie, nie wolno dopisywac do rachunku, nie wolno wielu innych rzeczy”.

Duże zastrzeżenia budziła również nieuprzejma i powolna obsługa w restauracjach. „Przy jednym ze stolików konsument zamawia zupę grochową i kotlet. Zwraca się z prośbą do kelnerki. Śpieszy mu się. Za 40 minut ma pociąg. Upływa 10, później 20 minut. Otrzymuje zupę. Nie grochową, lecz fasolową. Drobiazg. Pomyłka. Konsument jest cierpliwy. Konsument czeka. Upływa dalsze 15 minut. Konsument zaczyna się niecierpliwić. Zależy mu na czasie. Prosi kelnerkę. – Że co? Że długo pan czeka? „Może pan nie czekać! Pański kotlet zje inny konsument! Kotlet się smaży!…” – opisywał scenkę dziennikarz w 1960 roku.

Problemem były niedoważone porcje. Próbowano temu zaradzić kontrolami inspektorów PIH. Po jednej z nich w restauracji „Morska” protokolarnie zanotowano: „porcja bigosu zamiast 450 gramów ważyła zaledwie 358. W bigosie było zbyt dużo kapusty, za to zbyt mało boczku i kiełbasy. Ponadto do konsumpcji podawano nieświeżą sałatkę, zaś w wodnistej zupie ogórkowej (cena 1,85 zł) było bardzo niewiele ziemniaków”.

3 Zdrowie i uroda
Restauracja „Gwarna” (wcześniej „Polonia”) przy ul. 1 Maja w Koszalinie, lata 60. XX w. Z archiwum autora

Od sacrum do profanum

Pozostające pod nieustannym ogniem krytyki, zawiadujące miejską gastronomią przedsiębiorstwo Koszalińskie Zakłady Gastronomiczne zdecydowało o utworzeniu nowej, tym razem ekskluzywnej restauracji I kategorii. Miała znaleźć się w zaadaptowanym do tego celu dużym poniemieckim budynku przy ówczesnej ul. Krótkiej (dziś to ul. Podgrodzie 1a), wzniesionym w połowie lat 20. XX w. jako dom modlitwy dla członków religijnej wspólnoty Kościoła Nowoapostolskiego, dzięki czemu mogło się tam pomieścić 350 gości. Lokalizacja wzbudzała pewne wątpliwości, ponieważ w pobliskim ogrodzie, przylegającym do prywatnej posesji przy ul. Niepodległości, urządzono hodowlę nutrii, w związku z czym wokół panował odrażający zwierzęcy smród. Problemem było też dojście do lokalu opisane w gazecie jako „droga przez mękę po wertepach i dolinach”, w dodatku bez oświetlenia latarni. Ostatecznie, po trwającym dwa lata remoncie, na początku lipca 1959 roku lokal został oddany do użytku. Na pierwszym piętrze znajdowała się nocna restauracja z dancingiem. Na parterze natomiast wygospodarowano pomieszczenia, w których w ciągu dnia produkowano lody i wyroby garmażeryjne na potrzeby innych koszalińskich lokali gastronomicznych. Zakupiono także dwie maszyny do obierania ziemniaków, codziennie rozwożonych w 20-kilogramowych konwiach do innych restauracji. Liczący 42 osoby personel skompletowano przenosząc pracowników innych lokali. Udało się również zaangażować zespół muzyczny, choć początkowo przeszkodą był brak mieszkań dla muzyków.
Pojawienie się na mapie Koszalina kolejnego „wielkomiejskiego” punktu zostało odnotowane w tutejszej gazecie z entuzjazmem: „Nie ma co ukrywać: po otwarciu »Fregaty« nasze serca wypełniły się po brzegi dumą. Przybyszom z zewnątrz – przybierając postawę pawia – mówiliśmy: »Ot, popatrzcie, mamy lokal z prawdziwego zdarzenia«. Bo sprawa jest błaha tylko z pozoru. Szanujące się miasto powinno posiadać reprezentacyjną restaurację, w której można dobrze zjeść, wypocząć czy wreszcie kulturalnie zabawić się”.

6 1 Zdrowie i uroda
Restauracja „Fregata” widziana z wiaduktu na ul. Monte Cassino.
Fot. Krzysztof Sokołów, 1976 r. Z zasobu Archiwum Państwowego w Koszalinie

Klient w krawacie jest mniej awanturujący się

Początki działalności pierwszego w mieście nocnego lokalu były bacznie i krytycznie obserwowane. „Już w kilka dni po otwarciu klienci mieli prawo do lekkiego zdenerwowania” – alarmował autor artykułu prasowego, konstatując, że „Mówiąc prosto z mostu: »Fregata« nie spełnia wymagań stawianych lokalowi I kategorii”. Niesmaczne potrawy, długi, ponadgodzinny czas oczekiwania na zamówienie, arogancja obsługi, która pozwalała sobie na uwagi w rodzaju »Tylko trzy kawy? I jest o co taki wrzask podnosić?« były dużym rozczarowaniem dla wszystkich, którzy oczekiwali nowej jakości. „W naszej »Fregacie« w sobotę, dnia 4 lipca 5 kelnerów obsługiwało aż 68 stolików. Choćby mistrzowie tacy i serwetki mieli napęd atomowy i byli championami w zawodzie, nie potrafią w takich warunkach sprawnie obsłużyć konsumentów. Nic dziwnego, że nasz kolega czekał dwie godziny na kelnera, a dalszą – na zamówioną potrawę.” – narzekał dziennikarz „Głosu Koszalińskiego”.

Przyczyną tego stanu rzeczy były problemy kadrowe. W odpowiedzi na krytykę tłumaczono: „Odpowiednich szefów kuchni, kuchmistrzów czy kucharzy o wysokich kwalifikacjach zawodowych przedsiębiorstwo niestety nie posiada”. Próbowano co prawda werbować pracowników za pomocą ogłoszeń w prasie ogólnopolskiej, ale potencjalni chętni uzależniali podjęcie pracy od otrzymania mieszkania, co było przeszkodą nie do pokonania. Długi czas oczekiwania na zamówienie tłumaczono brakiem kelnerów: „W Czechosłowacji przypada 315 konsumentów na jeden zakład, w Polsce – 2000, a w Koszalinie – 2500 (!)”. W dodatku w okresie letnim koszalińscy kelnerzy, którzy nierzadko pracowali po 18 godzin dziennie, zwalniali się z pracy i angażowali w miejscowościach wczasowych, gdzie zarabiali więcej. Zresztą w ogóle w ciągu roku w koszalińskiej gastronomii zmieniała się ponad 1/3 pracowników.
Problematyczną okazała się również wymagana elegancja strojów, zarówno gości, jak i obsługi. Kierownictwo lokalu ostrzegało, że ”Niechętnie widziani będą mężczyźni w samych koszulach lub kobiety w spodniach.”. W praktyce wyglądało to jednak różnie. „Na ogół kelnerzy »Fregaty« prezentują się nieźle”. zauważał dziennikarz. „Jedno tylko budzi zdumienie: obuwie niektórych kelnerów. Obywatele ci noszą zamiast normalnych czarnych półbucików jakieś łapcie czy też ranne pantofle, którymi człapią po eleganckich posadzkach »Fregaty« jak stary Mincel z »Lalki«. Zachował się też opis próby sforsowania wejścia do restauracji przez grupkę znajomych, gdy portier nie zgodził się wpuścić znanego koszalińskiego lekarza bez marynarki. Na nic nie zdały się tłumaczenia, że jest gorąco, że „lekka wiatrówka czy sweterek stanowi obecnie powszechnie przyjęty strój męski – portier otrzymał wyraźny zakaz i lekarz pozostał za burtą »Fregaty«”. Wpuszczono natomiast „indywidua w wyszmelcowanych granatowych »tenisach«”, którzy „przebrnąwszy przez punkt kontrolny przy wejściu żeglowali już po chwili w morzu wódki”. W późniejszych latach zasady złagodzono o tyle, że w szatni można było odpłatnie wypożyczyć krawat, a i marynarka też się znalazła.

7 1 Zdrowie i uroda
Dawny Kościół Nowoapostolski, w którym od 1959 r. mieści się restauracja „Fregata”, okres międzywojenny

Osobnym problemem było zachowanie niemałej liczby chętnych do wejścia. „Często się zdarza, że w czasie dansingów przychodzą różni niedbale ubrani osobnicy »pod muchą«, żądając wpuszczenia ich na salę; w razie odmowy wywołują awantury. Największy napływ takich właśnie konsumentów ma miejsce po godzinie 24, a więc już po zamknięciu pozostałych restauracji. Wtedy też przed »Fregatą« notuje się awantury pijackie, słychać „»kuchenną łacinę«” – pisał koszaliński „Obserwator”. Zauważał też, że „Również zachowanie konsumentów na sali nie zawsze jest odpowiednie. Był wypadek, że grupa panów, uważanych w naszym mieście za inteligentnych i dobrze wychowanych, bardzo głośno domagała się, aby kelner podał im większą porcję wódki przy bufecie. Liczne perswazje, że »Fregata« to restauracja, a nie bar, nieprędko odniosły skutek. Kelnera obrzucono niecenzuralnymi słówkami”. Ilustruje to powiedzenie, że „klasa to coś, co łatwo rozpuszcza się w alkoholu”.

Klientelę reprezentacyjnego koszalińskiego nocnego lokalu podliczono po dwóch pierwszych tygodniach od otwarcia: „wypalili dziury w przeszło 70 obrusach, uniemożliwiając dalsze ich używanie, skradziono 38 widelców nierdzewnych, 60 noży (też nierdzewnych) oraz 37 popielniczek szklanych. W kolejnych miesiącach i latach było podobnie, choć zdarzyło się, że skompletowaną zastawę milicja odzyskała w mieszkaniu jednego z kucharzy. A warto dodać, że oprócz nierdzewnych sztućców zastawą „Fregaty” była wysokiej jakości porcelana i kryształowe kieliszki.

5 Zdrowie i uroda
Jeden z zespołów występujących w restauracji „Fregata”. Źródło: Facebook

Balujemy do rana

Mimo tej prozy nocy i dni powszednich, zimą „Fregata” potrafiła błyszczeć prawdziwie ekskluzywnymi, zamkniętymi balami. Już pierwsza noc sylwestrowa, podczas której bawili się lekarze, prawnicy „i trochę przedstawicieli prywatnej inicjatywy”, była reklamowana niespotykaną dotąd w Koszalinie dekoracją w postaci zainstalowanej na sali kryształowej kuli, tworzącej odblaskami złudzenie padającego śniegu. Podczas Sylwestra 1963 roku przebojem był rock’n’rollowy taniec o nazwie „twist”, a na balu prasy bawiono się do 6.00 rano. Rok później do tańca grała orkiestra Eugeniusza Gądkiewicza, jako wokalistka wystąpiła Katarzyna Sobczyk, a wśród atrakcji znalazło się taneczne trio z Sofii.

Czy to BIEDNY, czy bogaty, każdy wali do Fregaty

„Fregata” była miejscem nie tylko dla dorosłych z kasą i klasą.
W 1960 roku jeden z dziennikarzy zauważył, że koszalińska młodzież nie ma wielkich możliwości zabaw: „Nie wszystkie filmy dozwolone są do lat 18, do kawiarni i innych lokali młodzieży tej, słusznie zresztą, chodzić nie wolno, a przecież nie można całych dni spędzać wyłącznie w szkole i przy odrabianiu lekcji”. Aby więc zapobiec włóczeniu się bez celu lub „szwarcowaniu się do kina czy lokali dla dorosłych”, bramy „Fregaty” uchylono również dla młodzieży, która w każdą niedzielę mogła bawić się od godziny 17.00 na tzw. fajfach. Były to zabawy oczywiście bezalkoholowe, jedynie przy ciastku, małej czarnej kawie i oranżadzie. Wśród pomysłów znalazły się propozycje amatorskich występów estradowych i konkursów tanecznych, ale ostatecznie ograniczono się do tańców. Młodzieżowe spotkania kończyły się jednak o 19.30, bo od 20.00 zaczynali się bawić dorośli.

8 Zdrowie i uroda
Dawny Kościół Nowoapostolski, w którym od 1959 r. mieści się restauracja „Fregata”, 1957 r. Z archiwum Wiolety Nyc

W knajpie dla braw

W latach 70. i 80. „Fregacie” przybyła konkurencja w postaci równie reprezentacyjnej restauracji „Balaton” oraz kilku lokali z dancingami („Bryza”, „Neubrandenburg”, „Ewa” i „Relax”). Nadal jednak to we „Fregacie” można było bawić się najdłużej. Było to miejsce tak prestiżowe, że występowały tam zespoły grające muzykę taneczną nie tylko z Koszalina, ale również z Łodzi, Torunia czy Bydgoszczy. Grano tzw. evergreeny – największe światowe przeboje. Atrakcją były również programy artystyczne, w których można było zobaczyć np. pokazy akrobatów. „Fregata” była też pierwszym koszalińskim lokalem, w którym występowały striptizerki, ekscytując publiczną nagością.

Daj mi tę noc

Z nocnym lokalem nieodłącznie związane były również przedstawicielki najstarszego zawodu świata. Obsługa je tolerowała pod warunkiem, że nie wywoływały awantur, bo skutkowało to kilkumiesięcznym zakazem wstępu. Relacje były na tyle poprawne, że podczas przypadkowego spotkania na ulicy personel restauracji bywał pozdrawiany słowami „Dzień dobry szefowo”, co zresztą brzmiało nieco dwuznacznie. Zdarzało się natomiast, że stali klienci restauracji spotkani w towarzystwie prawowitych małżonek odwracali głowy, nie chcąc się przyznać, że bywają w nocnym lokalu.
Po likwidacji KZG w połowie lat 70. „Fregata” działała w ramach spółdzielni PSS „Pionier”. Najbardziej znaną osobą wśród bywalców była przez 30 lat barmanka, legendarna pani Janeczka. Jedna z koszalinianek wspominała: „Pierwszy raz byłam tam, gdy mialam 19 lat. Zaskoczyło mnie wtedy, że pani Janeczka miała taki szacunek do klientow, niekiedy zdrowo nawalonych. Ona pamiętała imiona dzieci stałych klientów, każdego klienta przy barze traktowala indywidualnie. Ten klimat tak mi się spodobał, że wpadałam tam jak do domu, potańczyć i porozmawiać z ludźmi”. Inni natomiast wspominali, że restauracja miała opinię miejsca, gdzie nocą można było dostać w zęby. Przytrafiło się to nawet grającemu do tańca perkusiście, którego zazdrosny gość pomylił z kim innym. Panowała jednak zgodna opinia, że była to „królowa knajp w Koszalinie”.
Kiedy rozpoczęły się przemiany ustrojowe, lokal był dzierżawiony, aż w końcu został sprzedany. Dziś jest prywatną własnością i choć po 66 latach działa w tym samym miejscu pod tą samą nazwą, będąc tym samym najstarszą koszalińską restauracją, jednak jest to już zupełnie inne miejsce.

Dziękuję pani Henryce Jędrzejewskiej i Władysławowi Dolińskiemu za pomoc przy pisaniu artykułu.