O ślubach cywilnych i zmianach związanej z nimi obyczajowości „Prestiż” rozmawiamy z Bogusławą Mielcarek, od ponad 30 lat zastępczynią kierownika Urzędu Stanu Cywilnego w Koszalinie.
– Jeśli miałaby pani wskazać największe różnice między ślubami z początków pani pracy w Urzędzie Stanu Cywilnego i obecnie, to co by to było?
– Na pewno sama ich liczba. Kiedy zaczynałam pracę w USC, podczas dyżuru udzielałam ślubu nawet 16-18 parom, a orszaki ślubne były bardzo liczne. Obecnie jest to najwyżej kilka ceremonii i często z udziałem zaledwie państwa młodych i pary innych osób, w skrajnych przypadkach młodych i świadków. Dawniej ceremonie odbywały się praktycznie wyłącznie w soboty, a teraz równie często w środku tygodnia. Wtedy rzadkie były śluby w terminach związanych z tradycyjnymi okresami postów chrześcijańskich, ale przestało to mieć znaczenie. Już nas nie dziwi na przykład życzenie zawarcia ślubu w wielki piątek.
– A jak konkordat wpłynął na tę kwestię? Pewnie zmniejszył liczbę ceremonii w USC?
– Przed wprowadzeniem konkordatu zawarcie ślubu miało obowiązkowo świecki charakter. Wierzący zawierali po nim małżeństwo sakramentalne. Obecnie ślub konkordatowy, czyli wyznaniowy, oznacza również zawarcie małżeństwa według prawa cywilnego. Oczywiście o ile parafia dostarczy w wymaganym terminie pięciu dni określone dokumenty.
– Zdarzało się, że ksiądz zapomniał?
– Tak.
– Co wtedy?
– Ponieważ zawsze było to szokiem dla pary młodej, a było już po weselu, odbywał się u nas cichy ślub cywilny bez względu na dzień tygodnia. Zapewne rodzina nawet nie miała świadomości, że doszło do takiej sytuacji.
– Co można powiedzieć o młodych wówczas i obecnie?
– Dawniej panny młode były najczęściej ubrane w suknie ślubne z welonami i całym bogatym sztafażem, bo zaraz po ślubie cywilnym odbywała się ceremonia w kościele. Obecnie wygląda to zupełnie inaczej. Panie są oczywiście pięknie ubrane, ale biel strojów czy zdobna suknia są raczej wyjątkiem. W przypadku panów właściwie wiele się nie zmieniło…
– A jak wygląda dokumentowanie ceremonii?
– Obecnie już rzadko na ślubach w USC pojawiają się operatorzy wideo. Zdjęcia i filmy są po prostu robione telefonami przez znajomych. To taka rzucająca się w oczy różnica. Więcej uwagi przywiązuje się do sfilmowania samego przyjęcia weselnego.
– A wiek państwa młodych?
– Tu trzeba od razu zaznaczyć, że są zasadniczo dwie kategorie „młodych”, to znaczy ci, którzy stają na ślubnym kobiercu po raz pierwszy oraz ci, którzy pobierają się po raz drugi albo trzeci. Jeśli chodzi o tych pierwszych, to dawniej były to osoby bardzo młode i często powodem szybkiego ślubu była ciąża. To mocno się zmieniło. Obecnie ciąża panieńska nie jest czymś wstydliwym i często zdarza się, że dziecko lub dzieci pary uczestniczą w jej ślubie, siedząc na kolanach rodziców albo podając w pewnym momencie obrączki.
– Jaka jest proporcja tych, którzy pobierają się po raz pierwszy i tych z „doświadczeniem”?
– Nie robiłam takiej statystyki podczas własnych dyżurów, ale na postawie danych ogólnych mogę powiedzieć, że trzy czwarte to małżeństwa zawierane po raz pierwszy.
– Bywają tacy, co się rozwiedli i pobrali z sobą ponownie?
– Tak, oczywiście. Tak samo przeżywają ślub ponowny, jak ten pierwszy. Czasami „po drodze” mieli inne związki i jednak doszli do wniosku, że za pierwszym razem było najlepiej.
– Pamięta pani jakichś rekordzistów pod względem liczby zawieranych małżeństw?
– Na początku mojej pracy w USC spotkałam pana, któremu udzieliłam 12. ślubu. Później jeszcze trzy razy się żenił. Podawał się za prawnika, adorował panie, obsypywał kwiatami i komplementami. Do czasu ślubu. Później zmieniał się zupełnie. Żony szybko występowały o rozwód.
– Po co mu to było?
– Może chodziło o kwestię jakichś korzyści materialnych, a może o rodzaj „sportu”. Nie wiem. Faktem jest, że do późnego wieku zawierał związku małżeńskie, znajdując kolejne pani chętne, by się z nim związać.
– Utkwiły pani w pamięci jakieś szczególne śluby?
– Mnóstwo. Zawsze podczas uroczystości kierownik USC pyta, jakie nazwisko po ślubie będą nosić państwo młodzi. Młoda stwierdziła kiedyś, że zachowa swoje. Wtedy z furią zerwała się z miejsca matka pana młodego krzycząc do mnie: „Proszę to natychmiast zmienić!”, a do synowej: „Co, wstydzisz się naszego nazwiska? Jak śmiesz?”. Takie krewkie i nadopiekuńcze mamusie zdarzają się co pewien czas. Pamiętam również ceremonię, podczas której między licznymi weselnikami znajdowali się policyjni wywiadowcy, bo dostali sygnał, że pojawi się tam w roli gościa poszukiwany listami gończymi przestępca. I tak się stało, ten poszukiwany rzeczywiście się pojawił, ale tak ucharakteryzowany, że był nie do poznania. I byłby umknął policjantom, gdyby nie nasz portier, pan Tadeusz. Ten był emerytowanym policjantem z doskonałym policyjnym nosem. Zdemaskował jegomościa. Z kolei kiedyś, sprawdzając przed ślubem dokumenty, zauważyłam, że pani pojawiła się z innym panem niż wcześniej zgłoszony. Usłyszałam w odpowiedzi: „Miałam ustalony termin, to nie chciałam go stracić. Z tamtym narzeczonym się rozstałam. Teraz podoba mi się ten”. Oczywiście do ceremonii nie doszło, bo prawo wymaga, żeby od momentu złożenia kompletu dokumentów do daty ślubu upłynął co najmniej miesiąc.
– Ktoś się rozmyślił w ostatniej chwili?
– Niejeden raz się zdarzyło, że goście czekali na państwa młodych, a tych ani widu, ani słychu. Po prostu zmienili zdanie i nikogo o tym nie powiadomili. Najczęściej jednak jesteśmy uprzedzeni o rezygnacji. Ten wymagany prawem miesiąc jednak się przydaje do namysłu.
– Zdarzają się tacy, którzy wcześniej coś wypiją dla kurażu?
– Zdarzył się żonkoś, który był kompletnie pijany. Zgodnie z zasadami musiałam odmówić udzielenia ślubu. Pan był zdziwiony, bo – jak stwierdził – przy składaniu dokumentów do ślubu nikt mu w USC nie powiedział, że w dniu ślubu musi być trzeźwy. Sytuacja była szczególna, bo panna młoda miała już termin porodu, więc pojawiła się groźba, że wcześniej urodzi, niż stanie się mężatką. Na szczęście wytrzymała i w poniedziałek cicha ceremonia się odbyła.
– Jak często śluby odbywają się poza murami USC?
– To zależy od pory roku. W porze ciepłej zdarzają często. W Koszalinie wbrew pozorom brakuje spektakularnych miejsc na tego typu ceremonie. Czasami takie śluby kończą się klapą. Kiedyś namawiałam młodych planujących ślub w parku, żeby pomyśleli o jakimś prowizorycznym zadaszeniu, na wszelki wypadek. Uparli się, że go nie potrzeba, bo ustalili w Instytucie Meteorologii i Gospodarki Wodnej w Warszawie, że tego dnia będzie piękna pogoda. No i niestety w trakcie ceremonii lunęło tak mocno, że wszyscy przemokli do suchej nitki, a ja ledwo ocaliłam papiery. Inna rzecz, że później pokazało się piękne słońce.

– Śluby Polaków z obcokrajowcami są dla USC kłopotem?
– Skądże. Konieczny jest tylko tłumacz przysięgły lub tłumacz zaufany określonego języka. I oczywiście wcześniej muszą być skompletowane konieczne dokumenty.
– Bywają z tym problemy?
– Tak się zdarza. W niektórych krajach zupełnie inaczej niż w Europie wygląda kwestia aktów stanu cywilnego lub dokumentów osobistych i dokumentów zezwalających na zawarcie małżeństwa za granicą. W przypadku skrajnych rozbieżności wcześniej musi się odbyć przed sądem sprawa o zezwolenie na zawarcie małżeństwa – na przykład zwolnienie z obowiązku posiadania wymaganych przez polskie prawo dokumentów. Dotyczy to zazwyczaj osób pochodzących z bardzo egzotycznych regionów świata.
– A co, jeśli obywatelka lub obywatel Polski zawiera małżeństwo za granicą?
– Taka osoba musi posiadać oprócz aktów stanu cywilnego specjalne zezwolenie do zawarcia małżeństwa za granicą, które zazwyczaj wydajemy od ręki.
– Później wraca do was z aktem małżeństwa…
– Musi zarejestrować ten dokument w USC. Są miesiące, że rejestrujemy więcej małżeństw zagranicznych niż zawartych w naszym urzędzie.
– Gdzie koszalinianie się żenią i wychodzą za mąż?
– Dosłownie na całym świecie. Przywożą dokumenty z najdalszych zakątków globu ziemskiego. Oczywiście dominuje Europa, ale są śluby zawierane w Japonii, Chinach, Brazylii, Afryce czy malutkich wyspach Oceanii.
– Kierownik Stanu Cywilnego zawsze wygłasza specjalną formułkę, ale często poprzedzona jest ona jeszcze przemową lub serdecznymi życzeniami. Jak pani się do tego przygotowuje i czy w związku z tym zdarzyły się jakieś nietypowe sytuacje?
– Lubię widzieć zaangażowanie emocjonalne nowożeńców. Chcę, żeby ten dzień był dla nich wyjątkowy i głęboko zapadł im w pamięć. Dlatego nie spieszę się, akcentuję doniosłość tej chwili. Staram się, żeby małżonkowie zrozumieli, że bycie razem do nie tylko gotowość do ponoszenia obowiązków wymaganych prawem, ale również odpowiedzialność za drugą osobę, umiejętność przepraszania, rezygnacji z egoizmu i zdolność dziękowania sobie za wspólne życie. Cieszę się, kiedy podczas przemowy zapada w sali cisza, bo wiem, że jestem słuchana a moje słowa docierają do świadomości uczestników uroczystości. Dla mnie każda para jest wyjątkowa, każdej przekazuję swoją dobrą energię. Mam świadomość, że nie wszyscy jednakowo poważnie podchodzą do tego aktu. Wtedy dostosowuję się do podejścia państwa młodych. Prowadziłam również śluby humanistyczne. Te zawierają więcej elementów niż typowa uroczystość w USC. Piszę wtedy indywidualny scenariusz, dostosowany do oczekiwań państwa młodych, zawierający ważne dla nich akcenty. Muszę tutaj wyraźnie podkreślić, że to nieprawda, że wzruszają się tylko panie. Panom równie często jak paniom zdarzają się łzy wzruszenia.
Bogusława Mielcarek
Jest absolwentką historii na Uniwersytecie
im. Adama Mickiewicza w Poznaniu oraz studiów podyplomowych na Wydziale Prawa Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu. Od 30 lat pełni funkcję prezesa Oddziału Nadmorskiego Stowarzyszenia Urzędników Stanu Cywilnego RP obejmującego swym zasięgiem Polskę północno-zachodnią. Angażuje się również we współpracę międzynarodową SUSC RP. Jako jedyna przedstawicielka Polski wchodzi w skład kilkuosobowej komisji programowej Europejskiego Stowarzyszenia Urzędników i Urzędniczek Stanu Cywilnego, która przygotowuje merytorycznie programy dorocznych zjazdów ESUUSC. Zjazdy te stanowią forum wymiany informacji na temat zmian w prawie aktów stanu cywilnego w Europie.
Z roku na rok rośnie liczba ślubów cywilnych. Jeszcze w 2015 roku stanowiły one niecałe
38 proc. ogólnej liczby, a pozostałe były udzielane przez duchownych jako śluby konkordatowe. Obecnie cywilne ceremonie stanowią już połowę, a w dziewięciu województwach nawet większość wszystkich ślubów. Rekordowe pod tym względem jest woj. zachodniopomorskie, z wynikiem ponad 66,5 proc.