cover2504 Prestiżowy Ślub

Kiedy książka staje się filmem

Urodziła się w Koszalinie, gdzie mieszkała do matury. Napisała kilkadziesiąt książek, a akcję części z nich umieściła w Koszalinie lub jego okolicach. Miłość i chęć studiowania popchnęły ją do Warszawy, choć nie mieszka w samej stolicy. Uczy muzyki i gry na fortepianie, i nieustannie tęskni za rodzinnym miastem. I morzem. W listopadzie na kinowe ekrany trafi film fabularny na podstawie jednej z jej książek. Z Agnieszką Lis rozmawiała Katarzyna Kużel.

– Trwają prace nad ekranizacją twojej powieści „Marcepanowa
miłość”, ale film będzie nosił tytuł „Piernikowe serce” – pamiętasz uczucie, które towarzyszyło ci, kiedy dowiedziałaś się, że jest to możliwe?

– Oczywiście, że pamiętam. Mało tego, cały czas mam tę scenę przed oczami. Napisał do mnie producent z pytaniem o prawa do „Marcepanowej miłości” i z propozycją spotkania. W knajpce na Ursynowie opowiedział mi historię. Na poczcie wpadła mu w oko moja książka, kupił, przeczytał, kilka dni później powiedział swojej wspólniczce, że zrobią świąteczny film. Dosyć szybko podpisaliśmy pierwszą umowę, a trzy-cztery miesiące później już tę właściwą, na ekranizację. To było mniej więcej dwa lata temu i szczerze mówiąc, ja do dziś kręcę się po tym filmowym planie, mając wrażenie, że jestem w bajce. To była dla mnie ogromna radość i doświadczenie czystego szczęścia – chyba tak powinnam to opisać. Pierwsze zdjęcia były kręcone w grudniu 2024 roku, w Toruniu, kolejne w lutym w Warszawie i potem etapami, aż do połowy marca. Film będzie można zobaczyć późną jesienią i jest to dla mnie czas wielkich emocji.

Książka jest jedną z moich świątecznych powieści – to opowieść familijna, w której głównymi bohaterami są nastolatkowie, a Boże Narodzenie jest tylko pretekstem do opowiedzenia o ich perypetiach, pierwszej miłości i trudnościach, z którymi muszą się zmierzyć.

– Świetni aktorzy pojawiają się na planie. Miałaś wpływ na ich wybór?
– Nie miałam, i szczerze mówiąc, nie czułabym się kompetentna, by cokolwiek w tym zakresie robić, a producent filmu jest także doświadczonym reżyserem castingów, doskonale zatem wie, co robić i kogo wybierać. Natomiast na etapie pisania scenariusza akceptowałam zmiany, które zostały w nim wprowadzone. Zmienił się też tytuł, a to właśnie z powodu zmian, które wprowadziliśmy w scenariuszu, na potrzeby filmu. Co do obsady, to zobaczymy w nim między innymi Olgę Bołądź, Stefana Pawłowskiego, Barbarę Kurdej-Szatan, Mikołaja Roznerskiego, Katarzynę Żak i Małgorzatę Sochę. Reżyseruje Piotr Wereśniak – trudno mi zatem wyobrazić sobie lepszą ekipę!

– Jak sama mówisz, jesteś obecna na planie. Czy coś cię tam zaskoczyło?
– Przede wszystkim kręcenie filmu jest sztuką czekania. Czeka się aż będzie gotowy do pracy aktor, przygotowana scenografia, ustawiona kamera. Nabrałam także przeświadczenia, patrząc na pracę ekipy, że to czekanie jest zasadne. Po prostu wszyscy wiedzą, na co czekają i co mają do zrobienia w danym momencie.

– Czy ta pierwsza książka, która jest ekranizowana, przetarła szlaki kolejnym twoim powieściom? Jest taka szansa?
– Na to liczę. Mam nadzieję, że to będzie dobry film. Że to będzie rozrywka z klasą, i że film będzie niósł pozytywne przesłanie, a za nim pójdą kolejne propozycje.

– Pierwszą książkę wydałaś w 2011 roku. Czujesz, że z roku na rok zmienia się twoje pisanie? Kariera nabiera rozpędu?
– Jest jak w życiu: czasem szybciej, czasem wolniej – ale nabiera rozpędu. Od kilku lat, mam wrażenie, jest coraz szybciej. Od pięciu lat, wydaję cztery-pięć książek w roku. Wciąż wierzę, że mam jeszcze coś nowego do powiedzenia. Myślę, że ważne jest też to, że nie zamknęłam się w jednej tematyce i dbam nie tylko o czytelnika, ale także o siebie – żeby także nie znużyć siebie, zamykając się w jednym gatunku. Stąd u mnie i romans, i kryminał i powieść historyczna – tak jak najnowsza, czyli „Ocalenie”. To pierwszy tom trylogii, opowiadającej losy Ewy od czasów przedwojennych aż po lata 60. XX wieku. Bohaterkę poznajemy jako małą dziewczynkę, która wychowywana w sierocińcu, musi mierzyć się nie tylko z wojną, ale także z tym, że wychowuje się bez mamy i taty. Mamy zatem bohaterkę, która dotknięta jest przez los podwójnie. To nie jest dla mnie pierwsze spotkanie z tzw. obyczajem historycznym czy też biografią. Napisałam już kilka powieści w tym gatunku. Była między innymi biografia I. Paderewskiego – wielkiego pianisty i polityka S. Starzyńskiego – legendarnego prezydenta Warszawy, była też książka historyczna „Córka rabina”.

Zmieniam więc gatunki i szukam w sobie czegoś nowego, czym zaskoczę czytelników. Cały czas chcę mieć w głowie taki temat, którym będę mogła zainteresować odbiorców mojej twórczości. Tę trylogię, w której „Ocalenie” jest pierwszą częścią, zaplanowaliśmy z wydawcą na półtora roku, więc mniej więcej co sześć miesięcy będą się ukazywały następne książki.

– Czy książki historyczne, biograficzne wymagają od ciebie więcej pracy?
– Oczywiście, że tak – trzeba powiedzieć sobie szczerze, że takie książki wymagają wielu poszukiwań i dokładnej kwerendy, a to zdecydowanie zajmuje czas, ale też jest satysfakcjonującą podróżą przez dzieje. Często na podstawie tego, co wiem, wymyślam historię. A potem, gdy zaczynam sprawdzać fakty okazuje się, jak ułomna jest moja wiedza. To prowadzi albo do usunięcia jakichś wątków z książki, albo ich dodania. Co ciekawe, nie lubię dat, zatem historia od strony wydarzeń nigdy szczególnie mnie nie interesowała, ale od strony procesów i związków przyczynowo-skutkowych – bardzo.

479992043 1343264193656845 3996706496017287307 n Prestiżowy Ślub

– Piszesz dużo, ale jednak cały czas uczysz gry na fortepianie. Czy zatem myślisz o tym, by zająć się tylko pisaniem?
– Czasem przychodzi mi do głowy taka myśl, ale nie zdecydowałam się na to z bardzo prostej przyczyny: z wykształcenia jestem pianistką, kończyłam szkołę muzyczną w Koszalinie, a potem Akademię Muzyczną w Warszawie. Kończyłam te studia nie dlatego, że ktoś mnie zmuszał. Po prostu kocham muzykę i bardzo lubię uczyć. Fakt – zajmuje to sporo czasu, jednak nie wyobrażam sobie rezygnacji z kontaktu z uczniami, z muzyką, z radości z obcowania z tego typu pracą. Nie podjęłam dotąd takiej decyzji i nie planuję jej podjąć w najbliższym czasie, choć muszę przyznać, że żyję już głównie z pisania.

– Skoro muzyka tak wiele dla ciebie znaczy, to czy jest także inspiracją? Pomaga ci w wymyślaniu książkowych fabuł?
– Muzyki słucham świadomie, wybierając to, czego i kiedy chcę posłuchać. Nie słucham muzyki w tle, nie lubię muzycznych zapychaczy. Na przykład w ogóle nie włączam radia w samochodzie – to jest dla mnie przypadkowa muzyka, której nie chcę w życiu. Jeżeli czegoś słucham, to dlatego, że mam na to chęć właśnie teraz, a nie dlatego, że tak akurat wyszło.

– Koszalin pojawia się często w naszej rozmowie, ale bywasz w nim chyba coraz rzadziej?
– Trochę tak, ale bardzo za nim tęsknię. Nie zapominajmy, że ja się w Koszalinie wychowałam i dopiero po maturze wyjechałam na studia do Warszawy. Ale to, za czym tęsknię najbardziej, to morze. Jego zapach, możliwość spacerów brzegiem – niekoniecznie w sezonie. Wolę pustą przestrzeń… Potrafię iść przed siebie bez zastanawiania się, jak daleko odeszłam, ile kilometrów przeszłam plażą. Natomiast kiedy wracam do Koszalina, zawsze zwracam uwagę na to, co się zmieniło. Kiedyś, mam wrażenie, te zmiany zachodziły szybciej… Jednak cały czas wiem, jak ominąć korek, więc chyba nie jest ze mną źle, jeśli mówimy o „pamięci miasta”.

Ja w ogóle myślę, że gdyby nie to, że cały czas jestem zawodowo związana ze szkołą i moimi uczniami oraz gronem nauczycielskim, z którym pracuję, to nie wiem, czy bym się nie przeniosła do Koszalina. Zawsze będę mówić, że jestem z stąd, że to jest moje miasto.