Nasza podróż rozpoczęła się kilka dni przed świętami. O świcie ruszyliśmy z Koszalina, a wieczorem dojechaliśmy do Brugii. Brugia, z j. niderlandzkiego Brugge, to miasto niewiele większe od Koszalina, usytuowane w północnej Belgii. Miasto osadzone na wodzie. Taka Wenecja północy. Liczne kanały wodne przecinają starówkę, okalają zabytkowe budynki i historyczne skwery. W średniowieczu, to był ważny nadmorski port. Tu przeładowywano i pakowano towary, które płynęły w różne strony świata. Miasto słynęło z przemysłu tkackiego i było bardzo bogate. Kupcy europejscy posiadali tu swoje składy. Z czasem Brugia straciła dostęp do morza, a kanały zostały zamulone.
Najlepiej zwiedzić Brugię pieszo i spacerować wzdłuż kanałów. To prawdziwa przygoda. Wszędzie widać kolorowe, renesansowe kamienice, z ozdobną fasadą i okiennicami. Małe restauracje, przytulne kawiarnie i puby. Stare, kamienne mosty ozdobione świątecznymi girlandami i jakby przewieszone nad wodą, tworzą cudny, bożonarodzeniowy klimat. Liczne, brukowane skwerki, ubrane w kolorowe choinki. W 2000 roku, miasto zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Tu naprawdę można się poczuć, jak na planie historycznego filmu.
Na rynku głównym, czyli Grote Markt trwa właśnie jarmark świąteczny. Wszędzie unosi się zapach grzanego wina, gofrów i czekolady. Ludzie piją słynne, belgijskie piwo w wysokich i wąskich kuflach. Tuż, obok rynku znajduje się browar, otwarty dla zwiedzających. W Browarze De Halve Maan, przewodnik w j. angielskim, opisuje proces warzenia piwa, zabiera do pomieszczeń z kadziami. Wycieczka kończy się w sklepie albo pubie, gdzie można się napić niepasteryzowanego piwa. Brugia słynie również z licznych sklepików z czekoladą i pralinkami różnych kształtów i smaków. Każde z tych miejsc, cechuje unikalny styl i absolutnie bajkowe i pachnące wystawy czekoladowe. Jeżeli, chcesz dowiedzieć się, dlaczego belgijska czekolada jest tak bardzo ceniona, to warto zajść do muzeum czekolady Choco – Story.
Obok rynku, mieści się kolejne muzeum. To Folk Museum, związane z folklorem. Zwiedzający, dzięki interaktywnym okularom 3D, niejako przenoszą się w czasie. Niczym w grze komputerowej, można zobaczyć renesansową Brugię, połączoną z morzem. Prężnie działający port, zamożnych kupców, życie ówczesnych mieszkańców i przypływające statki. Jeden z nich przybywa właśnie z Polski i jest wypełniony naszym wyjątkowym bursztynem. Zwiedzający mogą się przebrać w stroje, z epoki. Wyobraziłam sobie takie muzeum w Koszalinie. Nasze miasto było kiedyś również połączone z Morzem Bałtyckim, znanym wówczas jako Morze Scytyjskie.
W atmosferę świąteczną Brugii, wpisuje się zjawiskowa defilada, która przechodzi ulicami miasta. Ludzie przebrani za postaci z Biblii, prawdziwe owieczki, zwierzęta, orkiestra na koniach i starszy pan, grający na zabytkowych, mobilnych organach. To wydarzenie gromadzi tłumy.
Z myślą o świątecznych turystach, miasto przygotowało wieczorny, interaktywny spacer. Najważniejsze atrakcje Brugii, połączono światełkami umieszczonymi w chodnikach, które działają trochę, jak drogowskazy. Turyści, mali i duzi, w dowolnym czasie, opuszczają grono zwiedzających. Chodzenie po tych światełkach, przypomina grę w klasy. Jest świetną zabawą i zacnym chwytem marketingowym. Nocny spacer wieńczy świetlny pokaz nad kanałem. Spektakl przybliża XV wieczną, miejscową legendę, której bohaterami są łabędzie. I znowu, jestem pod wrażeniem tego belgijskiego mariażu tradycji, historii i nowoczesności.
Brugia okazuje się piękna, ciekawa, dobrze zorganizowana i pyszna.
Z Brugii wyruszamy do Anglii. Tę drogę można pokonać promem, albo eurotunelem. Co zwiedzić w szalonym Londynie, przez trzy dni? Warto płynąć statkiem po Tamizie (tanio) i warto jecha
rikszą (drogo) po Piccadilly Circus. To ruchliwe skrzyżowanie, które łączy deptak dzielnicy Westminster, dzielnicy teatralnej West End i słynnego Soho. Piccadilly Circus każdego roku odwiedza ok 100 milionów ludzi. Od połowy listopada do ok 6 stycznia, Piccadilly jest przystrojone fruwającymi, migocącymi dekoracjami. Tego roku dominują niezliczone, świecące anioły.
Kolejne, cudownie świąteczne miejsce, to pasaż handlowy i stacja metra: Covent Garden, słynny ze sprzedaży wyrobów rękodzielniczych i wielu klimatycznych restauracji i kafejek. Główny budynek ubrany w gigantyczne dzwony – żyrandole i bombki choinkowe, również pokaźnych rozmiarów. Plac Covent Garden ze zjawiskową, kolorową choinką, zaprasza do spaceru z kubkiem gorącej czekolady. Atmosferę uświetnia gra ulicznych muzyków. A jakże z nutą świąteczną. Występy chóru gospel i śpiewaków operowych, często ubranych w stroje z epoki, wywołują wzruszenie. Ten plac prawdopodobnie kojarzycie z filmu: „Last Christmas”. Tu również odbywa się jeden z wielu jarmarków bożonarodzeniowych, w Londynie.
Moim ulubionym, absolutnie nadzwyczajnym, prawie surrealistycznym świątecznym szaleństwem, jest Oxford Street. To ulica, które słynie z prestiżowych domów towarowych. 3 km długości, 300 sklepów i tłum ludzi poruszających się we wszystkie strony. Jedna z najliczniej uczęszczanych ulic handlowych, w Europie. Koniecznie trzeba to zobaczyć wieczorem. Oxford Street przypomina zaczarowaną, świąteczną krainę. To tu znani i lubiani celebryci: Kylie Minogue, Robbie Williams czy Spice Girls uroczyście zapalają światełka świąteczne. Tu, znajduje się dom towarowy Selfridges, największy konkurent Harrodsa. Selfridges, co roku olśniewa przechodniów swoimi wystawami. 50 osobowy zespół pracuje przez 8 miesięcy nad 10 oknami wystawowymi. A są one prawdziwymi dziełami sztuki. Każde opowiada pewną świąteczną historię. Znani projektanci szyją ubrania dla postaci z witryn, a czołowi fryzjerzy zajmują się ich sztucznymi włosami. W tym roku dominuje styl glamour. Jest Mikołaj, dyrektor teatru, jest bałwan, chór aniołów. W środku Selfridges znajduje się nawet grota Mikołaja. Nie wiem, ile kosztuje to przedsięwzięcie, ale na pewno wpisuje się w skrajny konsumpcjonizm. Taką zakupową apokalipsę. Przedświąteczny pośpiech, godziny stracone w kolejkach i zniewalająca ilość ludzi, potrafi zmęczy. Londyn, z jednej strony fascynuje, z drugiej zaś skłania do refleksji, że życie w metropolii bywa uciążliwe.
Z Londynu ruszyliśmy na północ Anglii. Małe miasteczko Alderley Edge, na obrzeżach Manchesteru, to spokojne miejsce do celebrowania świąt. Liczne leśne szlaki, piękne wzniesienia i widoki, pozwalają się wyciszyć. W polskim sklepie można kupić karpia, buraki i inne znajome produkty. Anglicy nie obchodzą Wigilii. 25 grudnia ucztują od samego rana. Zaraz po przebudzeniu, jeszcze w piżamach domownicy szukają prezentów pod choinką, albo w skarpetach zawieszonych przy kominku. Potem wszyscy szykują się do uroczystego obiadu. Głowy domowników zdobią papierowe korony. Menu nieco odbiega od naszego i jest znacznie skromniejsze. To pieczony indyk, pieczone ziemniaki i warzywa, oraz kiełbaski zawijane w boczek, zwane pigs in a blanket. Deser stanowią: christmas puding, czyli taka mieszanka ciasta, suszonych owoców, orzechów i brandy oraz babeczki mince pie, równie niesmaczne. 26 grudnia Anglicy zazwyczaj ruszają na zakupy, wówczas zaczynają się ich słynne wyprzedaże. Ludzie ustawiają się w długie kolejki. A my udajemy się, w kierunku Szkocji.
3 godziny później, docieramy do Hadrian’s Wall. To kamienny mur, o długości 117km, wysokości 5-6 m, wzniesiony przez Rzymian, w czasach cesarza Hadriana. Mur obronny rozciągający się od wschodu Anglii, do zachodniego krańca kraju. Rzymianie, chcieli odgrodzić się od wojowniczych plemion szkockich, których nie udało im się podbić, choć próbowali kilka razy. Dziś, przy pozostałościach muru, ciągnie się atrakcyjny szlak turystyczny i funkcjonuje muzeum. W sieci popularne są filmiki pokazujące, jak ludzie maszerują 4- 5 dni, wzdłuż murów. W czasach rzymskich, znajdowały się tam również wieże strażnicze i fortyfikacje. Taki mini mur chiński, który stanowi symboliczną granicę między Anglią i Szkocją. Świadectwo triumfu Szkotów, których Rzymianie, nie zawojowali. Mur Hadriana, jest zabytkiem UNESCO. George R.R.Martin pisząc kultową powieść :”Pieśń ognia i lodu”, na podstawie której powstał serial: „Gra o tron”, inspirował się właśnie murem Hadriana, tworząc potężny wał lodu, granicę Siedmiu Królestw. Fascynujący zabytek, który warto zobaczyć.
Tymczasem, my zbliżamy się do ostatniego etapu naszej świątecznej wycieczki: szkockiej wyspy Isle of Sky.
Wyspa Sky, która nazwę wywodzi ze starożytnego gaelickiego języka, a oznaczę chmurę, mgłę, okazuje się zdumiewająco piękna. Wysokie góry, wrzosowiska, klify, morze, jeziora i cudna cisza. Częściej można tam spotkać stado owiec niż spacerujących ludzi, choć na wyspie mieszka ich ok 14 tys. Niebo znacznie zamglone, potem niespodziewanie niebieskie i słoneczne, ozdobione tęczą, zmienia barwy w ciągu dnia. Wyspę przecinają liczne kręte i wąskie drogi, prowadzące przez doliny, mokradła, urwiska i wzniesienia, otoczone wulkanicznymi, ciemnymi górami Black Cuillin. Krajobraz surowy, ale jednocześnie baśniowy i tajemniczy.
Ogromne wrażenie robi szczyt górski The Old Man of Storr, który powstał ok 60 milionów lat temu. To bardzo popularne miejsce, fotografowane tak często, że stało się symbolem wyspy Sky. Pasmo górskie Stary Mężczyzna Storr, przypomina twarz skamieniałego olbrzyma, który wg legendy, kiedyś tam mieszkał. Wejście na szczyt jest oszałamiająco piękne. Z jednej strony widać Morze Minch, pobliskie wyspy i majestatyczne góry Trotternisch. Szlak wyjątkowy, spektakularny, który można przejść w 3-4 godziny.
Wyspa Sky, to trochę kraina fantasy. Tu znajdują się równie kultowe Fairy Pools, krystaliczne, naturalne baseny i wodospady, które niegdyś podobno należały do wróżek. Turyści wskakują do tych turkusowych wód i pływają w nich na dziko.
Plaże na wyspie Sky, przypominają poszarpane skały, z jasnym piaskiem, algami, egzotycznymi muszlami i krabami. Linia brzegowa jest nieregularna, pełna zatoczek. Na plaży Staffin Bay znaleziono odciśnięty ślad dinozaura Megalosaurusa, sprzed ok 160 milionów lat. A na kolejnej plaży na półwyspie Trotternish, naukowcy odkryli aż 50 odcisków zauropodów. Największe miasto na wyspie to Portree. Małe, kolorowe domki stoją tuż, przy nabrzeżu. W porcie cumują łodzie lokalnych rybaków i żeglarzy z daleka. Można tu zrobić porządne zakupy, a to ważne, bo na wyspie sklepów jest niewiele, podobnie jak stacji benzynowych. W Portree są restauracje, kawiarnie i sklepy z pamiątkami. Urocze miasteczko otoczone wzgórzami i klifami.
Wyspa Sky słynie ze szkockiej whisky. Destylarnia kultowej whisky Talisker, leży nad samym morzem, w pobliżu Portree właśnie. Bilety należy zarezerwować on-line, z dużym wyprzedzeniem, bo turyści uwielbiają to miejsce. Właśnie do destylarni i muzeum zajechał autobus pełen amatorów szkockiej. Destylarnia Talisker, to prawie 200 lat tradycji. Zwiedzający biorą udział w procesie powstawania whisky i w degustacji starej, 30 – 40 letniej whisky torfowej. Przewodnik wyjaśnia, iż whisky leżakuje w magazynach bez okien. Zamiast szyb, wstawione są druciane siatki, aby dojrzewający trunek korzystał z jodu, soli morskiej i bryzy. Sklep z pamiątkami, jest dobrze zaopatrzony, a tuż obok można odpocząć przy palenisku i wygodnych fotelach.
Wyspa Sky, okazuje się po prostu doskonała. Nic dziwnego, że wielu reżyserów umieszcza tu, akcję swoich filmów, np. Ridley Scott kręcił tu „Prometeusza”. Malownicze krajobrazy, bajkowe widoki, strumyki i wodospady. Stada owiec pasących się praktycznie wszędzie. To miejsce znajduje się z dala od miejskiego zgiełku, od świateł metropolii. Nocne niebo jest ciemne i wprost doskonałe, do eksplorowania cudów wszechświata. Wyspa Sky słynie z niezakłóconego widoku na konstelacje, planety i drogę mleczną. Miłośnicy podziwiania galaktyki, przyjeżdżają tu, aby uprawiać dark sky tourism, bo to miejsce bez tzw zanieczyszczenia świetlnego. Ja znalazłam tu jeszcze spokój i ciszę, o którą dziś tak trudno. Bez cywilizacyjnych zakłóceń, bez bodźców, bez nieustannej uwagi, której wymaga od nas świat współczesny. To drogocenne wyciszenie się, działa terapeutycznie. I jest najlepszym gwiazdkowym prezentem dla mnie i mojej Rodziny.