Ile to ludzkich historii, pięknych uśmiechów, ale i trudnych przypadków, przewinęło się przez gabinet stomatologiczny „Primadent”, przez ostatnie 30 lat, wie najlepiej Izabela Matuszak. Swoją prywatną praktykę rozpoczęła 1994 r., a dziś przy ul. Adama Asnyka 3 swoich pacjentów leczy wspólnie z Asią i Grzegorzem Matuszakami – swoimi dziećmi, które również zostały stomatologami. O tym jakie cechy powinien mieć dobry stomatolog, jak zmieniał się rynek medyczny oraz jak pracuje się z własnymi dziećmi, rozmawiamy z Izabelą Matuszak w przededniu okrągłego jubileuszu.
Przez ostatnie trzydzieści lat Polska przeżyła ogromne zmiany: ustrojowe, gospodarcze, ekonomiczne i społeczne. Jak Pani postrzega te zmiany, przez pryzmat swojego zawodu?
Mój prywatny gabinet założyłam w 1994 r., dziś wydaje mi się, że to była zupełnie inna epoka. Pierwszy mój gabinet mieścił się w moim domu. Był tam jeden fotel dentystyczny i początkowo pracowałam nawet bez asysty. Wtedy bardzo doceniałam to, że jestem blisko domu, małych wówczas dzieci, było to dla mnie niezwykle ważne. Natomiast przy ul. A. Asnyka 3, pierwszych pacjentów przyjęłam 2007 r. Miejsce to pozwalało na rozwój i stworzenie takie gabinetu, w którym zarówno ja, jak i moi pacjenci będziemy czuli się komfortowo. I tak też się stało.
Są tu dwa oddzielne gabinety, dwa niezależne stanowiska. Po jakimś czasie do pracy ze mną dołączyły moje dzieci, więc siłą rzeczy mój zespół się powiększył. Obecnie
pracujemy w siódemkę (red. prócz trójki stomatologów, na co dzień są również dwie panie asystentki Małgorzata i Ada, pani higienistka Sylwia oraz pani Edyta opiekująca się rejestracją). Nadal, co ważne utrzymana jest kameralna atmosfera z przyjemną muzyką i świeżymi kwiatami w rejestracji.
Co do samej stomatologii to zmieniła się przede wszystkim technologia. Postęp w medycynie jest ogromny. Przede wszystkim zdecydowanie zwiększyła się możliwość leczenia zębów, nawet niezwykle trudnych przypadków. Ekstrakcji jest zdecydowanie mniej. Diametralnie zmieniły się materiały na jakich pracujemy. Implanty, protetyka, niezawodny sprzęt i cała masa szkoleń, które uwielbiam wzbiły się na zupełnie inny poziom. Technologia wyniosła medycynę na niesamowite wyżyny, nie ominęło to również stomatologii. Pracujemy przy użyciu mikroskopów, dzięki, którym jesteśmy w stanie leczyć precyzyjniej, niej inwazyjnie i skuteczniej. Leczenie stało się też o wiele bardziej komfortowe również dla pacjentów, choć nadal strach przed dentystą pokutuje.
Od razu wiedziała Pani, że stomatologia to jest właśnie Pani droga zawodowa?
Czy konkretnie stomatologia, tego chyba na samym początku nie zakładałam, ale to, że chcę iść na medycynę, to już tak. Jako dziecko „leczyłam” swoje pluszaki, nasączając ich trocinowe brzuszki różnymi miksturami przy pomocy strzykawek. Z drugiej strony mój tato, zawsze popychał mnie do nauki języka angielskiego, co również sprawiało mi sporo przyjemności i za co jestem mu niezmiernie wdzięczna. Na stomatologię próbowałam dostać się dwa razy, za drugim się udało. Myślę, że był to świetny wybór, jak dla mnie. Całe życie pracuję w zawodzie, który kocham, a jednocześnie pielęgnuję swoje pasje i potrzebę niesienia pomocy, edukacji i działań społecznych. Stomatologia dała mi przestrzeń zarówno do rozwoju zawodowego, ale i do spełniania się jako kobieta i matka.
Na co dzień pracuje Pani wspólnie ze swoimi dzieci: Asią i Grzegorzem. Jak wam się pracuje pod jednym dachem?
Przede wszystkim to, że moje dzieci również zostaną stomatologami, było dla mnie nie lada zaskoczeniem, ale bardzo się z tego cieszę. Jestem naprawdę szczęśliwa, że pracujemy razem. Nie umawiając się specjalnie, w naszej pracy znakomicie się uzupełniamy. Asia, to wulkan energii, młoda kobieta pełna temperamentu, jest szybka i precyzyjna. Jej oczkiem w głowie jest chirurgia stomatologiczna, ekstrakcje, resekcje oraz implanty. Z kolei Grzegorz to ostoja spokoju i cierpliwości. Bardzo lubi pracę przy użyciu mikroskopu oraz endodoncję. Potrafi godzinami opracowywać wąskie i kręte kanały. Ja z kolei specjalizuję się w praktyce stomatologii zachowawczej, więc nasi pacjenci bardzo często migrują pomiędzy nami. Niewątpliwie praca z młodymi dała mi swoistego „kopa” do dalszego rozwoju. Energia jaką wnoszą motywuje mnie do nowych wyzwań. Wspólnie sobie kibicujemy, ale również konsultujemy się w sprawach zawodowych. Wszyscy w trójkę kończyliśmy ten sam Uniwersytet Medyczny w Szczecinie. Co ciekawe, moje koleżanki z roku, które zdecydowały się zostać na uczelni, były wykładowczyniami Asi i Grzegorza, tak to się w życiu układa.
Oczywiście nie zawsze jest tylko kolorowo, czasem tempo pracy sprawia, że nie rozmawiamy ze sobą przez cały dzień, jednak jedno jest pewne, co by się nie działo, zawsze możemy na siebie liczyć.
Przez wszystkie te lata, przez Pani gabinet przewinęło się mnóstwo osób, jak to Pani wspomina?
Mam ogromne szczęście do fantastycznych pacjentów. To bardzo wzruszające, kiedy widzę jak do gabinetu przychodzi mój pacjent, którego leczę od 5 roku życia, ze swoim już całkiem nie małym dzieckiem. Poza tym, to ogromna satysfakcja, kiedy metamorfoza uśmiechu, realnie zmienia czyjeś życie. Moim celem zawsze było zobaczenie w pacjencie po prostu człowieka, który potrzebuje pomocy. Nigdy nie odmówiłam nikomu z bólem, moje pokłady empatii po prostu by na to nie pozwoliły. Ponadto bardzo lubię pracę z dziećmi. Kiedy taki maluch siada na fotel, wiem, że mogę przeprowadzić tą niekiedy pierwszą w jego czy jej życiu wizytę w taki sposób, aby nie bał się dentysty i w przyszłości nie odkładał kontroli stomatologicznych na ostatnią chwilę.
Mój gabinet nie jest ogromny, ale bardzo przytulny. Pacjenci mówią, że czują się tu dobrze i bez stresu przychodzą na wizyty.
Co poza pracą sprawia Pani przyjemność?
Zdecydowanie muzyka. Mam specjalne pudełko, w którym przechowuje pamiątkowe bilety koncertowe i jest ich naprawdę sporo. W moim gabinecie jest nawet moje zdjęcie z Markiem Niedźwiedzkim, bo jestem pokoleniem wychowanym na radiowej Trójce. Kiedy tylko jadę na jakieś szkolenie, to rozglądam się czy w okolicy nie ma jakiegoś ciekawego koncertu. Jeśli jest, na pewno na nim będę. Kocham jazz, pop, blues i rock. Poza muzyką lubię podróżować i zwiedzać nowe miejsca. Ale to nie wszystko… od 7 lat działam w Polskim Towarzystwie Stomatologicznym w Koszalinie. To stricte działalność charytatywna. W ramach Towarzystwa organizuję ok. 10 spotkań w ciągu roku dla stomatologów z naszego regionu, podczas których odbywają się warsztaty, konsultacje lub szkolenia. Działam równolegle w Izbie Lekarskiej i dzięki mojej inicjatywie reaktywowaliśmy koszaliński Bal Lekarza, który odbywa się na początku roku. Te działania sprawiają, że nasze lekarskie środowisko integruje się, spotyka, wymienia doświadczenia, nie tylko te medyczne, ale również te związane po prostu z prowadzeniem działalności gospodarczej.
Czy dobrze rozumiem, że w stomatologii nie powiedziała Pani jeszcze ostatniego słowa?
Teoretycznie mam 4 lata do emerytury, ale to brzmi tak abstrakcyjnie. Chciałabym pracować tak długi, jak pozwoli mi na to zdrowie. Ja po prostu lubię spotkania z pacjentami, z wieloma z nich znam się od kilku dekad, znam ich rodziny i … próg ból. Zawsze gratuluję moim pacjentom, że zdecydowali się rozpocząć proces leczenia, a w tym procesie, przecież będziemy wspólnie. Nie oceniam też pacjentów, którzy czasem zbyt późno trafiają pod opiekę lekarzy. Zawsze powtarzam, że lepsza, tańsza i bezpieczniejsza profilaktyka niż później żmudne, stresujące i kosztowne leczenie. Moją siłą napędową z pewnością są moje dzieci. Mamy przed sobą wiele stomatologicznych planów, świetnie nam się pracuje, widujemy się regularnie, więc jestem bardzo zadowolona. Czy udało mi się połączyć życie rodzinne z pracą? Wychodzi na to, że tak. To właśnie czyni mnie szczęśliwą.