Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto choć raz nie wyciągnął dumnie telefonu, aby pokazać zdjęcia swojego ukochanego pupila nowo poznanej osobie. Towarzyszyła temu na pewno ożywiona opowieść o losach naszego kota, psa lub mniej popularnego zwierzaka domowego. Życie w bliskiej obecności zwierząt sprawia, że jesteśmy z nimi mocno związani. Nie tylko są dla nas stworzeniami, z którymi mieszkamy pod wspólnym dachem, ale stają się pełnoprawnymi członkami rodziny. Taka relacja określana jest jako międzygatunkowa, łącząc ludzi i ich zazwyczaj czworonożnych przyjaciół.
Coraz częściej wspomina się o „efekcie rozszerzonej wioski”, w którym tworzenie więzi z rodziną, przyjaciółmi oraz zwierzętami domowymi ma pozytywne skutki dla zdrowia i dobrego samopoczucia ludzi. Badania udowodniły, że zwierzęta mają działanie terapeutyczne – pupile, które towarzyszą nam na co dzień, mogą korzystnie wpływać na nasze samopoczucie oraz zdolności budowania relacji z innymi. Szczególnie psy potrafią pełnić funkcję katalizatora relacji międzyludzkich, inicjując przypadkowe interakcje społeczne, które prowadzą do poznawania nowych osób. Na pewno chociaż raz byliśmy świadkami lub sami doświadczyliśmy sytuacji, w której dwóch obcych sobie opiekunów psów zaczyna rozmowę, gdy ich podopieczni zwrócą na siebie uwagę na spacerze. W ten sposób czworonogi mogą pośrednio wpływać na nawiązywanie nowych przyjaźni, wzmacniając tym samym nasze sieci wzajemnego wsparcia. Liczne raporty naukowe wykazały również, że długoterminowe bliskie relacje, jak i krótkie kontakty ze zwierzętami wiążą się z pozytywnymi skutkami zdrowotnymi u ludzi, takimi jak zmniejszenie stresu, obniżenie tętna i ciśnienia krwi.
Zatem ludzie oraz zwierzęta potrzebują siebie nawzajem, potrafią się doskonale uzupełniać i przynosić sobie wzajemnie szereg korzyści. Stąd coraz częściej możemy spotkać się z określeniem „rodziny międzygatunkowej”, które wydaje się dość przejrzyste, lecz dla każdego z nas oznacza coś nieco odmiennego. Tym, co na pewno łączy wszystkie definicje, jest głęboka więź członków rodziny z ich pupilami. W naszej „rozszerzonej wiosce” zwierzęta są otaczane miłością i troską, za które potrafią się odwdzięczać wiernym towarzystwem.
Podczas długich rozmów zarówno z właścicielami zwierząt, jak i osobami, które ich obecnie nie posiadają, przewinęło się wiele unikatowych wątków. Wśród nich znajdują się tematy takie, jak starania w zrozumieniu kociego świata pełnego indywidualizmu, porównanie roli domowych pupili w Polsce i w Tanzanii, opis pięknej i niemal bajkowej przyjaźni psa oraz królika czy bariery stojące na drodze do adopcji zwierzaka przez młode osoby. Nie zabrakło także opowieści w duchu nadchodzących świąt, dotyczących naszego międzygatunkowego spędzania Bożego Narodzenia. Wniosek, który płynie z wysłuchania wszystkich tych niepowtarzalnych historii, pozwolę sobie bezpośrednio zaczerpnąć z ostatniej zawartej tutaj opowieści: „z naszymi zwierzętami to trochę tak, że psy przygotowują nas na dzieci, a koty – na nastolatki”. Czy ten cytat idealnie nie oddaje nie tylko wielkiej zależności, ale także potrzeby współistnienia oraz uzupełniania się ludzi i zwierząt tworzących rodzinę? Odpowiedzi na to pytanie warto poszukać samodzielnie, zagłębiając się w spisane poniżej historie naszych Rozmówczyń i Rozmówców.
Anna Nawrocka
projektantka biżuterii
W naszym domu życie tętni dzięki obecności zwierząt – psa, królika i rybek. Te ostatnie nie podróżują z nami, ale zarówno pies, jak i królik towarzyszą nam w każdej wyprawie, co dostarcza niezliczonych historii oraz niezapomnianych chwil pełnych śmiechu. Trudno jest ująć ich wspólne przygody w kilku zdaniach. Niezwykła przyjaźń psa i królika zachwyca wszystkich, którzy mają okazję ją obserwować. Pomimo różnic w rozmiarach ich relacja jest pełna harmonii. Biegają razem po domu, śpią blisko siebie, a nawet jedzą obok siebie, tworząc obraz czystej słodyczy i wzajemnego zaufania. Są to zwierzęta niezwykle mądre i przekochane, nieustannie zaskakujące swoimi reakcjami. Ich miny i gesty zawsze są adekwatne do tego, co dzieje się wokół nich. Dodaje to codziennym chwilom niepowtarzalnego uroku i humoru. Mam ten wyjątkowy przywilej, że mogę spędzać z nimi dużo czasu, ponieważ moja pracownia mieści się w domu. Dzięki temu codziennie obserwuję ich naturalny rytm, zwyczaje i zabawy. Każdy dzień w ich towarzystwie jest dla mnie lekcją cierpliwości, wzajemnego szacunku i bezcennym źródłem radości. To właśnie te momenty dodają ciepła i magii codziennemu życiu, przypominając, jak ważna jest bliskość i harmonia w naszym otoczeniu.
Dla mnie rodzina międzygatunkowa to przestrzeń, w której ludzie i zwierzęta żyją w pełnej harmonii, opartej na kompatybilności, empatii i wzajemnym zrozumieniu. To coś więcej niż wspólne mieszkanie pod jednym dachem – to prawdziwa przynależność, która kształtuje się przez lata. Uczymy się nawzajem, tworzymy silną więź, która wychodzi daleko poza słowa. To delikatne spojrzenie psa, które mówi „rozumiem”, oraz subtelne poruszenie lub tupnięcie królika, który wyczuwa nastrój domowników. To relacja oparta na wspólnym doświadczeniu i obserwacji – my uczymy się ich języka, one naszego, budując mosty porozumienia. Wymaga to pokładów cierpliwości i uważności. Rodzina międzygatunkowa to także subtelne gesty pełne czułości i poświęcenia. To chwile, gdy pies, Czoko – nasz wierny towarzysz, wita nas entuzjastycznie, nawet po krótkim spacerze. To królik, Bryza, który z zaciekawieniem przygląda się każdemu drobiazgowi w domu, przypominając nam o prostocie życia i pięknie chwili obecnej, wykorzystując każdą okazję, aby się do nas przytulić. Jest to wspólny rytm i lekcja empatii, którą dzielimy na co dzień, tworząc dom, który jest miejscem bezwarunkowej miłości i wzajemnego wsparcia.
W ostatnich latach coraz częściej spotykamy się z określeniami takimi jak „psia mama” czy „koci tata”. Terminologia ta budzi spore emocje i skrajne opinie, a dyskusja na temat tego, jak nazywamy naszą relację ze zwierzętami, jest bardzo ożywiona. Dla wielu osób zwierzęta stają się pełnoprawnymi członkami rodziny, a sposób, w jaki się do nich odnosimy, odzwierciedla więź, jaką z nimi czujemy. Jednak dla niektórych z takich określeń może wydawać się przesadzony. Osobiście nie używam terminu „psia mama” ani „kocia mama”. Jestem matką mojej córki i tak mi jest dobrze. Mimo to kochamy nasze zwierzęta i traktujemy je z pełnym szacunkiem jako ważnych członków rodziny. Szanujemy ich odmienność i inność gatunkową. Choć uważamy, że są rozumne i wyjątkowe na swój sposób, nie uczłowieczamy ich, lecz staramy się dostrzegać i doceniać ich unikalną naturę. Wydaje mi się, że to podejście pokazuje, że więź ze zwierzęciem można budować na głębokim poziomie, bez potrzeby używania określeń, które mogą sugerować przypisanie im cech ludzkich. Każdy jednak powinien nazywać i przeżywać swoją relację ze zwierzęciem zgodnie z własnym przekonaniem i stylem życia. Ważne, aby wszyscy czuli się dobrze z tym, jak definiują te wyjątkowe więzi.
Aleksandra Kling
współtwórczyni Pracownia Tortów Monika Rudnicka
Pupile towarzyszą mi od momentu wprowadzenia się do Koszalina w 2006 roku, kiedy to przenieśliśmy się tutaj wraz z rodzicami. Wtedy też mieliśmy naszego pierwszego psa, Torusa, który był sznaucerem średnim, ale niestety szybko odszedł. Po nim w naszej rodzinie pojawił się Forest – parson russell terrier. Od czasu tej przeprowadzki zawsze spędzamy święta w towarzystwie naszych zwierzęcych członków rodziny. Wspominam to naprawdę cudownie, ponieważ zwierzęta mają bardzo proste emocje, ale w tej prostocie kryje się ich piękno. Możemy łatwo dostrzec, kiedy są szczęśliwe oraz kiedy czują się naprawdę wyjątkowe, gdy wokół jest dużo ludzi.
Moim zdaniem zwierzęta są członkami rodziny. Są tak samo czującymi stworzeniami jak my, więc nie ma znaczenie, że są to przedstawiciele innego gatunku. Zwierzęta potrafią dać najwięcej radości, spokoju i ukojenia, których ludzie bardzo potrzebują w obecnych czasach. Patrząc na kocią lub psią bezinteresowność i szczerość, aż ciepło robi się na sercu. Dlatego domowe zwierzaki są dla mnie wręcz synonimem radości w życiu. Ich oddanie ukazuje chociażby sytuacja, kiedy niedawno przygotowywałam piernik dojrzewający. Koty, wiernie towarzysząc w kuchni, patrzyły na mnie z wielkim zdziwieniem i zainteresowaniem, bo nigdy takiej praktyki jeszcze nie widziały. Oczywiście niemal każdy kot liczy na to, że coś pysznego zgarnie swoją łapką z kuchennego blatu. Podobnie jest z psem, który leży na kuchennej podłodze i dzielnie obserwuje każdy nasz ruch. Nie ma się co im dziwić, skoro w tym czasie całe domowe życie przenosi się do kuchni. Piękne i wzruszające jest to, że zwierzaki nie opuszczają nas na krok i cieszą swoją obecnością, zupełnie nie rozumiejąc całej idei świąt Bożego Narodzenia. A później, kiedy cała rodzina zbiera się przy wspólnym stole, rozmawiając, śmiejąc się i często śpiewając kolędy, psy lub koty przeżywają to z nami, choć zawsze z lekkim zdziwieniem. Nie zapominamy nawet o nich podczas dzielenia się opłatkiem.
W tym roku kupiłam z moim chłopakiem mieszkanie, w którym wraz z nami zamieszkali dwaj koci bracia, Bidon i Bubel, adoptowani z fundacji. To będą nasze pierwsze wspólne święta w nowym domu, a dla kotów, które mają już cztery lata, pierwsze święta w cieple domowego kąta w ogóle. Właśnie dlatego uważam, że jest to wyjątkowo magiczny okres, ponieważ będę mogła świętować go w gronie prawdziwej, powiększonej rodziny międzygatunkowej. Nie zapominając o kocich prezentach, mam nawet w planie upiec ciasteczka wątróbkowe z pietruszką – kuchnia na pewno nie będzie pachnieć tak, jak przy przygotowywaniu ciasteczek cynamonowych, ale warto! W tym roku też na choince zawisną plastikowe ozdoby, żeby koty, które będą chciały się nimi bawić, nie narobiły dużo szkód. Mam takie przeczucie, że jeszcze wiele razy Bidon i Bubel nas zaskoczą podczas tegorocznych świąt i bardzo mnie cieszy, że będę mogła te przygody, tak licznie udokumentowane na nagraniach w Internecie, sama przeżywać. Opowiadając o tym, czuję, jak uśmiech nie schodzi mi z twarzy, ponieważ tak naprawdę dopiero teraz uświadomiłam sobie, jaki piękny czas nas czeka.
Marta Łuczków
podróżniczka, choreografka, pedagog specjalny
Zwierzęta były w naszej rodzinie od kiedy pamiętam. To dziadek wpoił mi, że każde żywe stworzenie należy traktować z szacunkiem, tej zasadzie jestem wierna do dziś. W naszym domu przez długi czas zamieszkiwały gryzonie oraz pies rasy yorkshire terrier o wdzięcznym imieniu Brokat. Jak na błyskotliwego jegomościa przystało, był on nie tylko pełnoprawnym członkiem naszej rodziny, lecz także tym najbardziej rozpieszczanym. Choć czas jego odejścia był dla nas bardzo bolesny, wspomnienia z nim związane są żywe do dziś. Obecnie dużą część uwagi skupiają na sobie zwierzęta, które zamieszkują u mojej bliskiej rodziny. Należą do nich cztery koty oraz do niedawna, wulkan energii – wyżeł niemiecki o imieniu Zefir. Ten ostatni, podobnie jak reszta towarzystwa, był typową znajdą. Przez długi czas szukaliśmy jego właścicieli, jednak bezskutecznie. Finalnie, mimo ogromnej energii, jaką trzeba było włożyć w jego „wychowanie”, szybko wspiął się na piedestał w rodzinnej hierarchii i pozostał na nim do końca swych dni.
Sposób traktowania naszych pupili skłonił mnie do refleksji na ten temat. Podczas licznych podróży miałam okazję zaobserwować, jak w różnych kulturach traktuje się zwierzęta. W Indiach, Tanzanii czy Kenii najbliższe nam, psy, tylko w nielicznych domach mają status pełnoprawnych członków rodziny. Ich główną rolą jest ochrona i ostrzeganie domowników przed potencjalnym niebezpieczeństwem. Często pomieszkują one na terenie hoteli, gdzie są względnie dobrze traktowane, jednak duża ich część pozostaje bezpańska i skazana jest na wieczną tułaczkę. Inaczej przedstawia się sytuacja kotów. Nierzadko to właśnie one uchodzą za bardziej udomowione i z reguły mają więcej przywilejów.
Kontynuując wątek podróżniczy, warto wspomnieć, że zwierzęta, które żyją w bliskich relacjach z ludźmi, to nie tylko psy i koty. W kulturze masajskiej ludność nie tylko współdzieli zasiedlony obszar z bydłem, lecz także jest od niego w dużym stopniu zależna. To właśnie dzięki tym zwierzętom, a konkretnie ich skórom, Masajowie mają na czym spać. Ich mięso, mleko oraz krew stanowią główne składniki codziennych posiłków, a odchody są najlepszym spoiwem do budowania prostych chat. Jednocześnie liczba posiadanych krów świadczy o zamożności i statusie społecznym danego członka grupy. Można zatem rzec, że współzależność człowieka i zwierzęcia jest w tym regionie świata ogromna, choć przeważa tu bardziej wątek ekonomiczny, co w zastanej sytuacji jest dla mnie absolutnie zrozumiałe.
Dla kontrastu warto przywołać przykład Korei Południowej, w której od lat odnotowuje się spadek zawieranych małżeństw i liczby urodzeń. To właśnie tutaj co czwarta rodzina posiada domowego pupila. Największą popularnością cieszą się psy małych ras. I to one zastępują samotnym Koreańczykom brak potomstwa i obdarzane są olbrzymią miłością ze strony swoich właścicieli.
Faktem jest, że status i rola zwierzęcia są ściśle powiązane z regionem świata oraz kulturą danego kraju. Nierzadko byłam świadkiem sytuacji, które były dla mnie trudne do zrozumienia i zaakceptowania. Przykładowo, w Tanzanii czy Kenii standardowa dla nas opieka weterynaryjna jest dostępna tylko dla najzamożniejszych mieszkańców. Trudno wymagać od nich inwestowania w zwierzę, kiedy sami często nie mają co jeść. Ważne jest, aby pamiętać, że wzrastamy w różnych kulturach, co sprawia, że jesteśmy ukształtowani przez odmiennie doświadczenia. Osobiście pielęgnuję w sobie te cechy, które wyniosłam z domu, i traktuję każde zwierzę z empatią, na jaką zasługuje.
Weronika Karpińska
właścicielka siłowni Inferno Gym
Kilka lat temu, w momencie, gdy ponownie stałam się singielką, podjęłam decyzję o przygarnięciu kota. Zdałam sobie sprawę, że skoro mam podbijać świat, muszę mieć kompana, z którym będę stawiać czoła wyzwaniom. Zależało mi na towarzyszu, który mógłby ze mną podróżować wszędzie tam, gdzie mnie poniesie. Wybór padł na kota, ponieważ wydaje mi się, że psy wymagają ogromnego poświęcenia w opiece nad nimi, a podczas studiów w Danii nie mogłam sobie na to pozwolić. Moja kotka Śliwka jest brytyjskim kotem, który uwielbia podróżować – mieszkała ze mną w Danii, Pradze, a obecnie w Polsce. Zdarzyło jej się również towarzyszyć mi na nartach we Włoszech. Uważam, że jest wspaniałą towarzyszką we wszystkich aspektach mojego życia. Jej imię nawiązuje do koloru sierści, przypominającego purpurowo-niebieskie śliwki, natomiast żółte oczy wyglądają, jak wnętrze owocu. Liczyłam na to, że będzie to kot kochający czułości, a okazała się kapryśną diwą. I to dosłownie, gdyż potrafi urządzać głośne „koncerty”, gdy coś nie idzie po jej myśli. Dlatego czasem zdarza mi się wołać do niej „Śliwo”, co doskonale oddaje jej charakter.
Obecnie nasze małe stado powoli się powiększa. W okolicach zeszłorocznych świąt do naszego ogródka przywędrował kot. Na początku odwiedzał podwórko sąsiada, ale w końcu postanowił, że nasz ogród to jego nowy dom. Latem zaczęliśmy się z nim zaprzyjaźniać. Okazało się, że jest wielkim pieszczochem i całkowitym przeciwieństwem upartej Śliwki. Dostał od nas imię Kitek – wiem, wiem, nie wykazaliśmy się tutaj szczególną oryginalnością. Oczywiście, zaczęliśmy go dokarmiać i zadbaliśmy o schronienie dla niego. Żartujemy, że Kitek dostał od nas „wersal”, ponieważ jego ocieplana budka z przedsionkiem to prawdziwy luksus dla kota żyjącego na wolności.
Osobiście uważam, że koty, które żyją w domach, nie powinny wychodzić na zewnątrz. Można by długo wymieniać wszystkie niebezpieczeństwa, jakie mogą na nie czekać na podwórku. Często to nie tylko wina samych kotów, ale także ludzie mogą im zrobić krzywdę. Martwię się o Kitka, jak o własne dziecko! W mojej rodzinie zawsze mieliśmy psy, więc dla mnie jest oczywiste, że są one członkami rodziny. Dlatego powoli staramy się oswoić Kitka w naszym domu. Obecnie wykonujemy wszystkie potrzebne badania u weterynarza, ponieważ nie znamy jego przeszłości, a chcemy mieć pewność, że jego kontakt ze Śliwką będzie bezpieczny. Bardzo ostrożnie podchodzimy również do zapoznawania tych dwóch kotów. Ich pierwsze spotkanie przez szybę nie należało do najprzyjemniejszych. Już jest coraz lepiej, ale zajęło to kilka miesięcy, aby Śliwka dobrze poczuła się w towarzystwie nowego kolegi. Przez całe swoje życie była jedynaczką, więc rozumiem, że czasami pokazuje Kitkowi pazury. Bardzo chciałabym, aby oboje w pełni się zaakceptowali, ponieważ każdy kot zasługuje na ciepły, domowy kąt.
Agnieszka Bednarek
prowadzi gabinet masażu ciała i twarzy Twarzodnowa
Obecnie mamy dwóch cudownych maltańczyków. Hugo, starszy z nich, ma dla mnie szczególne znaczenie, ponieważ w dniu, w którym mój mąż przywiózł go z hodowli, dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Wtedy nasza rodzina powiększyła się o dwóch członków. Mówiąc o tych psach, nie sposób nie wspomnieć o naszej słodko-gorzkiej historii, która pokazuje, jak niesamowitą miłością i przywiązaniem można obdarzyć zwierzę. Gdy Hugo miał 6 lat, przeprowadziliśmy się do domu z nieogrodzonym terenem. Pewnego dnia moja mama straciła go z oczu na ogródku. I to był ostatni raz, kiedy go widzieliśmy. Rozpoczęliśmy intensywne poszukiwania, które nie przyniosły efektu. Miesiącami miałam nadzieję na jego powrót, a w międzyczasie kupiliśmy drugiego maltańczyka. Chciałabym powiedzieć, że podjęliśmy tę decyzję, aby pocieszyć dzieci, jednak tak naprawdę to ja najbardziej rozpaczałam po stracie Huga. Najgorsza w tym czasie była ta bezradność i niepewność, co dokładnie dzieje się z jego losem i czy nie stała muszę jakaś krzywda.
Dopiero po dwóch latach, kiedy pogodziłam się już z tą stratą, wyrzuciłam wszystkie miski, szelki i książeczkę zdrowia Huga. Wkrótce potem, w przeciągu tygodnia wszystko się odmieniło – zadzwonił do mnie weterynarz, informując, że odnalazł mojego psa. Starsza pani, która go kilka lat temu znalazła, ujawniła, że mógł mieć wcześniejszego właściciela. Weterynarz odczytał czip Huga i potwierdził, że to pies poszukiwany. Gdy się o tym dowiedziałam, chciałam go od razu odebrać, ale wrócił do rodziny, u której do tej pory przebywał, by mogła się z nim „pożegnać”. Prawda była jednak taka, że w ciągu ostatnich dwóch lat opiekowała się nim młoda kobieta, więc to z nią miałam kontaktować się. To jest moment, w którym cała sytuacja jeszcze bardziej się komplikuje, ponieważ ta pani nie chciała oddać naszego psa. Późniejsza droga była długa i potworna – zgłoszenie tej sprawy na policję okazało się daremne, a nasze nadzieje zaczęły gasnąć. Mimo to, nie poddawaliśmy się i skierowaliśmy sprawę do prokuratury, a przed nami rozpoczęła się walka, która trwała osiem miesięcy. Ostatecznie sędzina zdecydowała, że ze strony tej kobiety doszło do przestępstwa, a pies został skradziony.
Udało nam się odzyskać Huga dosłownie dzień przed ogłoszeniem lockdownu na początku pandemii, co stanowiło dla mnie ogromne wyzwanie emocjonalne. Po tak długiej rozłące Hugo doskonale pamiętał nas i nasz dom. Niestety, wrócił bardzo chudy, z przerzedzoną sierścią oraz kilkoma problemami behawioralnymi. Na szczęście, mimo trudności i ogromnego stresu, cała historia zakończyła się dobrze, a Hugo ma teraz towarzysza w postaci naszego drugiego maltańczyka.
Marcin Torbiński
fotograf i twórca wideo
To nieprawda, że tylko psy wymagają wychowania i tresury. Poświęcając moim kotom wiele czasu i zaangażowania, udało mi się sprawić, że nie drapią. Starałem się je tego nauczyć w sposób taki, że gdy łapały mnie pazurami lub gryzły w rękę pokazywałem, że sprawia mi to ból. Ludzie często popełniają błąd, nie pokazując małym kotom, że ich ataki są bolesne, i pozwalają im na “polowanie” na siebie. Wydaje mi się również, że moje koty nie mają w sobie żadnej złości, a za to wiele spokoju. Uważam, że każdy kot potrzebuje naszego dotyku i poczucia akceptacji, dlatego warto je głaskać. Często porównuję koty do autystycznych dzieci, które mają swój własny świat i należy go traktować ze zrozumieniem. Im lepiej zrozumiemy koty, tym bardziej one się nam odwdzięczą.
Koty są ze mną od kilku lat, ale trafiły do mnie w wyniku dość skomplikowanego przebiegu zdarzeń. Moja najstarsza kotka została przygarnięta ze stowarzyszenia. Pewnego dnia natknąłem się na ogłoszenie o dorosłej kotce, która miała za sobą trudne doświadczenia. Brakowało jej ogona, a w łapie miała śrut. Wyglądało na to, że była kotem, który prowadził życie na własną rękę, czasami dostając jedzenie od ludzi. Było mi jej naprawdę żal, co sprawiło, że zdecydowałem się właśnie na nią. Małe i zdrowe kociaki bardzo szybko znajdują domy, a jej byłoby trudniej. Ma na imię Ryszarda, co związane jest z jej brakiem ogona, podobnie jak u rysi. Długo była przerażona i miała lękowe zachowania, ale okazała się być naprawdę wspaniałym kotem. Teraz Ryszarda bardzo chętnie daje się głaskać i reaguje na swoje imię, podobnie jak pies.
Zanim jednak pojawiła się Rysia, wziąłem jednego kota. To był moment w moim życiu, kiedy się przeprowadziłem i miałem przestrzeń, którą chciałem z kimś dzielić. Niestety, był on ze mną tylko pół roku, ponieważ wypadł przez okno z pierwszego piętra. Rozpocząłem wówczas intensywne poszukiwania. Nie udało mi się go znaleźć, ale za to poznałem wszystkie koty w okolicy i odkryłem, że w pobliżu mieszka kocia rodzina z małymi czarnymi kociakami. Z dnia na dzień ich liczba malała, więc postanowiłem zaadoptować trzy pozostałe. Niestety, jeden z nich nie przeżył. Obecnie moją rodzinę tworzą trzy koty: wspomniana Ryszarda, kotka Bystra, której imię nawiązuje do jej inteligencji, oraz Piko, co jest skrótem od Pinokia, ponieważ ma on szczególnie długi nos. Wszystkie moje koty są czarne, co po części jest kwestią przypadku.
Wyjątkowe w tej historii jest to, że Rysia zajmowała się małymi kotami, mimo że nie była ich mamą i nie miała mleka. Starała się je karmić, myć i przenosić, nawet na tyle, że maluchy odgryzły jej sutek. Mam ogromne szczęście do kotów, ponieważ Rysia była bardzo spokojna, gdy pojawiły się kocięta, i bardzo mi pomagała w opiece nad nimi. Moja więź z tymi kotami jest bardzo silna – mam wrażenie, że potrafię z nimi rozmawiać. Gdy remontowałem mieszkanie, stworzyłem im „kociostradę” pod sufitem, z rampami na różnych wysokościach, gdzie mogą odpoczywać. Dodatkowo mają osiatkowany balkon, na który mogą wychodzić w każdej chwili. Zdałem sobie sprawę, że koty spędzają więcej czasu w domu niż ja, więc muszę myśleć o ich potrzebach. Powinienem jednak ostrożnie dobierać im zabawki, ponieważ kiedyś kupiłem olbrzymi kołowrotek dla kotów, aby mogły biegać w domu. Pewnego razu wyjechałem na kilka dni, a gdy wróciłem to przyszedł do mnie zdenerwowany sąsiad z prośbą, abym nie biegał na bieżni o tej drugiej w nocy. Okazało się, że Piko tak się zestresował moją nieobecnością, że biegał przez całą noc, a bieżna wcale nie jest najcichsza.
Magdalena Kazała
członkini zespołu muzycznego Nienazwani
Wydaje mi się, że decydując się na opiekę nad zwierzęciem, które jest istotą żywą, powinniśmy je jak najlepiej traktować. W takim przypadku pupil staje się pełnoprawnym członkiem rodziny. Choć w moim domu nie było zwierząt, dostrzegam, jak wiele mogą znaczyć dla innych. Zwierzęta domowe bywają ogromnym wsparciem, ale uczą nas także troski, odpowiedzialności i dają poczucie bliskości. Najbliższą mi w rodzinie osobą, która miała zwierzę w dzieciństwie, była kuzynka. Był to maltańczyk o imieniu Napi. Choć nie wiem zbyt wiele o jego historii czy usposobieniu, zapamiętałam go jako przyjacielskiego i bardzo energicznego psa. Dlatego rodzina międzygatunkowa to dla mnie taka, w której są nie tylko ludzie, ale także zwierzęta, które potrzebują troski. Mogą one też tę troskę w pewnym stopniu „oddać”, pełniąc rolę nie tylko towarzysza, ale wręcz przyjaciela. W rodzinie międzygatunkowej pupile traktowane są jak bliscy, a nie tylko jako „obowiązek, którym trzeba się zająć”. Oczywiście, decyzja o podjęciu opieki nad zwierzakiem to odpowiedzialność na lata, która musi być dobrze przemyślana.
Dziś wiele młodych ludzi pragnie przygarnąć kota lub psa, jednak często napotyka przeszkody, takie jak brak zgody właściciela mieszkania na trzymanie zwierząt czy obawy dotyczące możliwości zapewnienia odpowiedniej opieki. Myślę jednak, że obawy zarówno potencjalnych nowych opiekunów, jak i właścicieli mieszkań, są uzasadnione. W obecnej sytuacji ekonomicznej oraz w obliczu problemów młodych na rynku pracy, należy naprawdę zastanowić się nad każdą poważną decyzją, która będzie miała długotrwałe skutki. Opieka nad zwierzęciem jest jedną z takich decyzji. Należy przemyśleć, czy mamy czas, środki i warunki, aby zapewnić mu wszystko, czego potrzebuje. Jeśli chodzi o brak zgody właściciela mieszkania – cóż, myślę, że ma on prawo do wątpliwości dotyczących stanu mieszkania, który zastanie po wyprowadzeniu lokatorów. Zwłaszcza w przypadku najmu okazjonalnego, który kończy się zazwyczaj po roku. Taka sytuacja po części sprawia, że w obecnym momencie życia nie zastanawiam się nad opieką nad pupilem. Myślę jednak, że przyjdzie moment, w którym chciałabym przygarnąć zwierzę. Najprawdopodobniej będzie to wtedy, gdy będę mogła określić swoje życie jako stabilne pod względem zawodowym, mieszkaniowym i finansowym. Podoba mi się także wizja, w której moje dzieci dorastają razem z psem.
Marek Michałek
prowadzi kantor wymiany walut
Jedynym zwierzęciem, które pojawiło się w naszym rodzinnym domu, był Pies. Sięgając pamięcią do dawnych czasów – byliśmy wówczas uczniami trzeciej klasy Szkoły Podstawowej nr 13 – pamiętam, jak zimową porą, kiedy z bratem bawiliśmy się na podwórku, podszedł do nas półroczny, przestraszony kundelek o długiej, czarno-białej sierści. Wyglądał jak mieszanka border collie i jamnika. Myślę, że to on wybrał nas, a nie my jego. Tak bardzo bał się, że go porzucimy, że przez pierwsze trzy miesiące trzeba było nosić go na rękach na spacer. Ten strach przed porzuceniem musiał wynikać z wielkiej traumy, jaką ktoś musiał mu wcześniej „zafundować”. Nazwaliśmy go Bobik, a jak pamiętam, to nasza mama zaproponowała to imię. Kiedy już poczuł się bezpiecznie z nami, okazał się wybitnie inteligentnym, mądrym psem, co wydaje się potwierdzać jego korzenie jako psa pasterskiego. Zaś jeśli chodzi o relacje z innymi psami, to najbardziej nawiązywał interakcje z jamnikami sąsiadów oraz znajomych rodziców.
Najważniejszą osobą w domu dla niego była mama – zawsze jej towarzyszył i ją pilnował. Jeździł z nami wszędzie samochodem, dzielnie znosząc nawet dalekie wyjazdy, między innymi do Tarnowa. W momencie, gdy w domu była napięta atmosfera, jak to często bywało chociażby po wywiadówce, Bobik czuł to i co rusz dyskretnie podchodził, zastanawiając się, czy może już wkroczyć między nas, czym rozbawiał i rozładowywał napięcie. Jak na kundelka przystało, nie był wybredny, jeśli chodzi o jedzenie. Raz na Wielkanoc, gdy poszliśmy na rezurekcję, Bobik postanowił świętować przed nami, nie pogardzając białą kiełbasą, jajkiem, babką czy święconką. Wszystko było wtedy przygotowane na stole, a nikt nie pomyślał, żeby zamknąć drzwi. Po powrocie zastaliśmy niespodziankę. W Wigilię natomiast, zawsze przy dzieleniu się opłatkiem, nie zapominaliśmy o psie. Zawsze dostawał od każdego mały kawałek i dodatkowo coś ekstra do miski. Posiadanie Psa na pewno wzbogaciło moją wrażliwość i dało cenne doświadczenia na przyszłość. Obecnie w rodzinie nie mamy żadnego pupila, ale gdybyśmy się zdecydowali na zwierzaka, to na pewno byłby to Pies.
W mediach przewija się informacja o tworzeniu przez pary „rodzin międzygatunkowych”, lecz moim zdaniem pies czy kot to tylko zwierzęta, które nie zastąpią bliskości własnych dzieci. Być może to wynika z obaw przed wzięciem odpowiedzialności za wychowanie dziecka, choć osobiście uważam, że to bardziej wygodna moda. Dla mnie rozwój rodziny to przede wszystkim tworzenie i kształtowanie przyszłych pokoleń. Zwierzak zawsze pozostanie zwierzakiem. Stąd również wchodzenie z psem do galerii handlowych czy restauracji nie jest dobrym pomysłem – nie do końca możemy przecież przewidzieć, jak zwierzę zachowa się w obliczu biegających dzieci, różnorodnych zapachów czy innych, zupełnie nowych dla niego sygnałów.
Katarzyna Kitka
terapeutka zajęciowa
Jestem szczęśliwą posiadaczką dwóch kotów. Pierwszy z nich, o imieniu Kimchi, to jedenastoletni kocur, którego imię miało już wiele wersji i ewoluowało z czasem, ale ostatecznie pozostał Kimchim. Co zaskakujące, po nadaniu tego imienia stał się znacznie grzeczniejszy, ponieważ potrafił być prawdziwym łobuzem, więc wydaje się, że imię, podobnie jak wpływa na człowieka, tak samo wpływa na kota. Kimchi trafił do nas ze schroniska, gdzie wybraliśmy się tam z zamiarem adopcji jednego dorosłego kota, ale wróciliśmy z dwoma maluchami. Kiedy zobaczyłam w klatce piękne, rude kociaki, pomyślałam, że zwykły, szary Kimchi, który był z nimi nie ma szans na adopcję. Stwierdziłam więc, że możemy przygarnąć dwa kociaki – szaraka i rudego. Niestety rudy kociak nie dożył pierwszego roku, ponieważ miał powikłania neurologiczne, ale na szczęście Kimchi jest z nami do dzisiaj.
Nasze stado powiększyło się w czasie pandemii. Spędzając tyle czasu w domu, postanowiliśmy adoptować drugiego kota. To Cino, którego imię jest końcówką słowa „cappuccino”. Wybraliśmy je, ponieważ przygarnęliśmy go z kociej kawiarni, a jego umaszczenie przypomina kolor kawy. Cino jest naszym dzikusem, który nagle trafił do „emeryckiego” domu, gdzie wcześniej królował nasz starszy kot Kimchi. To połączenie sprawia, że jest naprawdę wesoło, choć na początku ich znajomość nie była idealna. Młody kot szybko poczuł się jak u siebie, co nie przypadło do gustu starszemu, który był na swoim dobrze znanym terytorium. Muszę przyznać, że popełniliśmy błąd, nie przeprowadzając ich zapoznania w odpowiedni sposób. Pospieszyliśmy się, zamiast stopniowo wprowadzać ich do siebie, zaczynając od wymiany zapachów w osobnych pokojach. Rzuciliśmy koty na głęboką wodę, ale teraz już spokojnie współegzystują. Bawią się i nawet śpią na tej samej kanapie, a wieczorami wszyscy relaksujemy się razem w łóżku, gdzie oba koty zazwyczaj śpią po mojej stronie – Kimchi przy głowie, a Cino w nogach.
Przychodzi mi teraz na myśl świąteczny czas, kiedy to, po przeprowadzce do jednego z moich pierwszych mieszkań, chciałam mieć żywą choinkę. Wyobrażałam sobie nawet dokładne kolory bombek, które powinny na niej zawisnąć. Mój ówczesny mąż, jeszcze wtedy chłopak, bezbłędnie zrealizował zadanie znalezienia ich. Objeździł wszystkie hurtownie i kupił przepiękne szklane bombki w różnych wielkościach i kształtach, które kosztowały małą fortunę. Pewnej nocy obudził nas przeraźliwy huk. Okazało się, że nasza choinka przewróciła się, a kot Kimchi z pewnością miał w tym swój udział. Od tamtej pory nie używam już szklanych bombek, ponieważ koty bardzo lubią się nimi bawić, podobnie jak samą choinką. Ponadto co roku, w okolicy świąt, ulubionym zajęciem Kimchi jest wypijanie wody, w której stoi żywa choinka. Porzucenie swojej miski na rzecz pojemnika z wodą o smaku choinki stało się wręcz jego rytuałem. Stąd też uważam, że koty są wielkimi „rutyniarzami”, a powtarzające się czynności dnia codziennego są mocno wpisane w ich życie. Czasami wystarczy tylko coś przestawić w domu, aby zburzyć ich ład. Mam wrażenie, że dobrze jest uczyć się od nich utrwalania tych małych codziennych rytuałów, jak poranna kawa w ciszy czy popołudniowa drzemka, ponieważ koty wiedzą, jak dobrze żyć.
Małgorzata Krupińska
fotografka, prowadzi profil Wymierna
Nasza mała międzygatunkowa rodzina to ja, mój mąż Sebastian i dwa przygarnięte kotki – Apollo i Morti. W moim rodzinnym domu żył kot, Fredek, który był moim towarzyszem przez wiele lat. Już wtedy wiedziałam, że kiedy będę miała taką możliwość, w przyszłości również chcę mieć kota. Mój mąż z kolei wychowywał się w otoczeniu psów i nie był entuzjastycznie nastawiony do wizji posiadania kota w domu. Decyzję o tym, że przygarniamy kociaka, podjęliśmy około pięć lat temu. Myśleliśmy o adopcji z fundacji, ale w międzyczasie otrzymałam od koleżanki informację, że znaleziono sześć małych kociaków, które wkrótce będą potrzebowały domu. Okazało się, że trafiliśmy na wspaniałe osoby, którym zależało na zdrowiu i dobrym życiu tych maluchów, więc przed przygarnięciem niezbędny był wywiad, rozmowa na temat tego, jak dbać o kota oraz wizyta w naszym mieszkaniu.
Wydaje mi się, że obecnie coraz więcej osób jest świadomych tego, że nie tylko pies jest obowiązkiem, ale również kot. Tak samo jak pies, kot potrzebuje nie tylko uwagi, zabawy i dbania o swoje zdrowie, ale także ciepła i miłości ze strony człowieka. Warto również zaznaczyć, że wiąże się to z niemałymi wydatkami. Gdy otrzymaliśmy zielone światło na przygarnięcie kota, pojechaliśmy obejrzeć maluchy i poznać je osobiście. Wtedy z sześciu kotów do adopcji pozostały już tylko trzy. Proponowano nam największego z nich, który zdecydowanie był zaradny i żwawy. Nas jednak zauroczyły dwa pozostałe, które były jeszcze maluszkami, i nie wyobrażaliśmy sobie ich rozdzielenia. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na tę małą dwójkę. Początkowo wszystkie koty z tego miotu otrzymały imiona z greckiej mitologii, jednak Hardiana zamieniliśmy na Mortiego. Co ciekawe, ostatni kotek, Herakles, nie został adoptowany – pozostał w domu Anety, która zajmowała się całą gromadką do momentu, w którym będą gotowe do zamieszkania w nowych domach. Do dziś mamy z Anetą kontakt i wymieniamy się wiadomościami oraz zdjęciami naszych zwierzaków.
Z perspektywy czasu uważamy, że przygarnięcie kotów było bardzo dobrą decyzją, która wnosi w nasze życie dużo radości i miłości. Apollo i Morti spędzają z nami mnóstwo czasu, zawsze podążają za nami i „pilnują” nas z różnych zakamarków. Mają swoje rytuały, charakterystyczne zachowania i indywidualne potrzeby, które po tych wspólnych latach potrafimy z łatwością odczytać. Dużo się z nami komunikują poprzez wokalizy – potrafimy zrozumieć, po tonie i rodzaju danego miauknięcia, o co w danym momencie chodzi. Mój mąż, który na początku nie był przekonany, czy kot to dobry pomysł, dzisiaj jest ich ulubionym człowiekiem. A Apollo i Morti są zdecydowanie naszymi ulubionymi zwierzakami.
Iwona Jasińska
nauczycielka, prowadzi profil Być bliżej nastolatków
Przez szczelinę między drzwiami przesuwnymi a ścianą wciska się ukradkiem długi psi nos. To Dinka próbuje dostać się do kuchni wypełnionej zapachem świątecznych potraw. Wszyscy domownicy przyzwyczaili się do jej ponaglającego szturchania i niestrudzonego dążenia do ciągłej bliskości. A nuż jakiś łakomy kąsek znów znajdzie się w zasięgu psiego języka spragnionego smakołyków? Tym razem jednak wszelkie starania miłego sierściuszka idą na marne. Na nic zdaje się kręcenie głową, czy maślane oczka na widok piernikowych cudeniek wyciąganych z piekarnika. Ojejku, jejku, jak wszystkim jest przykro, ale i tak nasza futrzasta obserwatorka musi pozostać w bezpiecznej odległości.
Ale co to? Nagle zniecierpliwione popiskiwanie zaczyna być zagłuszane przez coraz wyraźniejsze… mruczenie? Nie – to raczej miauczenie kota, desperacko domagającego się uwagi. To Milcia wskakuje na kanapę, przerywając moją przyjemną popołudniową drzemkę. Wyczuwam pod dłonią jej miękką sierść i chłodny, ledwo wyczuwalny oddech. Zanurzam palce w puchu pokrywającym kiciowy brzuszek. Kociczka wydaje z siebie przyjemny pomruk. Otwieram oczy, rozglądając się po pokoju delikatnie rozświetlonym lampkami mieniącymi się na choince. Byłaby to cudowna pobudka, gdyby nie nadchodząca świadomość, która mąci błogi spokój. To będą pierwsze święta bez Dinki – myślę, tęskniąc za jej wesoło merdającym ogonem i wrażliwą czułością. Wycieram ciepłą łzę i mocniej przytulam kotkę, której wcale się to nie podoba. Syczy ostrzegawczo i daje dyla, hacząc pazurem o wełniany koc. Po chwili słyszę znajome miauczenie znad miseczki.
Wtedy przypominam sobie słowa ukochanej babci Olimki: Doceniaj każdą chwilę. Na każdym etapie życie przynosi piękne momenty, które warto zachować w pamięci. A z naszymi zwierzętami to trochę tak, że psy przygotowują nas na dzieci, a koty – na nastolatki. Nieraz będziesz tęsknić za jednymi i drugimi… Coś w tym jest – myślę, uśmiechając się do siebie, po czym idę przygotowywać słodkie wypieki.