4 P9278420 1 Ludzie

Spacer z głową w górze. O przestrzeni miejskiej inaczej

Fot. Nikola Moskal

Trzy godziny drogi od Koszalina znajdziemy miejsce, w którym życie toczy się wśród secesyjnych budynków, a spacer od jego centrum nad jezioro zajmuje jedynie pół godziny. Mowa tutaj o Jeżycach, jednej z dzielnic Poznania, która w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat przeszła ogromną metamorfozę. Od dzielnicy, gdzie lepiej nie pokazywać się po zmroku, czemu Peja poświęcił wiele swoich utworów, do przestrzeni tętniącej życiem, pełnej różnorodności i autentyczności. Odwiedzając to miejsce warto pozwolić sobie aktywnie go doświadczyć, ponieważ Jeżyce to nie tylko fragment na mapie Poznania, ale i opowieść o ludziach oraz ich interakcjach z przestrzenią, utrwalona na ścianach zabytkowych kamienic.

Dlaczego warto spędzić choć weekend na Jeżycach?

Podczas zwiedzenia Jeżyc obowiązkowymi punktami do odwiedzenia są Stare Zoo, Ogród Botaniczny i Palmiarnia Poznańska. Jednakże zamiast podchodzić do tego miejsca, jak do typowej listy atrakcji turystycznych, warto żebyśmy spojrzeli na Jeżyce z innej perspektywy. Znajdują się zaledwie 15 minut tramwajem od centrum Poznania, ale panuje tu zdecydowanie spokojniejsza atmosfera niż w bardziej zatłoczonych okolicach Starego Rynku. Nie znajdziemy tutaj wielu popularnych sieci sklepów, za to wzdłuż ulicy Dąbrowskiego, najdłuższej w tym mieście, czeka prawdziwy raj dla miłośników vintage – aż kilkanaście second handów zlokalizowanych niemal tuż obok siebie. Można spędzić tutaj nawet kilka godzin na poszukiwaniu unikatowych ubrań z drugiej ręki. A małym, słodkim przerywnikiem może być chociażby wstąpienie do piekarni Cynamonka, w której wypieki są niezwykle smaczne. 

Zostając przy temacie kulinarnym, mówi się, że na Jeżycach po prostu nie da się być głodnym. Jednak pytanie „gdzie zjeść obiad?” jest najprawdopodobniej najtrudniejszym pytaniem, jakie możemy sobie zadać będąc tutaj. I to nie dlatego, że brakuje smacznych restauracji do odkrycia, wręcz przeciwnie – jest ich całe mnóstwo. Tym, co rzuciło mi się w oczy podczas kulinarnych podróży po Jeżycach, jest zamiłowanie mieszkańców do azjatyckiej kuchni. Dosłownie na każdym rogu kuszą nas stripsy w sosie słodko-kwaśnym z koreańskiej knajpy Kim Chi Ken, aromatyczny pad thai w tajskiej BankCook, czy sajgonki, które można znaleźć w wietnamskiej Thanh Ha. Zatem łatwo sobie wyobrazić, że ta dzielnica, choć ciśnie się na usta “to miasto”, pachnie jak smażony kurczak. 

Jeśli chcielibyśmy przywieźć z tej bliskiej podróży coś bardziej niepowtarzalnego niż magnesy z podobiznami koziołków to warto odwiedzić księgarnię Skład Kulturalny. Poza książkami znajdziemy tam ofertę oryginalnych pocztówek, grafik i upominków dla miłośników kultury i sztuki. Kolejnym miejscem z duszą, gdzie znajdziemy unikatowe rzeźby, szkło czy meble vintage, którym dano drugie życie, jest sklep o jakże sympatycznej nazwie Burdel Na Kółkach.

Codzienność z przedwojenną historią w tle

Centralnym punktem na mapie Jeżyc jest rynek, co nie powinno zaskoczyć żadnego mieszkańca jakiegokolwiek polskiego miasta. Tym, co jednak wyróżnia Rynek Jeżycki jest to, że spełnia funkcję placu handlowego nieprzerwanie od 1891 roku i każdego dnia można kupić tam świeże produkty. Spacerując wąskimi uliczkami, nie sposób nie natrafić na ten plac, który tętni życiem. Po kilku wizytach na rynku zauważamy niemal niezmienny obraz kwiaciarki, która codziennie układa kolorowe bukiety kwiatów, po czym umieszcza je, oryginalnie i jakże konsekwentnie, w plastikowych wiaderkach po twarogu. Dostrzegamy także starsze panie, ubrane od stóp do głów w jeden jaskrawy odcień, które swoim strojem potrafią rozświetlić nawet najbardziej ponury dzień. A to tylko jedna z perspektyw. 

Warto czasem spojrzeć w górę, gdzie ze ścian historycznych budynków Rynek Jeżycki wydobywa swoją przeszłość. Na codzienne życie, prosto z fasad niskiej zabudowy, spoglądają rzeźbione twarze. Momentami przypominają one dawnych mieszkańców, niezmienionych od ponad 100 lat, innym razem zdają się być komicznymi bądź wręcz przerażającymi maskami wpisanymi na stałe w miejski krajobraz. O ciągłym zachwycie nad małymi rzeczami, które nas otaczają, jak dachy, ściany czy rytuały dnia powszedniego, wspomina wiersz „nigdy o tobie” Zbigniewa Herberta. Wydaje się, że jego fragment nieprzypadkowo znajduje się tuż przy jeżyckim rynku, zdobiąc boczną ścianę budynku na rogu ulicy Dąbrowskiego i Kościelnej.

Architektoniczna uczta dla oka

Zastanawiając się nad miejscami, w których można podziwiać styl art nouveau, na myśl przychodzą przede wszystkim wielkie europejskie miasta, takie jak Wiedeń, Barcelona czy Praga. Dlatego zaskoczeniem dla przyjezdnych z innych regionów Polski może być bogata secesyjna architektura Poznania. W powszechnej świadomości stolica Wielkopolski kojarzy się przede wszystkim z rynkiem na Starym Mieście. Jednak to właśnie na Jeżycach znajdują się najcenniejsze zabytkowe kamienice z okresu secesji, zdobione asymetrycznymi wzorami roślinnymi, wijącymi się łukami oraz postaciami kobiet i mężczyzn. Patrząc nieco bliżej możemy zauważyć, jak o secesyjnych wpływach w tej dzielnicy nieśmiało przypominają także sklepowe witryny, na których prezentowane są reprodukcje obrazów Gustava Klimta zdobiące najróżniejszą porcelanę.

Najznakomitsze przykłady secesyjnej architektury Poznania powstały w latach 1900-1908, będąc pod silnym wpływem środowiska berlińskiego. Najcenniejszym walorem architektonicznym Jeżyc i jednocześnie symbolem poznańskiej secesji są domy zlokalizowane przy ulicy Roosevelta. Te wolnostojące kamienice charakteryzują się bogatymi zdobieniami, które wyraźnie wyróżniają je na tle pozostałych budynków w mieście. Szczególną uwagę przykuwa ta pod adresem Roosevelta 4, której fasadę zdobi imponująca rzeźba nagiej bogini Flory, owiniętej pędami winorośli. Motyw ten widoczny jest również na pozostałych częściach budynku. Tuż obok, przy Roosevelta 5, na froncie znajduje się piękne, żelazne drzewo, które sprawia wrażenie wyrastającego z balustrad i oplatającego kilka kondygnacji. Podczas mojego spaceru z aparatem natrafiłam na końcowy etap wyburzania jednej z tych zabytkowych kamienic. Rozważano, podobnie jak w przypadku sąsiednich budynków, wyremontowanie jej, lecz ostatecznie stwierdzono, że popadająca w ruinę kamienica stwarza poważne zagrożenie dla otoczenia. W ten sposób jeden z historycznie i estetycznie wartościowych przykładów architektury secesyjnej został zrównany z ziemią na zawsze.

Nie sposób pominąć mojego pierwszego „odkrycia”, jakim są rzeźby pokrywające elewację luksusowej, jak na początek XX wieku, zabudowy w okolicach Rynku Jeżyckiego. Ciekawym elementem kamienicy przy ulicy Dąbrowskiego 39 jest zdobienie nad drzwiami wejściowymi. Przedstawia ono parę trzymającą się za ręce. Jest to przyjemny obraz, lecz po chwili możemy dostrzec, że figury te opierają stopy na głowach dwóch postaci, które wydają się niezbyt zadowolone z takiego układu. Również sąsiedni budynek przy Dąbrowskiego 35/37 wyróżnia się wyjątkową oryginalnością. Jego skromniejsza, niemal pozbawiona dekoracji forma oraz nietypowa ceglana kompozycja w szczycie fasady czynią go interesującym przykładem architektury tej epoki. Na środku budynku, co nie powinno nas już zaskoczyć, znajduje się rzeźbiona twarz kobiety, która niewzruszona spogląda na ulicę.

Czy miasto można odkrywać?

Odkrywanie czegoś, w miejscu, które wydawałoby się, że znamy dobrze jest wyzwaniem. Zostawię tutaj cytat z książki „Secesja w architekturze Poznania” autorstwa Jana Skuratowicza i Leszka Szurkowskiego. Trafiłam na ten fragment podczas przeglądania lokalnych albumów w poszukiwaniu historii, które stały za jeżyckimi rzeźbionymi fasadami. Cytat ten doskonale odzwierciedla moje myśli podczas wędrówek wśród kamienic: „Pokazujemy, często chyba po raz ostatni, to piękno, którego nie widać z poziomu przylegającego do kamienicy chodnika (…)”.  Podążając za przywołanymi wyżej autorami, warto rozwinąć tę myśl. Właściwie każdy spacer może być odkrywczy, wystarczy tylko zatrzymać się na chwilę w ulicznym zgiełku i spróbować spojrzeć inaczej – wyżej i szerzej. Wówczas możemy dostrzec detale, które na pierwszy rzut oka mogą umknąć. Niezależnie od tego, czy są to secesyjne zdobienia z ponad stuletnią historią, czy intrygująca knajpa lub księgarnia na rogu, którą mijamy codziennie, lecz nigdy nie przekroczyliśmy jej progu. 

Głębsza refleksja nad przestrzenią miejską nie jest zarezerwowana wyłącznie dla nowych miejsc, w których przebywamy. Dobrze jest zadać sobie pytanie, czy nie warto zastosować podobnego podejścia na koszalińskim gruncie, aby spróbować doświadczyć miejskiej i dobrze znanej przestrzeni inaczej. Krytycy powiedzieliby teraz, że przecież Koszalin nie ma tej samej magii co Poznań, nie dzieli tej samej historii, ani nie ma takiego rozmachu. Jednak nasuwa się wtedy intrygujące pytanie: ile razy w życiu mieliśmy okazję spojrzeć na nasze miasto z perspektywy innej niż ta na wysokości naszych oczu?