magda holimk gabrys M 1 Ludzie

Moje pierwsze „M”. Sentymentalna podróż

Z naszymi pierwszymi miejscami po wyprowadzce od rodziny, które możemy
nazywać domem, wiąże się mnóstwo wyjątkowych wspomnień. Stawianiu
pierwszego kroku w dorosłość, jakim jest przeprowadzka do własnego lokum
i życie na własnych zasadach, towarzyszy szereg emocji – od radości i ciekawości
po delikatny niepokój, czy na pewno poradzimy sobie z wyzwaniami codziennego
życia. Pomimo odmiennych doświadczeń, ten czas wciąż jest wyraźnie zarysowany
w naszej pamięci. Doskonale pamiętamy, jak wyglądało nasze pierwsze mieszkanie.
Nie zapominamy nawet o przedmiotach z tego okresu, które w pierwszej kolejności
nabyliśmy, ani o tych, z którymi jesteśmy szczególnie związani.

Jak wyglądał proces wykańczania naszego pierwszego domu? Czy dalej posiadamy
przedmioty, które wówczas były dla nas cenne, i jakie emocje towarzyszą powrotowi
do nich po latach? Zapytaliśmy o to osoby szeroko związane, zarówno zawodowo,
jak i hobbystycznie, z architekturą wnętrz oraz kreowaniem domowej przestrzeni.
Nasi rozmówcy chętnie sięgnęli do swoich wspomnień, dzieląc się sentymentalnymi
historiami z przeszłości – zarówno tej bliskiej, jak i tej nieco bardziej odległej.
Opowieści wysłuchała Nikola Moskal

kamila litwin M Ludzie

Kamila Litwin-Jastrzębska

zawodowo związana z ZONA tapety

Na czas pierwszego i drugiego roku studiów wprowadziłam się do mieszkania w starej kamienicy na ulicy Łużyckiej w Koszalinie. Wspominam ten okres z wielkim sentymentem, choć życie w tym miejscu przypominało przeprowadzenie się na wieś, gdzie zimą musimy palić w piecu, a w nocy rury i tak zamarzają. Łazienka była zaimprowizowana w kuchni, a wnętrze zdobiły wszelkie możliwe meble – od odziedziczonych po babci do tych znalezionych na śmietniku. Nie brakowało tam także sztalug ani dużego stołu do cięcia papieru, które były mi potrzebne na studiach ze wzornictwa. Było to bardzo kolorowe i tętniące życiem miejsce.

Pierwszym nowym przedmiotem w tym mieszkaniu była pralka Whirlpool, która stanowiła niesamowity przeskok technologiczny w porównaniu do stojącej tam dotychczas Frani. Z resztą Frani nie umiałam włączać, mając w domu rodzinnym „normalną” pralkę automatyczną. Z nową pralką Whirlpoola związana jest zabawna historia. Bojler często się psuł i nie mieliśmy bieżącej ciepłej wody, więc wpadłam na to, że będziemy podgrzewać wodę do mycia w pralce. Wrzucaliśmy czystą ściereczkę kuchenną, bo pustej pralki nie dało się uruchomić, włączaliśmy program ekonomiczny bez dodawania proszku, a wąż odprowadzający wodę umieszczaliśmy w wannie. W ten sposób mogliśmy wziąć ciepłą kąpiel. A ponieważ były to czasy studenckie, przypadające na przełom 1999 i 2000 roku, wielu moim znajomym nie starczało pieniędzy od rodziców to pranie woziło się do domu. Własnej pralki nie miał nikt. Ja miałam! Więc robiłam u siebie „magiel party”. Znajomi wpadali z ciuchami, proszkami i jakimś jedzeniem w ramach zapłaty. Ta pralka, bohaterka domowego prania, wyprała pół Polski. Przeżyła jeszcze 17 lat, zanim ostatecznie postanowiła powiedzieć „dość”.

monika prus M Ludzie

Monika Prus

prezeska Pracowni Pozarządowej, autorka bloga i konta na Instagramie @bebuszka.pl

Pamiętam dobrze pierwsze chwile związane z poznawaniem i kupnem mieszkania. O dziwo, była to jedna z moich najbardziej spontanicznych decyzji. Nie myślałam o zakupie lokum i nie rozglądałam się na rynku nieruchomości. Pewnego dnia postanowiłam jednak obejrzeć mieszkania w bloku budowanym nieopodal. W pierwszych dwóch mieszkaniach, które oglądałam, czułam się niekomfortowo i trudno mi było wyobrazić sobie tam życie. Gdy weszłam do trzeciego, to była miłość od pierwszego wejrzenia i szybka decyzja: „kupuję!”. I była to wspaniała decyzja, ponieważ po czasie okazało się, że był to ostatni moment przed dużym wzrostem cen. Czasem spontaniczność się opłaca! Żyje się tu naprawdę cudownie.

Mieszkanie remontowałam sama z tatą. Było to świetne doświadczenie, kocham prace budowlane. Razem gipsowaliśmy, malowaliśmy, kładliśmy płytki. Zaprojektowałam wszystkie wnętrza w programie architektonicznym, tworząc ich piękne wizualizacje. A jednymi z pierwszych rzeczy, jakie kupiłam do mieszkania, były stuletnie cegły z Kaszub. Chciałam wraz z nimi wprowadzić do wnętrza trochę duszy i historii. Położone w salonie na ścianie wprowadzają domową i ciepłą atmosferę. Szybko także, jeszcze przed meblami, zaczęłam zwozić doniczki z kwiatami. Rośliny w mieszkaniu to już prawie jak DOM.

Lubię tworzyć swoje wnętrze, które jest pełne ciepła, kolorów, roślin, zwierząt, ozdób, pamiątek z podróży. Jeśli tylko mogę, sięgam po tradycyjne materiały – kamień, drewno, metal. Sporo mam starych mebli lub takich, które są wykonane własnoręcznie. W moim mieszkaniu nie zabrakło także miejsca dla dużej biblioteczki pełnej książek, kolekcji płyt winylowych z gramofonem, czy pianina. Lubię też mój balkonowy ogród pełen ziół, kwiatów i poziomek. I choć nadal wiele rzeczy mam jeszcze niedokończonych, na pewno nie można moim wnętrzom odmówić duszy i przytulności.

magdalena borzyszkowska M Ludzie

Magdalena Borzyszkowska

właścicielka biura KRUDO morze nieruchomości

Kiedy w wieku 25 lat kupiłam swoje pierwsze mieszkanie, emocje były mieszanką euforii, dumy i delikatnego niepokoju. Dwupoziomowe lokum w samym sercu Koszalina, z rozległym tarasem i przestronnymi wnętrzami, spełniało wszystkie moje marzenia. Moment, gdy klucze w końcu trafiły do moich rąk, był jak początek nowego etapu w życiu – długo wyczekiwanego i starannie planowanego. Mając świadomość, że to mieszkanie ma stać się nie tylko miejscem do życia, ale także odbiciem mojej osobowości, zdecydowałam się na współpracę z projektantką wnętrz. Pomogła mi stworzyć przestrzeń, która łączyła elegancję z funkcjonalnością, nadając każdemu zakątkowi unikalny charakter. Chciałam, aby każdy element miał swoją historię i duszę, a cały dom emanował ciepłem i stylem.

Pierwszym nabytkiem, który tam trafił, był obraz, który kupiłam zupełnie przypadkiem podczas podróży służbowej. Rozpoczynałam wtedy swoją przygodę z bankowością. Miałam wolny wieczór i błąkałam się po wrocławskich uliczkach, aż natknęłam się na kameralną galerię, w której odbywał się wernisaż. Jeden z obrazów przyciągnął mnie jak magnes – eksplozja barw, wyraźne, dynamiczne pociągnięcia pędzla, a mimo to, pod tą żywiołowością, czuło się głęboką ciszę. Okazało się, że malarzem był nieznany, młody artysta, który malował ten obraz przez kilka miesięcy, inspirując się historiami o miastach, które nigdy nie zasypiają. Obraz, choć abstrakcyjny, od razu stał się dla mnie czymś więcej niż tylko dekoracją. Widziałam w nim odzwierciedlenie własnych ambicji i marzeń, energii nowego życia, które właśnie rozpoczynałam.

Nie mogłam przestać o nim myśleć, więc wróciłam do galerii następnego dnia i kupiłam go. To było jak przeznaczenie. Obraz wisiał później w centralnym punkcie mojego mieszkania, przypominając mi o tym magicznym momencie, gdy zupełnie przypadkiem natknęłam się na coś, co stało się kluczowym elementem mojego domu. Później, kiedy zaczęłam się częściej przeprowadzać, obraz trafił do mojej ukochanej kuzynki, która była nim oczarowana podczas jednej z wizyt. Podobnie jak ja, zakochała się w jego magii. Wiedziałam, że znajdzie u niej nowe miejsce, a ja mogłam dalej realizować swoją pasję do tworzenia nowych przestrzeni, wciąż na nowo kreując swoje otoczenie.

Dziś, choć obraz znalazł nowy dom, moja pasja do kreowania pięknych przestrzeni pozostaje silna. Prowadzę biuro nieruchomości w Koszalinie, gdzie każdego dnia, wraz z zespołem, poszukujemy idealnych domów i mieszkań dla naszych klientów. Pomagamy im nie tylko znaleźć wymarzoną przestrzeń, ale także urządzić ją w sposób, który uczyni ją bardziej funkcjonalną i stylową. Często razem kształtujemy przestrzenie, w których właściciel czuje się naprawdę dobrze i swobodnie. Dzięki bogatemu doświadczeniu zajmujemy się również przygotowaniem nieruchomości do sprzedaży, oferując profesjonalny home staging. Każda nieruchomość opowiada swoją historię, a kluczowymi elementami, które ją snują, są odpowiednio dobrane dekoracje, a w szczególności obrazy. Tak jak ten, który kupiłam we Wrocławiu i który odmienił moje pierwsze mieszkanie.

magda holimk gabrys M Ludzie

Magda Holmik-Gabryś

właścicielka sklepu internetowego Deko Mięty

Uwielbiam karmić moją rodzinę. Czuć zapach rosołu, czy szarlotki, kiedy wracam do domu. 14 lat temu, nasz przedwojenny dom, bardziej przypominał gotyckie ruiny, niż gniazdo rodzinne. Nie było dachu, okien, jednej ściany. Remont trwał wiele miesięcy i nie wiedzieliśmy, kiedy się skończy. To był bardziej etap burzenia, niż kupowania sprzętów. Natomiast ja, wówczas, znalazłam ogłoszenie, że ktoś sprzedaje używaną, ale moją wymarzoną kuchenkę gazową. Kuchenka czarna, 5- palnikowa, z dwoma piekarnikami. Absolutnie chciałam ją mieć. A mieszkaliśmy wtedy w Anglii. Pojechaliśmy po nią jakieś 200 kilometrów. Sprzedający, starszy Arab, zapewniał, że działa. Uwierzyliśmy na słowo, bo fajnie ufać ludziom. Kuchenka podróżowała z Manchesteru do Koszalina. Przeczekała kolejne dwa lata w piwnicy. Służy nam, do dziś. Uwielbiam na niej gotować i piec w niej ciasta. Mąż, nad kuchenką umieścił starą belkę, znalezioną na strychu. Całość, myślę prezentuje się dobrze i znaczy wiele dla mnie i moich bliskich.

magda mokracka M Ludzie

Magda Mokracka

influencerka, prowadzi konto na Instagramie pod nazwą @magdamokracka

Moim oraz męża pierwszym własnym mieszkaniem było niewielkie, pozbawione balkonu lokum w bloku, jakich wiele. Remont postanowiliśmy wykonywać sami, z pomocą mojego teścia. To była długa droga do momentu, w którym wreszcie mogliśmy się wprowadzić, dlatego przeprowadzka była dla nas bardzo przyjemna. Pomimo małego metrażu, wynoszącego zaledwie 38 metrów kwadratowych, cieszyliśmy się z posiadania własnego kąta. Powiedzenie „ciasne, ale własne” doskonale odzwierciedlało naszą sytuację. Staraliśmy się wykorzystać każdy metr, dlatego w zabudowanej szafie na ubrania w przedpokoju trzymałam znaczną część wyposażenia kuchni. Nasza kuchnia była standardowych rozmiarów, jak na mieszkanie w bloku, ale miałam tych sprzętów wówczas naprawdę dużo, ponieważ uwielbiam gotować.

Nie szukając długo w pamięci, pierwszym przedmiotem, który kupiliśmy dla naszej czystej przyjemności, był ekspres na kawę mieloną. Wyjątkowe na tamten czas było to, że miał on spieniacz do mleka. Byliśmy tak nim podekscytowani, że pierwszą kawę wypiliśmy o godzinie 20, aby tylko go wypróbować. Nawet miarką mierzyliśmy, ile dokładnie centymetrów piany udało nam się ubić. Mój mąż, który wcześniej nie pił kawy, od tego momentu zaczął i już nie przestał. Dzięki temu mamy teraz wspólny rytuał, który polega na tym, że po południu pijemy kawę razem. Około godziny 17 siadamy przy filiżance, co jest fantastycznym momentem, aby odetchnąć po całym dniu pracy i spędzić razem chociaż kwadrans. Co więcej, nawet gdy nie ma mnie o tej porze w domu, mąż zawsze dzwoni do mnie z pytaniem, czy ma czekać z kawą. Odpowiadam wtedy „tak, czekaj!”. Po przeprowadzce do większego domu wymieniliśmy ten ekspres na bardziej zaawansowany, ale nasz popołudniowy rytuał pielęgnujemy niezmiennie każdego dnia.

image 1 Ludzie

Alina Szymańska

projektantka wnętrz

Zakup pierwszego mieszkania wiązał się ze skomplikowaną logistyką kredytową, w którą zaangażowani byli moi bliscy oraz rodzina, gdyż zdolność kredytowa studentki z marzeniami o własnym „M”, pracującej na skromnym etacie, praktycznie nie wpisywała się w bezduszne słupki banków. Przepiękny widok na zachody słońca oraz perspektywa mieszkania na „stancji” skutecznie motywowały mnie do przebrnięcia przez stosy formalności. Wtedy uważałam, że rozpoczynam nowy etap i jest to kolejny krok w drodze do samodzielności i odpowiedzialności. W tamtym czasie, czułam się jakbym wygrała w totolotka, jakbym realizowała jedno z marzeń. Po czasie okazało się, że składnikiem tego przedsięwzięcia była także nuta nieopierzonej naiwności. Mieszkanie znajdowało się w bloku z wielkiej płyty z lat 70. XX wieku i wymagało generalnego remontu. Z racji praktycznie zerowego budżetu, wszelkie prace wykonywane były etapami, niejednokrotnie własnymi siłami. W pewnym sensie, dla mnie jako początkującego projektanta, był to poligon – zarówno pod względem zdobywania wiedzy praktycznej, jak i kreatywności, chcąc osiągnąć maksimum efektu przy ograniczonym budżecie.

Wnętrze to dla mnie nie tylko projektowanie funkcji, rysunki techniczne, dobieranie mebli, ale również komponowanie wspomnień. W swoim domu uwielbiam otaczać się przedmiotami, które mają duszę i za którymi stoi jakaś historia. Moją przestrzeń wypełniają przedmioty, należące do babć, rodziców, rodzeństwa. Jednymi z nich, towarzyszącymi nam na co dzień, są talerze Społem, filiżanki z Chodzieży wraz z talerzykami z Lubiany, stanowiące klasykę polskiego designu. Co ciekawe, dostaliśmy te rzeczy kilkanaście lat temu, zanim nastała moda na styl retro, który od zawsze był moją miłością.

Najwięcej emocji i pozytywnych wspomnień przywołuje we mnie zegar, wykończony intarsjowanym fornirem oraz mosiądzem, datowany na 1965 rok. Otrzymałam go jako prezent od jednego z właścicieli firm, z którym realizowałam jeden z pierwszych projektów. Przez długi czas był on jedynie ozdobą. Dopiero parę lat temu usłyszałam, że niedziałające zegary przynoszą pecha, więc postanowiłam tchnąć w niego życie. Oddałam go zegarmistrza, który doprowadził go do sprawności. Obecnie działa, aczkolwiek jest bardzo głośny, gdy wybija godziny, więc nie jest nakręcany. Dla mnie ten zegar jest symbolem rozpoczęcia mojej przygody z projektowaniem, która jest połączeniem pasji, pracy oraz radości z piękna przedmiotów. Towarzyszy mi i moim domownikom od prawie dwudziestu lat.