Na wykład dr hab. Agnieszki Popiel „Koszalin Superstar Bałtyku” (w listopadzie ubiegłego roku) poszłam wiedziona zainteresowaniem bohaterami spotkania, czyli postaciami Ludmiły Popiel i Jerzego Fedorowicza – inicjatorów powstania Plenerów Osieckich, i tak się zaczęła nasza znajomość i kolejne spotkania, także to ostatnie z Tomaszem Popielem. Spotkania przynoszące coraz to nowe informacje.
Jesień, czas, kiedy przez lata było już po zakończeniu Plenerów Osieckich, to dobry czas, by przypomnieć niezwykłą parę artystów, która w Koszalinie mieszkała przez kilkadziesiąt lat. Tak, tak… mieszkali przy ulicy Młyńskiej, a numer domu i mieszkania: 8/9 znali doskonale wszyscy ci, którym sztuka współczesna czy awangarda były bliskie.
Ludmiła i Jerzy trafili do Koszalina w 1956 roku. Tu dostali propozycję pracy, a Pomorze nie było im obce (ojciec Jerzego, Władysław był pierwszym, powojennym burmistrzem Słupska). W mieście było wtedy dużo do zrobienia, więc, między innymi, powołali lokalny oddział Polskiego Związku Artystów Plastyków, pracowali intensywnie nad oprawami wydarzeń i tworzyli swoją sztukę.
Myślę, że to było dla nich bardzo ciekawe doświadczenie – ocenia Tomasz Popiel. Dwoje młodych, utalentowanych ludzi dostało wspaniałe miejsce, o pięknej przyrodzie, z bliskością góry Chełmskiej i Bałtyku, ale dostali też wolność. Dostali szansę, by zacząć praktycznie od zera.
Paradoksalnie było to miejsce dużej wolności – uzupełnia pani Agnieszka – bowiem zachowały się listy Ludmiły do Jerzego, pisane z Paryża w 1960 roku, w których trochę narzeka – co może zabawnie zabrzmi z dzisiejszej perspektywy – że czeka na powrót do Polski, by móc przejechać się motocyklem po koszalińskich wzgórzach i by móc zacząć realizować artystyczne pomysły.
Tu trzeba dodać dwa zdania wyjaśnienia: co Ludmiła, ale także Jerzy, robili w owym czasie w Paryżu. Otóż stryjem Ludmiły był Karol Popiel, który był politykiem Chrześcijańskiej Demokracji i większość czasu, z konieczności, przebywał w Rzymie i właśnie w Paryżu. Stąd możliwość wyjazdów za granicę, gdzie spędzili trochę czasu.
Za sprawą owego Karola Popiela – wyjaśnia Agnieszka Popiel –
Jerzy trafił do kompanii karnej w Puszczy Sandomierskiej i wtedy Ludmiła, będąc w Koszalinie, pisała do niego bardzo ciekawe listy. Tamten czas naznaczony był pracą, polegającą na oprawie plastycznej różnych wydarzeń kulturalnych i społecznych. Oprawy robili wspólnie z innymi plastykami, którzy docierali w ten region Polski, więc życie towarzyskie i twórcze kwitło.
Myśli o plenerach rodziły się zatem z tęsknoty za życiem akademickim i za pewną konwencją życia artystycznego: gromadzenia się, wspólnoty i rozmów, ale to, co było dla Ludmiły i Jerzego bardzo ważne, to dorośli artyści – nie młodzi ludzie, którzy jeszcze studiowali. Ważne było spotkanie, które będzie okazją do wymiany myśli, do dyskusji i pracy konceptualnej.
I trzeba podkreślić – dodaje pani Agnieszka, że nierozerwalnie łączyło się to z częścią ich życia naukową, projektową, inżynierskiego myślenia o sztuce. Tak zawsze Jerzy Fedorowicz mówił o Henryku Stażewskim – wtrąca Tomasz Popiel – że jest inżynierem obrazu.
Dla obojga twórców bardzo ważne były rozmowy i twórczy ferment, który był im niezbędny do życia. Dlatego właśnie tak duży nacisk kładli na naukową część plenerów w Osiekach.
Od zawsze ich koszaliński dom był miejscem interesującym, w którym działy się rzeczy niezwykłe. Początkowo najwięcej czasu poświęcali pracy na rzecz miasta, potem dzielili życie między Koszalinem a Rzymem, a następnie między Koszalinem, Rzymem i Warszawą, gdzie od lat siedemdziesiątych spędzali większość czasu i gdzie Ludmiła zmarła w 1988 roku, a w 2018 – Jerzy.
Zarówno koszaliński, jak i warszawski dom, to były miejsca antymieszczańskie, maleńkie i wypełnione ich przestrzenią i niekonwencjonalnymi związkami, które mogły się zarysować w sferze wizualnej – mówi Agnieszka Popiel. Bez wątpienia to nie były miejsca, które spotykało się na co dzień i nie było nic w nich z artystycznej pozy – oni po prostu tak żyli.
Ich dom był magiczny. Pachniał książkami i kurzem. Tam każda rzecz miała swoją historię. Tam były kolekcje, na które składały się przedmioty z całego świata – wspomina Tomasz Popiel. Tam były kamyki z Forum Romanum, kierownice od bardzo ekskluzywnych samochodów. Nawet części od Messerschmitt-ów czy samolotu, który spadł na warszawskich Bielanach.
Na ścianach były grafiki, czasem rysowane po to, by zamaskować pęknięcia – i to był ich sposób, by nie robić dużych remontów. W pewnym sensie, wszystko tam miało historyczne znaczenie, ale bez piętna pietyzmu. Oni nie mieli potrzeby jakiegoś specjalnego dbania o przestrzeń, tam wszystko żyło zarówno wspomnieniami, jak i teraźniejszością.
Byli osobami, które bardzo spójnie w postawie życiowej prezentowały to samo w sztuce i we wszystkich rozmowach, czy to z rodziną czy z innymi artystami. Byli intelektualistami, ale bez „artystowskiego zadęcia” – jak sami o sobie mówili – przypomina Agnieszka Popiel.
Organizacja Plenerów Osieckich i odchodzenie od niej, na lata pozostawiło ślad w rozmowach Ludmiły i Jerzego. Pierwsze rozbieżności pojawiły się dość wcześnie, około roku 1965, i dotyczyły różnicy koncepcji małżeństwa, a tego jak plenery widział Marian Bogusz. Kolejny plener Popiel i Fedorowicz zorganizowali 1967 roku – to wtedy Tadeusz Kantor zaprezentował „Panoramiczny happening morski”. W latach 1973-1979 nie brali udziału w osieckich plenerach. Ponownie pojawili się tam w roku 1980, ale to, co zadziało się rok później za sprawą „Łodzi Kaliskiej” sprawiło, że plenery w Osiekach, zniknęły z artystycznej mapy Polski.
Co ciekawe – właśnie Ludmiła w swoim manifeście „Definicja sztuki” napisała wówczas, że za sprawą działań niektórych uczestników pleneru, zostało zniszczone miejsce, w którym mogła zaistnieć sztuka.
Mimo tych wydarzeń, artyści nie trwali w żalu, a raczej dostrzegali zmiany, które działy się w innych miejscach Polski i już z Osiekami nie były związane. Musieliby mieć trochę inne osobowości, by się w zacietrzewić w żalu – podsumowuje Agnieszka Popiel.
Prace malarskie Ludmiły Popiel i Jerzego Fedorowicza, które znajdują się w zasobach Muzeum w Koszalinie, nigdy nie były tam pokazywane na indywidualnych wystawach. Cząstka tego, co stworzyli została zaprezentowana w czasie wystawy „Otwieranie” – zorganizowanej z okazji 60-lecia I Międzynarodowego Studium Pleneru Koszalińskiego (potocznie nazywanych Plenerami Osieckimi) – mówi Agnieszka Popiel i dodaje – nie rozumiem, co stało za takimi decyzjami, ale przede wszystkim czuję zaskoczenie, że przy twórcach tej rangi, twórcach, którzy tak bardzo przyczynili się w mieście do tego, co Koszalin pod względem sztuki miał do zaoferowania całej Polsce, przez lata nie było chęci, by taką wystawę zorganizować.
W maju tego roku mieszkanie decyzją poprzednich władz miasta zostało odebrane, a co za tym idzie, Agnieszka i Tomasz Popielowie zabrali z Młyńskiej 8/9 wszystko to, co przez kilkadziesiąt lat istniało tam w niemal niezmienionej formie. Z drobiazgami Ludmiły w szufladzie nocnej szafki, z deską kreślarską i rapidografami, z farbami i kredkami, zdjęciami i listami, notatkami i kalendarzami.
Pozostawienie pracowni mogło być szansą dla badaczy, by dotknąć przestrzeni w sposób fizyczny, by poczuć ducha tego miejsca, które przeniesione w inną przestrzeń, nie będzie takie samo.
Agnieszka Popiel i Tomasz Popiel kilka lat temu powołali do życia „Fundację Osieki” – by spuścizna Ludmiły i Jerzego nie została zapomniana. Są dziećmi brata Ludmiły Popiel, stąd i zainteresowanie, i wiedza o artystach.