5 Wydarzenia

Artyści w miejskich plenerach

Czasy PRL są dziś kojarzone z szarzyzną. Zarówno na starych czarno-białych zdjęciach,
jak i ówczesnych kolorowych pocztówkach, Koszalin lat 60. i początku 70. wygląda na miasto dość zgrzebne. Zaniedbane i sypiące się stare kamienice, bure elewacje nowych budynków czy wąska ulica Zwycięstwa, poszerzana etapami, w miarę bieżących możliwości, nie spełniały aspiracji władz i mieszkańców stolicy województwa.

Co prawda kreślono plany rozwoju oraz upiększania ulic, placów i parków, ale na ich realizację wciąż brakowało pieniędzy. W ówczesnym Głosie Koszalińskim często narzekano na brud (skąd my to znamy?) oraz domagano się poprawy estetyki przestrzeni publicznej. Zmiany następowały powoli: dopiero po zmroku ulice zaczynały lśnić kolejnymi kolorowymi neonami, z których najoryginalniejszy stanowiła wysoka, wolno stojąca konstrukcja, przedstawiająca planetę Saturn, ustawiona przed domem towarowym o tej samej nazwie. W mieście zaczęły się pojawiać dzieła osiadłych tu artystów plastyków: przed ratuszem stanął nowoczesny w formie pomnik Andrzeja Lorka, Andrzeja Katzera i Michała Józefowicza z napisem „Byliśmy – Jesteśmy – Będziemy”, a w parku rzeźby Zygmunta Wujka. Prezydent Koszalina Bernard Kokowski, rządzący od 1973 roku roku, przywiązywał dużą wagę do wyglądu miasta, ustanawiając m.in. stanowisko plastyka miejskiego. Na początku 1974 roku zorganizowano konkurs na zagospodarowanie plastyczne śródmieścia oraz terenów rekreacyjnych wzdłuż Dzierżęcinki między ulicami Młyńską i Strumykową. Choć do pełnej realizacji nie doszło, to gdy niespodziewanie w listopadzie tego samego roku Koszalin został wybrany jako miejsce organizacji Centralnych Dożynek, koncepcja udekorowania śródmieścia się przydała. Zimą 1975 roku
ruszyły prace mające zmodernizować i upiększyć miasto na mającą odbyć się już we wrześniu prestiżową i ogólnopaństwową imprezę.

Skandynawskie wzory

Tych osiem przeddożynkowych miesięcy było w dziejach Koszalina czasem najintensywniejszej i najbardziej masowej akcji remontu miasta, które pokryła sieć drewnianych i chybotliwych rusztowań. W prace rewitalizacyjne angażowali się zwykli mieszkańcy: pracownicy zakładów pracy i uczniowie z koszalińskich szkół. Zakładano nowe zieleńce, sadzono drzewa. Na niektórych osiedlach bezpłatnie rozdawano chętnym farby emulsyjne i olejne do odnowienia wnęk balkonowych, samych balkonów i okien. Zdecydowano o odświeżeniu zaniedbanych elewacji, zarówno zabytkowych kamienic, jak i powojennych budynków. Opracowanie ich kolorystyki powierzono Aleksandrze Sieńkowskiej, która po pobytach w Kopenhadze była pod wrażeniem intensywnych barw skandynawskiego budownictwa i przy projektowaniu wykorzystała nowe możliwości wynikające z pojawienia się na polskim rynku bogatej palety (ponad 70 kolorów) farb emulsyjnych. Śladami duńskich inspiracji były udokumentowane na zdjęciach jej męża śmiałe zestawienia czerwieni, niebieskości, żółci i zieleni na elewacjach kamienic przy Zwycięstwa między ul. Kaszubską i Połtawską, ul. Matejki, Gwardii Ludowej (obecnie Pileckiego), Armii Czerwonej (obecnie Piłsudskiego) oraz między Wojska Polskiego i 4 Marca. Artystce powierzono również wykonanie malowidła na ślepej ścianie kamienicy przy ul. Jana z Kolna 4, jaka odsłoniła się po wyburzeniu pierzei przy ul. Zwycięstwa między ówczesną siedzibą PKO (obecnie Hosso) i obecną aleją Monte Cassino. Obraz, powstały wcześniej jako artystyczna tkanina, przedstawiał fantazyjne, splecione ze sobą organiczne, drzewopodobne formy.

Sgraffita

Takich odsłoniętych i pustych ścian pojawiło się więcej. Autorami większości powstałych tam kompozycji byli Andrzej Słowik, Andrzej Ciesielski i Edward Rokosz. Zachowane jedynie na zdjęciach, do dziś mogą budzić zdumienie skalą, oryginalnością i tempem realizacji. Obecnie mural malowany sprejami na dużej ścianie budynku powstaje w ciągu dwóch, trzech dni. Wówczas jednak spreje były w Polsce niedostępne, a ścienne dekoracje wykonywano w żmudnej technice sgraffita. Polega ona na nakładaniu kolejnych, kolorowych warstw tynku od najciemniejszego do najjaśniejszego i w czasie, kiedy jeszcze nie zaschły – na zeskrobywaniu fragmentów warstw wierzchnich za pomocą specjalnych rylców, którymi były osadzone na drewnianej rączce różnej szerokości blaszki, wygięte w kształcie trójkąta. Poprzez odsłanianie warstw wcześniej nałożonych, powstaje kilkubarwny wzór. Wykonawcami byli autorzy projektów, często korzystający z pomocy m.in. studentów. Koszt materiałów oraz prace pomocnicze (ustawienie rusztowań, nakładanie tynków) należały do zleceniodawcy. Warto przypomnieć, że ówczesne chybotliwe rusztowania, zbijane z drewnianych słupów i desek, były dużo prymitywniejsze od dzisiejszych, łatwo składanych metalowych konstrukcji, a przy szalonym tempie pracy zdarzył się nawet wypadek, zakończony śmiercią jednego z robotników. Czasami trzeba było pracować również w nocy, ponieważ przez cały dzień ekipa murarzy nakładała świeżą warstwę tynku, na którym po zmroku wyświetlano z projektora wzór i zeskrobywano go, zanim zaprawa stwardniała. Bywało, że pracę trzeba było przerywać, ponieważ nocna aktywność na rusztowaniach budziła podejrzliwość patroli milicyjnych, które przystępowały do legitymowania artystów i wyjaśniania, czy aby nie podważają ustroju.

Śladem tamtych realiów było malowidło istniejące przez kolejne lata na budynkach przy ul. Dworcowej 1- 3, przedstawiające wymalowane na ścianach cienie rusztowań i sylwety stojących na nim postaci. Powstały bez projektu: jak opowiadał Andrzej Słowik, wraz z Edwardem Rokoszem i Andrzejem Ciesielskim dostali zamówienie zupełnie niespodziewanie, a praca miała być wykonana „na wczoraj”. Rusztowania już stały; ich cienie, rzucane na ścianę o zachodzie słońca, zainspirowały artystów, by wykorzystać je jako temat kompozycji. Powstało dzieło upamiętniające szaleńcze tempo remontu miasta, które można było przedstawić władzom jako apoteozę klasy robotniczej budującej „drugą Polskę”.

Reklama dźwignią handlu

Większość tych realizacji była po prostu dekoracjami ściennymi, ale niektóre z nich formalnie mogły uchodzić za reklamy. Sgraffito Edwarda Rokosza na ścianie kamienicy przy ul. Zwycięstwa 14
przedstawiało stylizowane układy półprzewodnikowe i miało wkomponowane logo koszalińskich Zakładów Przemysłu Elektronicznego Kazel. Na sgrafficie tego samego autora, pokrywającym ścianę budynku przy ul. Zwycięstwa 5, został umieszczony napis „Zjednoczone Przedsiębiorstwa Rozrywkowe” – wewnątrz mieścił się należący do ZPR salon gier automatycznych. Wśród dużej abstrakcyjnej kompozycji, pokrywającej bok siedziby Powszechnej Kasy Oszczędności naprzeciwko DH Saturn, dyskretnie wkomponowano znane logo PKO autorstwa Karola Śliwki, a na ścianie zabytkowego budynku przy placu Wolności 6 znalazł się znak firmowy Mody Polskiej. Na powstałym kilka lat później muralu przedstawiającym biegnących sportowców zdobiącym ścianę hali gimnastycznej koszalińskiego Ekonoma, widniało logo Totalizatora Sportowego, na dużym malowidle autorstwa Eugeniusza Chudzika z boku budynku przy ul. Podgrodzie znalazło się niewielkie logo firmy Arged, zajmującej się handlem artykułami gospodarstwa domowego, zaś na ścianie kamienicy przy ul. Niepodległości 49 reklamowało się WPHW (Wojewódzkie Przedsiębiorstwo Handlu Wewnętrznego).

A gdy Titanic tonął, to też orkiestra grała

Rok 1975 był apogeum rozpędzającej się gospodarki epoki gierkowskiej. Kilka miesięcy później nastąpiło tąpnięcie: wprowadzono kartki na cukier, a państwo przystąpiło do wprowadzania tzw. manewru gospodarczego, którego istotą było obcinanie funduszy na rozpoczęte inwestycje. Jednak w Koszalinie koniunktura dla artystów plastyków nadal trwała, a w latach 1976-1980 w mieście pojawiały się kolejne ścienne realizacje takie jak np. malowidła Ireny Kozery, przedstawiające fantazyjne ptaki wymalowane na ścianach starych kamienic przy ulicach Grottgera i Chełmońskiego i egzotyczne zwierzęta oraz dawne statki Aleksandry i Zbigniewa Sieńkowskich na nowo wybudowanych blokach osiedla Morskiego. Również ściany bloków innych koszalińskich osiedli zostały ożywione abstrakcyjnymi kompozycjami Marii i Andrzeja Baryżewskich, Andrzeja Słowika oraz motywami kwiatów, autorstwa Krystyny Lindmajer i Marka Łęgowskiego; ten ostatni był również autorem sgraffita na budynku koszalińskiego amfiteatru oraz barwnej mozaiki, przedstawiającej budowlane dźwigi na tle nadmorskiego miasta na ścianie Zasadniczej Szkoły Budowlanej przy ul. Janka Krasickiego (obecnie Orląt Lwowskich). Jedną z ostatnich wielkoformatowych realizacji tamtego okresu było sgraffito Andrzeja Baryżewskiego, wykonane w 1981 roku na budynku Szkoły Muzycznej przy ul. Fałata. Kryzys gospodarczy położył kres kosztownym artystycznym fanaberiom.

Ocalałe

Mimo swojej unikatowości, dawne koszalińskie murale nigdy nie wzbudzały większych emocji, poza finansowymi, wynikającymi z plotek o fantastycznych wynagrodzeniach za realizację takich zleceń. Mało kto zauważał ich znikanie z pejzażu miasta wraz z wyburzanymi budynkami, bądź z powodu przykrywania termoizolacją. Wydaje się, że również sami plastycy nie traktowali ich inaczej niż pospolite „fuchy”, o których nie warto było wspominać w swoich artystycznych biogramach i katalogach wystawowych. Dopiero od kilku lat, na fali renesansu zainteresowań sztuką użytkową z czasów PRL oraz pojawieniem się młodych artystów malujących na ścianach budynków wielkoformatowe realistyczne kompozycje, zaczęto się interesować dawnymi ściennymi obrazami z lat 60. i 70. W kolejnych miastach organizowane są konkursy na namalowanie murali, opracowywane są muralowe trasy i wydawane książki o tej tematyce. Również w Koszalinie kilka lat temu wydano „Mapę koszalińskich murali”, a miesiąc temu album „Sztuka na ulicach, koszalińskie murale z czasów PRL”. Zaczęto również doceniać to, co przetrwało do naszych czasów: w przebudowywanym całkowicie koszalińskim dworcu kolejowym zostaną zachowane dwa monumentalne sgraffita Jerzego Fedorowicza, które przez 60 lat zdobiły wyburzoną już halę kasową. Szacunkiem do sztuki i koszalińskiej przeszłości wykazała się również zarówno dyrekcja popularnego „Ekonoma”, która zleciła odrestaurowanie malowidła Gabriela Kamińskiego powstałego w 1978 roku na ścianie hali gimnastycznej przy ul. Andersa, jak i dyrekcja Szkoły Muzycznej przy ul. Fałata, która zdecydowała o takim ociepleniu budynku, żeby zachować liczące 40 lat sgraffito. Być może uda się ocalić również kilka ostatnich wciąż istniejących w przestrzeni publicznej wielkoformatowych obrazów koszalińskich artystów sprzed pół wieku.