„Solaris” Stanisława Lema potwierdza tezę, że sf to jeden najbardziej humanistycznych gatunków sztuki. Od lat 60., czyli premiery powieści, kolejne pokolenia zanurzają się w nią niczym w ocean otaczający tytułową planetę, próbując pojąć jego naturę i wyłowić rozliczne znaczenia ukryte przez pisarza w wielowarstwowej i skomplikowanej materii książki. Da się ją czytać przez różne perspektywy: od naukowej przez psychologiczną, od ontologicznej po romantyczną, w zależności od tego, kto, w jakim momencie życia i z jakim bagażem emocji po lekturę sięga.
Monodram nie wydaje się pierwszym wyborem formalnym w przypadku „Solaris”, tym bardziej że już sama przestrzeń teatru wydaje się dla tej monumentalnej prozy za mała. A jednak. Z wielu wątków reżyserka wybrała ten dotyczący osobistego przeżycia i do niego wraz z Martyną Lechman, autorką adaptacji, skroiła tekst, udowadniając, że niewielka monodramatyczna forma może zmieścić mnóstwo treści. Doskonałą decyzją okazało się też powierzenie dźwignięcia ciężaru lemowskiej opowieści Beacie Niedzieli, która karkołomne wyzwanie wykonała mistrzowsko, a do tego w kontrze do zwyczajowych wcieleń scenicznych. Zamiast w kolejnej gwałtownej roli, oglądamy w ją w kreacji introwertycznej, choć buzującej od emocjonalnych porywów postaci.
Kiedy Kris Kelvin wyrusza w kosmos, interesuje go nauka. Jak wielu przed nim, chce odkryć tajemnicę dziwacznej planety i jej brutalnego – jak się okazuje – wpływu na ludzi. Na stacji badawczej spotyka pogrążonych w obłędzie naukowców, szef misji właśnie popełnił samobójstwo.
Stopniowo obiektem zainteresowania dla Kelvina staje się on sam, ale podróż w wewnętrzny mikrokosmos nie jest kierunkiem pożądanym. „Cytoplazmatyczny” ocean Solaris, będący prawdopodobnie formą pozaziemskiej inteligencji, konfrontuje Krisa z fantomem zmarłej przed laty żony, Harey. Obcowanie z „neutrinowym tworem”, utkanym z podświadomości i zachowanych przez wybiórczą pamięć obrazów, staje się i ekstazą, i udręką. Przypomina mu, że co prawda doświadczył śmierci ukochanej, ale nigdy prawdziwie jej nie przeżył.
W interpretacji Darii Kopiec „Solaris” jest historią nieprzebytej żałoby. Zawieszenia w traumie degradującej życie do egzystencji, nieumiejętności akceptowania straty i żegnania z tym, co odeszło. Samobójstwo żony jest dla Krisa niezagojoną, jątrzącą się raną. Nie leczy jej praca ani ucieczka w inne wymiary. Żeby dalej żyć, musi uznać śmierć. Banalne zdanie, niełatwe zadanie. Uczestniczenie w superwizji dokonywanej przez Solaris angażuje na tyle, na ile współdzielimy wspomniane doświadczenia, i na ile są one dla nas bolesne. W tym sensie najsłynniejszy cytat z powieści „Nie potrzeba nam innych światów. Potrzeba nam luster”, przywołany w spektaklu kilkukrotnie, dotyczy bohatera, który przegląda się w Harey, ale też nas, widzów.
W siedemdziesięciominutowe „Solaris” wciąga nie tylko temat, ale sama inscenizacja. Czy da się w małej, teatralnej przestrzeni stworzyć kosmos? Odpowiedź jest spektakularna, choć uzyskana prostymi środkami. Wyświetlane na półprzezroczystych tkaninach, rozpiętych na scenicznej konstrukcji, wizualizacje Magdaleny Parszewskiej sprawiają, że scenografia ożywa, tworzy przepiękny ruchomy obraz i rodzaj labiryntu, po którym porusza się Beata Niedziela. Aktorka nie gra w przestrzeni, ale gra z nią, w pieczołowitej choreografii Heleny Ganjalyan. Jeśli dodać do tego fakt, że wciela się we wszystkie książkowe role, przechodząc płynnymi ruchami z jednej postaci w drugą, powstaje wrażenie, że choć na scenie fizycznie jest sama, sama wcale nie jest.
Daria Kopiec w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym reżyseruje po raz drugi. W 2020 roku pokazała na koszalińskiej scenie przejmujący spektakl „Żeby umarło przede mną”, podejmujący temat rodzicielstwa dzieci z niepełnosprawnością. Społeczny dramat i metafizyczne „Solaris” dzielą – nomen omen – lata świetlne formy, języka i treści, jednak reżyserka ponownie stanęła do pracy starannie przygotowana, z dokładnym rozeznaniem tego, co chce przywołać na scenę. Czy na ziemi, czy w kosmosie, uważnie przygląda się człowiekowi i człowieczeństwu, zagląda głęboko pod cielesną powierzchnię, odważnie, ale z szacunkiem dotykając ukrytych tam czułych strun i żywych tkanek. Poza filozoficznym wymiarem, „Solaris” jest też sprawnie zrealizowanym przedstawieniem całego zespołu realizatorskiego, który wydaje się rozumieć bez słów. Warto przy tym wspomnieć, że Daria Kopiec i Beata Niedziela pracują ze sobą nie po raz pierwszy i nie tylko w BTD, ale w monodramie obie debiutują. Obie fantastycznie.
Jestem pewna, że po spektaklu wielu widzów po raz kolejny (a może pierwszy) arcydzieło Lema przeczyta. Włącznie ze mną.
„Solaris”, Bałtycki Teatr Dramatyczny
Reżyseria: Daria Kopiec
Obsada: Beata Niedziela
Autor: Stanisław Lem
Adaptacja: Martyna Lechman
Scenografia: Daria Kopiec
Kostiumy: Patrycja Fitzet
Muzyka: Aleksandra Gronowska
Video: Magdalena Parszewska
Choreografia: Helena Ganjalyan
Inspicjentka: Ania Borej
Foto: Izabela Rogowska
Autorka plakatu: Anna Waluś