1 2 Zdrowie i uroda

Perły koszalińskiego wybrzeża 140 lat temu

W czerwcu 1884 r. pewien mieszkaniec Berlina wybrał się w podróż z zamiarem opisania walorów mało wówczas znanych nadmorskich miejscowości położonych w pobliżu Koszalina. Jego drukowane w ówczesnej prasie relacje są dziś oryginalnym świadectwem czasów, gdy turystyka na tym terenie dopiero zaczynała się rozwijać.

„Zbliżają się wakacje i pojawia się pytanie: »dokąd powinniśmy się udać?«, które zajmuje wielu ojcom nieprzespane noce. No dalej! Jak pionierzy na Daleki Wschód, na plaże rejencji Köslin!” – nawoływał w jednej z berlińskich gazet anonimowy autor podpisany jedynie literą J. Turystyczna gorączka ogarniała wówczas całą Europę, a rozwój kolei żelaznych otwierał nowe możliwości. Ówczesna klasa średnia –
urzędnicy, kupcy i fabrykanci opuszczali latem pełne pośpiechu i hałasu miasta, udając się na wypoczynek. Najbogatsi wyjeżdżali do Włoch i Szwajcarii lub modnych kąpielisk, takich jak holenderskie Scheveningen. Mniej zamożni wybierali Karkonosze, Turyngię lub krajowe kurorty, takie jak Świnoujście lub Kołobrzeg.

Drogo, ale niekomfortowo

„Każda wioska rybacka pomiędzy Swinemünde (Świnoujściem) a Colbergiem (Kołobrzegiem) nazywana jest obecnie kąpieliskiem nadbałtyckim” – pisał z przekąsem autor cytowanego wcześniej wezwania, ubolewając nad tym, że takie miejscowości jak Heringsdorf, Misdroy (Międzyzdroje) Dievenow (Dziwnowo) i Colberg nie tylko stały się przepełnione, ale nastąpił tam również znaczny wzrost cen, przy wciąż prymitywnych warunkach zakwaterowania. Opisane wyposażenie przykładowego pokoju wynajmowanego w Dziwnowie letnikom wydaje się wręcz spartańskie: „Wciąż jest ta sama chwiejna, krótka sofa na sztywnych nogach, z prostymi podłokietnikami i pokryciem, które prawdopodobnie było kiedyś zielone. Jedna strona siedziska, z którego przebijają ostre końcówki piór, zagłębiła się głęboko, ponieważ sprężyny już dawno straciły swoją siłę; druga natomiast jest wysoka, ale ma podejrzane garby”. Kwaterę wyposażano również w niewielką komodę z zamykanymi szufladami i malutkie lusterko o wysokości 10-20 cm, umieszczone wysoko w rogu pokoiku. Prawdziwym testem wytrzymałości było jednak drewniane łóżko, mające zaledwie pięć stóp długości (1 stopa = ok. 30 cm) i prawie dwie stopy szerokości. Pościel trzeba było mieć własną, a gospodarz nie zapewniał nawet materaca, ograniczając się do przykrycia desek zbyt krótkim (4 stopy) płótnem.

Można też było zapomnieć o wielkomiejskich przyjemnościach, takich jak wypicie kawy: woda wydobywana ze studni o głębokości od pięciu do sześciu stóp, była słonawa i nawet po przegotowaniu strach było ją pić. Zresztą w ogóle warunki higieniczne w Dziwnowie urągały nawet ówczesnym normom: „Ponieważ rybacy opróżniają toalety w Zalewie Kamieńskim tylko raz w roku, miękkie piaszczyste dno jest naturalnie nasiąknięte odchodami” – pisał autor, dodając przy tym, że co prawda rybacy często przeprowadzają ich dezynfekcję, ale przez to w upalne bezwietrzne wieczory „we wsi unosi się »cudowny« zapach”.

Podróż w nieznane

„Jednak poza Colbergiem wybrzeże Morza Bałtyckiego jest dla berlińczyków krainą nieznaną. Zagoniony mieszkaniec stolicy nie dotarł jeszcze tak daleko i dlatego nie wie, co oferują wszystkie tamtejsze małe kąpieliska nadmorskie. Postanowiłem znaleźć miejsce gdzieś na wschód od Kolbergu, z dala od wielkich nadmorskich kurortów, w wiejskiej ciszy i prostocie, która najlepiej wyciszy mój układ nerwowy”. Tak rozpoczyna się relacja z wyprawy w nieznane, która była publikowana w kolejnych niedzielnych wydaniach „Norddeutsche Allgemeine Zeitung”. Autor opisał w niej m.in. scenki rodzajowe ze współpasażerami podróży pociągiem przez Szczecin i Białogard do Koszalina, jegomościów obficie raczących się winem przy restauracyjnym stole w restauracji koszalińskiego hotelu i chłopów z podkoszalińskich wsi, sprzedających w dzień targowy na rynku swoje towary, którzy „Stali w długim rzędzie, nieruchomo jak pingwiny na brzegu morza, obiema rękami trzymając przed piersią kosze z masłem.”
W 1884 r. nad morze nie kursowały jeszcze ani tramwaje (uruchomiono je w 1913 r.), ani nawet pociągi (jeździły od 1905 r.), toteż nasz podróżnik dotarł do Mielna konnym omnibusem, odchodzącym spod koszalińskiego hotelu. Po po trwającej półtorej godziny podróży, zażył morskiej kąpieli na bezpłatnej plaży, administrowanej przez miejscowe Towarzystwo Kąpielowe. Skorzystał przy tym z płatnej przebieralni, o której napisał: „Te chaty kąpielowe, zbudowane na filarach, są najpopularniejszym miejscem w okolicy. W żadnym innym nadmorskim kurorcie pomiędzy Kolbergiem a Stolpemünde (Ustką) nie znajdziesz tak luksusowych konstrukcji. Według taryfy, wypożyczenie prześcieradła kosztuje 20 fenigów. Gdy poprosiłem o jedno, kąpielowy odpowiedział mi z żalem: »Tego nie mamy; ale jeśli chcesz wypić sznapsa, gdy wyjdziesz z wody, on rozgrzeje cię lepiej niż szmata. […]« Po zażyciu orzeźwiającej kąpieli, ruszyłem do Nest (Unieścia)”.
Unieście zawsze było skromniejszą miejscowością niż Mielno. Największy tamtejszy hotel, wybudowany przez Carla Peglowa w 1876 r., był zaadaptowaną na potrzeby letników… oborą, której wyposażenie nie różniło się od tego opisywanego w Dziwnowie. Na naszego berlińczyka czekała więc stara sofa ze sprężynami „wystającymi z z siedzenia niczym bagnety wroga”, a przed nią długi na sześć stóp dębowy stół, krzesło bez oparcia, miska i ręczniczek oraz litrowa butelka z wodą – do picia i mycia. „W prawym rogu pokoju stało łóżko wyścielone słomą z wilgotną kołdrą, ważącą co najmniej cetnar”. Wszystko rekompensowała jednak panująca wokół cisza i spokój, a cena noclegu z pełnym wyżywieniem wynosiła jedynie 3 marki dziennie. Co prawda zdarzało się, że higiena pozostawiała nieco do życzenia. „Któregoś dnia, gdy przerwa między zupą a pieczenią trwała zbyt długo, gospodarz przeprosił, mówiąc, że pomoc kuchenna upuściła półmisek z daniem na podłogę, ale jego żona właśnie usuwa piasek z pieczeni i zaraz ją poda”.

Na każdego z dwudziestu kilku hotelowych gości czekało na plaży przygotowane przez hotelarza siedzisko z trzcinowym dachem. Bezpieczeństwo kąpieli zapewniały liny rozpięte między kołkami wbitymi w piasek i wychodzące częściowo w morze. W myśl obowiązującego regulaminu plażowania, mężczyźni mogli kąpać się godzinach 6.00-8.00, 10.00-12.00 i 13.00-15.00, kobiety zaś 8.00-10.00 i 15.00-17.00.

Łazy, Chłopy i Sarbinowo

Niewielka rybacka wioska Łazy była oddalona na wschód od Unieścia o dwie godziny mocno piaszczystej drogi, w której nogi zapadały się do kostek. „Mieszkańcy są jeszcze biedniejsi niż mieszkańcy Unieścia” – zanotował autor. „Rybołówstwo jest tu równie ubogie jak tam, ponieważ łodzie i sprzęt są w tak opłakanym stanie z powodu braku środków, że rybacy nie mogą odważyć się wypływać daleko w morze, gdzie ryb jest pod dostatkiem. Natomiast jezioro Jamno, w którym również łowią ryby, jest w nie uboższe. W Unieściu każdy ma kawałek dobrej ziemi ornej i kawałek łąki na tyle duży, aby pomieścić krowę, ale tutaj tego brakuje”. W Łazach nie było też sklepu z żywnością, po którą trzeba było wyprawiać się aż do Sianowa odległego o 2,5 mili (ok. 18 km). Zdarzało się więc, że w razie niepogody (deszcze i burze) głodni letnicy chodzili od chaty, do chaty usiłując kupić choćby jajko lub kawałek chleba.

Zdecydowanie lepsze warunki do wypoczynku były za to w położonych na zachód od Mielna Bauernhufen (Chłopach) i Sorenbohm (Sarbinowie). W opisie miejscowości autor zaznaczył, że „domy stoją przy wiejskiej ulicy; za nimi kryją się ogrody, które sąsiadują z wydmami, będącymi częścią posiadłości. Nie ma kąpieliska publicznego; oznacza to, że każdy letnik może plażować na swoim terenie i dotrzeć z domu na plażę w negliżu”. Jeszcze wygodniejszą była plaża w Sarbinowie, znajdująca się w odległości zaledwie 20 kroków od domu. Mieszkańcy obu miejscowości byli też znacznie lepiej sytuowani niż w Unieściu; większość stanowili zamożni rolnicy, wśród których było zaledwie dwóch lub trzech rybaków. Również domy były solidniej zbudowane i bardziej przestronne w środku niż w Unieściu, a także lepiej wyposażone dla letników. Nie było też problemów z zaopatrzeniem: na miejscu był rzeźnik, piekarz, regularnie przyjeżdżali handlarze żywnością, a żona organisty prowadziła restaurację, zapewniając „doskonały obiad za bardzo skromną cenę”. Inne towary miał w swoim sklepiku lub sprowadzał na zamówienie powszechnie szanowany 70-letni miejscowy żydowski kramarz, Lebram.
Dla osób chcących wypoczywać w ciszy i spokoju, Sarbinowo i Chłopy były atrakcyjniejsze od Mielna i Unieścia, które w niedzielne popołudnia stawały się hałaśliwe. Wtedy bowiem od świtu przybywały na tamtejsze kąpieliska tłumy koszalinian, głównie pokojówek, czeladników i robotników. Około 15.00 zaczynali schodzić z plaży, by od 17.00 do nocy pić, bawić się i tańczyć w gospodach Unieścia i Mielna. Jak oceniał autor relacji, było tak dlatego, ponieważ „mieszkańcy okolicznych małych miasteczek nie przyjeżdżają nad morze, żeby odpocząć po trudach pracy, ale żeby się zabawić, czego w małym miasteczku latem nie ma”. Wydaje się, że 140 lat później, przynajmniej w Mielnie, ta zależność wciąż jest aktualna.