Sen o Ameryce ma wiele twarzy. Pierwszą myślą przeważnie jest Nowy Jork, w którym przynajmniej w oczekiwaniach łączymy obietnicę miasta, w którym nigdy nie gasną światła, z drapaczami chmur strzelającymi wysoko i nadzieją, że co zaułek natknąć się można na znany z setek filmów znany widok, a może i kogoś sławnego.
Miami to (przynajmniej w masowej wyobraźni osób oglądających serial kryminalny „Policjanci z Miami” z Donem Johnsonem), porośnięte jest palmami, plaże są szeroki pełne ciał żądnych słońca, a kolor nieba spowijają pastelowe barwy.
Czy Miami to dobry pomysł na wakacje?
Na początku, warto powiedzieć, że Miami to jedno z zaledwie kilku miast do których dolecimy bezpośrednio z Warszawy Polskimi Liniami Lot. Jakie ma to znaczenie? Całkiem spore patrząc na to, że opóźnienia samolotów w lotach łączonych są już niechlubną tradycją w zasadzie na każdym lotnisku świata. Minusem jest cena biletów, choć niekiedy te minusy działają w ogólnym rozrachunku (spóźnienia, zgubione bagaże itd.) na plus. Już na lotnisku, w strefie boardingu można dostrzec stałych rezydentów Florydy. Wyróżnia ich uśmiech i wizerunek palmy, na plecaku czy bluzie. Wcale mnie to nie dziwi, jak można się nie uśmiechać, mieszkając w klimacie tropikalnym i mając naturalnej witaminy D pod dostatkiem.
Dla tęskniących za słońcem, można powiedzieć, że pogoda w Miami jest zawsze, ale jak to mówią lokalsi, choć świeci, to i tak nigdy nie wiadomo, kiedy popada. Sezon najlepszych prognoz przypada od listopada do początku marca, wszystkie pozostałe miesiące to niemiłosierne upały i huragany. To jednak nie odstrasza turystów, bo Floryda jest ulubionym wakacyjnym stanem Amerykanów, mają oni tu swoje letnie rezydencje lub przeprowadzają się tu na emeryturze. Pachnie tu dolarami, bo potrzeba ich sporo, aby choć trochę poczuć lokalny vibe.
Miami Beach to miasto, które jest częścią zespołu miejskiego Miami. Najsłynniejszą i najbardziej obleganą dzielnicą jest South Beach z całą plejadą luksusowych hoteli i z piaszczystymi, jasnymi, zadbanymi plażami. Miami Beach to także miejsce, gdzie znajduje się unikatowa zwarta zabudowa w stylu Art Deco. Natkniemy się tu na jednorodzinne domy, hotele, apartamenty w całości wybudowane w tej stylistyce i jest to … zabytek, a więc wszelkie zmiany muszą odbyć się za zgodą miejskiego konserwatora. Co ciekawe krój pisma charakterystyczny dla Art Deco znajdziemy niemal na wszystkich szyldach, nazwach hoteli, nawet na tych zupełnie współczesnych.
Miami Beach zupełnie słusznie kojarzy się z plażami, palmami, wschodami i zachodami słońca, choć z nieco innej strony możemy je podziwiać filmach takich jak: „Człowiek z blizną”, „Ace Ventura – Psi Detektyw”, „Szybcy i wściekli”, „Moja dziewczyna”, czy dające wiele do myślenia szczególnie w momencie wchodzenia do lazurowej wody oceanu – „Szczęki”. Wzdłuż plaży biegnie szeroka promenada, którą można spacerować czy jeździć rowerem. Prawdziwy szacunek budzą jednak biegacze, których mnóstwo bez względu na porę dnia, nawet w tą najbardziej upalną.
Czy ten kult ciała widać również na plaży? W Miami Beach jest jedna z nielicznych plaży topless w USA. To ewenement, bo choć Amerykanie lubią mieć spluwy i cenią wolność słowa, to z nagimi ciałami mają spory problem. Na wszystkie plaże wstęp jest bezpłatny, a hotele położone wzdłuż nabrzeża mają własny plażowy serwis: leżaki, ręczniki plus obsługa, która spełni niemal każdą zachciankę. Plaże są codziennie czyszczone, a piasek przesiewany przez sito, jest bardzo czysto, plaże są naprawdę bardzo szerokie, dość twarde, z oszczędnym pasem wydm albo po prostu betonową promendą.
Jeśli już mówimy o plaży, koniecznie należy wspomnieć o opalaniu. To po prostu konieczność, aby w tym rejonie używać od rana do wieczora kremów z filtrami chroniącymi przed szkodliwym działaniem słońca. Podam dość obrazowy przykład. Czy słyszeliście o teście „Floryda” dla lakiernictwa? Proszę sobie wyobrazić, że aby farby dostały certyfikat jakości ze względu na utrzymywaniu koloru, trwałość, brak wchodzenia w korozję musza przejść test, który odbywa się właśnie na Florydzie, ponieważ to tu panują najbardziej wymagające warunki atmosferyczne. Okazuje się, że, Floryda posiada specyficzną kombinację rocznego układu wielu składników pogody, jak nasłonecznienie, temperatura czy też wilgotność, które to składowe w połączeniu prowadzą do przyśpieszonej degradacji powierzchni. Więc choć zachwyty nad pogodą w Miami są słuszne, pogoda jest bezlitosna nie tylko dla farb i lakierów, ale przede wszystkim dla ludzkiej skóry.
Plaże w Miami Beach w niczym nie przypominają tych polskich, choćby z powodu zupełnego braku parawanów i pompowanych akcesoriów pływackich i własnej wałówki, jest więc jakby bardziej elegancko.
Co warto zjeść z miejscowych przysmaków? Koniecznie ryby, szczególnie te świeżo poławiane. Niektóre restauracje zaopatrują się o świcie u lokalnych rybaków, a od popołudnia sprzedają grillowane, pieczone lub panierowane ryby taki jak: tuńczyk, sumik błękitny, ale też homary, kraby, krewetki czy conch fritters czyli smażone kulki z mięsa konchi, wielkiego ślimaka morskiego, który jest popularny na Florydzie i w innych karaibskich kuchniach.
Zaledwie 1,5 godziny lotu samolotem dzieli Miami od Kuby, a wpływ tej karaibskiej wyspy na cały stan widać co krok. Aby odrobinę bardziej poczuć klimat kubański warto wybrać się do Little Havana. To ulica pełna barów, kubańskiej muzyki i przysmaków serwowanych właśnie na Kubie. To miejsce dla turystów, więc jeśli uberem będzie wiózł was tam akurat pochodzący z Kuby taksówkarz, z pewnością przewróci tylko oczami, zostawiając do swojej wiadomości miejsca, w których stołuje się jego rodzina, odkąd zamieszkał w Ameryce. Niemniej jednak na Little Havana warto spróbować kubańskiej kawy i deserów.
Floryda to także ogromne sady pomarańczowe i mandarynkowe. Soczyste, słodkie, mięsiste i wygrzane w słońcu. Pomarańcze są symbolem umieszczonym na tablicach rejestracyjnych stanu Floryda, więc ten owoc jest tu traktowany w sposób szczególny.
Do Miami Beach ciągnął ludzie z grubym portfelem więc i dla nich powstały tu restauracje, w których wydać można wprost absurdalne ilości dolarów. Rezerwacje do takich przybytków należy zrobić czasem nawet na kilka miesięcy na przód, ale w bonusie siedzieć można obok Leo Messiego czy Davida Beckhama.
Jeśli chodzi o gastronomię, to w Stanach najczęściej przyjmuje się 20 % wartość rachunku jako napiwek. To spora kwota, szczególnie, jeśli rachunek nie jest mały. Ale… zazwyczaj poziom profesjonalizmu i umiejętności interpersonalnych wśród obsługi kelnerskiej jest imponujący. Tu obowiązuje zasada – płacę, więc wymagam i oczekuję wysoki standardów. Dodajmy, że napiwek jest obowiązkowy, jeśli mamy ochotę dołożyć coś więcej, nie ma sprawy. Napiwki daje się tu na każdym kroku od taksówkarzy, po chłopców ścielących leżaki ręcznikami, warto być na to gotowym, aby nie rozgniewać gospodarzy.
Co najczęściej pije się w Miami? Chciałoby się powiedzieć, że wodę zważywszy na upał, ale obserwacje zdają się zadawać kłam temu stwierdzeniu. Do Miami Beach ciągną ludzie rządni rozrywki, spędzenia radosnego czasu, dlatego bardzo często leje się tu tequila. To chyba ulubiony trunek Amerykanów, zaraz po bourbonie. Tequile ze względów reklamowych, wizerunkowych czy biznesowych produkuje i promuje cała rzesza amerykańskich aktorów i celebrytów. Czysta, z lodem, w koktajlu, najczęściej ląduje w kieliszkach zarówno stałych rezydentów, jak i turystów. Małe ostrzeżenie, drinki tu przyrządzane, w żaden sposób nie są rozrzedzone, więc czasem jeden, potrafi zupełnie odmienić wieczór.
Na koniec trochę amerykańskiej hipokryzji. Na ulicach czy hotelach spotkacie ludzi, którzy piją wodę z Fidżi, jedzą potrawy tylko z bio składników i pieją z zachwytu nad naturalnym (drewno, kamień, tkaniny) wykończeniem wnętrz. Prawda jest jednak taka, że przeciętnego Amerykanina ekologia za wiele nie interesuje. Masa tu jednorazowego plastiku, cieknących kranów, braku izolacji i samochodów o potężnych silnikach. Zdziwienie mnie wzięło ogromne, że obsługa, która sprzątała pokoje, nie gasiła światła, ba…, nawet nie wyłączyła tv i tak za każdym razem w każdym hotelu. W pokojach po 10 ręczników na głowę, na plaży kolejnych 4, co daje tony prania codziennie. Nie było mi z tym po drodze, ale do tego, że giganci mają ekologię w poważaniu już zdążyliśmy się przyzwyczaić.
No, ale żeby nie kończyć na smutno, to choć nie kręcą mnie auta w ogóle i jedyne co mnie w nich interesuje to kolor, to muszę uczciwie powiedzieć, że ilość super aut na km2 jest tu niesamowita. Od wyglądającej jak kosmiczny łazik tesli, po retro cudeńka, które wyglądają jakby dopiero co wyjechały z fabryki motoryzacyjnej. To robi wrażenie.
W Miami Beach znów czujesz się młody, bo tu przecież jest się bardziej rozebranym niż ubranym, rosną piękne wysokie palmy i egzotyczne krzewy, ludzie są jakby bardziej uśmiechnięci, bo nasyceni po czubek głowy witaminą D. Na ulicach umięśnieni skaterzy podpierają wielobarwne murale. I choć spędziłam tam wspaniały czas, to nadal trudno mi sobie wyobrazić, że takie lato może trwać okrągły rok.