Gabriela Muskała, aktorka, scenarzystka i dramatopisarka, na Festiwalu Młodzi i Film zadebiutuje w roli reżyserki filmu pełnometrażowego pt. „Błazny”. Koszalin jest dla niej szczęśliwy, w 2012 r. otrzymała tu na festiwalu nagrodę dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej w filmie pt. „Być jak Kazimierz Deyna” Anny Wieczur – Bluszcz. Z jakimi emocjami przyjeżdża na 43. MIF i o tym jaki smak ma debiut w rozmawiamy na chwilę przed galą inaugurującą.
W Koszalinie przy okazji Festiwalu Młodzi i Film, jest pani kolejny raz, ale pierwszy w roli debiutującej reżyserki. Mało tego pani film również opowiada o debiutantach. Nie zdradzając całej fabuły, proszę podzielić się z nami, jak temat wpadł w pani ręce. Przypomnijmy z jest pani również autorką scenariusza „Błaznów”.
Wspólnie z moją siostrą Moniką, od 2013 r. prowadziłyśmy ze studentami wydziału aktorskiego Szkoły Filmowej w Łodzi zajęcia z improwizacji. To dość nowy, rodzaj aktorskiej wypowiedzi, dziś już powszechnie używany. Kiedy ja studiowałam w latach 90, z improwizacji nie korzystano ani w teatrze ani w filmie. Nasze zajęcia były wyjątkowe, bo tworzyłyśmy przedstawienia z improwizacji na bazie osobistych historii studentów, ich wspomnień i przeżyć. Szukając dla tych historii wspólnego mianownika. tworzyłyśmy sztukę na egzamin końcowy, którą ja reżyserowałam. Kiedy w 2018 r ówczesny rektor Szkoły Filmowej Mariusz Grzegorzek zaproponował mi napisanie scenariusza do filmu i wyreżyserowanie go, nie wahałam się nawet przez chwilę. Miałam już w głowie temat, który rozwijałyśmy parę lat wcześniej ze studentami i który wiązał się z tematem bardzo mi bliskim – z aktorstwem.
Przed kamerą i na scenie jestem od ponad 30 lat. Miałam szansę, by opowiedzieć, czym w istocie jest aktorstwo. I zapytać – ile jesteśmy w stanie poświęcić dla swoich aktorskich marzeń? Czy potrafimy granym przez nas bohaterom stawiać jakieś granice? Na ile w tym zawodzie można być, a nie grać, bez szkody dla siebie jako człowieka? Aktorstwo – piękny zawód, tak samo fascynujący jak okrutny. Tak mało o nim się mówi, widzowie koncentrują się na jego blaskach, na tym, co widać z zewnątrz. Stąd również przewrotny tytuł, „Błazny” – tak przecież przez niektórych jesteśmy postrzegani. Dla mnie temat aktorstwa to przede wszystkim historia o człowieku i prawdzie jaką o nim mówią artyści, sami będąc tylko ludźmi.
Pamięta pani emocje i uczucia jakie towarzyszyły pani przy pierwszym debiucie scenicznym?
Każde wyjście na scenę traktuję jako pierwsze. Choć wypowiadam w teatrze po raz setny tę samą kwestię i doskonale wiem co odpowie mi partner… zawsze staram się usłyszeć to „po raz pierwszy”. Debiut symbolizuje świeżość, pasję, oddanie i radość z tworzenia. To jak patrzenie na świat oczami i emocjami dziecka, które są czyste i prawdziwe, nienasiąknięte jeszcze cudzymi emocjami.
Jeśli chodzi o mój sceniczny debiut to przeżyłam takie dwa. Pierwszy, jeszcze amatorski, ale od razu spektakularny, w najtrudniejszej formie, czyli w monodramie, miałam jako licealistka. Wyreżyserował go fantastyczny instruktor teatralny z Kłodzkiego Ośrodka Kultury, Marian Półtoranos. To były „Lalki moje ciche siostry” Henryka Bardijewskiego. A drugi debiut, już w zawodowym teatrze, zagrałam będąc studentką trzeciego roku wydziału aktorskiego łódzkiej Filmówki. To była tytułowa rola w musicalu„Ania z Zielonego Wzgórza” w Teatrze Powszechnym w Łodzi.
Dziś myślę, że grając taki monodram musiałam mieć w sobie ogromną naiwność, wynikającą z nieświadomości, czym jest samotne wyjście przed ludzi na scenę, jaka to odpowiedzialność. Ta naiwność dawała mi odwagę i moc. Cieszyło mnie, że ludzie słuchają mnie z ciekawością, nie nudzą się, śmieją się i wzruszają, kiedy gram. Miałam też dużo szczęścia, bo moje oba debiuty przyniosły mi mnóstwo nagród. Po premierze „Ani” dostałam też natychmiast etat w teatrze i przeszłam na indywidualny tok studiowania. Do Szkoły Filmowej dostałam się za trzecim razem, ale te dwa stracone lata nadrobiłam bardzo szybko.
Z pewnością na Festiwalu Młodzi i Film, jak co roku, przyjedzie mnóstwo młodych, dopiero debiutującyh aktorów, ale też osób marzących o karierze filmowej, czego, pani zdaniem nie powinni się bać?
Przede wszystkim nie powinni się bać własnych marzeń, swojego wewnętrznego głosu i bycia tym, kim są. Ślepe zapatrywanie się w gwiazdy jest złudne, nawet jeśli tymi gwiazdami są wielcy aktorzy – pedagodzy. Oryginalność, świeżość, niepowtarzalność – to właśnie mają młodzi I bardzo ich namawiam, by to w sobie pielęgnowali. By przypomnieli sobie z czym przyszli na uczelnie i dlaczego to właśnie oni zostali wybrani spośród setek chętnych. Ta wierność sobie to skarb, którego nie wolno gubić.
Lubię przyjeżdżać tu do Koszalina na festiwal, właśnie ze względu na młodych ludzi i ich energię. Pod tym względem ten festiwal bardzo wyróżnia się spośród innych. W słowniku debiutujących twórców nie ma słów: nie da się, nie wypada, a po co. Będąc tu czerpię od innych twórców, od debiutantów, zarażam się ich entuzjazmem i świeżością spojrzenia. Z biegiem lat niestety, skrzydła potrafią się niebezpiecznie skracać – od rutyny, zobowiązań, doświadczeń czy bolączek wieku. Spotkanie z młodością działa jak naładowanie baterii, jak głęboki haust powietrza.
Coraz częściej mówimy o kobietach, które z powodzeniem odnoszą sukcesy w zawodach zarezerwowanych do tej pory dla mężczyzn, jak choćby reżyseria. Kobietom nadal jest trudniej?
Przy pracy nam moim filmowym debiutem absolutnie tego nie doświadczyłam, ale byłam też w wyjątkowej sytuacji. Zaproponowano mi zrobienie tego filmu, zaproszono do współpracy, film także był finansowany przez Szkołę Filmową. Pamiętam, jak za moich szkolnych czasów była jedna jedyna operatorka – Jola Dylewska – jedna z największych w tej branży, z międzynarodowymi sukcesami na koncie. Dziś na studiach operatorskich, na jednym roku bywa więcej dziewczyn niż chłopaków. I nikogo to nie dziwi ani nie oburza. Kiedyś mówiło się, że operatorka nie jest dla kobiet, bo kamery są ciężkie. Podobnie o reżyserii – że dla kobiet za trudna, bo trzeba przewodzić wielkiej grupie ludzi. Absurd! Parę lat temu, walcząc o parytety w kinie, nosiłyśmy przypinki 50/50 w 2020 r. domagając się równej ilości kobiet w filmowym świecie. Pamiętam też protesty reżyserek filmowych w tym samym temacie podczas festiwalu w Cannes, na którym byłam z „Fugą”. Z roku na rok w świecie filmu kobiet jest więcej i radzimy sobie świetnie, choć niektórym, co jedną nogą są jeszcze w poprzedniej epoce, zdarzają się nadal kompromitujące komentarze. Skandalem oczywiście nazwać można nierówne wciąć zarobki kobiet i mężczyzn, przy tym samym wykształceniu, zaangażowaniu czy doświadczeniu. Panowie nadal zarabiają więcej, ale i to pomału zaczyna się zmieniać.
Pozostając jeszcze przy temacie debiutów, czy jest jeszcze coś co chciałaby pani zawodowo spróbować?
Tak, oczywiście. Myślę o dokumencie, myślę o powieści, którą właściwie od wielu lat mam już „napisaną” w głowie.. Jednak moje aktorskie aktywności póki co zbyt mnie pochłaniają. Nowe marzenia muszą jeszcze poczekać. Ale jedno jest pewne – debiutowanie zdecydowanie mnie napędza.