Najbardziej utytułowana koszalińska lekkoatletka, od kilku miesięcy mama Blanki, właśnie szykuje się do olimpijskich kwalifikacji. Tym razem przygotowania wyglądają zupełnie inaczej, a jej sztab powiększył się o córeczkę, którą zabiera na wszystkie zgrupowania. O byciu mamą, a także o sporcie i o tym co „po sporcie” rozmawiamy z Małgorzatą Hołub-Kowalik.
– Łapiemy Panią między treningiem, fizjoterapeutą, a spacerem z córeczką. Wraca Pani do regularnych treningów, a to na pewno wyzwanie przy trzymiesięcznym dziecku.
Małgorzata Hołub-Kowalik: – Spodziewałam się, że będzie trudno, ale nie sądziłam, że aż tak. Sama z pewnością nie dałabym rady, na szczęście mogę liczyć na moją mamę i oczywiście na męża. Bez nich mój powrót do sportu byłyby na tym etapie nie możliwy.
– W życiu sportowca w zasadzie wszystko trzeba zaplanować…
– Podobnie jest z ciążą. Bardzo chciałam mieć dziecko i szczerze mówiąc moje myśli wokół tego tematu krążyły już od 2016, czyli na rok przed naszym ślubem. Potem tylko się skonkretyzowały, no ale zaczął się też intensywny czas przygotowań do Mistrzostw Świata i przede wszystkim olimpiady w Tokio. Długo na ten temat wspólnie z mężem (red.: Jakub Kowalik – radny RM Koszalin) doszliśmy do wniosku, że na pierwszy plan wyjdą moje przygotowania do igrzysk. Dla każdego sportowca olimpiada to jedno z najważniejszych sportowych wydarzeń i wyzwań. Chciałam spróbować, szczególnie, że byłam w świetnej formie.
Miałam ogromne szczęście. Blanka pojawiła się dokładnie w tym czasie, kiedy tak bardzo tego pragnęliśmy. Jest bardzo spokojnym dzieckiem. Je „książkowo”, śpi bardzo regularnie, bardzo dużo jest na powietrzu. Nie mam zupełnie na co narzekać.
Sporo moich koleżanek, tych poza sportem, przeżywa podobny okres jak ja. Mają małe dzieci lub o nie się starają, są w ciąży, mam więc sporo okazji do wymiany „dzieciowych” spostrzeżeń. Z kolei koleżanki z bieżni, z tego co wiem, tego typu decyzje odkładają na czas po zbliżającej się wielkimi krokami olimpiadzie w Paryżu. Można więc powiedzieć, że w wśród „Aniołków” zrobiła falstart.
– A Pani znów na bieżni i to w dość intensywnych przygotowaniach do eliminacji olimpijskich.
– Okres ciąży i narodzin Blanki wyłączył mnie z jednego sezonu startów. Jestem wdzięczna za ten czas, bo mój organizm potrzebował regeneracji, a moja głowa odpoczynku od sportu. Potrzebowałam też zatęsknić za sportem, bo całkowicie przestał przynosić mi przyjemność.
– Naprawdę?
– Tak. Kibice czy widzowie telewizyjnych transmisji widzą urywki z życia sportowca. Widzą start, który trwa kilkadziesiąt sekund, a bezpośrednie przygotowania do niego trwają np. 11 miesięcy. Po igrzyskach w Tokio byłam na fali, miałam świetne wyniki i nawet wydawało mi się, że ten moment może trwać nieco dłużej i wtedy pojawiły się u mnie ogromne problemy ze stopą. Każdy trening okupowany był bólem i płaczem, dosłownie. Lekarze sugerowali operację, a ja chciałam po prostu dokończyć sezon. Moje wyniki stawały coraz gorsze, a kibice czy też obserwatorzy mojej kariery sportowej coraz bardziej krytyczni. Mnie samej źle patrzyło się na wyniki poniżej 53 sekund, gdzie jeszcze nie dawno triumfowałam na najważniejszej światowej imprezie sportowe. Mimo że nie poddawałam się i walczyłam każdego dnia, żeby stanąć na bieżni, to „ludzkie gadanie” nie pomagało, to chyba najmroczniejszy jak do tej pory okres mojej kariery. Mówiłam wówczas do mojego męża, że chcę skończyć ze sportem. Tu i teraz, że już dłużej nie wytrzymam. Sport przestał mnie cieszyć, a wręcz zaczął kojarzyć mi się z czymś niedobrym.
– Można wiec powiedzieć, że ciąża i dziecko stało lekiem i pozwoliło zapomnieć choć na chwilę o rywalizacji.
– Bardzo tęskniłam za po prostu byciem w domu. Trenuję od osiemnastu lat. Przez ten czas cały okres żyję w swego rodzaju reżimie. Zawsze towarzyszy mi specjalna dieta i codzienny trening. Kiedy inni planują weekendowe imprezy, ja wiem, że co by się nie działo, rano muszę wstać, ubrać buty i iść biegać. I tak prawie przez dwie dekady. To nawet naturalne, że po prostu czasem ma się tego serdecznie dość.
Odkąd pamiętam, ale od razu chcę to zaznaczyć, że był to moja decyzja, jestem w sporcie. Cała logistyka, wiedza jak połączyć treningi np. ze szkolną nauką, rodziną, przyjaciółmi, ważnymi wydarzeniami, nie odstępowała mnie na krok. Do tego cała masa wyjazdów i życie na walizkach, w różnych warunkach. Kontuzje, rehabilitacja, zabiegi i regeneracja. To było całe moje życie. Chciałam zobaczyć, jak to jest żyć tak normalnie, jak inni.
Będąc w ciąży, miałam sporo czasu na normalność, jednak dość szybko zorientowałam się, że to nie dla mnie. Brakowało mi wyjazdów, tej sportowej rutyny, rywalizacji i celu. Tęskniłam za domem, za tzw. normalnością, a kiedy ona stała się moich dniem powszednim, okazało się, że to kompletnie nie mój świat. Postanowiłam dalej być blisko sportu, chodziłam na siłownię i robiłam odpowiednie dla czasu ciąży treningi. Po urodzeniu córki, wspólnie z mężem podjęliśmy decyzję, że jeszcze raz spróbuję zawalczyć o udział w olimpiadzie. Jeśli mi się nie powiedzie – trudno, ale jakbym nie spróbowała na pewno bym tego żałowała. Na szczęście moi bliscy rozumieją to, szanują i wspierają na każdym kroku.
– Czyli jednak rywalizacja wygrywa?
– Zdecydowanie potrzebuję celu. W sporcie te cele są wymierne. Mnie nie zależy na medalach, moim medalem jest Blanka. W sensie sportowym jestem spełniona. Mnie bardziej potrzebny jest cel, a nim jest start w przyszłym sezonie. Codziennie więc wstaję, szykuję siebie i Blanię, idziemy na bieżnię, pomaga mi mama, bo w czasie mojego treningu spaceruje z córką po pobliskim parku. Wiem, że powrót będzie bardzo trudny. Szybko po porodzie wróciłam do treningów, ale mój organizm daje mi znać, że nie wszystko na raz. Póki co moje czasy są „amatorskie”. Pociążowe hormony pomagają, ale to jeszcze nie ten etap, więc póki co czekam na ten „klik”. Jadę zaraz na dziesięciodniowe zgrupowanie, oczywiście z córką. Do pomocy tym razem mąż, w grudniu – mama. Mam więc swój familijny sztab, który wierzy w to, że moje marzenia mają sens i są dla mnie ważne. Zawodniczek o światowej klasie jest w Polsce 12, miejsc w kadrze olimpijskiej zaledwie 6. Będzie bardzo ciężko, ale chcę spróbować.
Przyznam też, że zmieniło się moje myślenie o sporcie. Zaczęło mnie cieszyć to, że mogę trenować. Choć biegnąć wydaje mi się, że lecę na rekord świata, a na mecie okazuje się, że są to zupełnie amatorskie czasy, podchodzę do tego ze spokojem. Olimpiada w Paryżu, to mój ostatni sportowy cel, po tym czasie moja zawodowa kariera sportowa skończy się.
– Cel sportowy już znamy, a co potem, czy już pojawiają się jakiejś plany na kolejny, nowy etap życia?
– Chciałabym nadal być blisko sportu. Jedno jest pewne, nie widzę siebie w roli trenera, czy kogoś kto prowadzi szkółkę lekkoatletyczną. Bardzo podoba mi się inicjatywa Moniki Pyrek. Jej fundacja tworzy projekty dla dzieci i młodzieży, rodziców, opiekunów zachęcające do bycia aktywnym i spędzania wolnego czasu na sportowo. Nie wiem jeszcze w jakiej formie, ale chciałabym w podobny sposób kontynuować moją przygodę ze sportem.
Poza tym jestem na studiach. To już drugi kierunek związany z ochroną środowiska i energią odnawialną. Chciałabym pracować w tym zawodzie, bo jest to temat, w którym wiele można zrobić zarówno lokalnie jak i globalnie. Mam nadzieję, że będę mogła już w krótce w tej branży postawić sobie cele i zdobywać nowe umiejętności, a także wykorzystywać je w ciekawych projektach.
– Nie ukrywam, pewnie wiele osób liczyło, że poprowadzi Pani młodych sportowców na treningach biegowych, założy własną szkółkę i być może wykształci kolejnych medalistów.
– Nie widzę siebie w takiej działalności. Jestem często zapraszana do szkół czy przedszkoli na specjalne spotkania, ale zauważyłam, że moimi kibicami są ewentualnie nauczyciele czy rodzice. Ogólnie młodzi ludzie nie są zainteresowani sportem, czy moją dyscypliną w jakiś szczególny sposób. Zazwyczaj nie wiedzą, kim jestem. Po prostu przychodzi pani z medalami w sportowym stroju.
Nie chodzi zupełnie o mnie, ale wydaje mi się, że przeżywamy kryzys autorytetów, młodzi nie chcą nikogo naśladować, pytać o rady, a już w szczególności w dziedzinie, w której trzeba zadać sobie trochę trudu. Dzieci chcą zrobić tzw. „szybką karierę za duże pieniądze”, tym karmią się w Internecie. W życiu realnym wygląda to nieco inaczej.
Z drugiej strony poznaję też wielu rodziców, którzy chcą bardziej niż ich dzieci osiągnąć jakiś sukces w sporcie. Pamiętam moje zdziwienie, kiedy jedna mama spytała mnie, czy opłaca się trenować bieganie i ile można na tym zarobić, bo zastanawia się na co zapisać swoje dziecko.
Nigdy nie myślałam w takich kategoriach. Rodzice mogą być czynnikiem, który z przyjemności zamienia sport w koszmar. Historia zna mnóstwo takich przypadków.
– Są dyscypliny, w których można zarobić ogromne pieniądze, to kusi… także rodziców.
– Znam osobiście wielu sportowców. Spora część z nich, także kierowana przez rodziców, postawiała wszystko na jedną kartę. Prawda jest taka, że pieniądze na sporcie zarabia bardzo mała grupa. A nawet jeśli zarabia je w trakcie kariery, to co, kiedy ona się skończy. Niestety znam też wiele osób, które oddały całe swoje młodzieńcze życie treningom i przytrafiła im się poważna kontuzja lub ich progres nie rozwijał się w takim kierunku i tempie jak zakładali. O tym zbyt wiele się nie mówi, ale zdarza się, że takie osoby, które nie mają balansu, ani przysłowiowego „planu B” topią się, zmagając ze swoją psychiką, tu mam na myśli depresje, uzależnienia, drastyczny spadek własnej wartości, załamania i przede wszystkim nie radzenie sobie w życiu pozasportowym.
Sportowiec, żyje często w wyjątkowej bańce, w której wszystko jest załatwione poza nim. Ma rozpisane treningi, posiłki wie, gdzie jechać, w co się ubrać i jaki ma cel. Dramat zaczyna się, kiedy to się kończy, a jeśli na dodatek nie ma bliskich i szczerze kochających osób koło siebie, robi się problem…
– Czy Małgorzata Hołub-Kowalik ma swoich idoli w świecie sportu?
– Moją idolką jest Allyson Felix, amerykańska sprinterka, jedenastokrotna mistrzyni olimpijska.
Karierę sportową już zakończyła, ale miałam okazję spotkać ją na dużych imprezach. Cenię w niej to, że jest bardzo autentyczna, skraca dystans, dla każdego ma uśmiech, słowa otuchy czy gratulacje. Nie zadziera nosa, wręcz przeciwnie wiele razy widziałam, jak wspiera debiutantów mistrzostw sportowych. Allyson ma również dzieci i lubię patrzeć „co u niej słychać” poprzez media społecznościowe. Pokazuje taką ludzką i naturalną stronę sportowca. Bardzo to lubię.
Mama Małgorzata, już widzi małą Blankę w sporcie?
– (śmiech) Zupełnie nie mam pojęcia, ale mogę przypuszczać, że w tak aktywnym domu, będzie miała sporo okazji do spędzania czasu na sportowo. Jeśli będzie chciała, miała ku temu predyspozycje i charakter, czemu nie. Chyba tylko nie chciałabym, aby poszła w lekkoatletykę, a to z tego powodu, żeby nikt jej nie porównywał do mamy. Dobrze będzie, jeśli znajdzie coś swojego w sporcie czy w jakiejkolwiek dyscyplinie. Na razie pakujemy się na nasze pierwsze zgrupowanie i coś czuję, że jej bagaży będzie znacznie więcej niż moich.
– W ostatnim pytaniu chciałam zapytać o Święta Bożego Narodzenia, w tym roku będą z pewnością w Państwa domu zupełnie inne od poprzednich.
– O tak! Przede wszystkim jest z nami córeczka, sama jej obecność sprawi, że ten dzień będzie wyjątkowy. Już jestem umówiona z moją mamą, że to u niej połamiemy się opłatkiem i złożymy sobie życzenia przy wigilijnym stole. Będziemy też czekać na Mikołaja, który coś czuje przyniesie wiele prezentów dla naszej córeczki. To będą wyjątkowe święta.